Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Jednostka Nigdy Nie Zwycięży

SORATA

 

 

JEDNOSTKA NIGDY NIE ZWYCIĘŻY 2

 

Patrzył na ogromny wieżowiec w samym centrum Bielan. Stał samotnie w otoczeniu drzew. Całkowicie nagich i przykrytych śniegiem. Niski murek wokół terenu był tylko ozdobą. Nikt, o zdrowych zmysłach nie wpadłby na pomysł włamania się do niego. Mieściły się tu głównie pomniejsze biura. Było tam też coś, co sprowadziło do niego Andrzeja.

Piętra od dziewiątego do czternastego zajmowało wydawnictwo oraz redakcja magazynu. Literaci podlegali pod zarząd wydawnictwa, ale zwykle funkcjonowali jako osobna jednostka. To z nimi uczelnia zawarła umowę. Stał po drugiej stronie ulicy przed pasami i tak jak inni czekał na zielone. Przed drzwiami stało dwóch ochroniarzy, którzy weryfikowali wchodzących. Liczył na to, że drobne kłamstwo pozwoli mu wejść. Ściskał w ręku teczkę ze wszystkimi potrzebnymi według niego dokumentami. Zamyślił się, przez co prawie przegapił okazję. Wbiegał na pasy, gdy większość osób była już po drugiej stronie. Takie samowolne działanie mogło mu zaszkodzić, ale jeśli faktyczne wycofali się z projektu, nie będą kontaktować się już z profesorem.

Poprawił torbę i niepewnie wszedł na chodnik przed budynkiem. Nikt z grupy osób, z którymi stał, nie szedł w tę stronę. Czekał samotnie przed bramą, czując jak opuszcza go odwaga. Wieżowiec z bliska jeszcze bardziej przytłaczał. Zadarł głowę wysoko do góry i wpatrywał się w nieskazitelnie czyste okno.

— Słucham? Pan w jakiej sprawie?

Z zamyślenia wyrwał go niski męski głos. Spojrzał na ochroniarza i miał ochotę się cofnąć. Mężczyzna średniego wieku z ziemistą cerą i wyrażanymi oznakami otyłości. Mętne rybie oczy pozostały obojętne, gdy zadawał pytanie. Jednak to blizna na policzku odrzucała najbardziej. Wyglądał jakby wiele lat temu wdał się w bójkę z nożownikiem, a rana nie zagoiła się odpowiednio. Uniesione brwi mężczyzny dały mu znać, że za długo zwleka z odpowiedzią.

— Em... Przyszedłem do redakcji czasopisma. W sprawie projektu.

Ochroniarz nacisnął przycisk i drzwi się otworzyły. Andrzej wszedł do środka, nie wiedząc czy zawdzięcza to szczęściu, czy obojętności mężczyzny. Odetchnął z ulgą. Jedna przeszkoda mniej. Rozpiął kurtkę, czując ciepły podmuch z wentylacji. Korytarz, na którym się znalazł, przypomniał jego wydział. Wszędzie królowała biel i szarość. Pastelowe kolory może były eleganckie, ale jego samego wprawiały w depresję. Białe kanapy obok wind przypominały mu o mieszkaniu w centrum. Wysokie rośliny były jedyną kolorową rzeczą w tym miejscu. Po obu stronach korytarza znajdowały się windy. Łącznie było ich sześć. Dalej widział szyld biura detektywistycznego. Jakiś mężczyzna w kapeluszu koczował pod drzwiami.

Chłopak podszedł do pierwszych drzwi i wcisnął przycisk. Wyświetlacz na górze pokazywała, że winda jest na dwudziestym piętrze. Przewrócił oczami na myśl o czekaniu. Starał się nie wzbudzać podejrzeń, ale czysta ciekawość kazała mu się rozejrzeć. Zastanawiające było, dlaczego korytarzu świecił pustkami. Zerknął przez ramię i zauważył, że tajemniczy kapelusznik chowa nos w szaliku. Równie zakłopotany Andrzej szybko odwrócił wzrok i nerwowo wcisnął kilka razy guzik.

Gdy drzwi łaskawie otworzyły się, schował się w ciasnej przestrzeni z ulgą. Wzrok klienta biura detektywistycznego wypalał mu dziurę w plecach. Żołądek powędrował do gardła, gdy zaświecił się numer 9. Od celu dzieliło go kilka kroków i metalowe drzwi.

Zaczął się niepokoić, ponieważ również na tym piętrze także nie było żadnego pracownika. Rozejrzał się, ale był sam. Drzwi do wydawnictwa były matowe, a jednak widział kilka sylwetek po drugiej stronie. Wolnym krokiem szedł w ich stronę, zaczynając wątpić w swój plan. Nie było szans, aby ktokolwiek pozwolił mu rozmawiać z osobą odpowiedzialną za magazyn. Z mocno bijącym sercem pociągnął za szeroki uchwyt służący za klamkę.

Nie tak wyobrażał sobie biuro wydawnictwa. Spodziewał się czegoś bardziej eleganckiego niż stosy książek leżących na każdej możliwej płaskiej powierzchni. Zapach papieru i farby mieszał się ze świeżym powietrzem. Pachniało trochę ja bibliotece. Ludzie biegali wokół niego, nie zwracając uwagi na samotnego studenta zszokowanego chaosem wokół. Długie biurka ściśnięte były jak sardynki w puszce. Zawalenia papierami pracownicy wisieli na telefonach lub byli przyklejeni do ekranów. Zobaczył samotne biurko stojące niedaleko. Siedziała za nim młoda dziewczyna. Krótkie blond włosy spięte z boku spinką nadawały jej wygląd dziecka. Zawzięcie stukała w klawiaturę. Co chwilę poprawiała zsuwające się na nos okulary. Nie wiedział na jej biurku żadnego znacznika, ale postanowił zaryzykować.

— Przepraszam?

— Czego? — mruknęła, nie odwracając wzroku od monitora.

— Gdzie znajdę redakcję magazynu?

Podniosła wzrok, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.

— Nie znam cię.

— Tak wiem, ale…

— Kiedy ludzie zrozumieją, że nie robię za recepcję. — rzuciła mu znudzone spojrzenie i wróciła do pisania. – W jakiej sprawie?

Zadała pytanie, zupełnie nie zwracając na niego uwagi.

— Wasze wydawnictwo podpisało z moją uczelnią projekt i miałbym kilka pytań o…

— Jezu, kolejny. — uderzyła się otwartą dłonią w czoło.

Andrzej podszedł bliżej i oparł dłonie o biurko.

— Był ktoś jeszcze?

— Tak. Taka niska brunetka.

Andrzej zmarszczył brwi. Nie przypomniał sobie, że ktokolwiek z jego grupy pasował do opisu. Możliwe, że to ktoś z innego rocznika. Jednak profesor Jankowski zarzekał się, że są jedyną grupą z kierunku. Czyżby do zabawy dołączyły inne uczelnie?

— A tak, wiem kto to. Ja w tej sprawie. Zapomnieliśmy jednego podpisu i wysłała mnie po to.

Uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie widać po nim paniki. Nie miał pojęcia co to za dziewczyna, ale jeśli przez to udałoby mu się porozmawiać z kimś, kto wiedział co się działo, musiał grać. Czuł, że od napięcia zaczynają mu drętwieć policzki. Ćwiczenie uśmiechu pod krytycznym okiem matki przyniosło efekty. Dziewczyna za biurkiem obserwowała go przez chwilę, po czym machnęła ręką.

— Studenci. — prychnęła. – Dobrze, że głowy nie zapomniała. Tam pytaj

Wyciągnęła dłoń i wskazała na drzwi za nim. Odwrócił się i zauważył napis.

Redakcja czasopisma Literaci.

Nie wierzył, że wszystko idzie tak gładko. Nie musiał nawet uciekać się do postępu. Kamień spadł mu z serca.

— Dziękuję za pomoc. — powiedział.

Machnęła na niego ręką i wróciła do pisania. Drżały mu kolana, gdy odchodził od biurka. Miał wrażenie, że zaraz upadnie, albo dziewczyna zawoła go ponownie i zdemaskuje. Chciał odwrócić się i sprawdzić, czy patrzy za nim, ale to byłoby podejrzane.

Do drzwi miał ledwo kilka metrów. Szybkie bicie serca w tym zagraconym pomieszczeniu było ogłuszające. Nikt nie zwracał uwagi na samotnego studenta podchodzącego do drzwi jak pies do jeża. Mógł udawać kuriera, zainteresowanego klienta lub praktykanta. Wybrał najgorszą opcję i prawie powiedział prawdę.

Popchnął drzwi i nagle cztery pary oczu zwróciły się w jego stronę. Był tym faktem tak zaskoczony, że zapomniał, po co przyszedł. W środku znajdowały się cztery biurka ustawione przodem do siebie. Po drugiej strony wysokie okna zalepione zostały notatkami i wycinkami z gazet. W powietrzu unosił się zapach papierosów i cytryny. Pracownicy musieli dyskutować o czymś ważnym, bo na dźwięk otwieranych drzwi podskoczyli i odwrócili się w jego stronę.

Tak szarych ludzi nie wiedział dawno. Eleganckie ubrania wisiały na nich. Ziemista cera mocno kontrastowała z cieniami pod oczami. Jedyna kobieta w tym gronie miała ołówki wsunięte w kok, a okulary wesoło wisiały na łańcuszku. Patrzyła na niego z ledwo widocznymi oznakami zainteresowania. Uniesiona w górze ręka z dokumentami miała niechybnie opaść na głowę młodego chłopaka, gdyby nie wtargnięcie Andrzeja. Ofiara spojrzała na niego z wdzięcznością i czym prędzej zniknęła za stosem papierów na biurku. Pozostała dwójka beznamiętnie sączyła coś z firmowych kubków. Rzucili mu obojętne spojrzenie i zgodnie wzruszyli ramionami. Cała ta scena była jak wyjęta z komiksu. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, przywitać się, ale zabrakło mu języka.

— No? Czego?

Poczuł zimny dreszcz na plecach, gdy wbiła w niego swój wzrok. Zielone oczy kojarzyły się z kotem. To nie było przyjemne skojarzenie. Przygładziła włosy i odłożyła dokumenty na biurko.

— Czy mógłbym porozmawiać z redaktorem?

Spojrzała na niego unosząc wysoko brwi.

— Wszyscy tu jesteśmy redaktorami. — prychnęła.

Andrzej zdusił w sobie odruch przewrócenia oczami.

— Mam na myśli redaktora naczelnego.

— Pan Paweł jest zajęty. Spadaj. – wróciła na swoje miejsce przy biurku – No już, sio!

— Muszę się z nim spotkać! — powiedział stanowczo.

— Tak oczywiście, każdy musi. — prychnęła. – Szef zawsze przyjmuje młodych chłopaków na pogaduszki.

Nerwowo skubał róg teczki. Kolejna przeszkoda na drodze okazała się chrapią.

— To naprawdę ważne…

— Słuchaj, mamy tu kryzys, więc jakbyś mógł… — sugestywnie wskazała na drzwi.

Żołądek powędrował mu do gardła. No tak, to było oczywiste, że rozmowa z, jak sama go nazwała, Pawłem nie będzie łatwa, ale jego strażnicy byli gorsi. Kłamanie lub naginanie prawdy do własnych celów przyprawiało go o mdłości. Wziął głęboki oddech i spróbował jeszcze raz. Wszedł do środka i pozwolił, aby drzwi same się zamknęły. Głuchy dźwięk ponownie przykuł uwagę pracowników. Andrzej złapał się za głowę.

— Ah i co ja zrobię. — upuścił teczkę. – Pani Czajka będzie na mnie zła, że nie udało się złapać redaktora.

— Kto?

Nie musiał patrzeć na nich, aby wiedzieć, że to nazwisko wywoła poruszenie. Czuł się, jakby wypił kwas, ale jeśli powołanie się na nią miało mu pomóc, był gotowy poświęcić swoją dumę.

— Pani Beacie zależało na spotkaniu z nim. Nie mogę wrócić i powiedzieć, że mi się nie udało.

Schylił się i zaczął zbierać rozsypane dokumenty. Starał się nie pokazywać twarzy. Aż tak dobrym aktorem nie był.

— Pracujesz dla Beaty Czajki?

Połknęli haczyk.

— Oczywiście — mruknął. – Przez aferę w ministerstwie zdrowia jest taka zdenerwowana, a jak jej powiem, że…

— Tak, tak. — zielonooka przerwała mu. – Czego Beatka chce od nas?

— Ja nic nie wiem! — udał przestraszonego.

Wymieniał spojrzenia z pozostałymi pracownikami. Nie od dziś było wiadomo, że jego matka potrafi wyłapać największe sensacje. Skoro wysłała swojego „asystenta” do nich, oznaczało to, że była na tropie czegoś ważnego. Widział, jak zaatakowany chłopak chowa się w sobie. On też musiał wiedzieć, że coś się szykuje.

— Musimy zweryfikować, czy sprawa jest na tyle ważna, aby niepokoić Pawła.

— Nie, proszę. Ja naprawdę nie mogę powiedzieć ani słowa o tej sprawie. – wyjąkał i zaraz szybko zakrył usta.

Starał się na tyle dobrze udawać naiwniaka, aby tamci złapali się na to. Nie było żadnej afery związanej z uczelnią, ale triumfalne spojrzenia wśród pracowników były jednoznaczne.

— A więc Beatka szuka u nas informacji? — jej głos ociekał jadem. – Po tym, jak nas zeszmaciła? Naprawdę uważa, że pozwolimy jej szpiegować u nas?

— Ależ nie! — nerwowo pomachał rękami. – Pani Czajka chce tylko wymienić informacje.

— Wpuść go. — powiedział siedzący obok niej mężczyzna. – On i tak nic nie wie, a Paweł powie nam wszystko. Możesz jej nie znosić, ale nie musisz pastwić się nad chłopakiem.

Kobieta rzuciła mu groźne spojrzenie. Odetchnęła głęboko i sięgnęła po słuchawkę. Wystukała lakierowanym paznokciem numer.

— Panie Pawle? Tak, interesant do pana. – zacisnęła usta. – Wiem, ale on jest od Czajki. Rozumiem. – odłożyła słuchawkę i zwróciła się do Andrzeja. – Możesz iść. Pierwsze drzwi na lewo.

Nerwowo ukłonił się i czym prędzej zniknął za rogiem. Nie widział wcześniej tego zaułka. Korytarz schowany był za regałem z teczkami. Zapach kurzu drażnił jego węch. Serce waliło mu jak oszalałe. Rumieniec na policzkach powoli znikał, a lekko gorzki smak upokorzenia czuł na języku.

Korzystanie z jej nazwiska otwierało wiele drzwi i rozwiązywało języki. Miała wielu sojuszników. Wszyscy trzymali się jej, chcąc chociaż trochę poopalać się w świetle jej sławy. Ku zadowoleniu Andrzeja wrogów miała j jeszcze więcej. Arogancja i upór paliły za nią mosty. Zraziła do siebie większość redakcji w Warszawie, jeśli nie w całym województwie. Stacja zarabiała ogromne pieniądze na jej reportażach, ale jakim kosztem?

Bez skrupułów wdzierała się do życia ludzi i okradała ich z tajemnic. Wszystko to, aby po raz kolejny błyszczeć. Miała bardzo kontrowersyjne metody działania, ale dopóki przynosiła firmie zyski, wszyscy przymykali na to oko. Z niczego tak się nie cieszył, jak z faktu, że mają inne nazwiska. Może i miał chłodne stosunki z ojcem, ale za to był mu wdzięczny.

Otrząsnął się z ponurych myśli. Stał z ręką oparta o ścianę i szybko łykał powietrze. Musiał działać, zanim ktoś zorientuje się, że tylko udawał. Zmusił się do zrobienia kroku, a potem kolejnego. Po chwili podniósł dłoń i zapukał do drzwi. Usłyszał stłumione pozwolenie i nacisnął klamkę.

Gabinet redaktora naczelnego był najbardziej uporządkowanym miejscem, jakie zobaczył tego dnia. Wysokie okna naprzeciwko wejścia wpuszczały szare światło dnia. Ciemna, drewniana podłoga ukrywała się pod ciemnym dywanem. Skórzane, czarne kanapy otaczały delikatny szklany stół i zachęcały do wypoczynku. Brakowało roślin, ale równoważyły to nijakie obrazy wiszące na białych ścianach. Na prawo od wejścia ktoś postawił mahoniowe biurko. Rzeźbione i masywne dodawało autorytetowi mężczyźnie za nim. Całą ścianę za jego plecami zajmowała biblioteczka. On sam siedział z nogami na biurku i patrzył w przestrzeń za oknem. Szare nogawki garnituru odsłoniły skarpetki w arbuzy, przez co Andrzej prawie parsknął śmiechem.

Wydało mu się to dziwne, że tak mało znane wydawnictwo ma do swojej dyspozycji kilka pięter wieżowca, a zwykły redaktor czasopisma otrzymał taki gabinet.

Potrząsnął głową. To nie był czas na takie myślenie. Miał jedna szansę i nie mógł jej zmarnować.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, niepewnie zrobił krok do przodu. Mężczyzna w dalszym ciągu patrzył na zaśnieżone miasto za oknem. Wydawał się nie zwracać uwagi na chłopaka. Andrzej podejrzewał, że nawet nie zauważył jego wejścia. Przez to chłopak nie wiedział, co powinien zrobić. Dalej udawać asystenta? Wymyślić coś nowego? Wyrzucić wszystko z siebie czy powiedzieć prawdę? Mimika i postawa nie zdradzały nic. Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić, zanim wyprowadzi go ochrona.

— A więc po co tu jesteś?

Miał niski głos, lekko zachrypnięty. Pytanie zostało zadane tak nagle, że wybiło Andrzeja z rytmu. Układał w sobie słowa, które powie, ale został wyprzedzony, a wypowiedź rozbiła się o podłogę. Zastygł w połowie drogi do biurka, czując się wystawiony na odstrzał.

Nadal na niego nie patrzył.

— Ja…

— Monika mówiła, że jesteś od Czajki. — odchylił głowę do tyłu. – Cóż, jest zbyt zajęta swoją zawiścią, aby zwrócić uwagę na jeden szczegół.

Zdjął nogi z biurka i wstał. Położył dłonie na blacie i uśmiechnął się lekko. Andrzej miał szansę przyjrzeć mu się. Jasnobrązowe włosy opadały na czoło. Ciemne oczy ukryte za grubymi oprawkami wydawały się zimne. W porównaniu z nimi, zima na zewnątrz była latem. Wykrzywił usta w czymś, co miało być uśmiechem. Andrzej chciał się cofnąć. Redaktor był młodszy, niż się spodziewał. Coś mówiło mu, że nie powinien tu przychodzić. Wszystko w nim krzyczało, że cała ta szopka nie jest warta jednej pracy.

— Beata nie ma asystentów.

To zdanie przecięło powietrze. Na twarz chłopaka zaczął wypływać rumieniec. Zrobiło mu się gorąco. Żadna dobra odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Został zdemaskowany? Tak szybko? Czy może Paweł też starał się grać?

— Nie, ja naprawdę…

— Nie sil się na wyjaśnienia. — mężczyzna obszedł biurko i oparł się o nie. – Sam starałem się o posadę jej asystenta, ale odrzuciła mnie słowami „Zawsze działam sama”. Od tamtego czasu śledzę jej działania. Musiałaby zatrudnić cię pięć minut temu, żeby o tym nie wiedział.

Andrzej przełknął ślinę i odezwał się drżącym głosem.

— Nie wiem skąd ma pan te bezsensowne informacje, ale Pani Beata wysłała mnie tu…

— Dobrze, trwaj przy swoim. — prychnął. – A więc czego chcesz? Szukasz pracy? Masz informacje? Nie wiem, czy wiesz, ale to nie brukowiec.

Andrzej wahał się. Ten człowiek nie wierzył mu. Miał do wyboru desperacką próbę przekonania go albo wyjawienie prawdy. Skoro jednak chciał pracować dla matki Andrzeja, chłopak był pewny, że wyznaje podobne o niej zasady. Prawda nie mogła mu pomóc. Musiał grać na zwłokę.

— Dlaczego chciał pan dla niej pracować. — zapytał

Spojrzał na niego zaskoczony.

— Żartujesz prawda?

Zdziwienie na jego twarzy było zbyt prawdziwe.

— Zastanawiam się, jak ktokolwiek może chcieć dla niej pracować.

— Podobno sam to robisz.

Redaktor uśmiechnął się wesoło. Andrzej otworzył usta, ale zrozumiał, że strzelił sobie w kolano. Jako asystent Beaty powinien ją wychwalać, zachwycać się jej osiągnięciami.

— Okey. — westchnął. – Nie pracuje dla niej. Powołanie się na jej nazwisko było tylko przykrywką.

— No no — pogroził palcem. – Musisz znać jego siłę, skoro to zrobiłeś. Musisz być także głupi, skoro to wykorzystałeś. Nienawidzisz jej? Uważasz, że ona pozwoli na to?

— Myślę, że tak. Wiele razy mi mówiła, że znajomości to skarb. Czas z tego skorzystać.

Paweł uniósł wysoko brwi. Musiał zauważyć zmianę w zachowaniu chłopaka. Już nie był niepewnym „asystentem” bojącym się swojej pracodawczyni. Ponury nastrój, który towarzyszył mu, gdy mówił o matce, wrócił.

— Tak dobrze się znacie? — zapytał poważnie.

— Wystarczająco, aby jej nienawidzić.

Redaktor usiadł na biurku i patrzył na stojącego kilka kroków przed nim Andrzeja. Machał wesoło nogami jak dziecko w podstawówce.

— Spodziewałem się natrętnego młodzika z parciem na robotę. — splótł ręce na piersi. – Przyszedł tajemniczy wróg Beatki. Powinienem cię wyprosić.

— Dlaczego więc pan tego nie zrobi?

— Bo jestem ciekawy, co sprowadza cię do mnie.

Andrzej podszedł bliżej.

— Potrzebuje informacji. — pomachał teczką przed twarzą mężczyzny. – A sądzę, że ma pan ich wystarczająco, aby zaspokoić moją ciekawość.

Paweł wybuchnął śmiechem. Gromkim, niepohamowanym śmiechem, który miał wyciskać łzy, gdyby było się wystarczająco ludzkim. Andrzej powinien być zaskoczony reakcją. Może by był, gdy nie zmęczenie udawaniem kogoś, kim nie jest. Najchętniej usiadłby na jednej z kanap i zasnął. Irytujący gniew i strach dręczący go od wielu tygodni wykańczał go. Powoli i skutecznie. Czekał więc z zaciśniętymi ustami, aż mężczyzna przestanie się śmiać.

— Dlaczego miałbym ci cokolwiek powiedzieć? Nie masz nic, co możesz mi zaoferować w zamian.

— Myli się pan. — powiedział stanowczo. – Mogę więcej, niż myślisz.

— Za kogo ty się masz, aby proponować mi takie rzeczy?

Andrzej wziął głęboki oddech.

— Jestem jej synem.

— No i?

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial