Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Kratki cz. II

moved mind/ PoRUSZony UMYSŁ

4

 

          Lisa siedzi na huśtawce, machając stópkami ubranymi w powycierane buciki. Jasne blond włosy sięgają jej pasa – taka moda. Osiem lat, dorosłych lat, skończyła w kwietniu. Jest maj. Nieco starsza i wolniejsza Rose kucnęła obok zardzewiałej huśtawki. Dziewczynka patrzy na tatusia, który kopie żelazną łopatką sporych wielkości dół. Co jakiś czas ciężko stęka. Lisa nie wie, co jest w dużym, plastikowym worku leżącym obok nóg taty. Mama leży w łóżku, jest chora. Atmosfera jest ponura. Wreszcie tatko wykopuje dół i wrzuca tam z wysiłkiem worek.

          Ma czerwone ręce. Pewnie się skaleczył.

          Tatuś patrzy na Lisę.

          Dziwnie się uśmiecha.

          – Lisa?

          – Słucham, tatusiu.

          – Czy wiesz, kto był w tym worku? – pyta dziewczynkę. Zaczyna zasypywać pachnącą ziemią dół z niebieskim workiem w środku. Ociera spoconą twarz.

          – Nie, tato – odpowiada Lisa. Dręczą ją złe przeczucia. Złe twarze.

          – Czy pamiętasz, jak przyszedł pan, dwa dni temu, pan w garniturze i z teczką w ręku?

          Lisa przytakuje. Złe twarze uśmiechają się w dole. Tatko zasypuje je ziemią, pokazując zęby.

          – Tak, tatusiu.

          – I jak myślisz? – mówi tata. Ma rozczochrane włosy i pokazuje zęby. Jest straszny. – Jak myślisz, co się z nim stało? Z tym skurwysynem, który chciał zabrać nam dom!?

          Dziewczynka przełyka ślinę.

          – Nie wiem – kłamie. Wie.

          – Tylko troszeczkę pomyśl. Jesteś mądrą dziewczynką.

          – Jest w worku?

          – Ano jest. Tylko że już nigdy nie będzie zabierał nikomu domu. – Przytakuje tatko. – Pomogłem wszystkim biednym anglikom, których ten drań prześladował. Oczy tatusia błądzą po Lisie, łopacie, ziemi i domu.

          – Tatusiu? – pyta Lisa.

          – Nie przeszkadzaj mi jak, kurwa, mówię! – warczy tata.

W jednej chwili jest przy ośmioletniej dziewczynce i ściska ją boleśnie za gardło. Najpierw Lisa piszczy ze strachu, później płacze. Trudno jej oddychać i boli ją gardło. Tatko puszcza ją, jest spokojniejszy.

          – To z cyklu 'sprawy wychowawcze'. – Rechocze i podnosi łopatę z ziemi. Powraca do zakopywania dołu. – Spierdalaj – mruczy do córeczki.

          Lisa nie zna tego słowa, nie rozumie. Nie spierdala.

          – Idź się, psia jego mać, bawić w domu! – wrzeszczy – Już!

          Wystraszona dziewczynka ucieka, ściskając Rose pod pachą, jak przed trzema laty. Tyle że wtedy jej tatuś nie przeklinał. I nie dusił. Lisa zawsze, kiedy jest wystraszona, czy zła, czy smutna, idzie do mamy.

          Nie robi wyjątku i tym razem.

          Mama leży, śpi w dużym łóżku. Jej twarz jest spocona. Ubrana w niebieską koszulę nocną wygląda ładnie, mimo podkrążonych oczu i bladej cery. Spod kołdry widać tylko jej małą głowę. Kiedy Lisa siada cicho na skraju łóżka, mamusia otwiera oczy. Przez chwilę błądzi wzrokiem po pokoju, wreszcie zauważa córkę.

          – Cześć kochanie – mówi cicho, z wysiłkiem.

          – Jak się czujesz? – pyta nieśmiało Lisa. Nie patrzy mamie w oczy.

          – Dobrze – szepcze mamusia – co się stało, złotko?

          Lisa milczy przez dłuższy czas. Mama cierpliwie czeka, patrząc na córeczkę.

          – Tatuś był dzisiaj straszny – mówi wreszcie dziecko, wpatrując się uparcie w buciki – Przeklinał i zakopywał worek w ziemi. I miał straszne zęby. – Robi pauzę. – Chciał mnie udusić.

          Nieprzyjemna cisza trwa, zdaje się wypełnia wszystkie duszne kąty pokoju. Samotna łza spływa po policzku mamy.

          – Lisa?

          – Tak, mamusiu? – odpowiada cicho dziewczynka.

          – Wytrzymaj jeszcze trochę, to wyjedziemy stąd – szepcze matka – Daleko, daleko stąd.

          – A... – Lisa gryzie się w język.

          – Co, córeczko? – zachęca mama.

          – A czy wyjedziemy bez taty? – duka wreszcie Lisa. Uparcie patrzy na czubki swoich butów.

          – Tak, moja myszko. – Spływa druga łza, ale oczy matki obdarowują dziewczynkę wręcz odczuwalnym ciepłem. Zdają się mówić: „Kocham się, Liso, kocham cię najmocniej na świecie, mocniej niż cokolwiek można kochać, chciałabym ci dać wszystko, co najlepsze, chciałabym byś była szczęśliwa.” – Wyjedziemy hen, w siną dal bez taty i bez wszystkiego co z nim z związane. – dokańcza mama.

          Lisa uśmiecha się nieśmiało.

          – Mamo?

          – Słucham cię.

          – A czy widziałaś w pobliżu taty złe straszne twarze? – pyta wreszcie dziewczynka.

          Mamusia robi zaniepokojoną minę. Patrzy się Lisie prosto w oczy, zupełnie jakby chciała z nich wyczytać wszystko o córeczce. A nie może.

          – Jakie twarze, koteczku? – pyta cichym, ale zaniepokojonym głosem.

          – Złe twarze – Lisa szepcze te określenia jakby ze wstrętem – ich oczy patrzą się na mnie. I uśmiechają się do mnie, ale ja widzę je tylko przy tatusiu.

          – A gdzie one się znajdują?

          – Najczęściej leżą w ziemi – mówi córeczka, marszcząc brwi – Albo latają tuż za tatusiem. Ale tatuś ich nie widzi. Czy ty je widzisz?

          – Nie, skarbie.

          – Więc widzę je tylko ja. – Lisa zasępia się. Zbiera jej się na płacz. – Ja się boję tych twarzy, mamusiu. Co mam robić?

          – Nie wiem, córeczko – odpowiada zmęczona mama – Idź się pobawić, muszę iść spać. Mama jest chora. Kocha cię z całych sił, Liso...

          Dziewczynka kiwa ponuro głową, jest smutna. Zbliża się i całuje mamę w policzek. Mama się uśmiecha. Lisa wychodzi cichutko z pokoju. Nagle, tuż przed nią widzi tatusia w potarganych włosach. Tata patrzy na małą z irytacją.

          – Spieprzaj – mruczy pod nosem. Odpycha dziewczynkę na bok, wchodzi do pokoju, zamyka drzwi.

 

5

 

          – Jakie to smutne. – Ze wspomnień, żywych jakby wszystko stało się wczoraj, wyrwał ją głos diabła. Był nieprzyjemny. – Jakie to smutne, że tatuś przeklinał w twojej obecności. I, że poszedł pieprzyć twoją chorą matkę. To takie smutne.

          – Nie obrażaj mojej matki – warknęła Lisa, czując, jak wściekłość sprawia, że gotuje się w niej krew – ojca możesz obsmarowywać ile chcesz, ale moją mamę zostaw w spokoju. – Mimo wściekłości głos miała spokojny.

          – Bo co!? – huknął Dev. Też był zły. – Co mi, do cholery, możesz zrobić? Ty, mała, bezbronna Lisa Jonson. Z bożymi stygmatami. Klęcząca przed szatanem, jej największym wrogiem. To zabawne. Mogłaś już dawno nie żyć, świecąc rozwleczonymi flakami, a tu niespodzianka. – Błyskające oczy ponownie zbliżyły się do dzielącej ich kratki. – Cholerna niespodzianka. Co ty na to, Liso?

          Lisa milczała, uparcie zaciskając usta. Dev poczekał chwilę, po czym cmoknął z niezadowoleniem.

          – Nie mamy dużo czasu, Liso – stwierdził, wyraziście oddzielając słowa od siebie – może to się tobie nie podobać, mi tak samo, ale jestem zmuszony cię pośpieszyć. W każdym razie, możesz dalej mówić. Intrygujesz mnie.

          – Nie miło to słyszeć – odparowała Lisa, patrząc gniewnie w straszne ślepia diabła – do tej pory myślałam, że mogę przebywać w kościele ile chcę. Czyżby to też się zmieniło?

          Usłyszała gniewne prychnięcie.

          – Nie igraj z ogniem – ostrzegł Dev – dobrze ci radzę.

          Lisa Jonson pomyślała, że może i ma rację. Jej myśli krążyły wokół sytuacji, w której obecnie się znalazła. Właśnie spowiadała się szatanowi. Możliwe, że byłby to dobry temat dla pisarza horroru, ale ona żyła w realnym świecie. Ona musiała sobie jakoś z nim poradzić. I wszystko stało pod znakiem zapytania. W pamięci Lisy przerażające, cuchnące rozkładem palce Deva odbiły się głęboko niczym rozpalonym do białości prętem, tak że wątpiła, czy kiedykolwiek je zapomni. Kiedy tylko diabeł zabierał głos, młoda kobieta gorączkowo szukała wyjścia z tego piekła.

          O Boże, przeklęła w kościele.

          – Halo. Ziemia do Lisy – odezwał się Dev – zamierzasz tak milczeć jak obrażona dziewczynka, czy dokończysz bajeczkę?

          Lisa uśmiechnęła się blado.

          – To jeszcze nie koniec – powtórzyła po raz enty tego dnia.

          I widocznie nie ostatni.

 

6

 

          Tatuś jest straszny.

          Krzyczy i bije, kopie, wrzeszczy, dusi, przeklina.

          Jest zły.

          Lisa leży skulona na podłodze. Nie jest wysoka jak na dziesięciolatkę, co tylko ułatwia tatusiowi obowiązki. Boli ją każda część ciała. Z nosa leci jej ciepła, lepka krew, tworząc na ziemi bordową kałużę. Zarówno jak zbite ręce, tak i chude nogi pulsują dokuczliwym, rytmicznym bólem. Nie otwiera oczu, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby straszne, wykrzywione przerażającym uśmiechem twarze.

          Tata stoi nad nią, wycierając spoconą twarz w brudny podkoszulek. Cały czas się uśmiecha. Myśli, że wypełnia swoje obowiązki, uczy ją, tę małą sukę. Nie będzie już tak się bez sensu pytać o wszystko akurat jego, a nie jej matkę. Jest głupia. Na to wychodzi, bo gdyby była mądra, wiedziałaby że za dużo pytań nie prowadzi do niczego dobrego.

          Lisa wszystko słyszy, pomimo że jej ojciec mamrocze niewyraźnie pod nosem. Dziewczynka nie ośmiela się nawet cichutko łkać, bo tata może ją jeszcze gorzej zbić. Wystarczy poczekać. Przecież tylko spytała go, na co chora jest mama. Na to tata tylko krzyknął coś niezrozumiałego i uderzył ją błyskawicznie w twarz.

          Łza spływa po gorącym policzku Lisy. Nienawidzi swojego tatusia. Ale też go kocha. Rolą dziecka jest kochanie rodziców.

          Niestety.

          Do gabinetu ojca przybiega blada jak kreda mama. Tata obraca się do niej, strasznie się uśmiechając. Nie ma nic w rękach, ale nawet bez tego jest groźny. Odchrząka.

          – Co ty tu, kurwa jego mać, robisz? – pyta niepokojąco spokojnym głosem.

          – Co jej zrobiłeś?! – Głos matki dramatycznie się załamuje. – Czemu ją pobiłeś!?

          Chce podejść do skulonej na podłodze Lisy, ale jej ojciec odpycha żonę. Matka patrzy na niego z niemym zdumieniem, przerażeniem. Jej oczy latają od córki do męża. Pijanego męża.

          – Chcę dostać się do mojego dziecka. – Podnosi głos, ale jeszcze nie krzyczy. – Jeśli już się wyżyłeś to odejdź, weź to swoje cholerne piwo i zostaw nas! Idź precz!

          Tatuś śmieje się chrapliwie. Przez chwilę trwa straszna, napięta cisza. Potem tatuś mówi:

          – Pierdolisz. – Znów się śmieje, wypełniając gęstą ciszę grubym głosem. – Przecież ty przez całe dnie leżysz na kanapie i nie robisz nic prócz żarcia. Ja haruję, ciężko haruję, byś miała z czego zrobić to żarcie. To już jest złe. A na dokładkę kica tu ta mała suka, cały czas pytając mnie o bezsensowne bzdury! – Głośno charcze, Lisa myśli, że lepiej by było, gdyby krzyczał. Jeśli by krzyczał, jego wściekłość wybuchłaby niczym bomba; wybuch potężny, ale krótki. Teraz jest wściekły, ale też w pewien sposób zaangażowany w wyrażanie swojej wściekłości. – Myślę też, że mimo twojej jedynej zdolności do gotowania, umiesz wykalkulować, że za chuja nie dacie sobie rady. Ty i ta tam. – wskazał głową na skuloną Lisę. – Dowiedz się, że troszczę się o was. Nie myślałaś co by się stało, gdyby mnie nie było? Co? Co, kurwa?!

          – Ależ oczywiście, że myślałam – odpowiada na pół przerażona, na pół rozwścieczona mama – tyle, że nie wziąłeś pod uwagę, że jest dużo sposobów na zarobienie pieniędzy. Przy tobie trzyma nas tylko miłość. Moja zdolność wybaczania, która jest już na wyczerpaniu. Jack, ty pobiłeś naszą córkę. Naszą kochaną Lisę. Zgłoszę to na..

          – Nic nie zgłosisz! – ryczy tatuś. W mgnieniu oka znajduje się przed mamą i uderza ją zaciśniętą pięścią w twarz. – Pieprzysz od rzeczy! Nigdzie nie odchodzę i ty z tą tutaj. – Wskazuje głową na Lisę. – Nie odchodzicie! Zostajecie tu! Tu, w tym domu i nie ruszacie się stąd, dopóki ja na to nie pozwolę!

          Mama upada na ziemię z krzykiem bólu i zaskoczenia. Mimo woli z jej zmęczonych oczu ciekną łzy rozpaczy i złości. Patrzy ze strachem na pijanego męża, pokazującego w zwierzęcym grymasie zęby i z rozczochranymi włosami. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nie powiedziała prawdy. Nie kocha już swojego męża. Kocha tylko swoją maleńką Lisę, którą ten bydlak pobił. Powoli wstaje.

          Lisa patrzy na swojego tatusia. Nie może uwierzyć, że uderzył mamę, to zbyt straszne, żeby uwierzyć. Cały czas nie wie, czemu tato ją pobił. Nie zrobiła nic złego, nie krzyczała, nic. A on ją pobił, bez ostrzeżenia, w twarz. I uświadamia sobie, że nigdy nie powie do tatusia: „Kocham cię”. Bo już nie kocha taty. Kocha tylko mamę, która, jedyna na świecie, chce ją bronić przed złem. Powoli, z przerażeniem prawie paraliżującym jej małe ciałko, czołga się do mamusi. Tata podchodzi wolno do małej dziewczynki, która wtula się w wątłe ciało matki. To go obrzydza.

          – Jesteście jak robaki. – Wypluwa wreszcie, lecz niewyraźnie; alkohol krąży po jego organizmie i nie pozwala jego ciału normalnie funkcjonować. – Robaki-piszczaki. Cały czas piszczycie o coś. Ty – patrzy nieprzytomnymi oczami na żonę – o pieniądze, jak zresztą każda baba. A ta tutaj – wskazuje, chwiejąc się na nogach, na zapłakaną Lisę – o nowe zabawki. I tak cały czas, a ja jestem jeden jedyny, który prosi tylko o obiad. Czy to tak dużo!? Pytam się, czy to tak cholernie dużo!? Nie, oczywiście, że nie. Wy oczekujecie ode mnie trzy razy więcej, oczekujecie tego, czego nie mogę spełnić. I tak w kółko, bez umiejętności epa... empi... no tamtego gówna... W każdym razie, nie umiecie wczuć się we mnie. Ja staram się ze wszystkich sił, ale wy nie! Co ja mam zrobić?! Co ja mam zro.. obić.. Co ja mam...

          Zatacza się, opluwając nieogolony podbródek, traci równowagę i pada na ziemię w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała jego córeczka. Oddycha głośno, urywanie, chrapliwie. Mama mocniej przyciska Lisę do siebie.

          – Musimy stąd pójść – szepcze, jakby bojąc się, że może obudzić męża – jeszcze dzisiaj, bez taty, Liso.

          Lisa pociąga nosem, Matka odczytuje to jako przytaknięcie.

          – Spakuj swoje rzeczy, kwiatuszku – kontynuuje mamusia – Do tego plecaka, co zawsze chodziłyśmy z nim do miasta. Spakuj się jak najszybciej i przynieś ten plecak do mnie. Tatuś będzie długo spał. Do wieczora. A my po południu pójdziemy – przerywa na chwilę, by przełknąć łzy – kocham cię skarbie.

          – Ja ciebie też, mamo.

 

7

 

          Cisza, gęsta i nieprzyjemna, niczym chmara insektów, trwała przez bardzo długo. Lisę bolały od klęczenia kolana, klęczenia przed szatanem i wyznawania swoich problemów życiowych związanych z ojcem. Było to jednocześnie tak groteskowe, że przez chwilkę Lisie zachciało się śmiać. Tylko przez chwilkę. Co jej szkodzi, i tak rozszarpie ją niedługo Dev. Stygmaty równomiernie, uparcie wysyłały do jej mózgu ostrzegawcze sygnały bólu.

          – Ciągle nie wiesz, czemu masz te dziurki na rękach, co? – mruknął cicho Dev, co było do niego niepodobne – ja ci powiem, spokojnie, powiem ci. Tylko chcę usłyszeć zakończenie twojego opowiadania – zapewnił ją skwapliwie, szybko mrugając niepokojącymi oczami.

          – Uciekłyśmy wieczorem, zachodem słońca – powiedziała powoli Lisa. Ważyła każde słowo. – Przeprowadziłyśmy się aż tutaj. Mieszkałyśmy razem, ledwo wiążąc koniec z końcem, matka i dziesięciolatka, w małym domku. Ciągle w nim mieszkam. Mama zmarła na raka. Dokładniej na białaczkę. Poddała się tydzień po moich czternastych urodzinach. Na ten czas wprowadziła się do mnie koleżanka, pomagając ile tylko mogła.

          Przerwała, gdy poczuła pieczenie w kącikach oczu. Cicho westchnęła, opuściła głowę, wycierając niezgrabnie łzy. Pozostała tak, przez krótszy czas zbierając się w sobie. Już miała kontynuować, gdy wtrącił się Dev.

          – Nic mnie nie obchodzi twoja mamuśka – syknął nagle, ostro – skończyła mi się cierpliwość. Powiedz mi prawdę o twoim ojcu, to cię wypuszczę.

          – Mówiłam wszy...

          – Co się z nim stało? – warknął głośniej diabeł – bądź grzeczna i powiedz, gdzie teraz jest.

          Lisa odchrząknęła cichutko.

          – Po tamtej nocy nie usłyszałam o nim do czasu moich piętnastych urodziny. – wyszeptała wreszcie, wyraźnie się śpiesząc. – Przeczytałam o tym w gazecie. Mój ojciec zamordował dwóch niewinnych ludzi. Był pijany... Szukał mnie.

          Wydawało się jej, że Dev ze zniecierpliwieniem kiwnął głową.

          – To już wiemy – powiedział rzeczowym, lecz nadal gniewnym głosem – zabił dwoje turystów, gdy wydawało mu się, że kłamią, bo powtarzali, że nie wiedzą, gdzie się podziałaś z jego żoną. Oczywiście byłem przy tym, ale to chłopisko nagle rozpłynęło się, znikło, psia jego mać. A jest mi coś winien. I ty dobrze wiesz co, Liso. Powiesz mi?

          Lisa gwałtownie złapała się zabandażowanymi dłońmi za usta. Pokręciła rozpaczliwie głową. Była naprawdę przerażona.

          – Te złe buźki, które widziałaś – wyszeptał Dev. Jego głos rozbrzmiewał niebezpiecznie blisko. Oddech śmierdział rozkładem i zepsutym mięsem.

          Śmiercią.

          – To byłem ja, Liso – kontynuował po chwili ciszy – Twój tatuś był wierzący. Ale nie w boga. – Zrobił dramatyczną przerwę. Wreszcie dokończył powoli, nieubłaganie. – Oddał mi swoją duszę.

          Lisie zrobiło się gorąco. Myślała, że zemdleje, ale jakoś się utrzymała świadomości. Czarne plamki powoli znikały z jej pola widzenia. Pozostała ona, kratki i diabeł. Pomyślała, że to niemożliwe. Jej ojciec nie mógł tego zrobić. Oparła głowę o boczną ściankę konfesjonału, mdłości powróciły. Kilka głębokich oddechów pomogło.

          – I właśnie dlatego chcę go znaleźć. – powiedział Dev – jest mi coś winny. Tak więc musisz powiedzieć mi, gdzie jest teraz twój tatuś, Liso.

          – Nie wiem...

          – Mówiłem ci już, że miałaś nie kłamać? – wpadł jej w słowo. Jego oczy złowrogo błyszczały.

          Lisa milczała przez kilka sekund, starając się zebrać w sobie resztki odwagi. Wreszcie, z ociąganiem, szepnęła:

          – Wysłał do mnie list. Kazał mi wrócić do.. do domu. Groził mi, pisząc, że zabije mnie, że mnie znajdzie. Ale nie było adresu zwrotnego na kopercie. Ostatni raz widziałam go w gazecie piętnaście lat temu. – Odważyła się spojrzeć w straszne oczy Deva.

          Przez chwilę zdawał się patrzeć w jej oczy, jakby sprawdzając, czy nie kłamie, żółte zęby zabłyszczały w półmroku.

          – Dobra – mruknął wreszcie, nie spuszczając z Lisy wzroku – Czas na moją kwestię. Ciągle chcesz wiedzieć czemu masz.. stygmaciki? – spytał, a widząc, że ta kiwa głową, uśmiech znikł z jego ust – Powiem ci, Liso. Nie wiem. Nie mam pojęcia, czemu masz te dziury na rękach i nogach. Możliwe, że podczas snu sobie je czymś wydrapałaś, możliwe... tak samo jak ewentualność, że maczałem w tym palce? – Jakby na potwierdzenie swoich hipotez, Dev wystawił przez kratki konfesjonału palec. – Kto to wie, Liso. Życie sprawia nam różne niespodzianki.

          Mrugnął.

          Lisie na powrót zrobiło się niedobrze i przez chwilę naprawdę rozpatrywała możliwość zwymiotowania w konfesjonale, ale oparła się, przełykając gorzką żółć, chcącą wydostać się na zewnątrz. Znowu musiała wziąć kilka głębokich wdechów, by powrócić, o ironio, do normalnego stanu. Spojrzała na bordowe od zakrzepłej krwi bandaże szczelnie opatulające świeże stygmaty. Wszystko potoczyło się tak szybko, nie dawało szans na przemyślenie. Dev mógł kłamać, twierdząc, że nie wie, dlaczego Lisa je ma. Z reguły diabłu nie powinno się wierzyć na słowo. Był tylko jeden problem. W ciągu tej półtorej godziny szatan wywrócił do góry nogami całe jej dotychczasowe przekonania dotyczące wiary, piekła i Boga.

          – Ciekawe, co? – mruknął Dev – wystarczy kilka zwykłych zdań, by wywrócić wszystko do góry nogami.

          Lisa spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. Czy potrafił czytać jej myśli, czy...

          – Tak. – Przytaknął, siedząc za, na pozór bezpiecznymi kratkami konfesjonału. – Dobra, dziękuję za pomoc, Liso. Bardzo cieszę się, że mogłem cię spotkać. Nie sądzę, żebyś mogła się pochwalić znajomym przeżyciem spowiedzi z diabłem, ale za to możesz zadać mi jeszcze jedno pytanie. Możesz spytać, o co chcesz, ale chcę, byś stanęła wprost przede mną. To wszystko.

          Lisa zawahała się.

          Z jednej strony mogła spytać diabła, czy wie, gdzie jest teraz jej matka. Jeżeli przy okazji zginie, nie będzie to tak naprawdę potrzebne. Równie dobrze Dev może ją okłamać i tak zabić. Co do śmierci... była do niej niemal pewna. Wypada teraz tylko rozważyć, o co spytać. W głębi duszy już wiedziała.

          Odetchnęła głęboko, zaciągając się życiodajnym powietrzem. Potem wstała powoli, powolutku, czując rozdzierający kolana ból od długiego klęczenia. To trochę sadomasochistyczne, ale rozkoszowała się nim. To oznaczało, że żyje. Otworzyła drzwi i zamarła w miejscu, a ciszę rozdzierało jej dudniące serce. Usłyszała skrzypnięcie drzwiczek od spowiednika. Przezwyciężyła odrętwiający strach i po chwili widziała już otwarte na oścież drewniane drzwiczki. Lisa przymknęła oczy.

          – Dlaczego to zrobił... oddał ci duszę? – zapytała cicho.

          Stała tak, czekając na odpowiedź, ale nie doczekała się. Z duszą na ramieniu podeszła na wprost od siedziska. Mimo półmroku zauważyła, że miękkie siedzenie było uwalane krwią. Ścianki konfesjonału były obdrapane, poznaczone purpurowymi smugami. Tylko kratki były całe.

          Deva nie było.

          Wnętrze, prócz krwi, było puste.

          Posoka skapywała nieśmiało na marmurową podłogę.

          Lisa zamknęła oczy. Czuła, że zniknął. Nie ma go. To koniec. Upadła na obolałe kolana i odmówiła długą, dziękczynną modlitwę.

 

8

 

          Lisa wychodzi z kościoła, na oślepiające oczy słońce, na świeże, rześkie powietrze, na zewnątrz. Czuje na zmęczonej, ściśniętej bólem twarzy powiew znad oceanu. W nozdrzach tańczą wonie słonej bryzy i rozkwitających kwiatów. Zdejmuje dłoń znad oczu, pozwala, by słońce jej dokuczyło.

          To przyjemne.

          W kolanach, dłoniach i stopach czuje tępo pulsujący ból, pobudzający pozytywnie organizm. Nie weźmie żadnych tabletek. Ból oznacza, że żyje. Nie chce patrzeć na twarde od zakrzepłej krwi bandaże. Tym będzie się martwić później, w domu. Teraz powoli, powolutku, wróci spacerkiem do mieszkania. Zejdzie z łagodnego pagórka, na którym leży ten przeklęty kościół. Przejdzie powolnie miasteczkiem, udając, że wszystko jest w porządku. Tym razem droga do domu nie zajmie jej tyle, co wcześniej, ale z czterdzieści minut. Nie będzie się śpieszyć. Ma cały dzień. Jest zmęczona.

          Zamyka oczy.

          Przeżyła.

          Przeżyła to, przeżyła spotkanie, ba, spowiedź z diabłem. Jedynym, czym musiała za to zapłacić, to jej przykra historia i bolące kolana. Tyle mało, ile dużo zarazem.

          Ale to przecież koniec.

          Na swój sposób wygrała z szatanem. Do głowy przychodzi Lisie jeszcze jedna, jakże droga cena. Dev solidnie podważył wszystkie elementy wiary Lisy. Nie podoba się jej to. Mimo woli przestaje wierzyć.

          Ale to nic. Uwierzy na nowo. Za to przed tym, zamontuje w oknach kratki.

 

 

(tekst pochodzi ze zbioru ‘Podwodny krzyk wieloryba’)

 

 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial