Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Naj(nie)szczęśliwszy Dzień W Życiu

MONIQUE OLDON

 

 

NAJ(NIE)SZCZĘŚLIWSZY DZIEŃ W ŻYCIU

 

 

Przez poszu­kiwa­nie szczęścia dla niego sa­mego osiąga się tyl­ko nudę

i aby zna­leźć szczęście, trze­ba szu­kać cze­goś in­ne­go niż szczęście.

Marcel Proust

*

Tydzień wcześniej

 –  Ej Rand!  –  jak przez mgłę usłyszał zadowolony bełkot Adama. Ostatkiem sił uniósł powieki ukazując swoje przekrwione, niebieskie oczy. Wysoka sylwetka kumpla dwoiła mu się przed oczami, a ciemne włosy zniknęły w mroku nocy.

Nigdy specjalnie nie stronił od alkoholu, a jednak sam przed sobą musiał przyznać, że ostatnie kilka imprez to było już kategoryczne przegięcie.

Spróbował podnieść rękę, żeby przetrzeć twarz, jednak nie potrafił nią ruszyć. Marszcząc czoło rozejrzał się na boki i ze zdziwieniem zauważył siostry Grant śpiące po obu jego stronach. Ich głowy spoczywały na jego piersi, a ciała przyciskały do piasku obejmujące je ręce. Mimo, że palce u rąk ruszały się zgodnie z jego wolą, to potrzebował dokładnie minuty, żeby odgadnąć, że dłonie które wystają za plecami dziewczyn należą właśnie do niego.

Jakim cudem aż tak odleciał?

Owszem, pamiętał, że załatwili na tę jedną okazję więcej alkoholu niż zazwyczaj, jednak nie spodziewał się, że aż tak go złamie...

 –  Randallu Stevenie Watermell!  –  podskoczył, słysząc głos Adama tuż przy uchu, a siostry Grant wydały z siebie jednomyślny jęk protestu. Zacisnął zęby, żeby nie rzucić w niego jakąś mocną obelgą. Adam Larson. Uwielbiał tego typa, od kiedy w piątej klasie wspólnie wykręcili numer babce od biologii, jednak czasem naprawdę miał ochotę ukręcić mu łeb.

 –  Czego?  –  wybełkotał, starając się zogniskować spojrzenie na śniadej twarzy przyjaciela. Dopiero teraz do jego uszu zaczęła docierać grająca w tle muzyka, a kątem oka zobaczył, jak jedna z leżących na nim dziewczyn zrywa się i pędem biegnie w zarośla, zakrywając dłonią usta.

 –  Patrz co znalazłem!  –  Zawołał Larson, podskakując jak małe dziecko, które właśnie dowiedziało się, że spędzi resztę życia w Disneylandzie.

Randall spojrzał na przedmiot trzymany w jego dłoniach. Był złoty, z wydłużonym dzióbkiem, a wielkością nie przewyższał dłoni.

Przez myśl przemknęło mu jakim cudem Adam wytrzasnął ten przedmiot, skoro przez cały czas siedzieli na plaży, około dwóch kilometrów od prywatnej szkoły na obrzeżach West Wendover, jednak myśl ta zniknęła, zanim zdążyła przybrać realną formę.

Przymknął powieki, bo obraz znów zaczął mu się rozmazywać.

 –  Lars, po co ci...  –  pochylił się, żeby lepiej widzieć tę dziwną rzecz, po czym skupił spojrzenie na twarzy Adama.  –  dzbanek?

Larson wyglądał jakby dostał obuchem w łeb. Uśmiech na jego twarzy zastąpiła determinacja, a ręce podsunęły przedmiot pod sam nos zamroczonego Randalla.

 –  Dzbanek? Przecież to lampa Alladyna!  –  zawołał z oburzeniem.

Na widok powagi malującej się na twarzy przyjaciela, Randall wybuchł pijackim śmiechem, po chwili przerwanym głośną czkawką.

 –  Taa, a ja jestem czarnoksiężnik Merlin...  –  wybełkotał, opierając się o kanapę i na nowo zamykając powieki. Był pijany i zmęczony. Tak ciężko to zrozumieć?

Po chwili poczuł jak jego dopiero co uwolnioną rękę, ponownie przygniata ludzkie ciało.

 –  No dalej, co ci szkodzi? Musisz tylko potrzeć trzy razy i pomyśleć życzenie...

 –  Sam sobie trzyj i myśl życzenie – przerwał mu Randall, o dziwo stanowczym tonem. To był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy naprawdę, ale to naprawdę miał ochotę zdzielić Adama po głowie.

 –  Ale ja już to zrobiłem!  –  zawołał Larson z błyskiem w oku.

 –  Taa? I co?

Randall wydostał swoją rękę jednym szarpnięciem i zerknął w stronę jeziora, przy którym tańczyły uczennice z klasy niżej, oświetlone blaskiem wciąż płonącego ogniska.

Czuł jak alkohol powoli opuszcza jego organizm.

 –  I spełniło się!  –  ekscytował się Adam, zupełnie ignorując brak zainteresowania ze strony kumpla. Gdy jednak Watermell nie wytrzymał i parsknął śmiechem, przewrócił oczami i pochylił jeszcze bardziej w jego stronę.  –  No naprawdę! Poprosiłem, żeby ta śliczna Alicia Trodel mnie pocałowała... i pocałowała!

Randall wzniósł oczy do nieba, kręcąc głową w niemym błaganiu o cierpliwość. Ten dureń był aż tak głupi, czy aż tak pijany? Przecież każdy widział, że podoba się tej Trodel. Co więc dziwnego w tym, że go pocałowała?

 –  No dalej!  –  namawiał Adam, kładąc mu złoty dzbanek na kolanach.  –  Teraz twoja kolej. Życz sobie co tylko chcesz!

Randall przyjrzał mu się spod przymrużonych powiek, rozważając w swoim wciąż zamroczonym umyśle różne opcje. Nie potrzebował wiele czasu, by dojść do wniosku, że tym razem z nim nie wygra.

Jak Adam Larson na coś się uprze, to musi to mieć.

Z której strony nie spojrzeć, byli niemal identyczni… Nie licząc oczywiście wyglądu zewnętrznego, którym odróżniali się jak dzień od nocy.

Westchnął, wyrażając tym samym własną frustrację, po czym złapał za naczynie i zaczął je pocierać.

No dalej, ty głupi dzbanku. I tak się ode mnie nie odczepi, więc co mi szkodzi spróbować?

No dobra... w takim razie, proszę o dzień, w którym wreszcie znajdę szczęście. To PRAWDZIWE szczęście. A, i żeby ten dzień już nigdy się nie skończył.

Przymknął powieki, żeby zrobić Adamowi jeszcze większą przyjemność, po czym uchylił je, oddając naczynie.

 –  Już?

 –  Już. I co teraz?

 –  Nic. Po prostu czekaj, aż się spełni.

Randall westchnął, patrząc na plecy odchodzącego chwiejnym krokiem kumpla. Tyle lat, a on wciąż nie potrafił do końca ogarnąć pełni oryginalności jego osoby.

*~*~*

Czas teraźniejszy

 

 –  Wstawaj, wstawaj! Już siódma! Wstawaj!  –  irytujący dźwięk budzika rozszedł się po całym pokoju, drażniąc jego zmysły. Założył poduszkę na głowę, próbując kupić sobie tym samym jeszcze chwilę snu. Nic z tego.

Nie miał pojęcia, dlaczego wciąż nie zmienił tego dźwięku, mimo że denerwował go co rano już od dobrych dwóch miesięcy. A może właśnie wiedział i dlatego go zostawił  –  każdy inny budzik nie był w stanie zerwać go tak szybko z łóżka, co ten.

Patricia miała idealny pomysł, gdy ustawiła mu go po raz pierwszy… ale i tak postanowił, że niedługo się go pozbędzie.

Tydzień. Dokładnie tydzień pozostał do zakończenia roku szkolnego, po którym czekały go dwa pełne miesiące totalnej laby. Już nie mógł się doczekać.

Skrzeczący głos wrzeszczał coraz bardziej i nic nie wskazywało na to by miał się uspokoić.

Z westchnięciem frustracji podniósł się z miejsca i wcisnął przycisk “stop”. W pokoju nastała cisza... W końcu.

Przetarł dłońmi twarz i zwichrzył sobie włosy. Przeciągłe ziewnięcie wydobyło się z jego piersi, kiedy łapał za czysty ręcznik i zniknął za drzwiami łazienki.

Szybki poranny prysznic zawsze działał orzeźwiająco na jego zaspane ciało.

Cieszył się, że wreszcie piątek. W końcu będzie mógł odpocząć.

Mimo chłodnego strumienia, który jeszcze chwilę wcześniej muskał jego skórę, nie potrafił dojść do siebie. Z na wpół zamkniętymi oczami ubierał koszulkę, dżinsowe spodnie oraz zapinał górę od mundurku z emblematem szkoły.

Wyszedł z pokoju dokładnie pół godziny od pobudki, zmierzając do sali porannej na śniadanie.

 –  Siema, Rand. Co tam?  –  usłyszał Adama, który dołączył do niego chwilę później.  –  Widzę, że jesteś jakiś niewyraźny.

Nie odpowiedział, machając tylko dłonią.

Po wejściu do sali, skierował się na swoje zwyczajowe miejsce, przy długim stole pod oknem. Nie rozglądając się dookoła, nalał sobie kawy i złapał za kanapkę z dżemem.

 –  Cześć Randi – dandi!

Kanapka omal nie stanęła mu w gardle na dźwięk głosu Arletty Grant  –  młodszej z dwójki sióstr, gwiazd szkoły Wendover Prestige High. Spojrzał w jej stronę akurat w momencie, gdy pochyliła się nad stołem, wywracając kubek i sprawiając, że cała kawa spłynęła na świeżo wyprane spodnie Randalla.

 –  Przepraszam, przepraszam!  –  pisnęła, zakrywając usta rękami, ale nie zwracał na nią uwagi.

Był zbyt wściekły. Zerwał się z miejsca, zaciskając mocno usta. Miał ochotę wrzasnąć, ale nie chciał robić sceny przed połową szkoły, więc bez słowa obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.

Miał dziesięć minut do pierwszej lekcji. Trudno  –  pójdzie bez śniadania.

*

 –  Panie Watermell, czy pan w ogóle słucha?  –  usłyszał zdenerwowany głos Romana Delaware’a  –  nauczyciela współczesnej historii USA.

Momentalnie obrócił twarz w stronę belfra, a w jego oczach można było dostrzec zdezorientowanie.

Nawet nie zauważył, że cokolwiek do niego mówi, zbyt zaaferowany dziwnym wyglądem Lary Dafton, której włosy były natapirowane tak, że każdy sterczał w inną stronę, a jej dekolt, zakryty grubym golfem, zdobił wielki pentagram.

Zastanawiał się kiedy przegapił moment, w którym weszła do jakiegoś dziwnego kultu. Doskonale pamiętał jak jeszcze tydzień temu na imprezie szalała ubrana w różową, krótką spódniczkę.

 –  Ta – ak – wymruczał w stronę Delaware’a.

 –  To dlaczego nie zapisuje pan razem ze wszystkimi?  –  Dla podkreślenia słów, nauczyciel przebiegł ręką dookoła, wskazując na całą klasę.

Randall sięgnął po długopis, który powinien leżeć na stoliku, ale nigdzie go nie znalazł. Zmarszczył brwi, przetrząsając torbę, ale tam także go nie było.

 –  Nie mam czym...

Nie zwrócił uwagi na pełen politowania wzrok nauczyciela, ani na jego głośne westchnienie, które zgrało się z parsknięciem siedzącej przed nim Cornelii Mint.

Dziewczyna odwróciła się do niego i z niesmakiem wymalowanym na twarzy, podała mu własny długopis.

Spojrzał jej na chwilę w oczy, przelewając całe swoje zdziwienie oraz zdezorientowanie.

Nie cierpiał tej dziewczyny  –  ze wzajemnością. Nazywał ją Monstrelią, o czym dobrze wiedziała. Należała do biedoty, która znalazła się w tej szkole przez niewyjaśnioną pomyłkę. Szybko jednak okazało się, że jej obecność w tym miejscu nie była ani pomyłką, ani tym bardziej niewyjaśnioną. Niepozorna brunetka kryła w sobie prawdziwy ogrom wiedzy, a jej inteligencja była w stanie zagiąć niejednego nauczyciela. Od kiedy pobiła Randalla w konkursie z wiedzy historycznej, niechęć między nimi tylko się zaostrzyła.

Nie rozumiał, dlaczego mu pomogła. Nie zdążył nawet kiwnąć głową w podzięce, bo odwróciła się tak szybko, jakby tej sytuacji nigdy nie było.

*

 –  Która godzina?  –  zapytała Patricia. Siedzieli w sali porannej, korzystając z przerwy na obiad.

Do końca dnia zostały im już tylko jedne zajęcia  –  chemia, na którą bardzo nie chcieli się spóźnić.

Sorell  –  najgorszy nauczyciel w szkole  –  chodził ostatnio w naprawdę złym nastroju.

Randall podwinął rękaw, z przyzwyczajenia szukając drogiego zegarka, z którym nigdy się nie rozstawał. No właśnie. Nigdy. Więc gdzie się podział teraz?

Zmarszczył brwi, wzruszając jednocześnie ramionami.

 –  Nie mam pojęcia. Ale chyba mamy jeszcze czas – powiedział, rozglądając się po sali wciąż pełnej uczniów.

Patricia kiwnęła głową.

Dotarli do klasy około dwadzieścia minut później, zziajani, spoceni. Spóźnili się, w efekcie czego Sorell pogroził im szlabanem i wziął do odpowiedzi. Pięknie.

*

Szedł korytarzami, pomstując na czym świat stoi.

Ten dzień był okropny! Najpierw nie umiał się dobudzić, później rozlana kawa. Ochrzan od Delaware’a, spóźnienie na chemię. Nawet koszulkę miał ubraną na lewą stronę i według Daphne zupełnie nie pasującą do tych spodni  –  nic dziwnego, skoro na rano miał przygotowane inne!

Miał już serdecznie dosyć.

Marzył tylko o gorącym prysznicu i wieczorze z Netflixem.

Był już coraz bliżej spełnienia własnych pragnień, kiedy usłyszał stłumiony szloch, dochodzący z pobliskiego korytarza.

Zatrzymał się w miejscu, ważąc w głowie możliwości. Chęć odpoczynku walczyła w nim z bezgraniczną ciekawością.

Chyba nie trzeba mówić co wygrało?

Podszedł do drzwi, prowadzących do szatni sali basenowej i po chwili wahania, wszedł do środka.

Z początku nikogo nie zauważył, ale nie cichnący szloch kazał mu rozejrzeć się uważniej.

Dopiero po chwili ją dostrzegł.

Siedziała skulona w kącie. Jej drobne ciało, owinięte białym ręcznikiem drgało, targane spazmami.

Nienawidził płaczu. Zupełnie nie wiedział jak się w takiej sytuacji zachować, co zrobić.

 –  Hej... w porządku?  –  Co za głupie pytanie! Gdyby było w porządku to przecież by nie płakała! Najchętniej uderzyłby się w twarz. Zamiast tego stanął w dziwnej, niepewnej pozie, oczekując na jakąkolwiek reakcję.

Dziewczyna skamieniała na kilka sekund, jakby sam dźwięk jego głosu wywoływał paraliż całego ciała.

Powoli uniosła głowę, spoglądając na niego zaczerwienionymi oczami.

Znał to spojrzenie.

Ręce, które irracjonalnie założył na piersi, opadły bezwładnie. Była ostatnią osobą, której się tutaj spodziewał.

Przez krótką chwilę mierzyli się spojrzeniami, on - niepewny co ze sobą zrobić, ona - przerażona, że została przyłapana na chwili słabości i to akurat przez niego.

 – Dlaczego płaczesz? – zapytał, zanim zdążył się powstrzymać. Po raz kolejny dzisiejszego dnia miał ochotę zdzielić się po twarzy. Co go to obchodziło?!

 – A co, chcesz się pośmiać? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, jej głos był pełen niechęci, która udzieliła się i jemu. Poczuł swoją szansę. Szansę na wyładowanie po okropnym dniu, który właśnie przeżył.

Skrzywił się, splótł z powrotem ręce na piersi i uniósł podbródek.

 – Wyglądasz wystarczająco komicznie, nie potrzebuję do śmiechu niczego więcej.

Zacisnęła usta w wąską kreskę, jej oczy ciskały gromy. Podniosła się z miejsca i wycelowała palcem w jego klatkę piersiową.

 – Wynoś się stąd. Nie mam siły ani ochoty na twoje dziecinne zaczepki.

 – Wyobraź sobie, Monstrelia, że to miejsce dostępne dla wszystkich.

 – To szatnia damska…

 – Za tymi drzwiami znajduje się męska.

Wciągnęła powietrze ze złością i z ledwością powstrzymała odruch tupnięcia nogą.

 – Czego chcesz Watermell? Szukasz rozrywki? W takim razie rozczaruję cię, to nie jest cyrk!

 – Nie? - uniósł brwi, na jego ustach wykwitł wredny uśmieszek. – W takim razie, dlaczego patrzę na małpę?

Przez krótką chwilę był przekonany, że go uderzy. Jej twarz, wciąż mokra od łez, wykrzywił żal, jakiego nie widział już dawno. Zrobiła krok w jego stronę, ale ostatecznie się powstrzymała. Podeszła do ławki, na której leżały złożone w kostkę ubrania i wzięła je w ręce.

 – Jesteś dupkiem Watermell.

To były ostatnie słowa, które powiedziała w jego stronę, nim zniknęła na korytarzu. Czyżby przesadził? A co mnie to obchodzi? Przynajmniej poczuł się lepiej. Wzruszył ramionami, przeciągnął się i w nieco lepszym nastroju wrócił do własnej sypialni.

*~*~*

Drugi dzień zaczął się tak jak każdy inny. Irytujący dźwięk budzika, poranny prysznic, śniadanie.

To, że był zmęczony i znów ubierał się po omacku wcale go nie dziwiło. W końcu położył się o wiele później niż zamierzał.

Ale potem...

Wylana kawa, plama na szacie, ubiór Lary Drafton, ochrzan od Delaware’a...

Miał wrażenie, że przeżywa jakieś pieprzone deja vu.

Starał się wmawiać sobie, że to zwykły zbieg okoliczności. Że po prostu poprzedni dzień mu się przyśnił, a teraz przeżywa go w rzeczywistości.

Takie rzeczy chyba się zdarzają?

Tak więc robił wszystko jak we śnie. Przyjął pióro od Monstreli, pokłócił się z nią w łazience... ba! Nawet bez słowa poszedł do odpowiedzi na chemii! Nie miał zegarka – dokładnie tak jak we śnie, przez co zaliczył spóźnienie.

Był przekonany o swojej racji, więc wieczorem położył się do łóżka, tym razem rezygnując z serialu i alkoholu. Zasnął wmawiając sobie, że jutro będzie lepiej.

Jednak trzeciego dnia...

Był zdezorientowany.

Znów zmęczenie, znów na opak ubrania i niedopasowana koszulka.

Instynktownie odsunął się od Arletty, kiedy tylko pojawiła się przed nim w sali porannej, obserwując jak kawa zamiast na jego szacie, ląduje na ławce.

Nie gapił się już na Larę, przeczuwając instynktownie, że będzie wyglądała dokładnie tak, jak dzień wcześniej. Tym samym nie zarobił ochrzanu od Delaware’a, ale pióro i tak musiał pożyczyć.

Znów zapomniał zegarka i znów spóźnili się na chemię. Tym razem dlatego, że Daphne się skaleczyła i trzeba było jej pomóc.

A łazienkę, w której płakała Monstrelia, po prostu ominął wielkim łukiem.

Czuł, że zaczyna wariować.

*~*~*

Dzień V

 –  Lars, mówię ci! Coś jest nie tak!  –  skarżył się, kiedy dołączył do niego Adam z codziennym tekstem „Widzę, że wyglądasz niewyraźnie”. Schemat ten sam, nic się nie zmieniło.

 –  A więc mówisz, że od kilku dni przeżywasz ciągle jeden i TEN SAM dzień?  –  zapytał Adam, rzucając mu spojrzenie pełne sceptycyzmu.  –  Wybacz stary, ale to nierealne.

Rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć „sorry, ale chyba zaczynasz wariować”, a Randall aż się zagotował.

 –  Ale taka jest prawda!  –  krzyknął. Nie wiedział zupełnie jak dotrzeć do przyjaciela. Miał świadomość, że brzmi jak ostatni świr, ale zupełnie nie miał pojęcia jak sobie z tym poradzić.

Rano obudził się i wstał tak samo jak w ostatnie dni, jednak zanim się ubrał, poklepał swoje policzki, doprowadzając się do porządku.

Tym razem pamiętał, żeby poprawnie założyć koszulkę. Pamiętał, żeby zabrać długopis oraz zegarek.

Wiedział, że musi usunąć się Arletcie, a także słuchać Delaware’a i zapisywać wszystko słowo w słowo.

Miał zamiar zapobiec skaleczeniu się przez Dapne, a co za tym idzie  –  spóźnieniu na chemię.

 –  Hmm, jeżeli naprawdę jest tak jak mówisz, to myślę, że nie dzieje się to bez przyczyny – odpowiedział Adam, idąc wciąż przed siebie. Po chwili przystanął w miejscu, a w jego oczach błysnęło zrozumienie.  –  Rand... o co poprosiłeś? No wiesz, wtedy, kiedy podałem ci lampę?

Randall spojrzał na niego jak na wariata.

On naprawdę łączył jego tragedię z tym głupim dzbankiem?

 –  O dzień, w którym znajdę prawdziwe szczęście – odpowiedział, wzruszając ramionami. Nagle przypomniał sobie drugą część, która sprawiła, że oczy niemal wyszły mu z orbit.

 –  I, żeby ten dzień nigdy się nie skończył...

 –  No to mamy odpowiedź!  –  zaśmiał się Adam, klaszcząc w dłonie.

Po chwili Watermell odrzucił tę myśl, kręcąc zawzięcie głową.

 –  Nie ma szans. To nie to – powiedział stanowczo, machając ręką dla podkreślenia własnych słów.

 –  A skąd ta pewność?

 –  Lars jak ty mnie słuchałeś? Przecież ci opowiadałem, że każdy dzień jest katastrofą. Gdzie tu widzisz szczęście?

Larson wzruszył ramionami, pocierając dłonią podbródek.

 –  Może właśnie musisz sprawić, żeby nie był?

*

Kiedy późnym wieczorem wracał do pokoju, słowa Adama wciąż dźwięczały mu w uszach.

Może właśnie musisz sprawić, żeby nie był?

Ale przecież robił co mógł! Naprawiał każdy błąd, wszystko przewidywał, robił tak, żeby było jak najlepiej. A mimo to, ten cholerny dzień wciąż się powtarzał!

Przechodząc obok wejścia do sali basenowej, znów usłyszał szloch.

Myśl, która która właśnie go dotknęła, niemal wbiła go w ziemię.

A może jednak nie robisz wszystkiego?

Wpatrywał się w drzwi, wspominając te dwa razy, kiedy wszedł do łazienki. Każdy skończył się kłótnią oraz kolejnymi łzami. Postanowił więcej tam nie wchodzić i tego właśnie się trzymał.

A co jeśli to jest to? Co, jeśli musi pomóc JEJ?

Nie, to głupie.

Ale właściwie dlaczego nie spróbować?

Nie ma nic do stracenia. I tak tkwi w bagnie, więc może przynajmniej jakoś je sobie urozmaicić.

Odetchnął dwa razy, aby dodać sobie odwagi, po czym wszedł do środka, z głębokim postanowieniem, że tym razem będzie inaczej.

Nie zastanawiając się ani chwili, od razu ruszył w stronę kąta, w którym siedziała.

Zawahał się przez moment, zastanowił, co powinien zrobić.

Za każdym razem pytał dlaczego płacze, ale nie był to dobry sposób.

Postanowił inaczej.

Podszedł do niej, starając się nie robić nawet najmniejszego hałasu. Kucnął obok, po czym z delikatnością, jakiej sam się po sobie nie spodziewał, złapał ją za ramię.

 –  Nie płacz, nie warto – wyszeptał łagodnie.

Dziewczyna podniosła głowę, wpatrując się w niego na poły ze zdziwieniem, na poły ze strachem. Nie zobaczył w jej spojrzeniu tej wściekłości co wcześniej. Ciekawe czemu?

Pokręciła głową, po czym wyrwała ramię spod jego uścisku.

 –  Zostaw mnie, Watermell – wyszeptała, spuszczając wzrok. Ręcznikiem otarła policzki.

Rozważył w głowie opcje, jednak żadna nie zakładała posłuchania jej słów.

W końcu pokręcił głową, siadając po turecku naprzeciwko.

Nie chciał tego robić, ale najwidoczniej właśnie TEGO oczekiwała od niego ta dziwna siła, która nie pozwalała mu ruszyć dalej.

 –  Nigdzie nie idę, Mint.

Rzuciła mu zdziwione, ukradkowe spojrzenie, jednak nic nie powiedziała. Przestała płakać, szloch nie wstrząsał już jej ciałem. Po prostu siedziała, obejmując ramionami kolana i wpatrując się w przestrzeń.

Zupełnie nie wiedział, co robić. Czy powinien się odezwać? Powinien drążyć temat?

 –  Dlaczego to robisz?  –  zapytała po dłuższej chwili. Nie wiedział skąd brał w sobie tę cierpliwość. W innym wypadku na pewno już by stąd wyszedł. Przecież nawet jej nie lubił!

W odpowiedzi wzruszył ramionami.

 –  Bo najwidoczniej potrzebujesz czyjegoś towarzystwa.

 –  I sądzisz, że ty jesteś tym towarzystwem, którego właśnie potrzebuję?

 –  Nic nie sądzę. Po prostu się napatoczyłem i ci je oferuję.

Dziewczyna spojrzała na niego jak na dziwoląga, a przez jej twarz przemknął uśmiech. Randall przyjrzał się jej  –  jej twarzy w kształcie serca, kręconym, zmierzwionym włosom o brązowym kolorze. Zatrzymał się na moment na drobnych ustach i szeroko otwartych, brązowych oczach. Zdał sobie sprawę, że patrzy na nią w ten sposób po raz pierwszy od kiedy się poznali. Po raz pierwszy zobaczył ją naprawdę. Nie jako irytującą biedotę, której trzeba się pozbyć, ale jako drugiego człowieka.

 –  Przecież ty mnie nawet nie lubisz  –  oskarżyła go, z rozbawioną iskierką w oku.

Znów wzruszenie ramion.

 –  A ma to jakieś znaczenie?  –  uniósł jedną brew, patrząc jak dziewczyna z rozbawieniem kręci głową.

Pociągnęła nosem i spojrzała mu w oczy.

 –  Jesteś inny.

 –  Inny?  –  Tym razem uniósł obydwie brwi. To była obraza czy komplement?

Pokiwała głową z poważną miną.  –  Nie rozumiem.

Westchnęła, po czym opuściwszy nogi, zaczęła skubać brzeg ręcznika.

 –  Chodzi mi o to, że nie jesteś taki jakiego zgrywasz na co dzień.

 –  To znaczy?

Pokręciła głową, wznosząc oczy do nieba.

 –  Naprawdę chcesz, żebym wymieniała?

Zaśmiał się, przyznając jej rację. Nie chciał. Jedynie zepsuło by to chwilę, a może nawet doprowadziło do kłótni. A po co?

Zapadła między nimi cisza, która o dziwo, nie była niezręczna. Naprawdę był w szoku. Zawsze sądził, że w towarzystwie Monstreli można się jedynie krępować, denerwować i źle czuć. A tu proszę, jaka niespodzianka.

Mógł wreszcie urozmaicić sobie rutynę przeżywania wciąż i wciąż tego samego dnia. Więc czemu nie spróbować?

Podniósł się z miejsca, podając jej dłoń. Spojrzała na nią nieufnie i ze zdziwieniem.

 –  Idziemy popływać?

*~*~*

Dzień XV

Wciąż ta sama rutyna. Te same wydarzenia, wypadki, starania.

Robił wszystko jak co dzień, jednak od paru dni odczuwał większy zapał.

Niemalże czekał na każdy kolejny dzień. Czekał, żeby znaleźć Cornelię Mint w łazience, pocieszyć ją i rozpocząć kolejny cudowny wieczór w jej towarzystwie.

To wszystko stało się tak szybko! Już od kilku dni czuł się inaczej przed spotkaniami z nią, jednak dopiero dziś rano domyślił się przyczyny. Zakochał się.

Z początku nie mógł w to uwierzyć. Jak on, wieczny casanova, podrywacz i łamacz kobiecych serc, mógł poczuć cokolwiek do tak niepozornej istoty, którą była Cornelia Mint? Monstrelia  –  jak nazywał ją niedawno. Dziewczyna, której szczerze nie cierpiał, którą gardził i której uprzykrzał życie na każdym kroku.

A jednak stało się. Żałował tylko, że ona nie jest w stanie odwzajemnić tego uczucia. Nie mogła się nawet o nim dowiedzieć! Znaczy się mogła, ale na drugi dzień i tak by nie pamiętała.

Przez to wszystko nie potrafił się nawet dowiedzieć dlaczego płacze, co doprowadzało go na skraj szaleństwa.

Codziennie zaczynali od nienawiści, stopniowo przyzwyczajając się do własnego towarzystwa, rozmawiając, a wreszcie cudownie spędzając razem czas. Od kilku dni, przyzwyczajanie zostało już tylko w jej kwestii. Przypominało to trochę oswajanie wystraszonego zwierzęcia. Był cierpliwy, uprzejmy, troskliwy. Nie chciał by się wystraszyła, a mimo to, każde kolejne spotkanie kończyło się inaczej. Raz pływali, raz przechadzali się po ogrodzie w blasku księżyca. Innym razem zakradali się do kuchni, bądź po prostu zostawali w szatni, gdzie całymi godzinami rozmawiali o wszystkim i o niczym.

Wbrew pozorom wcale nie było łatwo nastawić ją do siebie przyjaźnie.

Mimo że rozmawiała, była nieufna i dopiero po jakimś czasie rozluźniała się niemalże całkowicie. Dlatego wszystko co wspólnie robili, miało miejsce dopiero naprawdę późną nocą.

Dziś postanowił, że pójdzie o krok dalej.

Zdecydował, że ją pocałuje. Co mu szkodziło? Nawet jeśli ucieknie z krzykiem, to na drugi dzień i tak nie będzie niczego pamiętać.

Podświadomie pragnął tego już od kilku dni, a od kiedy domyślił się swoich uczuć, nie potrafił myśleć o niczym innym. To ona była jego szczęściem.

Docierając, jak co dzień, do drzwi, zza których dochodził szloch, od razu wszedł do środka.

Bez wahania do niej podszedł, rozgrywając ten sam początek już od dziesięciu dni.

Kiedy jednak podał jej dłoń i zadał pytanie:

 –  Może pójdziemy do mnie? Mam coś do jedzenia...

Od razu tego pożałował.

W jej cudownych, brązowych oczach pojawił się strach, a także nieufność, raniące jego serce.

 –  Zapomnij – powiedział szybko, kręcąc głową.  –  Możemy robić coś innego. Na przykład... co powiesz na prywatną plażę nieopodal?

Przyglądała mu się uważnie, a na jej twarz wypłynął wyraz głębokiego zamyślenia. Zmrużyła powieki, starając się przejrzeć jego intencje oraz wyczuć fałsz.

Widział tę minę codziennie. Za każdym razem reagowała tak samo, a on za każdym razem stał niewzruszony z wyciągniętą dłonią i delikatnym uśmiechem na ustach.

Po nie więcej niż minucie skinęła głową, lecz nie złapała jego ręki – jak zwykle.

 –  Daj mi pięć minut, tylko się ubiorę.

*

 –  Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę – powiedziała, kręcąc głową.

Od dobrych kilku godzin leżeli na piasku pokrywającym prywatną plażę, położoną o wiele bliżej szkoły niż ta, na której odbywały się wszystkie imprezy. Randall czuł, jakby wszystkie wydarzenia sprzed sytuacji z lampą, miały miejsce w innym życiu. Jakby dotyczyły kogoś innego. Właśnie tak się czuł - jak zupełnie inna osoba, gdy tak leżeli obok siebie na chłodnym piasku, wpatrując w gwiaździste niebo, które powoli zaczynała rozjaśniać delikatna łuna poranka.

Spojrzał na nią, unosząc się na łokciu.

 –  Czyli co?

 –  Jak to co?  –  przewróciła oczami, przyjmując tę samą pozycję. To już był ten czas, kiedy pozbyła się większości wątpliwości, pozwalając swojemu ciału choć trochę się rozluźnić.  –  To, że jestem tutaj właśnie z tobą – zaśmiała się perliście, sprawiając, że jego serce wykonało potężne salto.  –  Nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłam się pójść. Byłam przekonana, że jest to kolejny kiepski żart z twojej strony…  –  Pokręciła głową.  –  Gdyby dzień wcześniej ktoś powiedział mi, że zrobię coś takiego, to chyba zabiłabym go śmiechem. A tu proszę.

Przekrzywiła głowę, kąciki jej ust były lekko uniesione ku górze.

 –  Coś się w tobie zmieniło  –  ciągnęła.  –  Teraz, gdy przez tyle czasu nikt nie wyskoczył zza krzaków, żeby mnie wyśmiać, wiem to na pewno.

Pstryknęła go w nos, w całkowicie przyjaznym geście.

Ale on nie chciał przyjaźni. Pragnął o wiele, wiele więcej.

Widząc jej twarz, tak blisko swojej, nie potrafił się powstrzymać.

Pochylił się w jej stronę, muskając najsłodsze usta na świecie.

Trwało to zaledwie ułamek sekundy, bo w momencie, gdy tylko dotknął jej warg, zerwała się z miejsca, uciekając na sam brzeg plaży.

Jej twarz była zarumieniona, a czekoladowe oczy ciskały błyskawice.

 –  W co ty pogrywasz, Watermell?!  –  krzyknęła roztrzęsionym głosem, zaciskając dłonie w pięści.

W tym momencie zrozumiał, że całe jej przekonanie, które wyznała chwilę temu, zniknęło w ułamku sekundy, pod wpływem tego jednego ruchu.

Zalała go fala gwałtownej paniki.

 –  Cornelio, Nell.. to nie tak!  –  powiedział z żalem, jednocześnie podnosząc się z miejsca.

Rozłożył ręce, jakby chcąc pokazać, że nic w nich nie trzyma, a w spojrzenie włożył tyle żalu na ile było go stać.

Nigdy nie będzie jego.

Nigdy nie poczuje tego samego.

Nigdy nie będą mogli być razem. Czuć własnej bliskości, rozkoszować się nią.

Był skazany na powtarzający się dzień w dzień schemat. W beznadziei.

Ale przynajmniej miał ją. Choć jutro wszystko będzie musiało rozegrać się od nowa  –  ona będzie.

Spojrzał jej w twarz, widząc jak zaciska szczękę. Nie ruszyła się, nic nie powiedziała. Wyraźnie czekała na ciąg dalszy.

 –  To... trochę skomplikowane.

 –  Bardziej skomplikowane niż ty sam być nie może. W jeden dzień mnie wyzywasz i nienawidzisz, a na następny pomagasz i całujesz?  –  prychnęła, wygarniając mu swoje wątpliwości.  –  Co ty kombinujesz, Randall? Założyłeś się o mnie, tak? Założyłeś się, że zaliczysz Monstrelię? Rozczaruję cię. Jeżeli chcesz, żebym była jedną z twoich panienek na jedną noc, to się przeliczyłeś.

W jej oczach błysnęła złość, a ręce skrzyżowała na piersiach.

Odetchnął głęboko, starając się uspokoić zszargane nerwy. Spodziewał się tego, więc dlaczego reaguje tak emocjonalnie?

 –  Nie, to naprawdę nie tak – kręcił lekko głową, próbując nadać słowom prawdziwości.  –  Kocham cię.

Prychnęła, robiąc stopą dziurę w piasku. Nie wierzyła w żadne jego słowo. Widział to.

Ale czy się dziwił?

Ani trochę. To była jego karma. Kara za to, jak ją traktował.

Znów pokręcił głową.

 –  Posłuchaj mnie, proszę.

Poczekał na jakąkolwiek reakcję, a gdy ledwo dostrzegalnie skinęła głową, zaczął mówić.

Opowiedział wszystko, od samego początku.

O imprezie, lampie Alladyna, życzeniu.

Przedstawił jej każdy dzień, nie szczędząc szczegółów z własnego wrednego i egoistycznego zachowania.

Opisał dokładnie uczucia, które zaczynały się w nim rodzić, po którymś z kolei spędzonym z nią wieczorze.

Nie spodziewał się po sobie, że może być zdolny do takiej wylewności.

Napędzała go myśl, która zakorzeniła się w głębi jego duszy. Jutro nie będzie pamiętać. Właśnie dlatego otworzył przed nią swoje serce. Dlatego obnażył się tak, jak nigdy nie zrobiłby tego w rzeczywistości, gdyby wszystko było normalne. Nie potrafiłby. Ale teraz? Było mu już wszystko jedno.

 –  … i właśnie to zrozumiałem dziś rano. Zrozumiałem także, że to ty jesteś tym prawdziwym szczęściem, które miałem znaleźć. Długo zajęło mi dotarcie do tego, ale oto jestem. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze?  –  pokręcił głową czując, że głos powoli zaczyna odmawiać mu posłuszeństwa.  –  Najgorsze jest to, że jutro i tak nie będziesz niczego pamiętać. Wrócimy do punktu wyjścia. Znów będziemy musieli zaczynać wszystko od początku. To jest jakieś pieprzone koło...

Spuścił głowę, nie chcąc patrzeć na jej reakcję.

Co sobie myślała?

Czy wzięła go za wariata?

Nie do tego ją przecież przyzwyczaił. Na co dzień wystawiał na tacy zimnego, ironicznego chłoptasia z bogatej rodziny. Tępiącego dzieciaki pochodzące z biedniejszego środowiska. Takim go znała. Jak więc zareagowała na to, co jej właśnie zademonstrował?

Czy choć trochę uwierzyła?

Kiedy przez dłuższy moment nic się nie działo pomyślał, że odeszła.

Już miał opaść z powrotem na piasek, żeby zanurzyć się we własnej beznadziejności, kiedy poczuł jej drobną dłoń na ramieniu.

Momentalnie się odwrócił, zatapiając w jej brązowych tęczówkach.

Spodziewał się wszystkiego. Wyrzutu, żalu, drwiny... ale nie tego co zobaczył. Z jej oczu emanowało rozczulenie, a także cicha nadzieja.

Czy to sen?

 –  Skoro jutro i tak nie będę nic pamiętać, to chyba nic się nie stanie, jak położymy się tu razem – powiedziała tak cicho, że połowy słów musiał się domyślić. Jej policzki oblał rumieniec.

Skinął głową i usiadłszy na chłodnym piasku, pociągnął ją za sobą.

Niepewnie położyła się na jego piersi, sprawiając, że serce wzmogło swój rytm.

 –  Nie musisz tego robić – pokiwał głową, patrząc na nią z miłością i troską.

 –  Nie psuj tego, Watermell – odpowiedziała pół żartem.  –  Jeśli mówisz prawdę, to jutro i tak nie będę nic pamiętać, a dziś... dziś twoje słowa wciąż we mnie żyją. Chcę, żebyś miał jakąś przyjemność z tego niekończącego się koła wydarzeń.

 –  Dziękuję – wyszeptał, lecz już nie usłyszała.

Zdobył szczęście. Tylko dziś, ale nie ważne.

Musi cieszyć się tym co ma.

*~*~*

Obudził się, czując słodki ciężar na piersi.

Jego serce rozrywało szczęście, a umysł po raz pierwszy od wielu dni był spokojny...

Ale zaraz, gdzie jest ten irytujący dźwięk budzika? I dlaczego... pomacał wolną ręką przestrzeń wokół - dlaczego nie jest we własnym łóżku?

Otworzył oczy, instynktownie starając się nie robić gwałtownych ruchów.

Rozejrzał się dookoła i ze zdumieniem stwierdził, że nadal leży na plaży z Cornelią przytuloną do jego torsu.

Jej drobne ciało oświetlało wschodzące właśnie słońce.

O co tu chodziło?

 –  Dzień dobry – usłyszał, a po chwili dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, przeciągając jak kot.

Przyglądał się jej z fascynacją i osłupieniem.

Czy to jakaś nowa, głupia gra?

 –  Mons… Cornelio, jaki dziś dzień?  –  zapytał niepewnie. Nie mógł przewidzieć czy zaraz się nie rozbudzi i nie ucieknie z krzykiem.

 –  Mmm, chyba sobota... tak, na pewno – pokiwała głową, patrząc jak w oczach Randalla rodzi się radość. Po chwili złapała się pod boki i spojrzała na niego oskarżycielsko.  –  Mówiłeś, że nie będę dziś nic pamiętać...

Nie pozwolił jej skończyć.

Udało się! Już po wszystkim! W końcu wyrwał się z tej zapętlonej katorgi!

Złapał ją w objęcia i w chwili emocji wciągnął na siebie, na koniec obdarzając całusem.

 –  Udało się!

Dziewczyna roześmiała się perliście, obserwując zachowanie blondyna.

Położyła mu dłoń na torsie, odsuwając od siebie delikatnie.

 –  Jak widać – powiedziała, a w jej oczach błysnęła bliżej nieokreślone iskierka.  –  Pamiętaj jednak, że mimo wszystkiego co zapamiętałam z wczoraj, dla mnie to wciąż nowość.  –  Spojrzała mu prosto w oczy, jakby pragnąc by zrozumiał co do niego mówi.  –  Mimo że ci wybaczyłam, to... nie kocham cię. Nie mogłam cię pokochać przez jedną noc, to nierealne...

Znów nie pozwolił jej skończyć.

Położył palec na jej wargach, uśmiechając się delikatnie.

 –  Na to mamy czas – powiedział, puszczając jej oczko.  –  Jesteś moim szczęściem, a o szczęście się walczy, prawda?

Dziewczyna zarumieniła się na dźwięk jego słów, tym samym pozwalając by zrodziła się w nim nadzieja.

Wiedział, że przed nim długa i ciężka droga. Nie bał się jednak. Przeżył już swoją karmę, więc poradzi sobie i z tym.

Zdobędzie ją i sprawi, że pokocha go z równie wielką mocą.

To tylko kwestia czasu.

 

 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial