Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Wewnętrzny Nakaz

NORBERT BUDZYŃSKI 

  

 

WEWNĘTRZNY NAKAZ

 

 

Mężczyzna, o którym za chwilę opowiemy (dla porządku dajmy mu na imię Kacper), uwielbiał podróżować koleją. Każdego innego środka transportu bał się jak diabeł święconej wody, ale kolej fascynowała go od najmłodszych lat. Prawdopodobnie działo się tak dlatego, ponieważ urodził się w pociągu, który pokonywał najdłuższą w kraju, bo liczącą niemal tysiąc kilometrów i trwającą bez mała trzynaście godzin trasę: Kraków – Kołobrzeg. Ten wyjątkowy akt narodzin, miał miejsce pomiędzy stacjami Sławno, a Wiekowo, czyli na końcowym etapie podróży, gdy wszyscy pasażerowie marzyli wyłącznie o tym, by wreszcie rozprostować kości i wypić poranną kawę, lub piwo (tak, niektórzy pragnęli piwa, bo żaden inny napój tak skutecznie nie niwelował kaca, jak właśnie piwo) w przytulnej kafejce z widokiem na morze.

 


Niedoszła matka zaryzykowała tak niedorzecznie długą podróż, wiedząc, że planowany termin porodu minął kilka dni temu i miast włóczyć się pociągiem z małopolski na pomorze, powinna bezwzględnie oczekiwać na rozwiązanie w jakimś przytulnym szpitalu. Syn nigdy zresztą nie zapytał jej o powód tej skrajnie nieodpowiedzialnej eskapady, jakby bojąc się, że z chwilą gdy usłyszy prawdę, czar pryśnie i fascynacja koleją zniknie. Wolał żyć w złudnym przeświadczeniu, że jest wybrańcem losu.

 

Chłopiec przyszedł na świat w wagonie drugiej klasy, w przedziale położonym najbliżej wc, i jak się później okaże, ten z pozoru nieistotny fakt, miał jednak ogromne znaczenie dla kierunku rozwoju jego dalszej fascynacji, związanej z podróżowaniem koleją. Nastała równo północ, ze środy na czwartek, kiedy to krzyk wychodzący z gardła noworodka, wypełnił niewielkie pomieszczenie oddzielające go cienką i pordzewiałą blachą, od okrutnego, zapełnionego zjawami świata. Zjawy te, były zapewne szukającymi wytchnienia duszami, które opuszczały zmasakrowane ciała, należące do nieszczęśników, rzucających się pod koła pędzących składów. Przypuszczenia te wydają się mieć dość solidne podstawy naukowe, jako, że opierają się na wielopoziomowych badaniach przeprowadzonych na desperatach i niedoszłych samobójcach. Wszyscy oni bowiem, za wyjątkiem może Pana Symulanta (któremu zresztą nikt za bardzo nie ufał), zgodnie uznali, że taki akt poświęcenia życia i to na trasie przelotu pospiesznego, który pokonywał najdłuższą trasę w kraju, należy bez wątpienia do dobrego tonu.

 

Chłopczyk, który jak zdążyliśmy się chwilę temu zorientować, zaprezentował się podekscytowanym gapiom w pełnej krasie i wszyscy zgodnie stwierdzili, że niczego mu nie brakuje. Paluszki były na swoim miejscu, płucka wytrwale zasysały i wypuszczały powietrze, stawy zginały się prawidłowo a okazały siusiak budził oczywisty podziw. Chłopczyk, w pierwszych chwilach życia nic nie wiedział, o czyhających na niego niebezpieczeństwach, ale gdy tylko przytulił się do matczynej piersi, wzrok jego pożeglował w stronę okna, za którym przesuwały się mętne atramentowe cienie, godne zapłodnić wyobraźnię samego Lovecrafta. Instynktownie wyczuł, że tak naprawdę bezpieczny będzie tylko w przedziale wagonu kolejowego.

 

W okresie dorastania, podróżował sporo na trasie Kraków - Kołobrzeg, a to z tej prostej przyczyny, że kolej państwowa w swej szczodrości, ufundowała mu dożywotnie, darmowe przejazdy. Postronnym obserwatorom zdawać by się mogło, że przemieszczał się pomiędzy stacjami pozornie bez celu. Osąd ten był ogromnie krzywdzący co najmniej z jednego powodu; żadna z tych osób nie potrafiła bowiem wystarczająco głęboko wniknąć w umysł chłopca, by zrozumieć, jak niesamowite procesy tam zachodzą i jak ogromną przyjemność sprawia chłopcu ten dziwny, hipnotyzujący stan, kiedy to otwierają się drzwi, a on wspina się po dwóch metalowych schodkach. Z chwilą, gdy to czynił, natychmiast pozwalał sobie na to, by otuliły go specyficzne zapachy smarów i detergentów. Wyobrażał sobie, że zamienia się w jakąś kolejową odmianę larwy jedwabnika i zamyka w ciepłym kokonie wagonu drugiej klasy, by tam dojrzewać. Gdyby to wszystko wiedzieli postronni obserwatorzy, nie wytykaliby go palcami i nie żartowali za jego plecami, ale cóż... musimy im to wybaczyć, bo – jak przed momentem dowiedliśmy – nie mieli szans, by się o tym przekonać.

 

Jeśli istniała taka możliwość, Kacper wybierał jeden z dwóch skrajnych przedziałów, ponieważ wibracje przenoszone przez wózki kołowe były tam najsilniejsze. Nie wyobrażał sobie podróży klasą pierwszą. Wagony te wydawały mu się nazbyt sterylne, przesadnie wytłumione, a przede wszystkim ograbione z naturalnego uroku, na który składały się między innymi: trudno domykające się okna, drzwi, przesuwające się to w jedną, to w drugą stronę podczas nabierania prędkości lub hamowania składu, nierówno wpięte firanki z logo PKP (lub ich całkowity brak), a także czteroosobowe, przedzielone zagłówkami siedziska zamocowane po każdej stronie przedziału.

 

Jeszcze gorzej rzecz się miała z wagonami bezprzedziałowymi. Wydawało mu się, że jest tam odsłonięty i narażony na ataki innych podróżnych, którzy z wiadomych powodów zazdrościli mu jego przywilejów i tylko szukali dogodnej okazji, by go upokorzyć. Nie musieli się do niego zbliżać. Wystarczył ich pełen nienawiści wzrok, który ranił bardziej, niż nóż.

 

 

W wieku lat dziewiętnastu odkrył pewną dziwną regularność, której wcześniej albo nie zauważał, albo nie była ona wystarczająco kłopotliwa, by uprzykrzać mu życie. A mianowicie, przyjemniej jeździło mu się w środku tygodnia, a coraz mniej komfortowo w weekendy. Z początku nie rozumiał tego fenomenu i składał go na karb przemęczenia (intensywnie przygotowywał się do matury), ale z chwilą, gdy zdał egzamin dojrzałości dziwne objawy miast zniknąć, nasilały się jeszcze bardziej i to w tempie wykładniczym. W ciągu zaledwie miesiąca doszło do tego, że euforyczny stan, podobny do miłosnego odurzenia, chwytał go w swoje sidła jedynie w noc ze środy na czwartek. I choćby świat miał się skończyć, żadna siła nie była w stanie go powstrzymać od tego, by zająć ulubione miejsce w przedziale drugiej klasy, należącym do pociągu relacji Kraków – Świnoujście (lub odwrotnie), z zamiarem pokonania chociażby jednej stacji. W konsekwencji, często po przejechaniu z punktu A do punktu B, nie mógł sobie przypomnieć jej przebiegu, a już tym bardziej tego, jakie osoby towarzyszyły mu w podróży i czy były w obejściu przyjazne, czy wręcz odwrotnie.

 

Obsesja ta łagodniała w okolicach piątku. Wtedy to, ewentualna podróż wydawała mu się zagadnieniem ze wszech miar zwyczajnym, a nawet cokolwiek zbędnym, by już w sobotę budzić wstręt. W niedzielę natomiast, sama myśl o zbliżeniu się wyłącznie do peronu powodowała panikę tak ogromną, że ze strachu zdarzało mu się tracić przytomność.

 

Brak elastyczności struktur mentalnych, sugerował postawę repetytywną, ale mężczyzna (bo wypada nam się w tym miejscu zgodzić z tym, że już nie chłopiec) nie przyjmował do wiadomości przesłanek, świadczących o tym, że jego zachowanie ma ewidentne znamiona autyzmu. Na swoją obronę ukuł tezę (którą bezwzględnie postanowił udowodnić), że absolutnie wszyscy bez wyjątku zachowują się podobnie do niego i nie są to bynajmniej szkodliwe fanaberie, ale zdrowy rozsądek, pozwalający zachować równowagę w tej delikatnej materii, jaką jest transport osób. No bo przyznajcie sami: jaki byłby sens skrupulatnego ustalania rozkładów jazdy na dni weekendowe, gdyby absolutnie nikt z nich nie korzystał? Było by to działanie ogromnie niepoważne, a w dodatku ze wszech miar szkodliwe dla budżetu kolei. Dlatego też doszedł do wniosku, że powinien wystosować pismo do ówczesnego prezesa tej instytucji, Pana Megalomańskiego, w którym bez ogródek poinformuje go, że ten miast podwyższać w nieskończoność ceny za bilety, powinien być szalenie wdzięczny ludziom za to, że powybierali sobie różne dni tygodnia, w których to korzystają z dobrodziejstw jakże potrzebnego środka komunikacji. Sporządził nawet, a następnie wydrukował i dołączył do listu szereg skomplikowanych obliczeń własnego wzoru, które to obliczenia wykazywały niezbicie, jak niewyobrażalny mielibyśmy chaos spowodowany tłokiem środowo-czwartkowym i pustki sobotnio-niedzielne, gdyby to każdy obywatel egoistycznie wybrał sobie jeden i ten sam dzień.

 

Czekając cierpliwie na odpowiedź, wykonywał swoje zwyczajowe obowiązki, do których należały między innymi: chodzenie do biblioteki publicznej i wypożyczanie interesującej go książki dopiero za czwartym razem, wydłubywanie miodu z uszu i gromadzenie go w słoiczku po dżemie porzeczkowym, czy wreszcie czynność, którą wprost uwielbiał, a mianowicie rozlewanie wody gazowanej do kilku szklanek, liczenie bąbelków, które osiadły na ściankach i wypicie wody z tej, która miała ich najwięcej.

 

Niestety, po trzech miesiącach jego cierpliwość się wyczerpała i któregoś wieczoru, kiedy to komin należący do domu sąsiada, brutalnie wessał w swoje trzewia mocno czerwieniejącą już słoneczną kulę (wyjątkowo przypominającą mu kłębek wełny, jaki formowała jego prababka, zręcznie ściągając nitki z wrzeciona), wydobył z biurka długopis, oraz czystą kartkę papieru, po czym skrobnął takie oto słowa:

„Szanowany (ale już nie przeze mnie) Panie Prezesie Wielkiej Spółki Kolei Żelaznych.
Rozumiem, że masz Pan sporo obowiązków zawodowych, a być może i domowych (chociaż trudno mi sobie wyobrazić, by tak narcystyczną osobę mógł obdarzyć uczuciem czystym, ktoś przy zdrowych zmysłach), ale nie spodziewałem się, że tak po prostu zignorujesz Pan zarówno mnie, jak i cenne spostrzeżenia, które przygotowywałem dla Pana z takim poświęceniem i pietyzmem, a które – jak domniemywam – dzięki przywłaszczeniu ich sobie, w nieodległej przyszłości przyczynią się do wzrostu przepustowości połączeń i podniesienia jakości obsługi pasażerów.
Obyś się zadławił swoją wypłatą i premią, którą zapewne zgarniesz, a która żadną miarą się Panu nie należy, bo pomysł był mój. Żałuję, że stworzyłem z Panem tę jednostronną, toksyczną relację emocjonalną i z żalem przyznaję, angażując się popełniłem błąd. Nie czuję do Pana nic, prócz odrazy.

 

Post scriptum: Skoro w Polsce, na kierowniczych stanowiskach zasiadają sami niewdzięcznicy, obliczenia natychmiast wysyłam do Niemieckiego Przedsiębiorstwa Kolejowego i Logistycznego. Wierzę – mało tego - jestem o tym w 100% przekonany, że tamtejszy zarząd dostrzeże, doceni i uhonoruje mój geniusz matematyczny gratyfikacją na tyle pokaźną, by Pana zawstydzić.

 

Post scriptum 2: To, w jaki sposób mnie Pan potraktowałeś, jest wysoce upokarzające. A jeśli uważasz Pan, że nie należy mi się zwyczajnie choć skromna odpowiedź, bo jako dzieciak po liceum jestem mało wiarygodny, to chcę, żebyś Pan wiedział, że jesteś Pan złodziej, miękka faja i zwykły skurwysyn!! I tylko moje łagodne usposobienie sprawia, że nie mam zamiaru osobiście spotkać się z Panem, by mu wymierzyć stosownego kopa w dupę.

 

Z chwilą, gdy nadawał ów list na poczcie w swoim rodzinnym mieście (gwoli ścisłości wypada podkreślić, że miasto było dumnym posiadaczem stacji kolejowej z czterema aż peronami, jedną bocznicą towarową i odmalowanym zabytkowym parowozem wzór: Pt-47, prezentującym dumnie swoje potężne, choć od wielu lat wygaszone cielsko), Kacper odkrył, że dokonała się w nim istotna dla jego psychiki metamorfoza, a mianowicie odszedł w zapomnienie kruchy chłopiec, a jego miejsce zajął Pan Odważny. Mimo tej radykalnej odmiany i wynikającego z tego powodu wzruszenia, po raz kolejny poczuł się niedoceniony, albowiem pani przyjmująca od niego list nie zapytała skąd te łzy na jego policzku. Nie pogratulowała mu również przenikliwości umysłu i tak bezpardonowej postawy jaką się wykazał, w stosunku do autorytetu w dziedzinie kolejnictwa.

 

„Nie można ignorować tak jawnej potwarzy” - zagadnął drżącym z emocji głosem, wskazując palcem na list. Niestety reakcją były tylko nieznacznie ściągnięte brwi i półsekundowe zawahanie uzbrojonej w pieczątkę dłoni, która wędrowała (zazwyczaj płynnie) pomiędzy pojemniczkiem z granatowym tuszem a kopertą z naklejony w rogu (zazwyczaj krzywo) znaczkiem.
„Banda nieudaczników. Wszystko by chcieli mieć podsunięte pod nos. Za grosz ambicji” - burknął niewyraźnie, po czym chowając do portfela wydaną z dwudziestu złotych resztę, odstąpił od okienka z wymuszoną grzecznością, choć odnotować należy, że miał przeogromną ochotę wyzwać od kundli cały personel poczty (od kierownika zaczynając, a na sprzątaczce kończąc), a także bogu ducha winnych petentów, cierpliwie stojących za nim w kolejce.

 

„Niemal dałem się ponieść wzburzeniu” - myśl ta nie dawała mu spokoju i wracała do niego, niczym mięso bez końca przepuszczane przez maszynkę do mielenia. Idąc do domu odniósł dziwne wrażenie, jakoby miasto, w którym spędził całe dotychczasowe życie i które szczerze kochał, zaczęło przypominać odstojnik na deszczówkę. Nic, co do niego wpadło, nie wydostawało się na zewnątrz, a całą jego zawartość stanowiła mętna ludzka breja, szczelnie okryta grubym kożuchem wzajemnych animozji i nieufności.

 

„Jak mogłem tego nie zauważać? Doprawdy, rzecz to niepojęta. Muszę stąd uciec, w przeciwnym razie mój talent rozpuści się, jak tłuszcz w alkoholu.”

 

 

Kacper (albo, jak wolał teraz o sobie myśleć: Pan Odważny) doświadczał uczucia, którego nigdy wcześniej nie zaznał – ekscytacji własnym rozumem. Owszem, wiedział, że jest zdolny, ale nigdy nie posądzał się o geniusz. Doszedł do słusznego w swoim mniemaniu przekonania, że jego nowo odkryty talent literacki sprawi, iż lada dzień rozpocznie spektakularną karierę dziennikarza śledczego, a kto wie, może za kilka lat zostanie szanowanym korespondentem, czującym jak nikt przed nim niuanse skomplikowanych ludzkich namiętności. Rozmarzył się nad przenikliwością swojego umysłu.
Życie wydało mu się zbyt ciasno ściągnięte gorsetem społecznych konwenansów. Zastanawiając się, dlaczego ślepy los sprzyja osobom proszącym o nieszczęście, a ambitnych wystawia na pośmiewisko, postanowił, że przestanie być stojącym na uboczu widzem, wpatrującym się tępo w chodzących po scenie aktorów. W tej oto chwili, powziął decyzję aby samemu wleźć na scenę i zażądać, by światła reflektorów skierowano w jego stronę, by oświetlały fizjonomię pełną spokoju i szlachetnego dostojeństwa. Oczyma wyobraźni widział siebie, jako niedoścignionego eksploratora ludzkich umysłów; uwielbianego przez kobiety, podziwianego przez mężczyzn.

 

Tak więc, od czegoś musiał zacząć.
Zaczął więc od rozsyłania korespondencji do prestiżowych polskich uniwersytetów, prezentując w całej rozciągłości oczywiste zalety swojej kandydatury, predestynujące go do tego, by stać się adeptem konkretnie uczelni, ale szybko zreflektował się, że nie ma co się ograniczać wyłącznie do granic kraju. W tym celu, podjął z konta zgromadzone tam wcześniej oszczędności i nie zważając na koszty, zlecił tłumaczenie uzyskanego świadectwa maturalnego na kilka najpopularniejszych języków, którymi posługuje się połowa populacji świata, a także cztery (bo tą liczbę uwielbiał, z racji dokładnie takiej samej ilości peronów w mieście) zupełnie niszowe. Uznał w swej mądrości, że będzie to wystarczająco zaskakujące, by doceniono jego nonszalancję. Wybór padł na: silbo (wygwizdywany, jakby to była piosenka), khoisan (ze względu na sporą ilość śmiesznych mlasków), papuaski (w którym liczenie odbywa się w taki oto sposób, że zaczynamy od najmniejszego palca lewej ręki, a kończymy na prawym policzku) i jawajski (bo zawiera w sobie de facto trzy języki, którymi osoby porozumiewają się naprzemiennie, w zależności od tego, czy rozmawiają z urzędnikiem, przyjacielem, czy na ulicy).

 

Dodatkowo samodzielnie podjął się konwersji tekstu na język piraha, ponieważ uznał, że jest on niezwykle łatwy do opanowania, z tej prostej przyczyny, że nie ma w nim liczebników, kolorów, ani jakiejkolwiek logiki. Gdyby się jednak komuś wydawało, że na tym poprzestał, nic bardziej mylnego. Wymyślił bowiem swój własny język i napisał w nim list, po czym zaadresował kopertę i wysłał go (w wyniku roztargnienia) niestety do siebie. Po tygodniu list był w skrzynce. Otworzył go z bijącym sercem i wypiekami na twarzy, po czym z przerażeniem stwierdził, że nie potrafi rozszyfrować ni słowa.

 

Jak na prekursora nowych trendów w dziedzinie statystyki przystało, Kacper nie zamierzał trzymać w tajemnicy swoich poczynań. Matkę informował na bieżąco, ta jednak nie wykazywała szczególnego entuzjazmu. Spowodowane to było zapewne tym, że przez cały niemal dzień przyglądała się zdjęciu, przedstawiającemu mężczyznę, w którym przed dwudziestu laty się zadurzyła, a który tamtej namiętnej nocy dał jej syna. Czekała na niego cierpliwie i zupełnie nie rozumiała, dlaczego wieczorem nie wraca po pracy do domu. Była zaprogramowana na miłość, a każda próba wytłumaczenia jej, że kochanek po prostu podstępnie ją uwiódł, a otrzymawszy co chciał, porzucił, budziła rozpacz i aktywowała trwające nieraz wiele tygodni epizody emocjonalnej atrofii. Generalnie wszystko, co odciągało kobietę od romantycznych wspomnień, burzyło jej wewnętrzny ład. Naturalnym stanem ducha, w który intuicyjnie się wprowadzała stała się melancholia.

 

Biorąc pod uwagę rozwój wypadków, nie powinno nikogo dziwić, że w otoczeniu Kacpra pojawili się koledzy, którzy zwietrzyli szansę i postanowili wyciąć mu żart. Kawał, choć w zamyśle niegroźny, okazał się mieć brzemienne w skutkach konsekwencje. A wszystko zaczęło się od niewinnego spotkania urodzinowego w domu Kacpra.

 

Zaprosił on kompanów do mieszkania, ponieważ tak było taniej, a jak wiemy, wszystkie oszczędności przeznaczył na tłumaczenie dyplomu maturalnego, który potem rozsyłał we wszystkie strony świata. Nie trwało długo, jak zaczął irytować zaproszonych gości, serią irracjonalnych historyjek o czekającej go świetlanej przyszłości i karierze akademickiego wykładowcy. Może i skończyłoby się na pukaniu w czoło i uszczypliwych uwagach, niestety Kacper przy każdym zdaniu nie omieszkał podkreślać jaki to jest wspaniały i jakim przenikliwym umysłem dysponuje.
„Wy - za przeproszeniem - jesteście głupsi od musztardy, a macie się za mądrzejszych od radia.”

 

Po kolejnej słownej tyradzie zapytano go, czy wyrobił sobie paszport, ponieważ będzie mu potrzebny, gdy tylko spłyną zaproszenia z prestiżowych uczelni Mogadiszu, Kinszasy, a kto wie, może i samej Moskwy. Wszyscy w lot zrozumieli zamysł prowokatora i w ciągu kilku minut powstał plan, który postanowiono niezwłocznie wprowadzić w życie.

 

Nie minął tydzień, jak listonosz dostarczył Kacprowi list polecony, calutki upstrzony cyrylicą. Podniecony Kacper, natychmiast skontaktował się z kolegą, który to chwalił się, że zna rosyjski jakby to był jego ojczysty język, po czym poprosił go, by ten przetłumaczył tekst. Jakież było jego wzruszenie, gdy okazało się, że nadawcą jest sam rektor prestiżowego Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Tarasa Szewczenki. Nie mogło być mowy o fałszerstwie, ponieważ papeteria, na której skreślono słowa zaproszenia miała oryginalne tłoczenia, a podpis rektora opatrzony był uczelnianym stemplem. Jednocześnie jego magnificencja uspokajał adresata, wyjaśniając, że zaproszony został do klasy polskojęzycznej, więc będzie miał sporo czasu, by podciągnąć się w rosyjskim do poziomu, pozwalającego na swobodną komunikację, a także sprawne poruszanie się pośród rozlicznych naukowych periodyków. Szczerze liczono na to, że gość z Polski zechce podnieść szlachetne statystyki instytutu dziennikarstwa, a władze obiecały, że dopilnują, by zakwaterowano go w jednym z najlepszych pokoi jakimi dysponuje kampus.

 

Z tej to okazji, odbyła się huczna feta, a ów pomocny tłumacz zadeklarował się, że będzie zaszczycony, jeśli Kacper zgodzi się, by towarzyszył mu w drodze do Kijowa.
„Ma się rozumieć, że dałbym sobie radę sam, ale wspaniałomyślnie skorzystam z twojej propozycji” - odparł skromnie student Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Tarasa Szewczenki, dokładnie tak, jak to miał w zwyczaju czynić: delikatnie, ale jednocześnie stanowczo.

 

Pożegnał się z matką, obiecując solennie, że będzie do niej dzwonił we wszystkie następujące po sobie dni parzyste, które dzielą się przez cztery, po czym zabrał się do pakowania, a ponieważ nie dysponował jakąś szeroką gamą rzeczy osobistych, czynność ta nie zabrała wiele czasu i odbyła się nader sprawnie. Zostało nawet sporo miejsca w walizce, które to miejsce szczelnie wypełnił różnego rodzaju notatkami, mogącymi zaciekawić tamtejszych wykładowców.

 

Tym oto, wykreowanym podstępem sposobem, we wtorek trzynastego września, rozpoczęła się oficjalnie licząca niemal tysiąc kilometrów podróż do stolicy Ukrainy, Kijowa. Jak się jednak miało wkrótce okazać, pokonany przez Kacpra dystans był znacznie dłuższy, a wyprawa, miast posiadać znamiona przygody życia, której wyczekiwał z takim nabożeństwem, szybko zmieniła się w drogę krzyżową, z Golgotą u jej kresu. Warto w tym miejscu nadmienić, jak perfekcyjnie obmyślono plan zdrady i jak zręcznie zastawiono nań pułapkę, skoro tak przenikliwy umysł jakimi dysponował Kacper, nie zdołał zwęszyć intrygi. Aby plan się powiódł nie można było niczego narzucić, a jedynie... zaproponować. Komedianci rozstawili szachownicę. Uruchomiono zegary. Pionki poszły w ruch.

 

Dobrze rozegrany debiut sprawia, że już na samym początku uzyskujemy pozycyjną przewagę. Chodzi bowiem o to, by ograniczać pole manewru przeciwnika, niejako wymuszając na nim ruchy, a także zbudowanie wrażenia, że każdy odmienny od zasugerowanego, wiązał się będzie z sukcesywnym osłabieniem własnych struktur. Cała tajemnica polega na tym, by wybór dostępnych posunięć był maksymalnie ograniczony, zostawiając graczowi złudzenie, że mimo wszystko dokonuje on w pełni niezależnych wyborów. Kacprowi zaproponowano gambit, który zbudowano na jego egotycznej potrzebie udowodnienia światu niebywałej przenikliwości umysłu, połączonej z ułańską fantazją. Połechtano ego, po czym skuszono wymiernymi korzyściami związanymi z wizją świetlanej przyszłości. Gambity mają jednak to do siebie, że wiążą się ze sporym ryzykiem, wymagającym poświęcenia w początkowej fazie rozgrywki określonej ilości materiału, w zamian za możliwość uzyskania znacznej przewagi w inicjatywie. Skalkulowano zatem ryzyko i zgodnie ustalono, że prawdopodobieństwo wyjścia na jaw przekrętu, polegającego jak wiemy na spreparowaniu pisma (co było jawnym fałszerstwem i w razie wpadki, mogło pociągnąć za sobą przykre następstwa, z karą pozbawienia wolności włącznie), pochodzącego rzekomo od władz kijowskiej uczelni. Możemy sobie tylko wyobrazić, jakąż ulgę poczuli „spiskowcy”, gdy okazało się, że niczego nie świadomy Kacper gambit przyjął. W ten oto sposób, zupełnie przypadkowo odkryte umiłowanie nauki, oraz silne poczucie pragmatyzmu sprawiło, że ten lekko szurnięty, ale w zasadzie nikomu nie wadzący młodzieniec, wpadł w pułapkę wybujałych ambicji. Czy zgubiła go pycha? Trudno orzec. To tak, jakby oskarżać zadurzoną w kimś osobę, o to, że przestała kierować się zdrowym rozsądkiem. Stan zauroczenia, nie ma nic wspólnego z roztropnością i można by rzec, że jest jej przeciwieństwem.

 

Dworzec w Przemyślu, żegnał wschodzącą gwiazdę dziennikarstwa pięknym słońcem. Odnosiło się wrażenie, jakby perony całkowicie wchłaniały w siebie gwar podróżnych, chcąc być może na powrót wysycić się dźwiękami, po dopiero co przeprowadzonym remoncie generalnym. Tak więc nawoływania matki, strofującej dwójkę biegających w kółko urwisów, nie zdołały przedostać się z peronu pierwszego na drugi, a głośne przekleństwa mężczyzny, stojącego na peronie trzecim i wygłaszającego swoje niezadowolenie pod adresem służby ochrony kolei, z racji palonego przez niego w niedozwolonym miejscu papierosa, przypominały raczej pokaz rozentuzjazmowanego mima, niż człowieka niesłusznie posądzonego o wykroczenie. Tylko z ruchu warg można było się domyśleć, że pod adresem „sokistów” padają z dużą częstotliwością zwroty, mające zachęcić ich do odstąpienia od nieakceptowalnych przez niego czynności porządkowych, typu „spierdalajcie kurwa”, oraz wkradający się ostatnio na salony wulgaryzmy afektywne, będące wariacjami zwrotu „wy chuje złamane”.

 

Niestety, nie mieli szans, by dojrzeć, jak rozwinęła się sytuacja na peronie trzecim, ponieważ usłyszeli gwizdek konduktora, oznajmiający początek wspaniałej podróży w nieznane.
„Tobiaszu, wierzę, że Ukraina doceni mój talent. - rzekł Kacper, ale ciężko było się zorientować, czy powiedział to do siebie, czy to kolegi.

 

Skład nabierał prędkości, a z chwilą, gdy obaj przekonali się, że krajobraz za oknem pogrąża się w nudnej regularności mijanych ściernisk, wypełnionych tu i ówdzie poukładanymi w pryzmy snopkami słomy, poświęcili się rozmowie o rzeczach niezwykle dla Kacpra istotnych, takich, jak chociażby to, że dotrze on do Kijowa mniej więcej o północy ze środy na czwartek.
Na granicy obyło się bez zbędnych incydentów i uzbrojeni w karabiny strażnicy, zarówno jednego jak i drugiego państwa, pozwolili im wjechać na teren republiki parlamentarnej, która to (według ostatniego raportu Międzynarodowego Funduszu Walutowego) ma najniższy w Europie wskaźnik PKB, nie przekraczający trzech tysięcy dolarów w przeliczeniu na jednego obywatela.
W okolicach Lwowa, Tobiasz próbował zachęcić swojego rozmówcę do podjęcia wspólnych rozważań na temat ofiar współczesnego analfabetyzmy, sugerując, jakoby jedną z nich była etymologia, niestety Kacper storpedował te próby celną ripostą:
- W mętnej wodzie, tylko diabeł się orientuje - zamykając tym sposobem drogę do kontynuowania jałowych spekulacji o niczym, a w ogóle, to uczulił Tobiasza, by jako „przyzwoity fizjonom, przestał się znęcać nad swoim umysłem”.

 

Pomimo kilku kolejnych prób zagajenia, rozmowa już się jakoś nie kleiła, na domiar złego w okolicach Tarnopola, Kacper zaczął odczuwać zmęczenie i zawroty głowy, które bez wątpienia spowodowane były ekscytacją, wynikającą z nadmiernej ilości bodźców na jego delikatny organizm. Tobiasz zachęcał go, by się nawadniał, a słuchać go wypadało, ponieważ jako syn znanego krakowskiego lekarza, miał pewną wiedzę o tym, jak ważne dla organizmu jest wyrównany poziom elektrolitów. Sen jednak wziął górę nad wyczerpanym Kacprem i z chwilą, gdy pociąg wjeżdżał na stację Chmielnicki, spał on twardo z opuszczoną na pierś głową i nitką śliny, ryzykownie zwisającą z kącika ust. Można więc przyjąć, że wszystko szło zgodnie z planem.

 

Dla Tobiasza i kolegów, którym zaczął wysyłać krótkie filmiki, dokumentujące przebieg podróży z niemym udziałem odurzonego środkami nasennymi Kacpra, nadeszły wspaniałe chwile. Zabawnym komentarzom nie było końca. Na profilach społecznościowych, „lajki” sypały się jak małolaty na wiejskich imprezach, a śledzący rozwój wypadków youtuberzy, prowadzili zakłady dotyczące dalszych losów będącego w błogiej nieświadomości chłopaka. Ostatecznie, spośród wielu sugestii, najwięcej przychylnych głosów zyskał pomysł, aby w Kijowie obaj przesiedli się do pociągu zmierzającego do Moskwy, a gdy już do niej dotrą, zapakować biedaka do kolei transsyberyjskiej, odpalić online małą kamerkę i patrzeć, jak w niedzielę wybucha mu mózg.

 

W ten oto sposób, nieszkodliwy szczeniacki żart rozrósł się w misterną wielopoziomową intrygę, w którą włączyło się sporo widzów. Słali oni zaskakująco duże sumy pieniędzy, by ta historia nie zakończyła się happy endem, tylko bolesnym doświadczeniem w stylu „Jackass”. Kasa spływała na konto wartkim strumieniem, więc nie było mowy o tym, by wycofać się z projektu, który w kilkadziesiąt minut osiągnął status samospełniającej się przepowiedni. Zebrane fundusze z powodzeniem wystarczyły na przekupienie konduktorów, by ci przymknęli oko na ewidentnie „skacowanego” przyszłego pana młodego, który to w asyście przyjaciela, wraca do domu (co prawda na około, ale jednak grzecznie) z „grubych kawalerskich baletów”.

 

Męczący sen, w którym Kacprowi wydawało się, że bez końca zmienia pociągi, a na stacjach pośrednich ludzie dziwnie mu się przyglądają, dobiegał końca. W przedziale nie było Tobiasza, ale przecież mógł pójść do toalety, albo gdzie tam sobie chciał. W końcu nie był jego niańką, tylko... asystentem. No i tematy jakie ten proponował do pogaduszek, wydawały mu się przekombinowane, jakby starał się mu na siłę zaimponować. Zresztą, nic się nie stanie, jak trochę posiedzi w przedziale sam. Najważniejsze, że koła pod podłogą wystukiwały miarowo swoją upojną muzykę.

 

W końcu ktoś otworzył drzwi, przerywając tym samym leniwe rozważania. Do przedziału wszedł mężczyzna, w wieku trudnym do oszacowania i nie czekając na zgodę Kacpra, przysiadł się do niego bezczelnie, proponując, by spełnił z nim toast, mętnym i dającym po nozdrzach płynem, który do połowy wypełniał aluminiowy pojemnik. Nie przestawał przy tym gadać, a jego zęby, przypominały czerwone karły, których nie zdążyła jeszcze wessać czarna dziura gardzieli. Widząc zdziwienie Kacpra, a także to, że niespecjalnie kwapi się on do przyjęcia szczodrego podarku narodu radzieckiego, dla narodu polskiego, jednym profesjonalnym haustem opróżnił stakańczyk, po czym pochwycił Kacpra w imadła ramion i trzykrotnie ucałował. Chwilę później zabrał się tam, skąd przyszedł, kładąc jednak tuż przy jego udzie, odpitą w jednej trzeciej flaszkę.

 


Przez kolejne kilka minut nic równie zaskakującego się nie wydarzyło, miał więc Kacper wystarczająco dużo czasu, by otrząsnąć się z zaskoczenia. Przede wszystkim wystrój przedziału był nie taki, jak w pociągu relacji Przemyśl – Kijów. Zasadnicza zmiana dotyczyła układu siedzisk. Te bowiem zastąpiono kuszetkami (wiszącymi jedna nad drugą) i stolikiem ze składanym blatem, zamontowanym w przeciwnym narożniku. Nigdzie jednak nie dostrzegał bagażu, zupełnie jakby nie wybierał się w długą podróż, tylko krótką przebieżkę do najbliższej stacji. Zerwał się na równe nogi i wyskoczył na zewnątrz. To, co ujrzał, wystraszyło go nie na żarty. Znajdował się w połowie długości wagonu; w jedną, jak i drugą stronę miał podobną odległość i tyle samo drzwi. Zatrzymywał się przed każdymi, starając się wyłowić jakiekolwiek dźwięki, które dobiegałyby z wnętrza przedziałów, ale nic nie usłyszał, a pukać nie zamierzał. Tym oto sposobem, dotarł do łącznika, za którym był jedynie uciekający w szybkim tempie horyzont. Stał tak osłupiały, nie bardzo pojmując, co się właściwie dzieje.

 

„Czyżby odczepili część składu? I gdzie właściwie podział się Tobiasz?”
Koła przestały stukać uspokajająco. Zaczęły gruchotać i piszczeć, jak przy zmianie torowiska na zwrotnicy. Dźwięki te spowodowały nieprzyjemne wibracje w całym ciele Kacpra. Wagonem zaczęło rzucać, raz w jedną, raz w drugą stronę, a on stał tam, walcząc o każdy oddech, jak przy ataku astmy. Ktoś go szturchnął, wchodząc do wc. Po jakimś czasie uczynił tak ktoś kolejny i jeszcze jedna osoba, ale Kacper nie zwracał na nich uwagi, walcząc o każdy oddech. Wreszcie pojawił się czujny konduktor, pytając, czy może być w jakiś sposób pomocny, ale nie zauważając żadnej reakcji ze strony mającego być wszak pod jego opieką pasażera, sięgnął po krótkofalówkę i intensywnie zaczął do niej mamrotać.

 

Tymczasem Kacper zerwał się z miejsca i brutalnie przewracając urzędnika na podłogę, rzucił się do ucieczki. Nie miał zbyt wielu opcji do wyboru. W kilka sekund pokonał dystans dzielący go od przeciwległego łącznika. Marzył o tym, by przedostać się do drugiego wagonu, z którego najprawdopodobniej nikt nie zdążył jeszcze odessać tlenu. Jakież było jego zdumienie, gdy zobaczył, że i z tej strony skład nie ciągnie się dalej, a horyzont i tu oddala się z dużą prędkością. Został uwięziony w wagonie, który poruszał się jednocześnie w dwóch kierunkach.
„Oszalałem. Boże, oszalałem!”

 

W akcie desperacji naparł na drzwi wejściowe, szarpiąc nimi tak potężnie, jakby chciał je wyrwać z zawiasów. I w całym tym surrealistycznym entourage'u, stała się rzecz niebywała, drzwi... puściły. Zachłysnął się powietrzem, niczym topielec, który stracił już wszelką nadzieję na złapanie oddechu i spoglądając ostatni raz w korytarz wagonu, dostrzegł konduktora, na którego obliczu odmalowało się bezbrzeżne przerażenie. Jego ręka uniosła się, nakazując Kacprowi zaniechanie powziętej decyzji, ale było już za późno. Kacper wykonał krok, potem drugi. Wreszcie był wolny. Naprawdę wolny.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial