Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Podwodny Krzyk Wieloryba

Kuba Ptaszyński/Poruszony Umysł

 

 

PODWODNY KRZYK WIELORYBA

CZĘŚĆ 1

 

 

Wszystkich powolutku ogarniało szaleństwo.

Nick, Sam, Richie oraz Joel, Matt i Jack. I ja. Nie należałem do żadnej ze stron, bo po prostu z natury jestem niezdecydowany. Siedzieliśmy w akademiku, jak w klatce i wszyscy czuliśmy, jak powoli, powolutku ucieka z niego powietrze, powietrze, którym oddychamy. Z budynku wychodziliśmy rzadko, bo jeśli już mieliśmy z niego uciec, to na nudne wykłady, które były niczym przerwa między gongami podczas walki na ringu. Nasz akademik miał stołówkę. Jeśli wykłady były szatnią, rogiem areny, to stołówka była centrum ringu. Na każdym niemalże posiłku wybuchały spięcia między nami. Nami, bo nie należałem do żadnej ze stron. Zajmowaliśmy drugie piętro i, gdy jak co dzień szliśmy pod prysznic, spotykaliśmy się, sypaliśmy w stosunku do siebie przezwiska, tak więc, około pierwszej w nocy śpiący studenci, niezamknięci w klatce mogli zasypiać przy urokliwych terminach typu 'włochaty kutas', 'głupi debil', czy 'posrana ciota'.

Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że to najzwyklejsze koleżeńskie zgrzyty, ale my znaliśmy prawdę. Raz Richie powiedział mi, patrząc na grzmocących się po pyskach Nicka i Matta, jedząc rozgotowane piure, że uwierz mi, są rzeczy jakich zwykłe kujonki, kurwa, nie rozumieją. I miał świętą rację. Zresztą, ten Richie to był taki nasz filozof, który wymyślił określenie dla kujonów; pedziopedzie.

   Raz Sam szedł pod prysznic, tylko z ręcznikiem zawiniętym wokół pasa i zobaczył jak Joel zakładał wyjątkowo bolesną dźwignię Nickowi. Czując się solidarny ze swoją stroną, rzucił się na wyrośniętego faceta. Dzięki pomocy swojego kompana Nick uwolnił się z uścisku Joela, a sam autor tego chwytu wrócił do pokoju wykąpany, ale cały w fioletowych siniakach.

A drobne zajścia w ciągu całych tygodni powoli, powolutku doprowadzały wszystkich do szaleństwa. Klatka w tym nikomu nie pomagała. Jak dzikie zwierzęta zamknięte w żelaznej klatce popadają w paranoje. Jedyna różnica polegała na tym, że nie byliśmy zwierzętami. Choć, przyznaję, trochę je przypominaliśmy, szczególnie kiedy mieliśmy takie okresy, gdzie nie goliliśmy się przez całe tygodnie. Mam nadzieję, że przybliżyłem trochę zarys naszej historii, a historię ma każdy. Nawet my.

Dwudziestego lutego roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego, gdy walkmany na kasety wypełniały nudne wykłady, a klatka dopiero stawała się klatką, miał miejsce pierwszy konflikt. Przedtem byliśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Obojętnymi. Przez jeden miesiąc wszystko się zmieniło. Dwudziestego lutego, gdy Joel był jeszcze 'głupim debilem', przypadkiem wpadł na Nicka w stołówce. Ofiara przypadku, w gorącej wodzie kąpana, od razu użyła poetycznego zwrotu 'ty głupi debilu' i sprzedał zdziwionemu Joelowi szybkiego, kąśliwego prostego, który nie odrzucił mu epicko głowy w bok, lecz sprawił, że nabywca uderzenia szeroko rozdziawił usta. Po chwili zdziwienie minęło i zastąpiła je wściekłość. Jako, że Joel nie był wątłym, młodym mężczyzną, tylko rosłym, grającym w amerykański futbol facetem, bez problemu sprawił swoją pulchną, silną pięścią, że Nick obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni wokół własnej osi i upadł na cztery litery.

Mogło się z tego wywiązać coś o wiele poważniejszego, niż chwilowa utrata równowagi, ale ja odciągnąłem oszołomionego Nicka z pola walki, a Jack jakoś powstrzymał rozjuszonego bydlaka imieniem Joel od dalszej wymiany ciosów z moim kumplem. Pamiętam, że gdy byliśmy w mniej więcej połowie drogi do naszego pokoju, Nick ocknął się i bez ostrzeżenia gruchnął mi prawą ręką w twarz, mamrocząc tylko 'głupi debil' pod nosem. Wtedy ja się obróciłem i zobaczyłem gwiazdy, ale jakoś ustałem na nogach. Zasłoniłem twarz przed następnymi ciosami, gdy Nick, jakimś cudem się opamiętał i od razu mnie przeprosił słowami:

- O kurwa, Chad, cholernie cię przepraszam - uniósł grube, przypominające gąsienice brwi w wyrazie szczerego szoku i zdumienia - myślałem, że ty to ten głupi debil.. jak mu tam.. - tu się zmieszał, poklepał mnie mocno po plecach i, o ironio, pomógł dojść do pokoju.

Jakoś doprowadziłem się do ładu. Potem do pokoju wbiegł Sam, z czymś, co przypominało rozczochrane włosy na głowie i, z wielkim podnieceniem, zawołał, że podobno Joel Marks porządnie skopał dupę Nickowi. Za te słowa Nick rzucił się na Sama, ale to nie było jeszcze objawem szaleństwa wynikłego z żelaznej klatki. To dopiero wstęp. Gdy już się porządnie wyturlali po brudnym dywanie na podłodze, spytałem krwawiącego z nosa Sama o powtórzenie imienia i nazwiska 'tego debila'.

- Joel Marks. - powiedział zdziwiony i zbity Sam. - Nie mówcie, że go nie znacie, przecież jest najlepszym zawodnikiem w uniwersyteckiej drużynie futbolowej. - wytarł krew wierzchem dłoni.

- Jebać uniwersytecką drużynę futbolową. - mruknął pod nosem Nick.

- Przecież możemy gdzieś go złapać, kiedy będzie na przykład wracał z treningu.

Nick uśmiechnął się, co dziwnie kontrastowało z podbitym okiem.

- To nie musi być trening, wystarczy, że poczekamy na niego przed wejściem do akademiku.

Czekaliśmy na Joela wraz z Samem i Nickiem o dziewiątej wieczorem pod ciemnym wejściem do klatki. Pierwotny plan wcale nie był skomplikowany; mieliśmy go zaskoczyć, spuścić mu wpierdol i zwalić wszystko na kogoś  innego. W czasie oczekiwania oczy Nicka powoli zmieniały kolor z brązowego na czarny. Wydawały się nie mieć dna, były zionącą czernią otchłanią, do której zaraz wpadnie niczego niespodziewający się Joel. Po raz pierwszy od czasu naszego poznania naprawdę się go bałem. A do tego doszedł jeszcze fakt, że to nie Joel wpadł w zasadzkę, ale my.

Jak znikąd zmaterializowali się za naszymi plecami Joel, Jack i jakiś inny gość i za ich sprawą mnie, Samowi i Nickowi wszystko zawirowało przed oczami. Przekleństwa, niepewny obraz i tępy ból wirowały w mojej podświadomości. Usłyszałem jeszcze stłumiony przez uścisk przeciwnika głos Nicka

- Ale ci.. zajebię..

Oczywiście wszyscy wiedzieliśmy, że to groźba bez pokrycia, chyba, że zdarzyłby się cud i ktoś przyszedłby nam na ratunek. W tej części mojej opowieści pojawia się po raz pierwszy Richie. My nie widzieliśmy nic; późną zimą słońce zachodziło wcześnie, a głupi debile trzymali nas dosłownie w garści. Gdy już myśleliśmy, że wrócimy do naszego pokoju z kilkoma nowymi ozdobami na ciele, a szczególnie na twarzy, usłyszeliśmy coś naprawdę dziwnego; przenikliwy krzyk, potem metaliczny, głuchy łomot i, nie takie dla studentów sprośne, przekleństwo, wycharkane przez ogłuszonego Jacka. Wszystko się zatrzymało. Uścisk na mojej szyi niemal całkowicie zelżał, nawet Nick przestał szamotać się z, o prawie piętnaście centymetrów wyższym, Joelem. Przez kilka sekund trwała błoga cisza, którą przerwało trafne spostrzeżenie Sama

- Kurwa duch.

Potem śmiech. I świst, poprzedzający potężne łupnięcie, najpewniej jakimś metalowym przedmiotem. Po uderzeniu usłyszałem jęk bólu wydany przez, uwaga, Joela.

- Czym ten duch wali!? - krzyknął nie na żarty wystraszony Joel.

Wszyscy byli tak przerażeni, że całkowicie przestali obijać sobie nawzajem twarze. Kumple Joela puścili nas i starali się przejrzeć gęstą ciemność. Świst i głuchy łomot, a potem tąpnięcie o drewniany podest połączony ze schodami prowadzącymi do akademika. I znowu cisza. Odjęło język nawet Samowi. Wreszcie Joel nie wytrzymał presji, donośnie zaklął i puścił się biegiem w stronę szkolnego boiska.

Zostaliśmy sami. Nie jestem pewien, ale możliwe, że Nick opisywał ten moment słowami 'prawie bym się zesrał'. Stojąc tak w ciemności może nie dopadła mnie nieodparta chęć wypuszczenia z jelit ekskrementów, ale odniosłem dziwne wrażenie, że moje serce chciało przebić klatkę piersiową i uciec w ślad za Joelem i jego ziomkami. Myśl, że mamy własny udział w scenie rodem z horroru, z uczestnictwem ducha, który nokautuje naszych przeciwników była niebezpiecznie nam bliska, nawet, jeśli niemoralnie nieprawdopodobna.

Usłyszeliśmy głos dobiegający z ciemności.

- Czego tak stoicie? Przecież już sobie poszli. - głowa Sama latała w lewo i prawo, starając się znaleźć źródło dźwięku. - Nieźle im przyłożyłem, co? - Usłyszałem szczęk klamki do drzwi akademika, światło nagle wypadło z rozwartego wejścia do klatki i padło na chudą sylwetkę ducha.

Nick zasłonił szybko oczy, pewnie dlatego, że długo przebywał w egipskich ciemnościach.

- Lipa, to nie żaden duch. - stwierdził Sam, wpatrując się w nie-ducha. - Kto ty?

- Jestem Richie Chesterstone. - przedstawił się Richie Chesterstone. Podniósł rękę, w której trzymał zakrzywioną na końcu, żelazną łopatę. - A to wasz wybawca, Łopata. - odłożył ją, opierając o wymurowaną, brudną ścianę akademika i podał rękę mi jako pierwszemu.

Uścisnąłem jego chudą dłoń.

- Chad Crilley. - odparłem, starając się uprzejmie uśmiechnąć, lecz nie wyszło mi to, a na mojej spoconej, nieogolonej twarzy wystąpił zamiast tego grymas zmęczenia.

- Nick Forest.

- Sam Brooke.

Richie uśmiechnął się wesoło.

- To co, idziemy się napić? - zapytał beztrosko.

Nick zamyślił się.

- Jutro piątek?

- Nie inaczej.

- To w porządku.

- Wy stawiacie.

- Niech ci będzie. - uśmiechnął się blado. - Co pijesz?

- Piwo.

- Ile?

- Sześciopak co najmniej.

Bardzo okrojone zdolności matematyczne Nicka wymusiły na nim zaciśnięcie rozciętych, wąskich ust w wyrazie intensywnego liczenia. W końcu kiwnął głową, a po chwili na jego twarzy zagościł szczery uśmiech.

- Ktoś ma tu słabą głowę. - powiedział wreszcie.

Richie też się uśmiechnął. Podniósł przy tym swoją żelazną broń ze ściany.

- Kiedy mniej wypiję lepiej trafiam.

Richie Chesterstone wprowadził się do naszego pokoju, powiększając naszą populację z trzech do czterech ludzi na jakichś dwunastu metrach kwadratowych plus cztery ciężkie jak diabli łóżka, obgryziona szafa z trzema pogiętymi wieszakami w środku i jedną szafeczką nocną wielkością niskiego taboretu i tej samej pojemności. Pod każdym ze staromodnych łóżek kryły się sześciopaki taniego piwa w puszkach w ilości imponującej, bo wśród studentów picie było bardzo popularne. Richie stał się czwartym członkiem naszego pokoju na początku marca osiemdziesiątego dziewiątego. Stał się członkiem drużyny, której przeciwnikami byli Joel, Jack i facet, który potem stał się Mattem. Konfliktopędny los chciał, by przeciwna drużyna mieszkała w jednym pokoju, na tym samym piętrze co my.

Powoli przechodziłem na stronę Nicka, Sama i Richiego, ale nigdy nie byłem tylko za jedną stroną.

Swego rodzaju tradycje z wyzwiskami pod prysznicem nie wzięły się znikąd. Pierwszy je zapoczątkował nie kto inny jak Joel. To było pod koniec marca. Szedłem z Richiem do zbiorowych pryszniców, gdy z pokoju wyskoczył, jak królik z czarodziejskiego kapelusza, Joel Marks. Na jego twarzy malował się złośliwy uśmiech. Na całe szczęście nic nie miał w rękach, ale, na wszelki wypadek, obejrzałem się, by sprawdzić, czy nie ma żadnego z jego ziomków czających się w ciemnościach. Nie było. Ulga.

- Jak tam, głupie debile? - zawołał Joel. To był cios poniżej pasa; bowiem to przezwisko było autorstwa Nicka. Wredny, głupi debil. - Jesteście ciotami i pewnie idziecie teraz pod prysznic na małe co nieco!

Uśmiechnąłem się, jak najszerzej.

- Joel, jeżeli twoje możliwości lingwistyczne kończą się na tworzeniu nieskomplikowanych przezwisk w nawiązaniu do ciot to jestem co najmniej zawiedziony.

Joelowi zajęło trochę, zanim jego nierozwinięty mózg przetłumaczył moją wypowiedź na angielski. Gdy dotarło do niego, co powiedziałem, szerzej otworzył swoje świńskie oczka. Zacisnął pięści.

- A ja jestem zawiedziony, że jestem ciotą i kujonem jednocześnie. - powiedział z przerwami. - A kujonów się leje. Więc, jeśli nie chcesz dostawać wpierdolu codziennie, to nie rób z siebie takiego chojraka.

Mimo starań, nie starł mi irytującego uśmieszku z twarzy.

- To teraz ty mnie posłuchaj. - spojrzałem mu w oczy. - Nie jestem kujonkiem. Za to jestem pewien, że kiedy dojdzie co do czego, to ty będziesz czuł się jak kujon. - przeraziłem się, jak moja wypowiedź przypominała kilka słów wydukanych przez tego orangutana stojącego przede mną. - Dlatego ostrzegam cię; jeśli nie zaczniesz być przyjemniejszy dla mnie, Nicka, Richiego i Sama, to pokażemy ci, że jesteśmy tysiąc razy lepsi od was.

W tamtym momencie byłem najbardziej po stronie Nicka i innych. Nie nazywam żadnych ze stron 'moją', bo tak naprawdę nie odgrywam w tej historii żadnej poważniejszej roli, poza przezywaniem Joela i innych w drodze pod prysznic przez następne dwa miesiące.

Po odejściu Joela kontynuowaliśmy naszą wędrówkę ku wieczornemu oczyszczeniu. Weszliśmy do zbiorowych pryszniców, zdjęliśmy ręczniki, ustawiliśmy się plecami do siebie. Szczerze mówiąc byłem z siebie zadowolony. Uśmiechałem się.

Pierwszy odezwał się Richie.

- Jak myślisz, czy weźmie to sobie do serca?

- Nie. To proste.

- Co?

- Nie zrozumie.

- Aa. - cisza. - A jak myślisz, czy trik z tym duchem znowu wypali?

- Nie, raczej nie. - odpowiedziałem powoli, zastanawiając się. - Rozpoznałby twój głos.

Cisza.

- Bez sensu byłoby znowu się na niego zasadzać, bo wszystko mogłoby się powtórzyć. - powiedziałem na głos, dla upewnienia.

- Tylko bez szczęśliwego zakończenia. Skoro Joel rozpoznałby mój głos. - stwierdził Richie.

- Tak. Na to wygląda.

- Uhm.

Cisza.

- Idziemy jutro na te wykłady?

Odruchowo chciałem przekląć.

- Nie. Ja zostaję i napiję się piwa.

- Dobry pomysł.

Swoją drogą, rozmowy o alkoholu same się rozkręcają.

Wyjątkowo ważnym rozdziałem tej historii jest wyrównanie stron. Klatka jeszcze się nie zamyka, ale kratkowane drzwiczki powoli zmierzały do zatrzaskowego zamka. Nasza karuzela szaleństwa powolutku zaczynała się kręcić, zupełnie jak zaczynają te ultra szybkie atrakcje wesołych miasteczek. To może brzmieć dziwnie, ale my wszyscy mieliśmy wrażenie klatki. Coś nas uciskało. Było to coś spoza nieskomplikowanego świata studenta, sprawiającego, że są dwie strony, a nie jedna, jak w wyidealizowanym świecie, swoistej utopii. Wspominałem, że od marca do maja byłem typowym, może trochę bardziej inteligentnym, członkiem strony Nicka. Natomiast w maju wszystko się zmieniło, głównie przez stronę Nicka, chociaż ziomki Joela też maczali w tym palce.

Mniej więcej w środku maja miało miejsce o wiele większe starcie stron, największe ze wszystkich od lutego. W kwietniu Joel znalazł sobie dziewczynę. Dość ładną, ale okropnie pustą. W maju starliśmy się; ja, Nick i Sam kontra Joel, Matt i Jack. Poszło o to, co zawsze. Na stołówce, niby przypadkiem, Joel popchnął Sama, co poskutkowało utraceniem okropnego, ale jadalnego posiłku. Sam bez namysłu rzucił się na wielkiego faceta, a za nim poszedł w bój również Nick. Ja dołączyłem dopiero po tym, jak na zajętego Joelem Sama i Nicka skoczyli Matt i Jack. Krew mi zawrzała, będąc świadkiem takiej niesprawiedliwości (gdy Joel walczył z dwoma ziomkami nie czułem nic prócz dumnej satysfakcji), nie myśląc zbytnio, rzuciłem się w zgiełk przekleństw, umięśnionych ciał i potu. Jedyne co z tego pamiętam, poza obitym ciałem, a szczególnie twarzą, to bezwładne ciało Matta. Leżał na pobrudzonej krwią i rozpaćkanym jedzeniem na podłodze z pustą twarzą, rękoma luźno rozrzuconymi pod dziwacznym kątem. Nie wiedziałem, kto go tak załatwił, ale miałem niemiłe wrażenie, że to po moim ciosie zaciśniętą pięścią w okolice potylicy padł tak, nie przytomny, na podłogę.

Pamiętam też, jakby to wydarzyło się wczoraj, jak wszyscy przerwali szaloną walkę. Stali, niektórzy ocierali krew z nosa, czy rozciętego czoła i patrzyli na leżącego na ziemi, barczystego Matta. Przemknęło mi przez myśl, że adrenalina zrobiła swoje, skoro powaliłem takiego byka. Jezu.

- Wezwijcie karetkę. - powiedziałem cicho. Wszyscy z wyjątkiem Jacka spojrzeli na mnie pytająco. - Zadzwońcie po karetkę. - powiedziałem głośniej i pewniej.

Richie, który dotychczas patrzył na całe zdarzenie siedząc na krześle, podniósł się i puścił biegiem, najpewniej do budki, która znajdowała się przed akademikiem. Stołówka była na pierwszym piętrze.

- Kto mu tak przyjebał? - spytał wreszcie Joel. Przeleciał wzrokiem po wszystkim, aż zatrzymał się na mnie i uniósł w niedowierzaniu brwi. - Niemożliwe.

Też uniosłem brwi, zbyt zszokowany i rozgorączkowany, by nie przekląć.

- No to kurwa wygląda.

Sam zdumiałem się swoją sprośnością.

A po mojej kwestii w tej komedii pomyłek, poharatany Sam powiedział coś, czego do dziś nie mogę odszyfrować.

- Kurwa duch.

Nick zmarszczył brwi i spojrzał na Sama.

- Co ty odwalasz? - spytał, nie na żarty wystraszony. Nie ma tu żadnego ducha. Ani Richiego.

Teraz Sam spojrzał na mnie.

- Ale on tu jest. - wskazał na mnie. - On zabił go. - wskazał palcem na leżącego na podłodze Matta.

- Nie zabiłem go! - krzyknąłem.

Sam pozostał nie wzruszony.

- Zabił go pistoletem. - wyrecytował Sam, patrząc w przestrzeń. - W brzuch.

Joel podszedł do blondwłosego mężczyzny i grzmotnął go potężnie, zaciśniętą pięścią w twarz. Sam gruchnął na uświnioną ziemię jak worek kartofli. Padł w takim samym stanie, co Matt obok niego, na podłogę. Spojrzałem na Joela oburzony.

- Co ty do jasnej.. - zacząłem, ale przerwał mi.

- Bredził jak jakiś pieprzony zombie. - powiedział, szeroko się uśmiechając. - Przecież nie zabiłeś go, ani nie masz broni. - zatrzymał się. - Chyba.

Kiwnąłem, zmęczony, głową. Niech będzie, jutro mu strzelę taką samą rakietę, jaką zafundował Samowi. Usiadłem na krześle, na miejscu Richiego 'Ducha'. Podszedł do mnie Nick, omijając leżących na ziemi dwóch facetów. Klepnął mnie po plecach. Usłyszałem skowyt karetki. Dobrze.

- Dobrze się spisałeś. - oznajmił Matt. - Jestem z ciebie dumny. Tylko, błagam cię, nie bądź nigdy więcej duchem.

Pisząc tutaj, w moim dotychczasowym miejscu pobytu (a podejrzewam, że zostanę tu do śmierci, chyba, że ktoś w chlebie ukryje mi dłuto i młot), które zdradzę wam pod koniec tej historii, trudno mi sobie wyobrazić, że coś mi się w ogóle śniło, gdy byłem w akademiku. Mimo wszystko, po incydencie z Mattem powlokłem się do naszego pokoju, padłem na łóżko i od razu zasnąłem.

Miałem sen. Ale nie erotyczny, a takie śniły mi się na studiach najczęściej. To był koszmar.

Byłem w sali wykładowej. Nie było w niej profesora Cartera, pomarszczonego starucha, na którego wykłady albo się nie przychodziło, albo się na nich spało. W sali był za to zdrowy Matty, Nick i Joel. I ja. Trzymałem w ręce coś ciężkiego i zimnego. Ja siedziałem na fotelu, a Matt i Joel trzymali Nicka w groźnie wyglądającym chwycie. Ręka mojego przyjaciela była wygięta

(pewnie złamana)

pod dziwnym kątem. Jego twarz była niebezpiecznie blada. Czując się jak widz w kinie, nie mając żadnego wpływu na moje ruchy, uniosłem rękę z ciężkim czymś w kierunku Matty'ego. Nie widziałem, co mam w ręce. Nagle, coś błysnęło i Matty'ego odrzuciło w tył. Jego głowa groteskowo wygięła się do tyłu. Jednocześnie zasłoniła go chmurka koloru krwi, wyłaniająca się z klatki piersiowej. Wszystko to oglądałem w zwolnionym tempie. Gdy ciało Matta, oglądane przez wytrzeszczone oczy Joela i Nicka zbliżało się do ziemi, wszystko przyśpieszyło do zawrotnej prędkości, zobaczyłem jeszcze przebłyski kałuży krwi i krat. Szarych, długich krat.

Obudziłem się w środku nocy, cały spocony. Przez chwilę leżałem, wsparty na łokciach, czekając aż galopujące serce się uspokoi, usiadłem na brzegu łóżka, wyciągnąłem spod niego puszkę piwa i wypiłem je duszkiem o trzeciej w nocy.

  

CIĄG DALSZY NASTĄPI..

Tekst pochodzi ze zbioru opowiadań pt. 'Podwodny krzyk wieloryba' 

(49) moved mind / poRUSZony UMYSŁ - YouTube

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial