Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Tajemnica Klanu Wilka

SORATA

 

 

TAJEMNICA KLANU WILKA

 

 

Rozbłysk iskier towarzyszący starciu zaskoczył wszystkich. Przez trybuny przeszła fala przerażenia wyrażona zgodnym westchnięciem. Tak zaciętej walki mieszkańcy nie mieli okazji oglądać od lat. Dwóch śmiałków wymieniających ciosy raz za razem w prażącym południowym słońcu. Wyglądali identycznie, dlatego, że pojedynek był wyjątkowy nie tylko przez ich umiejętności. Jeden śmiałek, ale rozdarty na dwoje toczył bój sam ze sobą.

Uniósł swój miecz wysoko nad głowę i…

I klinga prysła! To był szok dla wszystkich zebranych. Zaskoczone damy zakrywały usta bladymi dłońmi. W oczach rycerzy błysnął gniew. Ich autorytet, ich dowódca, ich wierny towarzysz… pokonany przez samego siebie w tej magicznej walce. Mimo zasad narzuconych odgórnie o postawie szlachetnego wojownika, z niejednego gardła wydostał się okrzyk gniewu. Tłum milczał. Zabrani na skaju placu walki kupcy i chłopi znieruchomieli z rękami w górze i z okrzykami na ustach.

Sir Arthur leżał na ziemi. Podparty jedną ręką spoglądał na złamane ostrze nad swoją twarzą. Ogłuszony podczas walki zdjął hełm. Mokre kosmyki rudych włosów lepiły się do skroni i czoła. Cisza była nie do zniesienia. Nawet ptaki zamilkły w oczekiwaniu na wynik walki. Dało się usłyszeć jego świszczący oddech. Kiedyś błyszcząca zbroja była teraz pełna wgnieceń i zarysować. Dumny ze swego herbu nie mógł spojrzeć na uniesioną głowę sokoła na swojej tarczy. Jakby bał się, że usłyszy pytanie „dlaczego tak podle zhańbiłeś swoje nazwisko?”.

Jego przeciwnik stał zaledwie trzy kroki od niego. Jak manekin ćwiczebny nie ruszył się. Nawet nie mrugnął. Wpatrywał się w leżącego rycerza jak wąż w osaczoną ofiarę. Trzymał uniesione nad głową ostrze, gotowy do zadania ostatecznego ciosu. Ciężki, dwuręczny miecz ważył nie mało, jednak on nawet nie zadrżał, nie opuścił broni ani o milimetr. Wszyscy wiedzieli, że wplątana jest w to magia. Nit nie protestował przeciwko temu. Zaciekawiona szlachta i żądni krwi chłopi czekali na wyrok. W ten oto sposób swoje życie miał zakończyć Sir Arthur Cavendish, pierwszy rycerz królestwa, głównodowodzący armii królewskiej i brat królowej.

Tak się, jednak nie stało.

W zielonych oczach mężczyzny pojawił się strach i gniew. Zacisnął dłoń na trawie. Mocnym szarpnięciem wyrwał ją i sypną piaskiem z oczy swojego odbicia. Drobinki ziemi dostały się pod hełm walczącego. Tylko cud sprawił, że nikt ze zgromadzonych nie zauważył tego haniebnego czynu. Zaskoczony przeciwnik gwałtownie cofnął się i zasłonił twarz. Arthur nie czekając na reakcje ludzi, wyrwał miecz z jego ręki. Ciężką, opancerzoną nogą kopnął oślepionego w pierś. Ten przewrócił się przygnieciony dodatkowo ciężarem zbroi. Oszust oparł jedno kolano o napierśnik przeciwnika i przyłożył ostrze do odsłoniętej szyi. Już miał utoczyć mu krwi, pozbawiając go życia, jednocześnie wygrywając pojedynek o duszę, gdy przeszkodziło mu pojedyncze klaskanie.

Podniósł głowę i zobaczył doskonale mu znaną postać. Jak zwykle trzymał się w cieniu. Tylko z daleko widział złośliwy uśmiech i niebieski ogień w oczach.

— Brawo! Brawo drogi rycerzu! Wygląda na to, że mnie przechytrzyłeś i wygrałeś walkę o duszę. Jednak… — uderzył kosturem w ziemię. Dokoła niego pojawiły się niebieskie błyskawice. Słoneczne niebo zostało w kilka sekund zasłonięte przez burzowe chmury – oszukiwałeś i twoja dusza jest moja.

Rozległy się oburzone okrzyki. Rycerze zerwali się z miejsc gotowi bronić honoru dowódcy. Zostali jednak odepchnięci przez niewidzialny cios. Król położył rękę na rękojeści miecza, jednak dłoń żony na ramieniu zatrzymała go przed wkroczeniem na arenę.

— Co sugerujesz demonie? – krzyknął gniewnie.

— Twój ukochany szwagier oszukał w świętym pojedynku na śmierć lub życie. Walczył o własną duszę i naruszył zasady. Przyszedłem po to, co moje.

— Jak śmiesz nazywać mojego najlepszego rycerza oszustem! – nie zważając na protest królowej, obnażył ostrze.

Demon jedynie machnął lekceważąco ręką i podszedł do pokonanego. Sir Arthur odsunął się na ugiętych nogach, trzymając miecz w obu dłoniach. Tajemnicza postać zdjęła hełm leżącego. Kazała mu wstać, aby wszyscy mogli zobaczyć dowody oszustwa. Druga wersja rycerza miała zaczerwienione oczy i ślady czarnej ziemi na twarz. Zszokowany król opuścił miecz i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w oryginał.

— Co masz na swoje usprawiedliwienie Sir Arthurze?

— Nic, mój panie, ponad to, że wygrałem uczciwie.

Gdzieś w tłumie plebsu dało się słyszeć parsknięcia śmiechu. Dowody były jasne, a słowa rycerza tylko pogłębiły niechęć towarzyszy do jego osoby.

— Niech nikt nie rusz się z miejsca. Ty – wskazał na demona – zbierz tego sobowtóra z moich oczu. Usuń go, zniknij, zrób cokolwiek. Następnie masz pojawić się w moim namiocie. Sir Gavinie – zwrócił się do wysokiego mężczyzny ze straży – będziesz nam towarzyszył. – odwrócił się do żony – Wiem, że to twój brat, jednak nie mieszaj się do tego. Arthurze, zostań tu. Dla własnego dobra nie ruszaj się z miejsca.

Na placu panowała cisza. Nikt nie przewidział takiego obrotu sprawy. Znany w całym królestwie rycerz dopuścił się tak haniebnego czynu, jakim jest oszukiwanie podczas pojedynku. Jeśli król zdecyduje o jego winie, najłagodniejszą karą będzie, usuniecie go ze służby. Straci podległy garnizon. Nie będą mu przysługiwały przywileje. Nazwa jego rodu zostanie usunięta ze spisu arystokracji. Żaden z jego potomków nie będzie nikim więcej niż mieszczaninem. Zachowa majątek, jednak będzie zhańbiony. Prawdopodobnie służba odejdzie od niego, nie poślubi wysoko urodzonej damy. Jeśli więc nie popadnie w gniew lub rozpacz przeżyje nawet z pogardzanym nazwiskiem.

Czeka go okrutny los, jeśli król zdecyduje inaczej. Na trybunach zebrała się arystokracja z całego świata. Przebyli długą drogę, aby zobaczyć walkę śmiertelnika z demonem. To było wydarzenie największe w dziejach kraju, jeśli nie na całym świecie. Oszukując, Sir Arthur ośmieszył nie tylko siebie, ale również kraj i króla. Ta przykra historia przekazywana z ust do ust urośnie do ogromnych rozmiarów, a państwo straci swoją powagę. Świat tak prędko nie zapomni o tym. Na zawsze będzie się kojarzyć ze zdradą. Aby uniknąć hańby, jedynym wyjściem będzie usunięcie zdrajcy z kraju i z historii. Po takim wyroku jego imię zostanie wymazane. Żona króla, Minerwa będzie jedynaczką i spadkobierczynią rodu Cavendish. Każdy o nim zapomni. Zdrada umrze razem z nim.

Zapanowało poruszenie. Nie spuszczając wzroku z rycerza, królowa szybko schodziła z trybun. Takie zachowanie było niegodne damy. Szepty rozbrzmiały z podwójną siłą. Nikt jednak nie śmiał jej zatrzymać. Każdy czekał na jej słowa. Odwrócili wzrok, jednak nadstawili uszu.

— Dlaczego to zrobiłeś? – spytała szeptem, zdając sobie sprawę, że każdy podsłuchuje.

— Wolałabyś, abym zginął? – nie odpowiedziała – To było jedyne wyjście.

— Duncan jest pamiętliwy. Nie wybaczy Ci tego. Nie pozwoli ci tu zostać, dobrze o tym wiesz.

— Nie przeszkadza mi to. Król nie zabije brata swojej żony.

— Jesteś pewny? Twoją porażkę widział cały świat. Myślisz, że ludzie zapomną? Zetnie cię na ich oczach zaraz po wyjściu z namiotu. I to tym samym mieczem, którym teraz walczyłeś. Nie będzie czekać na proces i egzekucję. Rodzina już została zhańbiona. Uciekaj, gorzej nie będzie. Wyrzeknę się ciebie, jeśli zapyta. Uciekaj, jeśli chcesz żyć. Uciekaj z kraju jak najdalej!

— Nic nie rozumiesz Minerwo – mruknął.

— Nie, to ty nie rozumiesz. – odeszła z godnością królowej.

Na trybunach zawrzało. Każdy chciał wiedzieć, o czym rozmawiali. Arthur popatrzył na tych żądnych ludzkiej krzywdy ludzi z pogardą. Wbił miecz w ziemię. Zdjął rękawice i rozprostował palce. Odwrócił się i zszedł z areny. Burzowe chmury wywołane przez demona rozeszły się bez śladu. Wyjrzało słońce. Przez grubą zbroję paliło go niemiłosiernie. Czuł, że nawet natura jest przeciw niemu. Drogę zastąpił mu jego zastępca.

— Dowódco, chyba lepiej, żebyś został na placu do wyroku króla.

— Rozkazujesz mi? Wyższemu stopniem?

— Nie – zająknął się i jakby zmalał – Oczywiście, że nie.

— Więc zejdź mi z drogi. – odepchnął go.

Czuł na swoich plecach spojrzenia setki ludzi. Sięgnął po dzban z wodą, dopiero wtedy zauważył, jak bardzo zależy mu na wyniku. Dłoń drżała, a gardło ścisnął mu strach. Nigdy tak się nie czuł. Jedno słowo króla mogło zaważyć na całym jego życiu. Odstawił naczynie z impetem.

— Uwaga mieszkańcy – rozległ się donośny glos herolda – Król ogłasza decyzje!

Arthur odwrócił się i zobaczył króla na środku placu. Sir Gavin stał z nim, trzymając hełm przy boku. Demon jak zwykle chował się w cieniu trybun. Cisza aż dzwoniła w uszach. Duncan położył dłoń na rękojeści miecza. Dopiero wtedy Arthur zauważył, że nie ma jego sobowtóra. Czyżby wynik był pozytywny?

— To, co stało się dziś na tym placu, zostanie zapisane na kartach mojego, naszego kraju. Jest to czyn plugawy i niegodny szanującego się rycerza. Nie mogę pozwolić, aby państwo straciło ciężko uzyskaną reputacje – Spojrzał na królową, a następnie na rycerza – Powołuje na świadka Sir Gavina. Obecny przy naradach może potwierdzić moje słowa. – Odetchnął ciężko – Sir Arthurze Cavendish, zostajesz uznany za winnego. Złamałeś zasady świętego pojedynku, przez co skazuję cię na dożywotnią banicję. Od tej chwili nie jesteś już rycerzem, tracisz wszystkie swoje przywileje. Ze względu na uczucia mojej ukochanej do ciebie, nie stracę cię, jednak nie masz prawa powrócić do kraju. Twoje imię zostanie usunięte z rejestru rycerstwa i arystokracji. Żaden kraj nie przyjmie cię na służbę. Masz dobę na opuszczenie terenów kraju. Po tym czasie każdy, kto cię ujrzy, będzie miał prawo cię zabić. Oto mój wyrok.

Nie czekając na reakcję ludu, odszedł. Arthur spojrzał na miejsce, w którym ostatnio krył się demon, ale już go tam nie było.

— Wiesz, że to oznacza moją wygarną? – rycerz gwałtownie odwrócił się. Zakapturzona postać stała tuż za nim. – W tej chwili mógłbym zabrać twoją duszę ze sobą.

— Więc czemu tego nie zrobisz?

— Lubię patrzeć na ludzkie cierpienie. Jesteście jak robaki, a obserwowanie jak wijecie się bez celu, napawa mnie satysfakcją. Mógłbym was zgnieść jednym palcem.

— Czego właściwie oczekujesz? Przegrałem, zabierz moją duszę. Tego właśnie chcesz prawda?

— Tak, ale jeszcze nie teraz. Popatrzę sobie, jak osławiony rycerzyk ginie gdzieś na pustkowiu zapomniany nawet przez siostrę.

— Ty… — chciał mu odwarknąć, jednak demon rozpłynął się w cieniu.

Patrzył na niego cały świat. Jedno nieprzemyślane zdanie doprowadziło go do wygnania. Bał się śmierci na arenie jako przegrany. Ma jednak szansę odzyskać dusze. Żyje i może działać. Musi tylko znaleźć demona i wyzwać go na pojedynek. Nic gorszego i tak go nie spotka.

Nie zważając na tłum, odszedł do swojego namiotu. Nie miał czasu. Dali mu dobę, marne dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie kraju. Oczywiście, że to się nie uda. Zirytowany Arthur pakował do plecaka, co się da. Musi wrócić na swoje ziemie, zanim król zbierze także to. Na podróż do domu potrzebował pół dnia, do granicy jest dzień drogi. Skoro każdy może go zabić, będzie musiał uważać. Jego twarz jest znana. Co prawda wieści nie rozniosą się w minutę, jednak wolał się śpieszyć. Rozpruł płótno po boku i dyskretnie opuścił namiot. Zabrał konia i czym prędzej oddalił się od tego miejsca. Żałował jedynie, że nie pożegnał się z siostrą. Zaraz jednak zmarszczył brwi. Minerwa wyparła się go. Nie może zaprzątać sobie nią głowy. Ludzie oglądali się za nim, gdy galopował przez gościniec, zostawiając za sobą jedynie kurz. Ścigały go plotki i wyrok. Musiał się śpieszyć, jeśli chce im uciec.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wjechał na dziedziniec swoje zamku. Służba patrzyła zdziwiona, gdy oddawał konia w ręce stajennego.

— Przygotujcie mi konia. Za dziesięć minut ma na mnie czekać z zapasem jedzenia, ubrań i złota. Srogo ukarze każdego, kto przyczyni się do spóźnienia – szybko wydał rozkazy, po czym zniknął za głównymi drzwiami.

Z pomocą giermka zdjął zbroję. Zręcznie unikał pytań o wynik. Przebrał się w ubrania podróżne. Zabrał jeszcze pelerynę z obszernym kapturem. Zbiegł po schodach prosto na służącą. Odepchnął ją a jedzenie, które niosła na tacy, rozsypało się na schodach. Z zadowoleniem zauważył, że wywiązali się z zadania.

— Za kilka godzin dotrą do was pewne wieści. Pytania kierujcie do mojej siostry. Od teraz ona tu rządzi.

Zostawił ich w większym szoku niż byli po jego przybyciu. Galopowanie po nieznanej drodze po zmierzchu zabiłoby go szybciej niż ktokolwiek inny. Zwolnił do kłusu. Opuścił gościniec i wszedł w las. Postanowił zaczekać w nim aż do świtu i czym prędzej opuścić kraj. Miał plan, a śmierć z ręki wieśniaka nie pomoże w jego realizacji. Za bardzo wyróżniałby się, jadąc z mieczem. Leżał bezpiecznie schowany jukach. Co z tego, skoro szybciej zostanie przebity widłami niż go dosięgnie. Znalazł spadek terenu i płytką jaskinię. Nie ściągał siodła, wiedział, że w każdej chwili może być zmuszony do ucieczki. Koń popatrzył na niego z wyrzutem.

— Nie patrz tak na mnie, teraz obaj w tym siedzimy.

Owinął się peleryną i czuwał. Myślał, że da radę doczekać świtu, jednak już po godzinie jego głowa opadła. Obudziło go skrobanie kopyta o kamień. Podniósł rękę. Wtedy usłyszał szelest liści. Inny niż zwyczajne poruszanie roślin przez wiatr. Ktoś skradał się w jego stronę. Podniósł się bezszelestnie. Podszedł do bagaży i cicho przełożył kilka rzeczy, aby mieć lepszy dostęp do oręża. Teraz mógł go dobyć w ciągu kilku sekund. Nie chciał zabić przypadkowej osoby. Skulony pod kamienną ścianą czekał na przeciwnika. Na początku chyba nie zauważyli Arthura. Szary płaszcz pozwalał wtopić się w tło.

— Jest koń, ale jego nie widzę.

— Cicho bądź – syknął drugi glos – On gdzieś tu jest, na pewno.

Zbliżyli się do groty. Poszukiwany nadal znajdował się w cieniu. Miał szczęście, że światło księżyca nie przedostawało się przez gęsty las. Jeden z nich stał dwa kroki od niego. Lepszej okazji nie będzie. W jeden chwili zerwał się, wyjął sztylet z cholewki buta i przyłożył ostrze do szyi. Przeciwnik był ciut niższy od niego. Wtedy poznał jego twarz.

— Ronald? Co wy tu do licha robicie? – docisnął ostrze.

— Twój czas właśnie mija. Mamy pozwolenie, aby cię zabić.

— Kto was wysłał? Król? Tak mu zależy za honorze? – z lasu wyłoniło się kolejnych trzech przeciwników, dwóch z nich nie poznawał przez założone kaptury, ale trzeci był Gavin.

— Ronald dobrze powiedział. Jeszcze trzygodzinny i skończy się twoja doba. Było szybciej uciekać.

— Kto was wysłał? – powtórzył przez zaciśnięte zęby.

— Król może i jest pamiętliwy, ale nie zniżyłby się do tego. Ktoś inny ci źle życzy.

Arthur odepchnął Ronalda i sięgnął po miecz. Zaatakował pierwszy, nie dając im czasu na zastanowienie się. Pierwszy opór napotkał u Gavina. Jak zwykle czujny. Ich ostrza skrzyżowały się ze zgrzytem. Wymienili gniewne spojrzenia. Odskoczyli w tym samym czasie. Arthur uniósł miecz do zadania kolejnego ataku, jednak w tej chwili coś zwaliło go na nogi. Upuścił miecz. Prawa ręka paliła żywym ogniem. Ochrypły krzyk rozniósł się echem po puszczy. Zdziwieni rycerze nie wiedzieli, jak zareagować. Obezwładniający ból rozchodził się po całym ramieniu. Wtedy zauważył ciemne plamy na dłoni. Układały się w chaotyczny wzór. Nagle wszystko w jego ciele uspokoiło się. Podniósł wzrok na przeciwników. Wystarczyła sekunda, a już wiedział co robić. Sięgnął o miecz i…

Kolejne przerażone okrzyki rozniosły się po lesie.

Nastał świt. Arthur klęczał na mokrej ściółce. Całe dłonie miał we krwi. Czuł jej zapach i smak. Miał wrażenie, że jest ona wszędzie. Na nim, na ziemi i pobliskich roślinach. To była istna rzeź. Na sam widok zmasakrowanych ciał czuł torsje. Nie wiedział, jak do tego doszło. Czy to on ich tak załatwił? Pamiętał jedynie zaśnięcie w grocie. Potem pustka aż do momentu, gdy obudził się, klęcząc w kałuży krwi. Koń nerwowo chodził w miejscu, spłoszony zapachem.

Zdjął poplamione ubrania i schował na dno bagaży. Dłonie i twarz obmył resztą wody z bukłaka. Schował miecz z niesmakiem patrząc na ubrudzone ostrze. Nie miał jednak czasu na odpowiednie zadbanie o niego. Do granicy miał kilka godzin jazdy, a jego czas właśnie minął. Zbliżał się do wioski. Nie mógł sobie pozwolić na stratę czasu i przeprawianie się przez łąki. Najlepiej będzie przejechać galopem przez wieś. Założył kaptur i nie zważając na innych, jechał. Uciekali przed nim, rzucając jedynie przekleństwami.

Wiedział, że ta wioska jest przy samej granicy. Nie pamiętał, jednak, gdzie przebiega dokładnie. Odwrócił się i ze zgrozą zobaczył galopujących za nim trzech rycerzy. Wiedział, że król nie odpuści. Musieli go zauważyć, jak przyjeżdżał przez wieś. Mieli świeże konie i zbliżali się do niego szybciej, nich chciał.

Nie mógł poganiać wierzchowca, jeśli padnie przed granicą, będzie po nim. Nagle obok ucha przeleciała strzała.

— Łuki, jasne — wycedził przez zęby — Gdzie jest ta cholerna granica?!

Spiął konia, aby przeskoczyć strumyk. Odwrócił się, by ocenić odległość między nimi. Zatrzymali się razem z nim. Zobaczył jedynie, jak tamten naciąga łuk. Kolejna strzała przeleciała mu obok ucha.

Przekroczył granice. Udało się. Uciekł. Zszedł z konia. Pozwolił mu odpocząć. Stało się. Światowej klasy rycerz wygnany na zawsze. Niedługo nikt nie będzie pamiętać, kim był Arthur Cavendish.

Ciężko usiadł na ziemi. Cieszył się, że nie założył pełnej zbroi. Zdjął pelerynę, a zimny podmuch wdarł mu się pod ubranie. Zatęsknił za przytulnymi pokojami swojego zamku. Pogubił się i nie wiedział co robić. Przekroczył granice, ale co dalej? Nie może udać się do władcy kraju. Przegonią go, jak tylko zobaczył jego twarz. Jedyne co mu zostało to jechać jak najdalej. Najlepiej tam, gdzie nikt go nie zna. Rycerze odjechali. Jeden z nich rzucił łuk na ziemie. Miał myśl, aby cofnąć się po niego, jednak ryzyko było zbyt duże. W każdej chwili mogli go dopaść. Miał swój oręż, co powinno mu wystarczyć.

Poprowadził konia na skaj lasu. Zdjął tobołki i siodło, aby mógł odpocząć. Zebrał suchą trawę i wytarł koński grzbiet. Dbanie o konie to była pierwsza rzecz, jaką nauczyli go w szkole rycerskiej. Jeśli nie potrafisz zadbać o wierzchowca, nie zadbasz o oddział, mawiał jego mentor. Stary żylasty rycerz z groźnym spojrzeniem i orlim nosem. Nie miał owsa na niego jednak wokół rosła bujna trawa i na razie to powinno wystarczyć. Poczekali do zmierzchu. Orientował się w terenie a z tego, co pamiętał, niedaleko na wschód powinna być wieś. Wątpił, aby go znali. Musiał się zaopatrzyć. Służba zapewniła mu dużych rozmiarów sakwę ze złotem.

Nie minęła godzina, gdy faktycznie dotarł do wioski. Słońce chyliło się ku zachodowi. Naciągnął kaptur i uważnie obserwował ludność. Widział strażników, pewnie patrol graniczny. To znaczy ze wieści rozeszły się. Kupił worek ziarna od starszej kobiety i ruszył w stronę lasu. Wolał nie ryzykować. Nie wiedział, czy nie będą chcieli go zabić. Gdy przekroczył linie lasu, zrobiło się zimniej. Szedł w głąb puszczy, szukając schronienia. Wyjął krótkie ostrze na wszelki wypadek. Niedługo potem wyszedł na trakt. Zadbana droga ginęła daleko w zaroślach po obu stronach lasu. Przez chwile zastanawiał się którą stronę wybrać. Szczęśliwie lub nie, oszczędzono mu tego wyboru. Pierwsze co usłyszał to dźwięk naciąganej cięciwy. Potem zobaczył lekki błysk światła odbijający się w ostrzu miecza. Nagle wokół niego zrobiło się tłoczno.

Otoczyli go. Ubrani cali na czarno. Mieli głowy i twarze zasłonięte materiałem. Widział tylko czujne spojrzenia. Pierwszy raz widział, aby ktoś miał miecz na plecach, a nie przy pasie. Zastanawiał się, jak wyjąć swój oręż nie odwracając się jednocześnie plecami do nich. Nie mógł wskoczyć na konia i przebić się. Nie znał drogi, nie znal lasu i nie wiedział, czy nie ma ich więcej. Miał jeszcze w dłoni krótkie ostrze jednak nie za się na wiele.

— Nie chce niczyjej krzywdy – podniósł lekko ręce do góry – Po prostu dajcie mi przejść.

— Wkroczyłeś na nasz teren mimo zakazu. Nasza ziemia, nasze prawa – głos wojownika był stłumiony, jednak Arthur miał wrażenie, że to kobieta. Śmieszna myśl, kobieta nie może robić tego, co mężczyzna.

— Nie widziałem żadnego zakazu. Jadę w swoją stronę.

— To cię nie usprawiedliwia. Brać go – wskazał na niego długim ostrzem.

Zbliżali się do niego powoli z każdej strony. Poczuł mrowienie w prawej dłoni. Ostatni raz coś takiego czuł podczas…

— To zły pomysł – syknął, gdy ból piął się w górę ramienia – Proszę, nie zbliżajcie się.

— Pójdziesz z nami dobrowolnie albo martwy.

W ostatnich promieniach dni znowu dostrzegł dziwne czarne plamy na dłoni, znikające pod rękawem. Obrócił ostrze w dłoni. Jego ciało poruszało się mechanicznie. Obraz rozmywał się. Widział wojowników jakby w zwolnionym tempie. Nawet gdyby chciał, nie mógł się zatrzymać. Ostanie, co dostrzegł, to wycelowana w niego kusza. Czyżby to miał być jego koniec?

Jeśli piekło ma zimną kamienną podłogę i jedną ścianę z metalowych prętów to tak, był w piekle. Złapał się za ramię. Bolało przy najmniejszym ruchu. Wtedy dostrzegł krew na dłoni. Był ranny? Dlaczego ponownie nic nie pamięta? Już miał stanąć o walki z tuzinem zamaskowanych wojowników, gdy wszystko zakryła czerń. Czy to od tej strzały? Trucizna? Środek nasenny?

Z trudem wstał, krzywiąc się przy każdym ruchu. W korytarzu paliła się jedna pochodnia. Resztę korytarza spowijał mrok. Przez chwile myślał, że substancja nadal krąży w jego organizmie, gdy mrok zafalował. Wyszedł z niego demon.

— A jednak żyjesz. Taka dawka powinna konia powalić – jak zwykle trzymał się na granicy cienia. – Tego się spodziewałem po moim czempionie.

— Czego znowu chcesz?

— Chce twojej duszy i cierpienia. Liczę, że zapewnisz mi godziwą rozrywkę.

Arthur uderzył otwartą dłonią w kraty, aż się rozniosło echem po lochu. Demon wycofał się z cichym śmiechem. Mógł się spodziewać, że wszędzie go znajdzie. Nie dane było mu myśleć długo. Kilka minut później w oddali zamajaczył się płomień, a za nim dwa kolejne. Ktoś szedł w jego stronę. Trzech zamaskowanych. Dwóch z tyłu z obnażonymi ostrzami. Pierwszy trzymał klucze i kajdany. Podał mu je, gestem wskazując obowiązek założenia ich. Arthur nie oponował. Dopiero wtedy otworzyli drzwi celi.

Klucznik z przodu. Więzień w środku a za nim kolejnych dwóch ciągle z uniesionymi mieczami. Przeszli trzy piętra w górę do małego pokoju. Była tam jedynie niska ława i dwie poduszki. Na ziemi siedział starszy człowiek z czarno—siwym kucykiem. Za nim inny zamaskowany wojownik. Dostał kopniaka w tył kolan. Uderzył o ziemię, aż poczuł to w zębach. Starzec odezwał się w obcym języku. Jak miał dyskutować o swoim losie, skoro nie mówią tym samym językiem.

— Dowódca powiedział, że jesteś oskarżony o naruszenie granic. Za obnażenie ostrza przy walczących cesarza grozi ci kara śmierci. – odezwała się postać stojąca za staruszkiem. Czyżby tłumacz?

— Co? Czekaj… — odezwał się, ale zaraz dostał czymś twardym w potylicę.

— Z raportu wynika, że w momencie ataku na ciele więźnia pojawiły się tajemnicze znaki. Dowódca wie, co one oznaczają. Zostaniesz wygnany poza tereny kraju w trybie natychmiastowym. Twoje rzeczy i koń zostanie ci zwrócony. – poznał ten głos, o ta sama postać, która z nim rozmawiała w lesie.

— Tak po prostu pozwolicie mi odejść? – uniknął ciosu. Tłumacz jedynie podniósł dłoń na znak, że więzień może mówić. – To jakieś żarty? Najpierw mnie atakujecie, mimo że chce spokojnie opuścić las, a teraz łaskawie pozwalacie odejść?

— Dowódca widział znaki na twoim ciele. Wie, co to znaczy i nie chce narażać nikogo na gniew groźnego Akuma.

— Kogo?

— Demona, który rzucił na ciebie klątwę gniewu. Osobiście odwiozę cię do granicy. Jeśli będziesz stawiać opór, zostaniesz uśpiony i wywieziony.

— Jakbyście pozwolili mi odejść od razu, nie byłoby tej całej szopki – został pociągnięty do góry za łańcuch w kajdanach. – To mi zdejmiecie?

— Dopiero za granicą.

— Jak mam jechać konno, skoro mam skute dłonie?

— Będziesz szedł lub się czołgał. – odpowiedział beznamiętnie. – Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Będę cię ciągnąc liną za kostki, jeśli zajdzie taka potrzeba. Po prostu nie stawiaj oporu.

Arthur był zbyt zszokowany, by jakkolwiek zareagować. Wyszli na plac. Była już noc. Czyżby tyle czas pozostawiał uśpiony? Światło dawały ustawione gdzieniegdzie wysokie słupy ze szklanymi latarniami. Rzucały zaskakująco dużo światła. Rozejrzał się. To była duża polana otoczona wysokimi zielonymi drzewami. Zauważył dzieci biegające wokół studni. Dziwiło go, że taka mała społeczność ma tak wykwalifikowane wojsko. Chociaż nazwanie tuzina wojowników wojskiem było raczej nie na miejscu.

— Niech cię zmyli to, co widzisz. Jest nas więcej niż myślisz. – czytał mu w myślach? Czy może raczej zauważył jego spojrzenie? – Wsiadaj, chce odjechać, zanim wzejdzie słońce.

Usłyszał cichy śmiech, gdy niezgrabnie wsiadał na siodło. Krzywił się. Upokorzony został pośmiewiskiem. Jak dobrze, że go nie znają. Szarpniecie o mało nie zrzuciło go na ziemię. Zauważył, że jego towarzysz prowadzi konia za pomocą liny. To ułatwiało sprawę, jednak nadal czuł się jak więzień prowadzony na ścięcie. Wjechali w gęsty las. Nie miną kwadrans, gdy się zatrzymali. Czyżby jednak planowali go zabić?

Wojownik sięgnął to chusty zakrywającej twarz i rozwiązał węzeł z tyłu. Pierwsze co Arthur dostrzegł to długie czarne kosmyki. Czy mężczyźni tutaj nosili długie włosy?

— Jesteś kobietą! – wykrzyknął zdumiony, gdy zobaczył twarz swojego nadzorcy.

— Spostrzegawczy jesteś – prychnęła.

— Dlaczego to robisz?

— To moje zadanie? – zmarszczyła brwi.

— Nie, dlaczego kobieta pcha się na miejsce mężczyzny?

— Zamilcz albo stracisz język. – warknęła – Twój umysł jest za bardzo ograniczony, aby to zrozumieć. Typowe, jak zwykle myślicie, że nie nadajemy się do walki.

Szarpnęła liną i ruszyli dalej. Co za dziwna ludność. U niego w kraju nie do pomyślenia było, aby dama nosiła zbroję lub trzymała oręż. Nie ze względu na brak siły. Po prostu nie nadawały się do tego. bo były tylko kobietami.

— Zdradzisz mi, chociaż swoje imię?

— Żebyś przekazał je demonowi? Nie jestem tak głupia, jak wilki.

— Wilki?

— Głuchy jesteś? Powiedziałam wilki.

— Wiem – odwarknął – Ale kim oni są.

— Raczej kim byli. To nasz stary ród arystokracji. Dawno temu wyginął. Właśnie przez groźnego Akuma.

— Co takiego zrobili?

— A co ty zrobiłeś, że masz na sobie klątwę?

— Nic co by cię interesowało — mruknął.

— Więc Wilczy Klan i jego historia też cię nie zainteresuje.

Zaciekawiło go to. Miał jednak zupełnie obcej osobie powiedzieć o hańbie? Jeszcze spróbuje go zabić i wyciągnąć nagrodę od Duncana.

— Nie chce nikogo skrzywdzić. Szukam demona, aby się zemścić.

— Zemsta? Nie idziesz, aby dołączyć do niego?

— A po cholerę pchałbym się w łapy kogoś kto mi zrujnował życie?

— Zapytaj wilki.

— Oni tak zrobili? – w jego głowie było prawdziwe zaciekawienie? – Dołączyli do niego?

— Nie mieli wyboru. Klątwą ciągnęła ich do niego jak muchy do miodu. Dołączyli, po czym zginęli. On chciał tylko ich dusz, nie armii.

— Wiedz tylko, że nie mam zamiaru do niego dołączyć. Chce odzyskać co moje. – zawahał się, jednak postanowił uchylić rąbka tajemnicy. – Chce odzyskać połowę mojej duszy. Chce to zrobić, zanim umrę.

— Nikt nie może żyć z połową duszy. – szepnęła – Tak samo było z wilkami.

— Sama rozumiesz, nie chce zginąć jak tchórz, dając mu satysfakcję wygranej. – spojrzał na nią z ukosa. –Jestem Arthur, jakbyś chciała wiedzieć.

— Latta – nie odwróciła się – Latta z Klanu Wilka.

— Co…? – czy dobrze rozumiał? – Z tego klanu? Mówiłaś, że wyginął!

— A co miałam powiedzieć? Witaj, jestem z Klanu Wilka, a teraz chodźmy oddać demonowi nasze dusze. – odwróciła się do niego. – Głupiś czy co?

— Więc chodź ze mną go znaleźć.

— Wariat, dopóki jestem na moich terenach, nic mi nie grozi. Tu się nie zjawi. Do granicy jest parę godzin. Nie będziemy się zatrzymywać. Będzie najlepiej, jak znikniesz z naszego kraju.

Przez dłuższy czas milczeli. Arthur trawił nowe zaskakujące fakty, a Latta wypatrywała odpowiedniej drogi.  Od długiego siedzenia w siodle z metalowymi kajdanami czuł, jak drętwieją mu ręce i nogi. Nie było szans na odpoczynek. Latta nie ulegnie jego prośbom. Wydawało mu się nawet, że zasnął na chwilę, jednak ocknął się, gdy tylko ostre światło księżyca oświetliło im twarze. Wyjechali lasu.

— No nareszcie, już myślałam, że mi tam umarłeś – zatrzymała się, aby spojrzeć na niego – Do granicy został tylko kawałek. Dotrzemy przed wschodem słońca.

Pokiwał głową. Zaschło mu w ustach, jednak nie sposób było sięgnąć po ukryty w jukach bukłak z wodą. Nie w tym stanie. Mógł jedynie czekać, aż zostanie sam. Odjechali kawałek, a wtedy Arthur odwrócił się, aby spojrzeć na ścianę lasu. To, co zobaczył, zmroziło w nim krew.

— Latta! Odwróć się! – spojrzała przez ramie, po czym szeroko otworzyła czy. Przy drzewach, oparty o kostur stał demon. W dłoni trzymał coś, co wyglądało na niebieski płomień.

— Musimy uciekać. – pognała konie.

— Nie, musimy stanąć do walki – krzyknął, gdy niezdarnie próbował złapać lejce.

— On szuka ciebie! Jeśli wyprowadzę cię za granice, da nam spokój!

Pędzili galopem przez pustą równinie oświetloną jaskrawym białym światłem. Wszystko teraz wyglądało upiornie. Arthur odwrócił się, by zobaczyć czy nadal tam jest lub czy ich goni. Jednak nie było śladu po demonie.

— Zniknął!

— Co?

— Sama zobacz, nie ma go – odwróciła się, co było błędem.

W jednej chwili pojawił się kilkaset metrów przed nimi. Nadal z płomienną kulą w dłoni. Złapał kostur oburącz, który zapłonął niebieskim ogniem. Uderzył nim o ziemie, a wtedy na trawie pojawiły się dobrze znane rycerzowi żyłki niebieskich błyskawic. Najpierw poczuli lekki wstrząs, a potem na powierzchnie wynurzył się wielki piaskowy wał prosto pod kopyta ich koni. Stracili równowagę. Wierzchowiec Latty stanął dęba, a ona spadła, uderzając głową w kępę trawy. Arthur nie mógł panować konia i sam też spadł, a jego koń uciekł dobre kilka metrów i niespokojnie krążył w miejscu.

Wszędzie panowała cisza. Po demonie nie było śladu.

— Latta – podbiegł do niej – Nic ci nie jest?

— Co to miało być! – podniosła się gwałtownie i złapała za głowę, była cala blada – Przecież nie ma wstępu na nasze ziemie!

— Jesteś tego pewna? – pojawił się znienacka obok nich. – Myślisz, że ludzkie mamrotanie uważam za godne zaklęcia?

— Czego chcesz?

— Rozrywki. Miałem pozwolić, aby uciekła mi sprzed nosa okazja do zabawy?

— O czym bredzisz?

— Dwóch moich niewolników. Przeklęty, zhańbiony rycerz i potomkini podległego mi rodu. – zatarł ręce – Idealna okazja do zabawy.

— Stań do walki! – Artur ciężko wstał – Walcz ze mną o duszę!

— Śmieszny jesteś – pchnął go w pierś, aż odleciał kilka kroków w tył – Nie walczę o coś, co już od dawna jest moje.

Zaśmiał się głucho, po czym rozpadł na tysiące maleńkich kawałków. Latta siedziała na ziemi, tępo wpatrując się w przestrzeń przed sobą, podczas gdy Arthur dochodził do siebie po upadku. Żadne z nich nie widziało, co się właśnie stało.

— Możesz mi wyjaśnić, co to miało być? – Arthur warknął na towarzyszkę. – Czy to nie ty mówiłaś o zakazie wstępu?

— Bo go nie ma! – miała piskliwy głos – Nie powinno go tu być.

— Widocznie nikt mu tego nie powiedział. – sarknął rycerz.

Nie zwracając uwagi na dziewczynę, zajął się uspokajaniem koni. Były zestresowane tym wydarzeniem, nie wiadomo, czy pozwolą się dosiać. Podprowadził je do Latty. Pokazał jej swoje kajdany, a ona bez słowa sprzeciwy pomogła mu pozbyć się ich.

— Jadę go szukać, ty rób, jak chcesz. – wskoczył na siodło.

— Jadę z tobą. – wstała i otrzepała piasek z ubrań.

— Spokojnie, sam dotrę do granicy. Nie fatyguj się. – założył kaptur na głowę. Niebo szarzało, zaczynał się nowy dzień.

— Za granica go nie znajdziesz.

— A skąd ty to możesz wiedzieć? – spojrzał na nią uważnie.

— Najlepiej będzie spróbować w starej wiosce tam, gdzie jeszcze są ślady wilków. – wsiadła na konia, krzywiąc się lekko – Po prostu jedź za mną.

Nie miał lepszego pomysłu. W takiej sytuacji każdy pomysł jest dobry, jeśli jest w miarę logiczny. Prowadziła ich drogą wzdłuż krawędzi lasu. Sądził, że stara osada będzie w puszczy tak jak nowa. Pomylił się. Dotarli do drewnianej palisady. Brama była wyłamana a drewno spróchniałe. Konie kroczyły wolno, łamiąc po drodze kolejne gałązki. Każde pękniecie, brzmiało w uszach Arthura jak strzał z bata. Krzywił się na sam dźwięk, wiedział, że nikogo tu nie zastaną, a mimo to wolałby zaufać swoim stopom.

— To tutaj – Latta chyba tak samo, jak on wyczuła przytłaczającą atmosferę tego miejsca. – To dawna sala obrad. To mój jedyny pomysł, miejmy nadzieję, że tam będzie.

Nic nie mówiąc, wyciągnął miecz z bagaży. Na jego widok Latta jedynie uniosła brwi i rzuciła pytające spojrzenie. Podniósł rękę. To była jego chwila. Chciał tam wejść pierwszy. To miała być jego walka.

Jedno z wrót było wyłamane, jakby siłą otwierano salę. Pęknięte w połowie leżały na schodach. Starając się nie hałasować, powoli wchodził do środka. Żałował, że nie ma pochodni. W sali panował mrok. Wiedział, że jest teraz łatwym celem. Ledwo wkroczyli do budynku, gdy świece na ścianach rozbłysły. Odruchowo uniósł miecz. Usłyszał delikatny dźwięk wyciąganej stali. Rzucił spojrzenie w tył. Latta także dobyła swojej broni. Nerwowo spoglądał we wszystkie kąty, szukając miejsca, z którego może dopaść go ostateczny cios.

— No no, kto by pomyślał, że tak szybko tu wrócisz. – demon siedział na jedynym sprawnym krześle – Myślałem, że będziesz uciekać jak najdalej od tego miejsca.

— Demonie. – Arthur odezwał się donośnym głosem – Stań ze mną do walki o połowę mojej duszy.

— Mówisz poważnie? – lekceważący ton zjawy zdekoncentrował Arthura – Twoja dusza i tak jest moja. Ile razy mam ci powtarzać, że nie walczę o coś, co już jest moje?

— Ale ja chcę walczyć! – Rycerz rzucił się na demona.

Nie zdążył nawet zrobić pół zamachu, gdy został brutalnie powalony. Belka stropowa spadła, uderzając go w prawe ramię. Wytracony miecz znalazł się poza jego zasięgiem. Lekko ogłuszony uniósł pięści w gotowości do walki. Demon zaśmiał się. Minął go, lekko dotykając jego ramienia i podszedł do Latty.

— I pomyśleć, że moja marionetka tak dobrze się spisała.

— Co masz na myśli? – zrobiła krok w tył, unosząc długie ostrze.

— Sama zobacz. – odsunął się.

Artur stał tam, gdzie wcześniej. Było w nim jednak coś, czego nie poznawała. Dopiero gdy podniósł głowę, zobaczyła ciemne, nieregularne plamy na dłoniach, szyi i twarzy. Oczy miał całe czarne. Stał wyprostowany jak posąg.

— Co mu zrobiłeś? – syknęła gniewnie.

— Od same początku był moją marionetką. Nikt nie może żyć z połową duszy. To, co wy nazywacie Klątwą Gniewu, jest jedynie moim znakiem. Oznakowałem go tak jak wieśniacy bydło. Jego zadaniem był doprowadzenie cię tutaj. Każdy krok, każde działanie, każde słowo było kierowane moją wolą. W chwili pojedynku na błoniach był mój. Nigdy nie chodziło niego.

— O czym ty bredzisz? – nie rozumiała, co się dzieje, a to zwiększało panikę.

— Myślisz, że zainteresowałbym się marnym rycerzykiem? Takich są setki. On był tylko pionkiem. – spojrzał na nią, a w jego oczach zapłonęły niebieskie ognie – Zawsze chodziło o ciebie. Latta, ostatnia z Wilków. Wilcza Księżniczka, nareszcie moja.

Szybkim ruchem złożył na jej ustach zimny pocałunek, a ona nieprzytomna upadła na ziemię.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial