Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Nie Patrz, Mamo

AGNESTO

 

 

NIE PATRZ, MAMO

 

 

Nie wiem, jak to się stało.

Nie wiem, jak się tu znalazłam, ale nagle byłam w domu tej kobiety. Był późny wieczór, mój syn uciekł. Chciał sobie kupić coś do jedzenia na pobliskiej stacji benzynowej, zjechaliśmy. Chciałam iść z nim, bo tak robiłam, chciałam mieć go na oku, tak się umówiliśmy. Miałam go pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę, bez przerwy, bez wymówek, nawet sikał przy otwartych drzwiach. Musiałam go widzieć, pilnować jak żandarm, jak matka swoje dziecko, które może sobie zrobić krzywdę. Był pacjentem, który na własne życzenie wypisał się ze szpitala. Nie mogli go zmusić do dalszego pobytu, bo był pełnoletni, odpowiadał za siebie i stwierdził, że to już. Że jest zdrowy, choć lekarze mieli inne zdanie. Miał dwadzieścia lat i trzy miesiące i wedle kalendarza był dorosły i odpowiedzialny.

A on, mimo swojego wieku, mimo ukończenia dwudziestu lat i dziewięćdziesięciu dni był dzieckiem, które nigdy nie wydorośleje. Nigdy. Stracił szansę na bycie mężczyzną i miał nikłe szanse, by zawrócić koło czasu. Ja jednak wiedziałam, że nie ma absolutnie żadnych. Żadnych.

Ostatnio był z nami trzy miesiące temu, w dniu swoich urodzin dostał wypis na dwadzieścia cztery godziny. Przyjechał w sobotę z przyjacielem z ośrodka, który miał go odwieźć pod same drzwi domu i miał być poniekąd świadkiem, że dojechał, że nie uciekł. Miał też odebrać go następnego dnia, taki był regulamin. Przyjechali do nas, przejęłam syna w pod swoją pieczę. Razem usiedliśmy w kuchni i poczęstowałam ich sernikiem, owocami i kawą. Nie umiałam się zachować. Ja, jego matka, nie wiedziałam co mówić, gdzie schować ręce, gdzie patrzeć. O jego przyjeździe poinformowali mnie telefonicznie z ośrodka. Że dostaje przepustkę na dwadzieścia cztery godziny, że ktoś go przywiezie i odbierze, że ma mieć w tym czasie zapewniony spokój rodzinny. Wszystko mamy robić, by nie myślał o nałogu. Tak, to mi szczególnie utkwiło w głowie – mamy – MY – my mamy robić wszystko, żeby on nie myślał o narkotykach. My. Chciałam się przekornie zapytać, czy to obowiązek wszystkich członków rodziny, czy jego też, ale nic nie przechodziło mi przez gardło. Słuchałam słów padających ze słuchawki i przytakiwałam. Przyjmowałam do wiadomości i na wszystko się godziłam. I wtedy, wczoraj, tuż po tej rozmowie obiecałam sobie w duchu, że zrobię wszystko.

Dla swojego dziecka zrobić wszystko. Jestem matką, kocham go i będę go chronić. Będę dawać mu siłę i wspierać go. Wyciągnę go z bagna, w które sam wszedł. Wydrę za fraki z tego brudu i pokażę inne życie.

Muszę. Po prostu muszę.

To mój najstarszy syn.

Każde z moich dzieci będę chronić. O każde będę walczyć. 

I nagle stałam w tym korytarzu pomiędzy zdjęciami w ramkach wiszącymi na ścianach. Na jednym był mój syn z nią, z dziewczyną, z którą się spotykał. Z córką tej kobiety. Byli razem na jednym tylko, w tle morze, wiatr rozwiewał im włosy, które pojedynczymi kosmykami przesłaniały nieco twarze. Uśmiechali się.

Jej już nie ma, zabił ją mój syn.

Przedawkowała. Nie obudziła się. Mój syn trafił do szpitala, uratowali go jakimś cudem. Kilka razy płukali żołądek, założyli wenflon, podpięli do monitorów. Szybko dostał kilka kroplówek, nawet nie wiem z czym. Najważniejsze było dla mnie, że to wszystko co mu robią ratuje go i trzyma przy życiu. Dowiedziałam się, że był też reanimowany, ale nie wiem kiedy, bo nie zapamiętałam. Żył, tylko to miało znaczenie, reszta była obok. Bo przecież mogło go już nie być. Miał odejść wraz z nią, z tą dziewczyną. Ale został. Został dla mnie.

Dostałam syna ponownie.

Ona swojej córki już nie.

I nagle jestem w jej domu. W domu matki dziewczyny, którą zabił mój syn. Leżał koło niej, gdy zmarła. Leżał koło nastolatki, która udusiła się własnymi wymiocinami. Udusiła się, bo mięśnie po sporej dawce narkotyków zwiotczały tak, że nie miała sił odkrztusić, nie miała sił by przekręcić się na któryś z boków. Leżąc na plecach zarzygała się na śmierć. On leżał obok, plecami do niej. Nie słyszał nic.

Zmarła w swoim własnym domu. Tutaj, na piętrze miała swój pokój. A teraz ja jestem w tym domu, w domu matki tej dziewczyny. Pierwszy raz od wypadku. Pierwszy raz w ogóle, bo nigdy tu wcześniej nie byłam, nie mogłam. Widziałam ją na pogrzebie, patrzyłam na nią i dziękowałam w duchu, że nie jestem nią. Że to nie ja chowam do ziemi swoje dziecko, a ktoś inny, choć śmierć była tak blisko i wyciągała po mojego syna ręce. Niewiele brakowało, a to ja stałabym w pierwszym rzędzie tego tłumu i to ja byłabym matką opłakującą swoje dziecko. A teraz nagle stałam w korytarzu. W transie i niemalże zamroczeniu zapukałam i poprosiłam o pomoc. Poprosiłam ją o ratunek dla mojego syna, bo zabrał mi samochód i pieniądze z portfela i uciekł mi, bo go nie upilnowałam jak należy. Bo mu na kilka sekund zaufałam. Na chwilę straciłam go z oczu. Tylko na chwilę oddzieliliśmy się od siebie. Na kilka długich sekund zaledwie, co wystarczyło, by doszło do tego, co się stało. Nie chciałam przyznać, że mnie po prostu oszukał, perfidnie okłamał.

Na kilka chwil straciłam go z pola widzenia, a nie powinnam.

Ukradł mi auto i gotówkę i zostawił mnie samą na stacji benzynowej w samym środku nocy. Syn narkoman przechytrzył mnie i cały świat wokoło. 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial