Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Opowieść banalna, z domieszką nudy, ale za to bez morału, z nieco zbaroczałym tytułem.  

{tabs type=tabs}

FtW

Jakże nieistotny okazał się fakt porannego, heroicznego powstania z łóżka. Gdyby dzień okazał się dla niego nieco łaskawszy, kazałby je opiewać w annałach porannych powstań. Fakt, nie było ono listopadowe, ani też styczniowe, ani też w żadnej mierze powstaniem tkaczy, ale jednak powstaniem. Pełna dramaturgii i męstwa walka z grawitacją, by podnieść głowę, a później całą resztę; to nie były przelewki. Taką chwilę mógłby Fidiasz swym dłutem uwiecznić, ale tak, wszystko w błahość się przeobraziło przez dzień, który nie sprostał temu, do czego był przeznaczony. Choć śniadanie było niewątpliwym sukcesem – bukiet witaminowy z domieszką białka, tłuszcz nie za tłusty i napój pobudzający, ale bez przesady – czyli początek miał solidne podstawy. Samochód pachnący nowością, niezawodnie przewiózł go przez gąszcz ludzi, z którymi się nie zadaje, bo zadawanie się jest takie niefajne – no, chyba że on tego chce. Hall w pracy jak zwykle rozdziawił gębę na jego widok i połknął z lubością, wszak był smakowitym pracownikiem, wręcz pracownikiem dla prawdziwych koneserów takowych. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, co to zawierał w sobie wszelkie znamiona wygody i przestronności; ta ostatnia była potrzebna, by pomieścić jego dość obfite ego. To nic, że szef krzywo patrzył, on też kiedyś będzie szefem, a już teraz potrafił tak krzywo spojrzeć, iż jego wzrok przyjmował trajektorię lotu bumerangu.

– Będę kosił podwładnych, niczym kosynierzy Kościuszki – pomyślał z zadowoleniem.

Monitor rozbłysnął fototapetą, niczym Supernova, świadcząc o jego dobrym guście. Nie ma co ją opisywać, była po prostu wysmakowana i dobrze świadczyła o właścicielu, który ją powołał do tak odpowiedzialnej funkcji. Mozół pracy, w bólach porodowych, pozwolił przyjść na świat kolejnemu sukcesowi, bo taki jest konieczny, by ona miała sens, a on nie był stworzony do robienia rzeczy bezsensownych.

– Koniec, koniec, koniec! – to jego wewnętrzny głos zakomunikował, że nie może już więcej marnotrawić swej bezcennej energii. Wyjście z pracy przyjęło formę unoszenia się nad ziemią, a odniesiony triumf popychał do przodu. Gloria bądź też bardziej przyziemnie chwała opromieniała jego oblicze, strojąc niewidzialnym wawrzynem zwycięstwa. Wsiadł do samochodu i ruszył do domu, by spłukać pod prysznicem trud swojej pracy. Tego wieczoru był umówiony, zdjęcie zapowiadało udane spotkanie. Dziewczyna zapewne wprowadziła w swoje życie zrównoważoną dietę, a być może wedle najnowszych trendów, odżywiała się za pomocą fotosyntezy – szanował to; sam skrupulatnie dobierał pokarm. W domu wypił tylko orzeźwiający koktajl, wszak mają się spotkać w restauracji. No może niepotrzebnie pozwolił jej wybrać lokal, ale nie chciał wyjść na jakiegoś męskiego tyrana. Zresztą zapewniała, że to świetny lokal i przychodzą tam sami świetni ludzie, a że i on do takowych należy, to na pewno będzie pasował do wystroju. Rozpachnił swoje ciało płynem o bogatej, uwodzicielskiej aurze, ale za to bez feromonów, bo te nie były mu potrzebne. Wybrał strój „wielkiego łowczego” z półki tak wysokiej, iż ekspedientka musiała stawać na paluszkach, gdy go jemu podawała, a było to w sklepie o takiej renomie, że sama metka była warta majątek. Włożył też niezgorsze obuwie, takie, że jego krok rozbrzmiewał niczym akompaniament kastanietów. Był gotów na wyprawę zdobywczą, niczym Krzysztof Kolumb, Vasco da Gama, Wilhelm Zdobywca, Ryszard Lwie Serce razem wzięci. Wyruszył więc wynajętym rydwanem, nieco rozedrgany wewnętrznie z niepokoju; przecież takie spotkanie go wymaga, bo inaczej staje się takie nieistotne w swej wymowie. Po dotarciu na miejsce opłacił kierowcę, dorzucając mu dwa luidory elektronicznego napiwku – lubił te drobne, pańskie gesty. Wkroczył do środka, a wnętrze było pełne świeżych, lśniących ludzi, jakby przed chwilą wyjętych z salonu, oferującego takowy asortyment. Był nieco wcześniej; przy stoliku zajął miejsce, które było dogodnym punktem obserwacyjnym, strategia jest ważna, na tym przyczółku nic nie będzie zakłócało mu pierwszego wrażenia. Cóż by to było za spotkanie, gdyby się nie odniosło takiego – zupełnie nic nieznaczące i nijakie. Ale oto weszła. Ona i On był zadowolony, bo wrażenie było i to pozytywne. Po zdawkowym powitaniu zaczęli studiować menu, literatura ta może niezbyt porywająca, ale za to bardzo treściwa – pochłonęła ich bez reszty, nadając im wyglądu bywalców czytelni naukowej w jakiejś szacownej bibliotece. Ale ponieważ Czas był już starym bytem i nie zawsze posiadał odpowiednie zasoby cierpliwości, solidnie kopnął oboje pod stołem po kostkach. To napędziło ośrodki decyzyjne i szybko zamówili to, co tak bardzo lubili, choć każde coś innego. On był szybszy, zgodnie z tradycją wyciągnął telefon i zaczął jej pokazywać zdjęcia, filmiki i aplikacje, ona nie pozostała dłużna. I tak siedzieli w miejscu publicznym i sobie pokazywali; a co było pokazane, zostało zobaczone, jedynie od czasu do czasu podkreślone jakąś monosylabą. W pewnym momencie ona spojrzała na zegarek i rzekła:

– Pamiętasz, mówiłam ci, że robię karierę?

– Pamiętam – odpowiedział, a w duchu dodał – karierę, pewnie zakładając nogę na nogę i w tym też duchu uśmiechnął się wewnętrznie. Lubił w sobie tę bezinteresowną złośliwość, która niemal niezauważalnie przechodziła w zwykłe skurwysyństwo.

– Widzisz, muszę jeszcze dzisiejszej nocy dokończyć projekt, on posunie mnie w zupełne inne rejony.

– Projekt posunie, ale czy ja? – pomyślał, będąc nadal w tym samym duchu.

– To idziemy do mnie, czy do Ciebie? – zapytała.

            Ale on spurpurowiał, by przejść w odcień burgunda,  nadając sobie wygląd jak najbardziej patetyczny, rzekł:

– Ależ proszę Pani, ja nie jestem taki łatwy, jak się Pani wydaje, naszą znajomość uważam za zakończoną! – to powiedziawszy, wyprostował się, uiścił swoją część rachunku, tym razem nie szastając luidorami i wyszedł.

– Zdobywać twierdzę, oblegać – pomyślał – toż to nie drzwi uchylone, ani nawet wrota stodoły; chciała mnie tylko użyć jak jakiegoś wyciora. Jak można tak przedmiotowo mężczyznę traktować?! 

– Kolejny Don Kichot, dupek – pomyślała ona i pognała ku karierze.

I optymistyczne jest to, że każde coś pomyślało. A mogło się obyć bez tego.

           

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial