OLIWIA PATHA
LUCYFER
Stworzył człowieka, usadawiając go w środku wszechświata.
Nadając mu tytuł artysty, jakim sam, on sam, Bóg był.
Bóg stał się reżyserem wielkiego spektaklu,
z obsadzonymi rolami przeklętych i bohaterów,
męczenników czyniący coś więcej niż mogło się wydawać.
Lucifer przez wieczność swojej egzystencji ukrywał wiele. Od wszelakich pozytywnych emocji aż po takie, do których nie potrafił przyznać się przed samym sobą.
Aż do teraz. Gdy siedział sam, pośród niczego.
Pokój był wypełniony ciemnością, prócz jednej marnej świecy zdającej oświetlać mały fragment stolika, kartkę papieru znajdującej się na niej oraz on, półnagi, cicho łkającego. Tudzież z jego pleców rozlegały się trzy ogromne pary skrzydeł, pomimo tego pozwalały aby jego ogromny warkocz, koloru wyblakłej bieli wpadającej w odcień szarości, spadał bezwładnie na podłogę. Jego ciało lekko wychudzone, ale wciąż umieścionej, barwy omal nie nad wyraz jasnej, z widocznymi jasno czerwonych bliznami czy także zmęczona, ale piękna twarz, która wydawała się być wyrzeźbiona.
Jeżeli gniew był jego domeną od początku, to teraz tam, gdzie niegdyś walczył w nim młodzieńczy bunt, już zanikł i wyblakł na dobre. Pozostawszy jednak żal z niezwykle nietypową dla upadłych aniołów – naturą depresyjną. Ale on nigdy nie chciał upadać, nie myślał nawet, że za swoje poglądy musiał opuścić Niebo.
Chyż nie za swoją miłość zapłacił odebraniem swoich ukochanych skrzydeł?
Chyż nie stracił kontrolę nad wszystkim co już miał?
Myślami tak zataczał koło w cieniu pustki, która za nic nie chciała zostać wypełniona. Gdzie był on, gdzie jego życie przeznaczone na wieczność istnienia wszystkiego. W taki sposób wreszcie zaczął pisać:
„Gdzieś pomiędzy nicością
a całością świata,
ujrzałem śmiejącego się anioła.
W ciele pełnym ran,
wodospadu krwi,
poszedłem za nim.
A wraz z tym
każdy krok był
wrażeniem,
iż każda kolejne skaza
opadała ze mnie.
Każdy śmiertelne ciosy zadane…
Popielowe oczy upadłego rozjaśniły się na chwilę pod wpływem emocji smutku przykrytym pod płaszczyzną gniewu. A to że pisał poezję od wieków nie było już mu tak niecodzienne jak kiedyś. Jednym z wielu powodów czemu zaczął to robić był jeden, ale nad wyraz konkretny i najważniejszy - miał wrażenie jakby nic mu nic nie zostało, prócz zapisywania swych modłów pod adresem swojego Ojca. I tak on nigdy się nich nie dowie ani ich nie ujrzy. Było to na tyle przygnębiające, że wpędzało w Lucifera w coraz większy marazm, który wdawał się nigdy nie kończyć.
Próbując zakończyć swe słowa pisane, pisał dalej:
A wtedy błagalnym tonem
aniołem zwrócił się do mnie,
wypowiadając słowa te:
Zraniłem się,
aby zobaczyć,
czy naprawdę jam i jestem żywą istotą.
Aby upewnić się,
czy może i ja jestem kukiełką Ojca.
Wyobraźnią jaką się bawi,
aby zobaczyć swe nowe scenariusze.
Dokonało się Ojcze, już nie ufam sobie.
Krew to jedyny znak po tobie,
że istnieje.”
Tym razem już płakał.
BIBLIOTECZKA