Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Człowiek Uszyty Na Nowo

SORATA

 

CZŁOWIEK USZYTY NA NOWO

 

 

Gdy zabierasz z domu więcej książek niż ubrań twoje życie towarzyskie nie istnieje.

Marcin wniósł do pokoju ostatni karton. Dno prawie pękło, mokre od płynu do spryskiwaczy, który zalał bagażnik. Podręczniki pachniały cytrusami. Aromat był jednak zbyt słaby, żeby pozbyć się zapachu kurzu. Zadowolony z siebie podziwiał zawalony pudełkami pokój, czując nerwowy uścisk w brzuchu. 

Wkraczanie w samodzielność przerwał mu dzwoniący telefon. Wibracje w tylnej kieszeni przypomniały mu o rzeczywistości, do której nie chciał jeszcze wracać. Było to jednak już trzecie połączenie. Przewrócił oczami i wyjął telefon. Przytrzymując urządzenie ramieniem zaczął otwierać walizkę. 

— Jak tam na studiach?

— Dopiero je zaczynam, skąd mam wiedzieć? — Marcin roześmiał się do telefonu. — Co słychać w mieście?

— Mówisz, jakbyś nigdy tu nie mieszkał — jego przyjaciel prychnął głośno.

— Wybacz, że uraziłem uczucia lidera zespołu. 

Tomek był najlepszym przyjacielem Marcina. Wychowali się w jednym mieście i zawsze trzymali się razem. Z nich dwóch to Marcin był bardziej zafascynowany większym światem, dlatego wyjechał na studia do Warszawy, a Tomek został w Białej.

— Żartuj sobie, ale jak zostaniemy sławni, nie dostaniesz zniżki na bilet! 

Rozłączył się, zanim student zdążył rzucić ciętą ripostę.

— Jak zwykle — mruknął pod nosem.

Dopiero po chwili znalazł czas na ocenienie nowego lokum. Pokój nie był tak luksusowy, jak sobie wyobrażał, ale lepszy od jego starego na poddaszu. Brakowało mu ciepłego zapachu powietrza, jaki budził go późnym latem. Warszawa pachniała dymem i solą. Drażniąca woń leśnego odświeżacza powoli nikła wśród zapachu kurzu i papieru.

W środku stały dwa łóżka jednak nie poznał jeszcze swojego współlokatora. Pozwolił sobie na zajęcie prawej części pokoju. Przejechał dłonią po wypłowiałej farbie zauważając drobne dziurki po szpilkach. Poprzedni lokator musiał mieć dużo plakatów. Położył torbę na łóżku i zabrał się za rozpakowywanie pudeł. Przypomniał sobie poranek, gdy jego ojciec patrzył z politowaniem na syna pakującego już trzeci karton książek do bagażnika. Marcin zarzekał się, że wybrał tylko te najważniejsze.

Ich pożegnania nie można było uznać za ciepłe. Nawet obojętnie stanowczo nie pasowało do sytuacji. Mężczyzna stał na schodach domu i obserwował poczynania syna. Jak zwykle miał zmarszczone czoło i splecione na piersi ramiona. Nie życzył mu szczęśliwej podróży ani powodzenia w nauce. Gdy tylko Marcin wyniósł ostatni karton z przedpokoju zatrzasnął drzwi do gabinetu. Chłopak nie dziwił mu się. Sam chciał jak najszybciej ruszyć w drogę.

Do Warszawy przyjechał z jednym z jego pracowników. Całe szczęście, że był wtorek, więc ominęli większość korków. Dotarł do akademika lekko po południu. Czuł się upokorzony podróżując z obcym człowiekiem. Wielogodzinna droga upłynęła w towarzystwie muzyki. Marcin nawet nie poznał jego imienia. Nie odezwał się ani słowem do chłopaka. Marcin próbował przekonać rodzica, że sam da radę. Niestety jego ojciec zawsze musiał postawić na swoim. Brak zaufania był u nich obustronny. Kierowca poczekał aż chłopak wniesie ostatnie pudełko i odjechał. Gorzkie uczucie rozczarowania towarzyszyło studentowi od wielu tygodni, więc nie zwrócił na to specjalnej uwagi. Wszystkie blokady jakie nałożył na siebie w Białej zaczynały słabnąć przez co pozwolił sobie na szczyptę nadziei.

Ulga, jaką poczuł na widok pozytywnego rozpatrzenia była nie do opisania. Nie od razu powiedział, że dostał się na tą uczelnię. Zadbał o pewnie miejsce i dopiero wtedy postawił ojca przed faktem. Był pewny, że im szybciej zniknie z domu tym lepiej dla nich. Uniwersytet Ogólny imienia Mikołaja Reja znajdował się w pierwszej dziesiątce uczelni w Polsce. Brakowało mu do Uniwersytetu Warszawskiego, jednak Marcinowi nie zależało na renomie. Był pewny, że sobie poradzi. Liczyła się tylko ucieczka. Prawdopodobnie, gdyby lepiej sprawdził to miejsce szukałby miejsca we Wrocławiu lub w Gdańsku.

Usiadł na materacu czując jak gąbka nieprzyjemnie skrzypi. Zastanawiał się, czy znalezienie pracy nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Gdy jeszcze był w gimnazjum, powstał rachunek oszczędnościowy, który do czasu studiów został zasilony odpowiednią sumą. Było to jednak minimum potrzebne do samodzielnego życia w innym mieście. Przez to doszło do wielu kłótni między rodzicami. Matka upierała się, że powinni zwiększyć kwotę miesięcznych transakcji, aby Marcin nie wylądował na ulicy, gdy nagle ceny pójdą w górę. Ojciec upierał się przy swoim i ani myślał zmieniać cokolwiek.

Tak, chłopak stał pod drzwiami i podsłuchiwał, gdy była przeprowadzana rozmowa dotycząca jego przyszłości. Dopiero gdy matka sięgnęła dna, pytając co ludzie powiedzą, gdy dowiedzą się, że ich syn nie skończył studiów, Łukasz zgodził się na jej warunki. Sam chętnie obserwowałby jak Marcin nie radzi sobie w obcym mieście.

Chłopak czuł się upokorzony tym, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma wyjścia. Do czasu znalezienia pracy musiał przełknąć gorycz i pozwolić na to. Cały czas miał przed oczami jego drwiący uśmiech i lekceważące słowa. Od wielu lat się nie dogadywali. Ojciec wyrzucał mu krnąbrność i lekceważące podejście do tradycji w ich domu. Niechętnie przyznał, że studiowanie na tej uczelni było dobrym pomysłem, jednak powiedział to tonem nadającym się bardziej na krytykę. Ta nadzieja na spokojne życie została zduszona przez natłok negatywnych myśli. Łukasz Kamiński był nieobliczalny. W każdej chwili mógł doprowadzić do tego, że studiowanie w Warszawie okaże się dla syna piekłem.

Wybrał ten akademik przez specyficzne położenie. Studenci określali go więzieniem, dlatego że znajdował się na tyłach komisariatu. Chciał uniknąć imprez, hałasu i zbędnego tłoku. Widok ledwo czterech wprowadzających się podniósł go na duchu. Budynek pierwotnie miał należeć wyłącznie do studentów wydziału medycznego. Niestety z roku na rok liczba chętnych malała, a utrzymanie wielu pokoi stało się kosztowne. Wtedy otwarto go dla wszystkich chętnych. Nadal jednak trzecie piętro świeciło pustkami. Przez to spadły nie tylko ceny, ale także jakość.

Czując mdłości podszedł do okna i otworzył je szeroko. Wspiął się na parapet i wychylił poza ramy. Naprzeciwko akademika znajdowała się szkoła. W tamtym momencie grupka chłopców miała trening. Delikatny, ciepły wiatr zmierzwił mu włosy i odrobinę poprawił humor. Starał się nie myśleć o tym co powoli szykowało na niego swoje łapska. Za trzy miesiące przerwa świąteczna, a on już we wrześniu wiedział, że nie ma po co wracać. Usiadł tyłem do boiska i spojrzał na pokój jeszcze raz. Spodziewał się skromnego wystroju, ale metraż mógł przyprawić o klaustrofobię. Na oko miał jakieś pięć metrów długości i trzy szerokości. Między łózkami znajdowała się przerwa, która był w stanie pokonać dwoma krokami. W Białej takiej wielkości pomieszczenie miał dla siebie. Nagle przyszło mu dzielić przestrzeń z dodatkową osobą. Kilka razy nocowali u niego kuzyni, ale to było już wspólne mieszkanie. Wiele miesięcy z jedną osobą. Modlił się o normalnego współlokatora.

Okno znajdowało się na końcu pokoju między biurkami, dzięki czemu mieli możliwość korzystania ze światła dziennego jak najdłużej. Na szczęście umieszczone od zachodniej strony nie groziło oślepieniem z samego rana. Będąc w domu wyszukiwał zdjęcia pomieszczeń w Internecie i ich wygląd pasował do tego co zastał. Łóżka w połowie długości ściany oddzielały sobą biurka i szafy. Między drzwiami wejściowymi i głównym pokojem był mały korytarz z niską szafką na buty i wieszakiem. Po prawej stronie znajdowały się drzwi do łazienki.

Do budynku wprowadziła go dziewczyna w koszulce uniwersytetu. Wyrzucała z siebie słowa z szybkością automatu. Mało zrozumiał w jej opisu. Zaprowadziła go na trzecie piętro, wcisnęła w dłoń plik dokumentów i zniknęła w nadchodzącym tłumie. Zsunął się z parapetu i zaczął czytać.

Na parterze część pokoi była przeznaczona dla zagranicznych gości. Tam również znajdował się gabinet dyrektor i kilka pomieszczeń służbowych. Każde piętro miało do dyspozycji trzy kuchnie przypisane określonym pokojom. Z tego co Marcin zauważył tylko jedna na ich piętrze nadawała się do użytku. Pozostałe dwie wykazywały interesujące braku w zaopatrzeniu. Prawdopodobnie półki do lodówki studenci mieli przywieźć sami, bo tego również zabrakło.

Na szczęście mało studentów korzystało z uroków tych pokoi. Niedaleko znajdował się bar oferujący zniżki dla mieszkańców tego akademika, co większość bardzo chętnie wykorzystywała. W skupieniu studiował mapę chcąc zapamiętać rozkład korytarzy. Zdziwił się, że akademik nie przypomniał typowego budynku z płyty z prostymi drogami. Wyglądał dość nieforemnie z różnymi odnogami. Przeczytał pokrótce regulamin, po czym wszystko wrzucił do szuflady w biurku.

Rozpakowywanie skończył dopiero, gdy słońce zaczynało chować się za horyzontem. Poupychał książki i podręczniki do półki nad łóżkiem i biurkiem, jednak część z nich została w kartonie. Wsunął go na dno szafy i z zadowoleniem ocenił efekty pracy. Zmarszczył brwi na widok gotowej pościeli, ale gryzący zapach detergentu zdobył jego zaufanie. Jedną z zalet tego akademika była prywatna łazienka. Co tydzień inspekcja sprawdzała stan pokoi i pilnowała porządku. Po hodowli pleśni w kabinie prysznicowej dyrekcja zaostrzyła przepisy. Zerknął na szufladę wahając się przed przeczytaniem regulaminu jeszcze raz. Nie pamiętał, czy wolno im przechowywać jedzenie w pokojach. Piwnicę zajmowała ogromna pralnia, więc o to też nie musiał się martwić. Podziwiałby swoje pierwsze kroki w samodzielność trochę dłużej, ale pusty żołądek dawał o sobie znać już od godziny.

Postanowił przejść się do tego baru by ocenić czy bardziej opłaca się samemu gotować. Wyszedł z budynku czując, że sama bluza nie była dobrym wyborem. Nie zapamiętał ani słowa z chaotycznej wypowiedzi przewodnika, więc zdał się na szczęście i skręcił w prawo. Wypatrywał czegokolwiek co mogłoby przypominać lokal z jedzeniem. W pobliżu były sklepy i niskie domy, ale na rogu zauważył coś ciekawego. Niski budynek z lekko spiczastym dachem. Szerokie okna zasłaniały od środka żaluzje, przez co nie widział wystroju. Po raz kolejny zdał się na przypadek i złapał za klamkę. Malutki dzwoneczek nad drzwiami zdradził jego przybycie.

Za barem stała młoda dziewczyna, która wydawała się całkowicie oderwana od rzeczywistości. Cały czas zerkała w ekran telefonu lub wybijała rytm pomalowanymi na granatowo paznokciami. Miała czarne włosy sięgające do uszu, kilka kolczyków i ciekawy naszyjnik w kształcie węża. Zastanawiał się jak mogłaby wyglądać z uśmiechem na twarzy, jednak chyba nie robiła tego od dawna. Zmarszczone czoło i zaciśnięte usta nie zachęcały do zamawiania.

Zanim usiadł rozejrzał się po wnętrzu. To miejsce zostało żywcem wyciągnięte z lat dziewięćdziesiątych z Ameryki. Czerwone, wysokie kanapy zajmowały całą długość lokalu po stronie okien. Szachownica na podłodze chyba nigdy nie poznała co to remont, a kilka płytek miało pęknięcia. Niskie, ciemne stoliki błyszczały od częstego polerowania. Bar stał na środku i przypomniał literę U z wyjściami po obu stronach. Na lewo od wejścia znajdowały się drzwi do kuchni skąd dobiegał przyjemny zapach sosu pomidorowego. Po prawej stronie znajdowało się pomieszczenie socjalnie z dużą kartką na drzwiach dotyczącą zakazu wchodzenia.

Usiadł na wysokim krześle i zawiesił plecak na oparciu. Kelnerka bez pytania podała mu menu. W milczeniu zaczął przeglądać spis. Lokal był połączeniem Subwaya, kawiarni i baru nocnego. Oferowali dziwaczne połączenia, jednak ceny nie przerażały aż tak bardzo. W dodatku ze zniżką studencką mógł bez problemu wpadać co kilka dni. Najbardziej spodobała mu się anonimowość. Zero zbędnych pytań, kim jest i skąd przyjechał. Rozluźnił się, pozwalając sobie na pewny siebie uśmiech. Jedynymi klientami była czwórka mężczyzn w rogu zaciekle dyskutowała o ostatnim meczu.

Już otwierał usta, aby złożyć zamówienie, jednak w tym samym momencie ktoś brutalnie rzucił torbę na blat. Marcin podskoczył, prawie zsuwając się z krzesła. Okulary zjechały na czubek nosa. Obok niego usiadł wysoki nieznajomy. Marcin zgadywał, że również jest studentem, bo z torby wysunęły mu się podręczniki do angielskiego.

— Marta, jeden zestaw dla mnie! 

Krzyknął w głąb lokalu, sprawdzając coś w telefonie. Miał jasne włosy zaczesane do tyłu, a skórzaną kurtkę położył sobie na kolanach. Wyglądał na miłośnika sportu, bo mięsnie wyraźnie odznaczały się pod rękawami cienkiej bluzki. Marcin patrzył na niego zafascynowany. To była ta pewność siebie, której poszukiwał od dawna. Kelnerka, Marta, ta z pozoru arogancka dziewczyna podała mu talerz z jedzeniem, a po chwili również sos żurawinowy. Brunet podniósł brwi do góry, patrząc jak tamten leje dużą porcję na swoje frytki. Chłopak chyba to zauważył, bo przerwał na chwile i spojrzał na Marcina.

— Wiem, jak to wygląda, ale słodkie frytki to moje uzależnienie. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Marcin od razu poczuł się mniej spięty.

— Nikt się nie domyśli. Wygląda jak keczup — odparł z uśmiechem.

— Jacek jest — powiedział z pełnymi ustami podając dłoń.

— Marcin. Miło poznać.

— Skąd jesteś?

— Z Białej Podlaskiej. A ty?

Zaczął się wiercić niepewnie. Nie spodziewał się pytań.

— Widać, że nowy. Za bardzo się spinasz. Nerwowo zerkasz za siebie, gdy tylko ktoś wejdzie. Mieszkam tu od urodzenia. To znaczy nie konkretnie na Woli, ale w mieście. Marta, masz klienta, a ty siedzisz z nosem w telefonie!

— Jeszcze nic nie zamówił. Mam mu dania recytować z pamięci?

Miała niski głos, jednak nawet po przyjacielskiej reprymendzie nie przestała pisać.

— Ona tak zawsze — chłopak machnął ręką w jej stronę. — Jesteś studentem?

— Tak, pierwszy semestr. Uczelnia imienia Reja. A ty?

— Nie gadaj! Też tą wybrałem! Nie wiem po cholerę poszedłem na humana. Może nie zginę wśród kujonów.

— Ej, wypraszam sobie. Sam jestem na filologii.

Jacek wbił w niego spojrzenie. Ewidentnie mu nie wierzył.

— Serio? Wyglądasz na speca od laptopów.

— To, że mam bluzę i okulary nie znaczy, że kręcą mnie procesory – prychnął udając obudzonego.

— Ale tak serio, skoro jesteś na filologii to może będziemy w jednej grupie!

— Zobaczymy.

Udawał obojętnego, ale tak na prawdę skakałby z radości, gdyby mógł. Nie dość, że poznał kogoś nowego pierwszego dnia, znaleźli wspólny język to jeszcze byli z tej samej uczelni.

— Zamawiasz coś? 

Marta podeszła do nich cicho jak kot i wyczekująco patrzyła na Marcina. Miała bardzo czarne oczy jak błyszczący obsydian. Oparła dłonie o blat i nie spuszczała z niego wzroku.

— Ee... — Marcin poczuł, że się rumieni. — Wezmę to, co Jacek.

Bardzo szybko dostał swoje zamówienie i dopiero wtedy zobaczył, co wybrał. To była duża kanapka z mnóstwem dodatków i frytki. Ciekawe połączenie. Jacek zachęcająco podsunął mu sos żurawinowy, jednak Marcin zadziornie zamoczył frytkę w keczupie. Jacek prychnął cicho. Pierwszy raz od przyjazdu Marcin poczuł się dobrze.

— Chcecie coś jeszcze? 

Marta wyrosła za nimi zaskakując chłopaków. Stała za ich plecami z miską pełną brudnych naczyń.

— Dziękuje, już nie — odpowiedział Marcin, zauważając jak późno było. Za oknem robiło się ciemno. — Jacek, będę już wracał. Mam jeszcze trochę rzeczy do rozpakowania.

— Czekaj, mieszkasz w akademiku? Tym obok?

— Tak. Chyba, jak większość obecnych tutaj. To na niego mówią więzienie?

— Już łapiesz słówka, bardzo dobrze – poklepał go po ramieniu. — Poczekaj na mnie, też idę do akademika. Jeszcze tam nie byłem, pomożesz mi znaleźć pokój.

— Jasne!

Marcin ucieszył się, czując, że znalazł znajomego. Jacek z impetem złapał go za ramię i wyszczerzył zęby. Marcin zaskoczony zaśmiał się lekko. Taki zbieg okoliczności musiał być oznaką szczęścia.

Wstał, żeby założyć plecak i wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. Był zawieszony na oparciu krzesła. Lekko zamyślony zdjął go, jednak zrobił to zbyt szybko. Pociągnął mocniej, gdy napotkał opór. Krzesło zaczęło przechylać się w jego stronę, więc odruchowo zrobił krok w tył. Stracił równowagę zanim zdążył pomyśleć. Z jego ust wymknęło się ciche „cholera”. Serce podeszło mu do gardła, gdy poczuł, że upada w przestrzeń. Prawdopodobnie obeszłoby się bez większych szkód, jednak na jego drodze ktoś się pojawił.

Poczuł uścisk w pasie, a potem dalsze przyciągnie grawitacji. Zaraz po tym zderzył się z podłogą, a przed oczami rozbłysły gwiazdki. Za nimi poleciała miska z naczyniami. Marcin zamknął oczy, przygotowując się na bolesne uderzenie talerzy, modląc się, żeby nie było z nimi noży. Nic takiego się nie stało. Hałas skończył się tak szybko, jak powstał. Leżał jeszcze chwile z mocno zaciskając powieki.

Otwierając powoli oczy, zauważył kołnierzyk męskiej koszuli. Bardzo blisko. Zapach sosu pomidorowego mieszał się z ostrą wonią piwa. Jego wzrok powędrował wyżej i zobaczył bladą skórę. Delikatnie rysujące się pod nią żyły zdobiły jego szyję. Mocno zarysowana szczęka, zaciśnięta z nieznanego mu powodu. Czarne kosmyki opadały na skroń i czoło. Miał wrażenie, że cały bar ucichł. Wstrzymał oddech, gdy trafił na jego spojrzenie. Głębokie, niebieskie wpatrujące się z niego z mieszanką gniewu i rozbawienia.

— Możesz mnie puścić? 

Cichy, niski głos rozległ się gdzieś nad nim.

— Co? — wykrztusił ciężko.

— Czy możesz mnie puścić? Masz wyjątkowo mocny uścisk jak na takiego chudzielca.

Dopiero wtedy Marcin zauważył, że mocno zaciskał dłoń na jego ramieniu. Nie wiedział, kiedy to się stało. Bladoczerwone usta wykrzywiały się w uśmiechu. Zaskoczyło go połączenie czerni z ciemnym niebieskim przez co zapomniał języka w gębie. Speszony szybko zabrał rękę.

— Tak... Przepraszam bardzo, ja...

— Nie chciałeś, tak wiem. Zdarza się. Po prostu uważaj następny raz, ok? 

Marcin dostrzegł nutkę figlarności w jego oczach. Chciał coś powiedzieć. Najlepiej coś na kształt przeprosin, ale myślał jedynie o tym, jak opadające do przodu czarne włosy kontrastują z jasną cerą jego wybawcy. Kelner podniósł się, zrzucając z siebie jakiś talerz.

Wtedy zrozumiał sytuację.

Zasłonił go, gdy spadały naczynia. Na samą myśl tego, jak był blisko, zrobił się czerwony jak burak. To była pierwsza taka sytuacja w jego życiu, dodatkowo chyba najbardziej krępująca. Nagle coś mokrego dotknęło jego ucha. Szybko się poderwał, czego zaraz mocno pożałował. Kelner nie zdążył się podnieść z kolan, a nagły ruch Marcina sprawił, że znowu znaleźli się obok siebie. Klęczał przed nim próbując ocenić sytuację. Zerknął zdziwiony na chłopaka i przekrzywił głowę. Marcin prawie dotykał jego szyi ustami. Przez zapach sosu przebijała się nuta perfum.

— To cola. 

Marcin wydusił z siebie wytłumaczenie, zastanawiając się, co on na litość boską wyrabia.

— Tak, musiało jej trochę zostać w szklance. — wstał, rozgniatając butami drobinki szkła. — Marta, zajmij się nim dobrze? Ja tu posprzątam.

— Już już! 

Wybiegła zza lady z apteczką w rękach. Coś mówiła do Marcina, jednak on w głowie miał tylko obraz kelnera znikającego za drzwiami.

— Wszystko w porządku? Jak się czujesz? — Marta w pośpiechu otworzyła apteczkę. Marcin widział, jak trzęsą się jej dłonie. — Jeśli masz zawroty głowy, trzeba zadzwonić na pogotowie. Naprawdę bardzo przepraszam. Nie wiem, dlaczego ta podłoga była mokra...

— Spokojnie. Marta, mogę tak mówić? — Marcin pierwszy raz zwrócił się do niej bezpośrednio. Kiwnęła głową. — Wiem, jak działa wstrząśnienie. Jeśli poczuje się źle, zadzwonię po pomoc.

Głowa bolała go jak cholera, jednak chciał uspokoić dziewczynę. Ten wypadek to była głównie jego wina. Odpowiedzialność za to, co się stało ciążyła na pracownikach, dlatego za wszelką cenę chciał uniknąć problemów. Podobało mu się tutaj i chciał jeszcze kiedyś wrócić. Gdyby z jego powodu Marta albo tamten kelner zostali zwolnieni nie wybaczyłby sobie. Nie uważał, że od takiego upadku coś mu grozi i nie chciał stać się lokalną plotką. Na pewno część studentów o tym usłyszy, w końcu dużo z nich zamawiało tu jedzenie. Podniósł się i z zadowoleniem zauważył, że byli sami w barze. Reszta klientów dawno wyszła. Jacek ciągle stał przy krzesłach, patrząc na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.

— Jacek, wybacz, ale chyba nie pomogę ci już dziś z tym pokojem. 

Marcin schylił się po plecak. Skrzywił się na widok dużej plamy z sosu.

— Zwariowałeś? Teraz to ja muszę ci pomóc! — szybko zabrał swoje rzeczy. — Jakbyś miał wracać sam, to miałbym cię pewnie na sumieniu.

Wyszli z baru, a Marcina uderzył hałas ulicy. Skrzywił się, nie wiedząc, że Warszawa żyje nawet w nocy. Było mu wstyd za to, co zrobił. Chciał jeszcze raz przeprosić kelnera. Szukanie go byłoby natrętne, więc postanowił zrobić to następnym razem. Przejeżdżający co chwile tramwaj tylko potęgował irytację. Zerwał się chłodny wiatr i wcisnął się pod ubranie. Naciągnął kaptur na głowę i schował dłonie w kieszeniach. Wątpił, że polubi to miasto, ale skoro wpakował się w nie musiał jakoś wytrzymać.

Dotarli na teren akademika ciut później przez Jacka. Uparł się, że muszą iść wolno i ciągle pytał Marcina o samopoczucie. Kobieta w portierni patrzyła podejrzanie na nich, pewnie sądząc, że są pijani.

— Które piętro? — spytał Jacek, czekając na windę.

— Trzecie — zdjął plecak, żeby wygrzebać klucze do pokoju. — Trzymaj — wcisnął towarzyszowi je w dłoń, a sam oparł głowę o chłodną ścianę metalowej puszki. — Zapomniałem zapytać, jak tamten kelner miał na imię. Nie przeprosiłem go — wymamrotał cicho.

— Co?

— Ten kelner... — zaczął mruczeć pod nosem.

— Hej Marcin! 

Spanikowany głos Jacka to było ostatnie, co usłyszał. Potem była tylko ciemność.

***

— Nic mu nie będzie, jest po prostu osłabiony — obcy głos nie pasował do żadnego który znał. — Dobrze, że wezwał pan pomoc. Powinien pojechać do szpitala, żeby odpocząć. Stało się ostatnio coś? Jakiś wypadek?

— Nic mi nie jest. — Marcin szepnął, starając się otworzyć oczy.

— Chryste, Marcin! — ten głos znał, ale nie pamiętał imienia. — Żyjesz prawda?

— Tak, mówię, że nic mi nie jest. 

Udało mu się otworzyć oczy, jednak pożałował tego. Ostre światło jarzeniówek bolało jak milion szpilek wbijanych pod powieki.

— Proszę pana, jak się pan nazywa? — znowu ten obcy głos.

— Marcin.

— Czy wie pan, gdzie się znajduje?

— Jestem w akademiku, gdzie niby mam być? 

Bolała go głowa przez co był opryskliwy. Chciał przeprosić, jednak obcy mężczyzna wydawał się tego nie zauważyć.

— Czy miał pan ostatnio wypadek?

— Nie, ostatni raz w czwartej klasie. 

Marcin spróbował podnieść się, a jakaś pomocna dłoń znalazła się na jego plecach.

— Tak czy inaczej, musimy zabrać pana na obserwacje. To może był coś poważnego.

— Nic mi nie jest — wycedził przez zaciśnięte zęby.

Przypomniał sobie, co się stało. Po upadku w knajpie musiał zemdleć. Nie chciał jednak robić problemu Marcie. Mogłaby zostać zwolniona przez to. W końcu to była jej zmiana. No i ten kelner. Przecież mu pomógł.

— Procedury jednak...

— Nic mi nie jest — powiedział tym razem spokojniej. — Jacek mi pomoże. Jak mi się nie poprawi za godzinę, to was odwiedzę.

Widział już wyraźnie. Starszy ratownik kucał obok niego. Miał czarne włosy poprzetykane paskami siwizny i taką samą brodę. Pomarańczowy strój wyróżniał się na korytarzu. Jak pomarańcza w lodówce. Marcin uśmiechnął się lekko na to porównanie. Ratownik cały czas miał zatroskaną minę. Przetarł twarz dłońmi i westchnął.

— Studenci, jak zwykle — wstał ciężko. — Dobra, macie godzinę. Zadzwonię, żeby się upewnić — groźnie pomachał telefonem. — Trzymaj się dzieciaku.

Słyszeli jeszcze, jak psioczy na nich. Gdy zniknął za rogiem, Marcin odetchnął z ulgą.

— No i po co to zrobiłeś? — Jacek stał nad nim i wyglądał jak zdenerwowany starszy brat — A jak serio coś ci jest?

— Nic mi nie jest, ile razy mam to powtórzyć? 

Podniósł się, jednak za chwile stracił równowagę.

— Cholera jasna, idę po niego — Jacek ruszył w stronę windy.

— Nawet nie próbuj. Muszę się po prostu wyspać. Zmęczony jestem i tyle.

Nie czuł zawrotów głowy, więc wytłumaczył się sam przed sobą zmęczeniem. Naprawdę nie chciał robić Marcie problemu.

— Który to twój pokój? — w głosie Jacka była nuta złości.

— 73

— Serio?

— No tak, a co?

— Stary! Mieszkamy razem!

— Co jak to? 

Marcin zatrzymał się.

— No patrz. 

Jacek wyciągnął z kieszeni klucz. Miał znacznik z numerem 73.

— Fakt, że mojego współlokatora nie było, jak się wprowadziłem...

— To przeznaczenie! — Objął nowego znajomego ramieniem, zupełnie zapominając o wcześniejszym zdarzeniu. — To będzie pamiętny rok.

W czasie, gdy Jacek snuł plany na najbliższe miesiące, Marcin myślał tylko tym, co się stało. Był pewny jednego, musiał tam wrócić i przeprosić kelnera jeszcze raz.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial