Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Na Zawsze I Na Wieczność

SORATA

 

 

NA ZAWSZE I NA WIECZNOŚĆ

 

 

Krople uderzające w materiał parasola była jedynym, co słyszałem. Co chwilę jakaś spadała mi na kark. Połamane wzmocnienie wykrzywiło stelaż i cała deszczówka znalazła się na moich plecach. Mimo to nie czułem irytacji. Wahałem się przed wyrzuceniem jej do najbliższego kosza na śmieci, jednak pewien sentyment nie pozwalał mi tego zrobić. Zepsuta czy nie była podobno do tamtej.

Pewnie zastanawiałbym się dłużej nad połączeniem czarnego materiału ze wspomnieniem jednego poranka, gdyby nie autobus przejeżdżający obok. Kierowca prawdopodobnie wyczuł mój depresyjny nastrój i uznał za stosowne dołożyć mi coś od siebie. Wielka fala brudnej wody wlała się do moich butów. Spojrzałem na swoje nogi i zacząłem się śmiać. Coś jak nerwowy atak spowodowany paniką. Miałem do wyboru to albo zajęcie miejsca na krawężniku i czekanie na cud.

— Gorzej i tak nie będzie – rzuciłem w przestrzeń.

Parasol wylądował na stercie śmieci. W jednej chwili moja nastroszona czupryna zmieniła się w mokrą papkę. Czy byłem z tego powodu zły? Absolutnie nie. Jak już powiedziałem – gorzej być nie mogło.

Do domu został mi kwadrans marszu. Wydłużyłem krok. Nie z powodu deszczu. Nawet go lubiłem. Hałasował niemiłosiernie, uderzając parapety i szyby, a jednak wyciszał miasto. Był początek jesieni i nie chciałem wylądować gorączką następnego dnia.

Piątek zwykle był dniem, w którym ludzie wychodzili ze znajomymi. Moja lista kontaktów ziała pustkami i oprócz jednego kumpla nie miałem nikogo. Chciałem do niego zadzwonić, zaprosić na piwo i gry, ale coś mnie powstrzymało przed naciśnięciem ikony telefonu. Od wielu dni chodziłem na autopilocie, nie pamiętałem ostatniego tygodnia. Coś nadchodziło. Wielkimi krokami, tworząc irytujące, szybsze bicie serca.

Drzwi jak zwykle zacinały się, gdy próbowałem je otworzyć. Powtórzyłem całą litanię znanych mi przekleństw, zanim zamek załapał i zostałem wpuszczony do środka. Ciemność w mieszkaniu nie zaskoczyła ani trochę. W końcu od dawna wracałem do pustego mieszkania. Gdzieś korytarzu unosił się słodki zapach, ale mój zmęczony mózg nie potrafił go rozpoznać. Wiem jedynie, że znowu coś we mnie poruszył.

Marek powtarzał mi od dawna, że zachowuje się jak duch. Czasami tak właśnie się czułem. Pozbawiony formy cień, który gdzieś zgubił swoje ciało. Byłem pewny, że gdy minie ten etap a ja odżyje, przypomnę sobie to, co mnie wepchało w ten stan. Nie wiem, czy chciałem przez to przechodzić. Może sądziłem, że irytacja spowodowana niekojarzeniem pewnych elementów była lepsza niż znowu czuć ten ból.

Tak myślałem, zanim usiadłem na kanapie. Gorący talerz parzył palce, gdy niosłem do salonu. Jak zwykle resztki wczorajszego obiadu pozostały zimne. Co to za upierdliwy sprzęt do podgrzewania jedzenia, który nie robi tego, co powinien. Cisza w mieszkaniu była zbyt przytłaczająca. W dodatku natarczywy deszcz zaciekle bił o szyby. Wzdrygnąłem się, żałując, że moje ocieplane skarpetki są w praniu. Zapiekanka smakowała jak podeszwa, ale zbliżał się koniec miesiąca i prawie znalazłem się pod kreską. Przechodząc obok sklepu kusiło, aby wejść i kupić co na ukojenie, jednak tylko woda w butach powstrzymała mnie od tego.

Sięgnąłem po pilot w nadziei na znalezienie ciekawego programu. Nie zniósł kolejny pseudo ważnych wiadomości, informacyjnego bełkotu wciskanego na każdym kroku. Nadal lekko zmarznięte palce straciły mobilność, przez upuściłem urządzenie. Uderzył w drewnianą ramę stolika i wyglądał na podłodze. Z impetem wpadł pod kanapę. Zirytowany schylił się po niego i natrafiłem palcami na płaski przedmiot. Wyciągnąłem go i nagle mój duch odnalazł ciało.

Gdybym wiedział co to, zrezygnowałabym z telewizji i włączył Netflixa na laptopie.

Zakurzone zdjęcie przedstawiało mnie i Monikę. Przez ten czas kurz zdążył przykryć szarością nasze uśmiechy. Czerwona ramka była kiczowata, ale jej podobała się, bo pasowała do moje koszulki. Staliśmy na plaży. Zdjęcie zrobił nam przypadkowy turysta. W momencie, gdy krzyknął „uśmiech”, zimna woda zalała nam buty. Monik przestraszyła się i wpadła prosto na mnie. Wyszło cudowne zdjęcie, na które patrzyłem godzinami. Ja i ona. Monika lecącą w dół i moje dłonie na jej plecach, aby nie upadła. Jedną ręką trzymała kapelusz. Śmiała się do łez i również pokochała zdjęcie.

Podpis na ramce wykonano czarnym markerem, tego samego dnia co kupiliśmy ramkę. „Na zawsze i na wieczność”. Jak w tej piosence. Szkoda, że nasz droga skończyła się lepszym zaułkiem.

Trzasnęła drzwiami i wyszła. Po naszej pierwszej wielkiej kłótni. Zawsze sądziłem, że brak sprzeczek jest oznaka dobrego porozumienia. Niestety okazało się, co zresztą wygarnęła mi aż do dna, wiele ukrywała. Nienawidziła ciasnego mieszkania. Baku perspektyw w pracy oraz tego, że nie widziałem problemu, aby tak żyć. Żałuje, że nie rozumiała, że zależało mi tylko na tym, aby wracać do niej. Czasami, późno w nocy, gdy nie mogłem zasnąć, myślałem, czy zrobiłem wszystko, aby ją uszczęśliwić.

Podczas tej kłótni zrozumieliśmy, że chociaż zaczęliśmy razem, musimy skończyć osobno. Nasze priorytety się zmieniły. Ona pragnęła kariery, pieniędzy i możliwości spełnienia każdej swoje zachcianki. Ja chciałem żyć z tą, która kocham. Pamiętam każde słowo, które jej powiedziałem.

— Kocham cię, dlatego twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze. Jeśli ten wyjazd cię uszczęśliwi, nie zatrzymam cię. Ja jednak muszę zostać. Znasz mnie jak nikt inny, wiesz, że muszę. Jeśli jednak poprosisz, pojadę z tobą choćby na koniec świata.

Nie poprosiła.

Ani wtedy, ani dwa tygodnie, potem gdy wróciła z siostrą po resztę ubrań. Wyjechała do Szwecji pracować w firmie reklamowej. Ze zdjęć w Internecie widziałem, że spełnia się zawodowo. Ciągle uśmiechnięta na fotografiach raniła moje serce jeszcze bardziej niż wcześniej. Wahałem się milion razy przed napisaniem. Nie chciałem rezygnować z tego, co udało nam się zbudować. Chciałem wiedzieć, czy jest szczęśliwa.

Dotknąłem zbitego szkła, nie wiedząc, kiedy to zdjęcie wpadło pod kanapę. Postawiłem ponownie na szafce obok telewizora i wróciłem do stygnącej zapiekanki. To był ten ból, który wyparłem, robiąc z siebie ducha, aby nie pamiętać. Nie wiedziałem, czy uciekam od wspomnień, bo za bardzo ranią czy dlatego że po trzech miesiącach kocham ja tak samo, jak wtedy na plaży.

***

Standardowy dźwięk budzika od tak dawna wyrywał mnie ze snu, że przestałem go nienawidzić. Mechaniczne ruchy kierowały moim ciałem przez kilka minut, zanim umysł również się obudził. Przypomniałem sobie, że jest sobota, a ja mam zaplanowane spotkanie z przyjaciółmi. Musiałem ich odwiedzić, chociaż pragnienie zatopienia się w sen kusiło ponad miarę. Tylko w nich znowu mnie dotykała.

Otrząsnąłem się szybko, chowając twarz pod strumieniem wody. Znowu, jak piłeczka tenisowa, powróciło pytanie, czy mogłem dać jej więcej. Tęskniłem za duchem, który prowadził mnie każdego dnia.

Odnalazłem go w zapachu kawy. Świeżo mielonej, mocnej i gorzkiej. Gorący napój parzył język i przywracał czucie w zmarzniętych kończynach. Tyle razy mi powtarzała, żebym zaczął chodzić kapciach. W końcu wyciągnąłem je z szafy, ciesząc skórę dotykiem miłego materiału.

Dawno nie byłem tak spokojny. Mimo strachu przed wspomnieniami wracały jedynie te przyjemne. Nie spodziewałem się tego. Aż do momentu, gdy usłyszałem poruszenie na klatce schodowej. Głuchy dźwięk jakby coś spadło, a potem szybkie korki. Cienkie ściany pozwalały usłyszeć kichnięcie sąsiada, więc takie ekscesy na korytarzu nie były wyzwaniem. Zaciekawiony podszedłem do drzwi. Uchyliłem je lekko, jednak automatyczne lampy zdążyły zgasnąć. Za to na wycieraczce coś leżało.

Zaadresowana do mnie otwarta koperta. Bez znaczka i nadawcy. Charakter pisma sprawił, że usiadłem na podłodze, czując zaciskający się żołądek.

Kochany,

Nie wiem, czy mam prawo tak zwracać się do ciebie. Skrzywdziłam cię zbyt mocno, aby dało się to wybaczyć. Nie liczę na to, nie liczę na rozumienie. Chce, abyś to przeczytał, bo każdy zasługuje na wyjaśnienia.

Proszę, nie obwiniaj się. Zamykając za sobą drzwi czekałam, aż wybiegniesz i zabierzesz mnie do siebie. Tak, nadal mam dość tego, co działo się w naszym mieście. Żałuje, że nie poprosiłam cię, abyś pojechał za mną. Czułam, że nie mam prawa żądać od ciebie zostawienia wszystkiego, co znasz. Widziałam każdego dnia, jaki szczęśliwi jesteś, ciesząc się drobnymi rzeczami. Arogancka uważałam, że jestem lepsza, bo nie marze o nowym kubku do kawy, nie cieszę się z nadchodzącego filmu. Teraz rozumiem jak głupia była, Powinnam uczyć się od ciebie, co to znaczy być szczęśliwym.

Przepraszam. Napisałabym list, tak długi, jak tylko byś chciał, a to i tak byłoby za mało.

Przepraszam, że to zrobiłam. Przepraszam, że tak się zachowałam. Przepraszam, że nie poświęciłam sekundy na próbę zrozumienia ciebie.

Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś znajdziesz kogoś, kto będzie szczęśliwy, żyjąc ze świadomością, że wraca do ciebie.

Twoja Monika.

Zerwałem się na nogi. Wiedziałem, że jest w Polsce. Musiała tu być. Byłem gotowy pojechać do jej znajomych i rodziców. Sprawdzić każdy hotel i lotnisko, aby jeszcze raz ujrzeć ten uśmiech. Drugi raz nie mogła mnie zostawić, po prostu odchodząc.

Szarpałem się z rękawami kurtki, zapominając, że mam na sobie dziurawe spodnie od dresu. Było mi wszystko jedno. Musiałem biec. Chwyciłem za klamkę i trzymając klucze w zębach, otworzyłem drzwi. Świat mi uciekł spod stóp, gdy podniosłem głowę.

— Monika?

Smycz z kluczami upadła na ziemię.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial