Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Posłaniec Z Południa

SORATA

 

 

POSŁANIEC Z POŁUDNIA

 

 

— Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale nie zostawię cię na środku plaży.

Nad nimi niebo rozdarła kolejna błyskawica. Elias czuł mdłości i nieprzyjemne mrowienie biegnąca wzdłuż kręgosłupa. Nie mógł zabrać nieznajomego do swojej kryjówki. Zamarzłby i na nic zdałaby się wcześniejsza pomoc.

Niepewnie rozglądał się, szukając najszybszej drogi do wioski. Gdyby nie sztorm byliby w stanie przejść po płyciźnie obok klifu. W ich stanie, gdy jeden ledwo stał na nogach, a drugi unikał nieba taka przygoda skończyłaby się śmiercią.

— Potrafisz mówić?

Zapytał, nie zwracając na niego uwagi. Dziwne ubranie i nietypowy kolor skóry odrzucił z pierwszego planu. Dziadek nauczył go, że w niebezpieczeństwie najlepiej skupić się na ratowaniu tyłka. Nawet jeśli obok ktoś chodził na rękach.

— Tak — odparł.

Ledwo go zrozumiał. Dziwnie przeciągał samogłoski, jakby ułożenie języka sprawiało nie lada problem. Pewnie ma tak od urodzenia, pomyślał Elias. Skinął na niego i podeszli do ściany klifu. Wystająca półka chroniła od deszczu, ale to nie było wystarczające. Uratowany chłopak zaczynał zmieniać się w dojrzałego bakłażana. Niedługo dojdzie do odmrożenia, a tego prawie nie da się wyleczyć w tych warunkach. W dodatku znajdowali się daleko od bariery, przez co jej zbawienne działania nie działały.

— Jak się nazywasz?

— Ayan — wycharczał, wypluwając resztę słonej wody – Ayan Young.

Elias wziął głęboki oddech i zacisnął pięści. Mieli tylko jedno wyjście.

— Ayanie, czeka nasz wyścig o życie. Narażam cię na śmierć, bo sprowadzam na siebie burze, ale sam nie dotrzesz do wioski. Staraj się zachować dystans, bo możesz oberwać.

— O czym ty mówisz?

— Skup się — warknął – biegniemy, jak tylko uderzy kolejny piorun. Jeśli się potkniesz, musisz wstać sam. Nie pomogę ci, prędzej cię zabije. O ile sam nie umrę – dodał cicho.

Ayan chyba nie do końca zrozumiał, ale jego twarz nabrała ostrego wyrazu. Niecierpliwie wpatrywał się w niebo. Nie musieli długo czekać. Nie minęła minuta, gdy ciemne już niebo rozdarła błyskawica. Ryzykowali złamane kończyny biegnąc do domu. Chata Eliasa znajdowała się na granicy lasu. Liczyły się tylko dotarcie do niego. Polana wiele razy raniona błyskawicami przypomniała świeżo przygotowane pole.

Zerwali się do biegu. Chłopak cudem znajdował ścieżkę na górę. W świetle księżyca mokre skały błyszczały, co ułatwiało wspinaczkę. Elias wysilał umysł do granic, starając się wyczuć nadciągający piorun. Wyczyn z wcześniej był przypadkowy i nie byłby w stanie go powtórzyć.

Słyszał za sobą kroki chłopaka, liczył na to, że nie zgubi się w ciemności. Bał się jak cholera przecięcia łąki. Strach podjudzał adrenalinę krążącą we krwi. Nagle silne mrowienie biegnące wzdłuż ramion wyrwało go z zamysłu. Instynktownie wyciągnął dłonie do góry, krzycząc:

— Padnij!

Ayan szybko ukrył się w zaroślach, nie podnosząc głowy. Błyskawica nagle zmieniła kierunek i uderzyła tam, gdzie kazał jej Elias. Prawie zwymiotował, gdy zauważył, jak blisko nieznajomego pojawiła się wyrwa. Dłonie paliły żywym ogniem, a kości trzeszczały w stawach. Gdzieś z tyłu głowy rodziła się myśl, na którą jeszcze sobie nie pozwalał.

Do linii lasu zostało około siedmiu metrów. Drobinki mokrej ziemi oblepiły połowę jego ciała, prawie przysypując Ayana resztkami wyrwanej trawy. Ten szybko się zerwał i nie czekając na rozkaz, biegł dalej. Elias odczekał chwile i również ruszył w tym kierunku. Oczy w końcu przyzwyczaiły się do ciemności. Z ulgą dostrzegał szybko zbilżąjące się grube pnie drzew.

Gdy tylko dopadli do pierwszych, rozkaszlał się prawie wypluwając płuca. Ayan klęczał popierając się rękami i ciężko łykał powietrze.

Byli bezpieczni.

Mocne, wysokie drzewa skutecznie chroniły przed burzą. Między nimi nawet wiatr cichł. Elias dalej czuł wisząca nad sobą masę skumulowanej energii. Ręka nie przestała boleć, miał nadzieję, że nie zostanie przez to wykluczony z pracy.

— Zbieraj się, musimy szybko dotrzeć do domu.

— Co… co to było? Jak to zrobiłeś?

Zdążył już zauważyć, że przybysz nie jest południa, jednak nawet za morzem słyszeli o użytkownikach.

— To? Czysty przypadek. Chociaż powinienem kontrolować błyskawice, to prędzej jakaś mnie zabije niż okiełznam żywioł.

Ayan podniósł się i wlepił w niego ciekawskie spojrzenie.

— Musisz mi o tym wszystko opowiedzieć. Zawsze chciałem was spotkać.

— Nas?

Zaczęli przedzierać się przez las, zmierzając na północ. Tylko dźwięk łamanych gałęzi świadczył o ich obecności. Ayan wyjątkowo dobrze poruszał się w nieznanych warunkach. E końcu dotarło do Eliasa co robi, więc zatrzymał się gwałtownie.

— Dobra, jeszcze nie zwariowałem. Uratowałem cię, ale jak spróbujesz mnie zabić, odwdzięczę się nożem pod żebra, jasne?

— To nie mądre zdradzać plany — oparł chłopak.

Mówił spokojnym tonem, co bardziej rozjuszyło Eliasa.

— Dobra, jednak śpisz z owcami.

Rzucił i szybko zniknął między drzewami. W tym nieznajomym było coś dziwnie drażniącego. Wiecznie ciekawskie spojrzenie, szybka dedukcja. Musiał być piekielnie mądry. To wszystko dalej nie wyjaśniało jego przybycia. Był jednak zmarznięty, obolały i głodny. Przestał zawracać sobie nim głowę i szybko dreptał w stronę lekko pochylonej chatki.

Odziedziczył ją po rodzicach. Składał się z trzech izb, piwnicy oraz niewielkiego strychu. Mimo swojego mizernego stanu było bardzo solidna. Zbudowana na kamiennym fundamencie gwarantował stabilność, a ściany z bali trzymały ciepło. Palenisko na środku było dumną ojca. Wykopany dół ogrodzony wysokim do kolan murkiem z wyżłobieniami na metalową kratę.

Jego ojciec był użytkownikiem ognia. Trzy miesiące przed narodzeniem Eliasa wyruszył na kolejną wyprawę w głąb Spokojnej Otchłani. Nigdy nie wrócił, ale opowieści krążyły. Wychowany przez dziadka i matkę radził sobie całkiem dobrze, jednak przez otrzymany talent nikt nie chciał przy nim przebywać.

Otworzył drzwi i zerknął przez ramię. Ayan ciekawe oglądał ogrodzenie, licząc coś na palcach. Elias wzniósł oczy do nieba i schował się w środku. Nie miał wiele, ale dla nich dwóch powinno wystarczyć. Rozciągnął sznur nad paleniskiem i zabrał się za rozpalanie ognia.

— Daj mi to — rozległ się głos obok.

— Siadaj na tyłku i ani drgnij.

— Źle to robisz.

Cisza, jaka zapadła była przytłaczająca. Zły humor Eliasa jeszcze się pogłębił. Spojrzał gniewnie na Ayana, a ten, jak gdyby nigdy nic wyjął mu z dłoni krzesiwo i obrócił je kilka razu.

— Taka siła potrzeba do rozpalenia ognia jest zbędna — zaczął. – Chodzi o technikę. Krzemień ma to do siebie, że jest ostry, ale posiada jedną zbędną warstwę. Gdy się jej pozbędziemy, wystarczy mały ruch, aby rozpalić ogień.

Zbadał trzymany w dłoni kamienie, po czym szybkim ruchem uderzył jednym o drugi. Masa iskier wylądowała na suchej korze, od razu zapalając ją. Zaskoczony Elias wpatrywał się w to, jak zaczarowany.

— Wiesz sporo na temat kamieni — mruknął. – Też mi coś.

— To nie kamienie a minerały. W moim kraju taka wiedza jest powszechna. Pracujemy umysłem, nie siłą.

— W twoim kraju, czyli gdzie?

— Jestem Isirczykiem.

— A ja królem — mruknął Elias – Isira jest odcięta od Nedres od wielu lat.

— A jednak tu jestem,

Rozłożył dłonie na boki i zacisnął usta. Nie kłamał, był na to zbyt pewny. Płócienne ubranie, dziwne obuwie i wyraźny obcy akcent. Nie mógł mówić prawdy. Wielka Fala nie przepuści nikogo, tym bardziej sąsiednie kraje. Świat był w rozpadzie i każdy walczył z każdym. W dodatku ta rozbita łódka.

— Gadaj, jak to zrobiłeś?

— W tym problem, że nie wiem.

— Wiedziałem, że kłamiesz.

— Nie mam powodu, aby kłamać. Wszystko ci opowiem, jeśli chcesz. To czy uwierzysz, nie zależy ode mnie.

Elias spojrzał na niego podejrzliwie. Szpieg albo wróg nie siedziałaby spokojnie obok ognia, susząc mokre ubrania.

— Zaczynaj, a ja ocenię, czy mówisz prawdę.

— Pochodzę z Isiry a dokładnie samej stolicy. Nasz kraj jest podzielony na kilka klas, a ja sam należałem do Dilfinów. Jesteśmy grupą wykształconych ludzi, którzy zajmują się wynalazkami lub alchemią. Na pewno jest wam znana. Od lat Isirę dręczą susze, słońce wypala każdy skrawek ziemi. Przez to poświęciłem wiele czasu na próby stworzenia lekarstwa. Jako jeden z nielicznych oddałem się nauce, mimo że mam dopiero dwadzieścia jeden lat. Musisz wiedzieć, że Dilfinów wybiera się jeszcze przed dziesiątym rokiem życia. Spróbuj wyobrazić sobie ponad dziesięć lat szkolenia i nauki w ciemnościach. Rzadki dostęp do światła dziennego nie pozwolił wykształcić się kolorowi w mojej skórze i mogę straszyć wyglądem – zaśmiał się niepewnie – Znalazłem w zapiskach przedwojennych o smokach. W waszej świątyni znajduje się ołtarz lodowego smoka. Zobaczenie go i porozmawianie z zakonnikami to mój cel. Wiedziałem, że przedostanie się przez przepaść nie jest możliwe, a i tak podpłynąłem. Zabrałem się na pokład z handlarzami. Płynęli do portu i wysadzili mnie tak blisko, jak mogli. Dostałem łódkę i zostałem sam.

— Niby tyle się uczyłeś, a głupi jak but. Nikt o zdrowych zmysłach nie pcha się w pobliże Wielkiej Fali.

— Wiem, działające tam żywioły są śmiertelnie niebezpieczne dla człowieka. Nie pamiętam, jak się przedostałem. Oddziaływanie był tak sile, że straciłem przytomność, obudziłem się dopiero dziś.

Elias nie miał pojęcia co myśleć. Chciał mu wierzyć, jednak sam pomysł przedostania się na druga stronę był bardziej niż szalony. A mimo to siedział przed nim namacalny dowód. Białe włosy, prawie przezroczyste oczy i blada skóra. Zero ciepłych futer na ubraniu i gołe stopy.

— Dziesięć lat spędzonych na nauce?

— Tak — ochoczo pokiwał głową.

— I należysz do wybitnie uzdolnionych, chociaż niekoniecznie odważnych.

— To nie tak.

— To nie było pytanie — przerwał mu. – Zmierzam do tego, że ci wasi nauczyciele muszą przyłożyć większą uwagę do zadań praktycznych.

— Nie rozumiem…

— Kto o zdrowych zmysłach wybiera się na północ, mając na sobie kawałek prześcieradła?

Ayan zaczerwienił się mocno, co w połączeniu z jego cera wyglądało komicznie. Elias wstał i zaczął grzebać w kufrze. Wyciągnął z niego spodnie z grubej wełny, koszulę i kożuch. Podał chłopakowi bez słowa.

— Dziękuję.

— Podziękujesz, jeśli przetrwasz tu dzień. Nie opowiadali ci o konflikcie między naszymi krajami?

— wiem, że wojenne zawirowania dalej tkwią w ludziach, ale chyba czas odpuścić, nie?

Elias gniewnie zacisnął palce. Miał ochotę przywalić mu i zmyć w twarzy ciekawski uśmiech, ale resztki rozsądku nakazały spokój.

— Przez waszą broń dziesiątki ludzi giną w wyprawach — wyszeptał. – Mój ojciec zgniłą próbując powstrzymać mróz. Nie mów mi o odpuszczaniu, skoro przez was mój kraj umiera.

Ayan zamilkł, jednak nie widać było po nim skruchy. Bardziej gniewne zadumanie.

— Wiesz kto wymyślił Lodową Pułapkę?

— Wasi wielcy uczeni, kto inny.

— Lodowa Pułapka to dzieło szlachty Isiry. Najbardziej skorumpowanej i zachłannej grupy. Wyjaławiają ziemię, aby się wzbogacić, sprzedają co się da na bazarze w Sunrest, a mieszkańcy ledwo wiążą koniec z końcem. Przybyłem tutaj szukać rozwiązania na niszczące gorąco w moim kraju. Jeśli to się uda, znajdę odpowiedź na wasz problem.

Elias rozczarowany pokręcił głową.

— Widzisz mój towarzyszu, nie wierzę ci. I nie mam zamiaru pozwolić ci na poszukiwania.

— Oddasz mnie w ręce straży?

— Nie. Chciałby, ale nie. Nie znoszę ich, ale jeszcze jedno słowo o polityce i wylądujesz znowu w wodzie.

— Dobrze?

— Nie mam czasu latać po posterunkach i składać zeznania. Za dwa dni wyjeżdżam do pracy. Pewnie jestem skończonym idiota, ale zostawię cię tutaj. Załatwimy ci barwnik do włosów i będziesz musiał twarz malować. Jeśli chcesz przeżyć, będziesz musiał się dostosować jasne?

Ayan ochoczo pokiwał głową. Zniknął chwilę później za drzwiami przymierzając ubranie. Elias nienawidził tego, co się działo w głębi Spokojnej Otchłani. Nie był jednak na tyle głupi, aby obracać winą dwudziestolatka za błędy ich przodków. Poza tym matka by mu nieźle złoiła skórę, gdyby w środku nocy wyrzucił potrzebującego.

W dodatku było w nim coś szczerego. Bał się przyznać, ale Ayan był pierwszą osobą, która nie bała się przebywać w jego otoczeniu. Nawet po tym, co zobaczył.

Otrząsną się z sentymentów i zaczął przygotowywać ziołowy napar. Zawsze pił go w zimne wieczory. Pozwalał uniknąć choroby. W taką noc przyda im się jak nigdy.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial