Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Przeklęty Uśmiech

 

ANITA PLESIUK

 

 

PRZEKLĘTY UŚMIECH

 

 

Wszedłem na mały drewniany stołek, zacisnąłem linę na szyi i żegnaj okrutny świecie. Zacząłem odliczać do trzech. Raz, dwa, trzy… Fuck! Żyrandol nie wytrzymał mojego ciężaru i spadł mi prosto na głowę, rozcinając mi przy tym łuk brwiowy. Gdzie są jakieś plastry? Muszę to czymś zatamować. Albo nie. Może uda mi się przynajmniej wykrwawić na śmierć. Podbiegłem do lustra obejrzeć ranę. Cholera! Za bardzo powierzchowna. Czyli jednak plaster.  Linda miała rację. Jestem totalnym fajtłapą. Do niczego się nie nadaję. Nawet zabić się nie potrafię. Co ja teraz mam zrobić?  Po tym, jak wygarnąłem szefowi wszystko,
co o nim myślę, nie przyjmie mnie z powrotem do pracy. Nawet jakby, to nie chcę tam wracać. „Dzień dobry tu firma fit life pani numer został wylosowany w naszej loterii. Zapraszamy po odbiór nagrody…” mam już tego po dziurki w nosie. Z czego spłacę kredyt za mieszkanie? Jutro mija termin spłaty kolejnej raty. Nawet jakby je sprzedał, to zostanę
na bruku. Nie mam do kogo zwrócić się o pomoc. Nie mogę tak dalej żyć. Podjąłem decyzję, że z tym kończę. Klamka zapadła. Trudno, nie udało się za pierwszym razem, trzeba próbować dalej. W końcu musi mi się udać. Nie mam na co czekać, muszę szybko coś wymyślić, póki jestem tego pewien. Wiem! Skoczę z mostu. Czemu ja od razu na to nie wpadłem. Wezmę tylko kurtkę i w drogę. Przekręciłem klucz w drzwiach. Albo chwila.
Nie chciałem zostawiać listu pożegnalnego, bo i dla kogo, ale jednak zmieniłem zdanie. Cofnąłem się do mieszkania, wyjąłem kartkę papieru i napisałem to, co chciałem przekazać całemu światu „Pocałujcie mnie wszyscy w dupę” i wyszedłem. Wybrałem najmniej uczęszczany most nad Wisłą. Stanąłem tuż przy barierce, wychyliłem się, gdy usłyszałem
za swoimi plecami piskliwy głosik.

-Dzień dobry.

Odwróciłem się do tyłu i patrzyłem z niedowierzaniem. Skąd wzięła się ta babcia?

- Ładne widoki co? Tylko niech się pan tak nie wychyla, bo jeszcze pan wpadnie do rzeki,
a woda zimna. – Uśmiechnęła się do mnie i gapiła się tymi małymi oczkami - Miłego dnia, Do widzenia.

 Szlag! Znowu się nie udało. To wszystko przez ten cholerny uśmiech tej staruszki. Po co ona tu przylazła?! Chodzą tylko takie i wtykają nos w nie swoje sprawy. Człowiek przez takie umrzeć w spokoju nie może. Zacząłem zastanawiać się nad znaczeniem mojego imienia. Bożydar, to jakieś nieporozumienie. Jaki dar? Bóg chyba zakpił ze mnie. Teraz jak się rozproszyłem nie będę dalej próbował, bo jeszcze mi nie wyjdzie. W tylnej kieszeni spodni poczułem wibracje telefonu. Kto to do cholery pisze do mnie w takiej chwili? Wyciągnąłem komórkę i przeczytałem SMS-a. Przyszedł przelew sześć tysięcy. Wpłynęła moja odprawa. Przynajmniej jedna dobra wiadomość. W takim razie spłacę tę ratę, opłacę czynsz
i poszukam jakieś pracy. Dam światu ostatnią szansę. Jak mnie zawiedzie, to już koniec. Zaszedłem po drodze po gazetę, przejrzałem oferty pracy. Jedyne co udało mi się znaleźć
to praca sprzedawcy w Lidlu. Udałem się następnego dnia na rozmowę kwalifikacyjną
i po tygodniowym szkoleniu zostałem kasjerem. Nie tak to sobie wyobrażałem. Ta praca okazała się gorsza od poprzedniej. Tu miałem do czynienia z ludźmi na żywo. Nie myślałem o niczym innym jak o tym, by się zwolnić. Zacisnąłem zęby do pierwszej wypłaty. Gdy tylko pieniążki pojawił się na moim koncie. Rzuciłem to w cholerę. Przelałem kolejną ratę kredytu. Gdy nacisnąłem „wyślij przelew” postanowiłem, że tak dalej być nie może. Muszę raz na zawsze pozbyć się tej pętli z szyi. Sprzedaje mieszkanie. Postanowione! Pal licho z tymi stoma pięćdziesięcioma tysiącami, które spłaciłem. Chcę raz na zawsze pozbyć się tego problemu.

Ku mojemu zdziwieniu szybko udało mi się je sprzedać. Gdy tylko wpłaciłem kredyt, poczułem ogromną ulgę. Przez pięć lat czekałem na ten moment. Jednak wyobrażałem
go sobie inaczej. Przyrządzam Lindzie pyszną kolację, otwieram szampan i wspólnie świętujemy tę cudowną chwilę w naszym mieszkaniu. Nie mam kredytu, ale nie mam też mieszkania i tę chwilę spędzam sam w motelu. Trudno, na początek musi mi to wystarczy.

Na koncie zostało mi 41 tysięcy. Mieszkania za to kupić nie dam rady, ale też nie mogę mieszkać cały czas w motelu. Muszę szybko coś wykombinować.  Może na OLX będzie coś taniego do wynajęcia. Gdy tylko otworzyłem stronę główną, w lewym dolnym rogu ukazała się oferta, o jakiej nawet bym nie pomyślał. „Sprzedam dwudziestoletniego kampera
za trzydzieści dziewięć tysięcy”. Bez zastanowienia kliknąłem „otwórz”. Wystawiono 30 min temu. Chwyciłem za telefon. Aktualne! Chyba los wystraszył się mojej groźby i w końcu się do mnie uśmiechnął. Zarezerwowałem go. Następnego dnia z samego rana pojechałem
do Poznania kupić Kampera.  Może jeszcze wszystko się ułoży?

Transakcja przebiegła pomyślnie. Jako świeżo upieczony właściciel kampera wróciłem
do Warszawy, licząc, że tu łatwiej będzie mi znaleźć pracę. Zaparkowałem moje dwudziestoletnie cacko na polu kempingowym i poszedłem dokonać zapłaty.

-Jak długi będzie pański pobyt?

Żebym ja to wiedział.  Zacząłem zastanawiać się co odpowiedzieć.

-Hm… Powiedzmy, że zapłacę na razie za miesiąc z góry. Potem zobaczymy co dalej.

-Drogi panie, za miesiąc to my zamykamy. Sezon się kończy, zima idzie.

Co? Jak to? Zimą nie mieszka się w kamperach? Cholerny świat! Byłem pewny, że kamper
to rozwiązanie moich problemów, a tu kolejna kłoda pod nogi. Bożydar, ty kretynie, jak mogłeś tego nie przewidzieć?

-Czyli liczymy za miesiąc, tak?

- Tak- nie mam innego wyjścia. To wszystko przez tę bezczelną staruszkę. Rozczulił mnie
i teraz mam przez nią same problemy. Gdyby wtedy nie przylazła, to już by mnie dawno nie byłoby. Byłoby po kłopocie. Niech no ja ją tylko spotkam, wygarnę jej. Wszystko jej wygarnę. Ten jej uśmiech będzie mi się śnił teraz po nocach. - Byłem tak zły,
że zapomniałem, że cały czas jestem w kasie.

-Płaci pan kartą czy gotówką?

Spojrzałem tylko w pusty portfel- Kartą, poproszę- zabrałem bilet parkingowy i wróciłem
do swojego kampera. Los dalej ze mnie drwił, ale się nie poddam. Już za dużo włożyłem
w to wysiłku. Ostatni raz spróbuję. Chwyciłem za gazetę zaraz coś znajdę. To odpada, to też.
To nie jest jednak takie proste, jak myślałem. „Poszukuję wykwalifikowanego ogrodnika, pensja trzy tysiące netto, więcej informacji pod numerem 503 887 625” o to coś dla mnie! Nie jestem co prawda wykwalifikowanym ogrodnikiem, ale do czynienie z pracami
w ogródku miałem. Wybrałem szybko numer telefonu. Gdy tylko usłyszałem, że to aktualne uwierzyłem, że może jeszcze wszystko się poukłada. Miałem zacząć od jutra. Z samego rana wstałem i pojechałem swoim kamperem pod wskazany adres. Nawigacja zaprowadziła mnie do pięknej willi otoczonej ogromnym ogrodem, z alejkami i fontanną. Jak z filmów
o bogaczach. Zaparkowałem w wyznaczony przez lokaja miejscu i udałem się za nim
do środka.

-Witam, Konstancja Wołkowa.

-Miło mi Bożydar Krajewski.

-Przejdźmy do konkretów. Ma pan doświadczenie w ogrodnictwie?                             

Jedynym moim atutem było to, że jestem wygadany. Dzięki temu udało mi się jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Pomagałem jako dziecko rodzicom w naszym ogrodzie, a raczej ogródku
w porównaniu z tymi terenami zieleni.

-Oczywiście mam wieloletnie doświadczenie. Tego fachu uczyłem się od najmłodszych lat. Już jako dziecko każdą wolną chwilę spędzałem w ogrodzie. Szkoliłem się pod okiem taty.

-Rozumiem, pański ojciec jest ogrodnikiem?

-Niestety, już nie żyje. – był kierowcą tira, ale po co miałem zaprzeczać. Grunt, że nie potwierdziłem tego. Czyli wszystko zgodnie z prawdą.

-Bardzo mi przykro. Nie przedłużając, od kiedy może pan zacząć?

-Choćby od zaraz.

-Wspaniale. W takim razie oto lista pańskich obowiązków. Mikołaj wszystko panu pokaże. Zostawiam pana w dobrych rękach.

Lista była bardzo długa. Po krótkim oprowadzeniu, zabrałem się do pracy. Zacząłem
od rzeczy najłatwiejszych, grabienia liści, sprzątnięcia po psie właścicielki, upierdliwym border coli o imieniu Lanza, czy jakoś tak. Zostało mi tylko strzyżenie żywopłotów.
Nie miałem w tym doświadczenia. Rodzice nie mieli bukszpanów w ogrodzie. Jak można się było spodziewać, wyszło tragicznie. Liczyłem, że zanim właścicielka przyjdzie, ta część żywopłotu odrośnie i nie będzie tego aż tak widać. Schowałem narzędzia i udałem się na pole kempingowe. Kolejne dni pracy przebiegły spokojnie. Nie wiem, czy moja szefowa miała dużą wadę wzroku, czy nie była aż tak wymagająca, na jaką wyglądała. Starałem się jak mogłem, ale co z tego wyszło to już inna sprawa. Z dnia na dzień nabierałem wprawy
i to mnie pocieszało. Kiedyś się wyrobię.

Po tygodniu pracy, gdy zaczęło mi już nawet coś wychodzić, do ogrodu wpadła zdenerwowana szefowa. Czyli jednak moje niedoróbki wyszły na jaw. Tylko czekałem
aż dowiem się, że mam się stad zabierać.

-Bogdanie!

-Bożydarze.

- Bożydarze! Przepraszam, że ci przeszkadzam. Pewnie jesteś zajęty, ale muszę z kimś porozmawiać, by rozładować emocje. Mikołaj wziął dzisiaj wolne. Gdyby on tu był, pewnie by coś wymyślił. Szykowałam przyjęcie urodzinowe dla mojego męża Witolda i z tej okazji zamówiłam na prezent u Angello, naszego malarza portret Lanzy. Miał przylecieć dzisiaj
do Polski i zacząć malować, ale jego mama trafiła do szpitala i musi się nią zająć. Dzwoniłam do Rafaela, ale mi odmówił z braku czasu. Co ja mam teraz zrobić? Nikt nie stworzy
w tak krótkim czasie takiego arcydzieła. Chciałam zaskoczyć Witolda to jego sześćdziesiąte urodziny.

Portret psa. Kupa śmiechu. Zazdroszczę tej kobiecie takich problemów. Jednak nie mogłem dać tego po sobie poznać. To moja szefowa.

-Wszystko nie tak. W Mikołaju ostatnia nadzieja. Może on kogoś mi poleci.

- Przepraszam, że spytam. Ile pani oferuje za taki obraz?

- Pięć tysięcy. Taką standardową cenę jak za taki obraz.

Pięć tysięcy za obraz?! Przyszedł mi do głowy świetny plan.

- Myślę, że będę mógł pani pomóc.

- Zna pan jakiegoś malarza?

- Ja podejmę się tego wyzwania.

- Przecież pan jest ogrodnikiem.

- Ogrodnictwo to mój zawód, a malarstwo to moja największa pasja.

-Maluje pan portrety?

-Oczywiście.

-Wyrobi się pan w dwa miesiące? To mało czasu jak na obraz 1:1.

- Spokojnie, dam radę.

-Spadł mi pan jak z nieba. Zapraszam pana do środka. Pokażę panu naszą wspaniałą kolekcję obrazów. Większość to dzieła Angella i Rafaela. 

Staruszka zaczęła opowiadać mi o tych wszystkich dziełach. Widać, że w przeciwieństwie
do mnie zna się na sztuce. Portretu człowieka bym się nie podjął, ale psa. Chyba nie może
to być aż takie trudne.

-Muszę tylko zrobić zdjęcie psa.

-Zdjęcie?

-Wiem, że to dziwne, ale ja maluję tylko w swojej pracowni, taki zwyczaj. Kobieta skinęła głową. Widać było, że nie do końca mi ufa. Wcale jej się nie dziwę. Gdy miałem już fotkę zrobioną smartfonem, udałem się do sklepu plastycznego po płótno. Gdy zobaczyłem cenę, byłem w szoku. Trzysta złoty za płótno? Przegięcie. Jeszcze gorzej przedstawiały się ceny farb sześćdziesiąt złoty za sześć sztuk po pięć mililitrów. Ile tego pójdzie na taki obraz? Postanowiłem chwilowo wstrzymać się z zakupem i wykonać obraz próbny. Z czegoś musiałem go jednak zrobić. Pojechałem do Auchana, wybrałem największe płótno, jakie mieli za siedemdziesiąt złotych. Wybrałem najtańszy zestaw farb i pędzelków i udałem
się do kasy. Gdy tylko dotarłem na kemping, położyłem płótno na stoliku i narysowałem kontury psa. Okazało się to trudniejsze niż myślałem. Z bliska wyglądało źle, a z daleka jeszcze gorzej. Kontur przypominał kozę. Starłem moje dzieło i zacząłem od nowa i jeszcze raz. Próbowałem chyba ze sto razy. Niestety za każdym razy wychodziła mi ta przeklęta koza
w różnych rozmiarach. Może ja źle to robię? Po co komu kontury. Prawdziwi artyści nie bawią się w takie rzeczy. Tak, od razu zacznę malować w całości tego psa. Domaluję mojej kozie czarno białe futro i będzie Lanza jak malowana. Byłem podekscytowany, malując swój pierwszy obraz w życiu. Starałem się jak mogłem. Odsunąłem się od obrazu, by z daleka podziwiać moje dzieło. Na płótnie nie było śladu kozy, co mnie ucieszyło. Niestety nie było ani śladu psa. Z oddali patrzył się na mnie wielki jek. No nie mogę. Tyle zmarnowanych godzin, moja praca poszła na darmo. Nigdy nie uda mi się namalować tej Lanzy. Usiadłem na kanapie i patrzyłem się parę minut przed siebie. Jestem pod ścianą. Jak nie oddam tego obrazu, to nie dość, że nie dostanę pięciu tysięcy, to jeszcze stracę pracę.  Co ja wtedy myślałem, podejmując się tego zlecenia? Teraz już nie mogę się wycofać. Gdyby ktoś
mi pokazał, jak maluje się psy, to może by mi się udało. Właśnie, to jest myśl! Że ja od razu na to nie wpadłem. Są przecież książki o rysowaniu. Jestem geniuszem. Nie marnując czasu, pojechałem do pobliskiej księgarni i kupiłem pozycję pt. „Rysowanie zwierząt od podstaw”. Ćwiczyłem przez parę dni. Wychodziło mi już coraz lepiej. Doszedłem do wniosku,
że jestem już gotowy. Czas zaczynać tworzyć to arcydzieło. Poprosiłem panią Konstancje
o zaliczkę. Musiałem z czegoś opłacić materiały. Płótno z Auchana by nie przeszło. Tylko jaki rozmiar wybrać, zważając, że ma to być obraz 1:1. Lanza do najmniejszych nie należy. Muszę ją po kryjomu zmierzyć. Następnego dnia po wykonaniu swoich obowiązków udałem się do szefowej. Musiałem coś wykombinować, by zostać z psem sam na sam. 

-Czy mógłbym pobyć z Lanzą na osobności. Muszę poznać jej charakter i temperament,
by odzwierciedlić to na obrazie.

-Naturalnie. Zapraszam do salonu, tam będzie pan mógł w spokoju popracować i poznać moją księżniczkę. To wspaniała istota. Sam pan zobaczy.

Wspaniale. Udało mi się zostać z tą bestyjką sam na sam. Wyciągnąłem miarkę, gdy ktoś wszedł do pokoju. Zamarłem na chwilę. Na moje szczęście był to Mikołaj. Popatrzył
się na mnie z niedowierzaniem, postawił na stoliku herbatę i wyszedł. Gdy zostałem
w pokoju tylko ja i pies próbowałem dalej. Lanza nie była skłonna współpracować. Biegała, wierciła się. Jedyne co mogłem zrobić to przemówić jej do rozsądku. Obiecałem jej,
że gdy usiądzie i będzie grzeczna to dam jej moją kanapkę z mielonką. Chyba zrozumiała,
bo przez chwilę spokojnie siedziała. Zmierzyłem ją miarą krawiecką i zapisałem wymiary
na jakimś świstku papieru. Musiałem wywiązać się z danej obietnicy i zrzec się mojego drugiego śniadanie. Czego to się nie robi dla modela. Chwyciła kanapkę w pysk i położyła się na piękny biały dywan. Modliłem się, by tylko nie wybrudziła dywanu mielonką. Miałbym wtedy przechlapane. Nigdy wcześniej nie widziałem, jak pies tak głośno mlaszcze
i ciamka.  Najwyraźniej jej smakowało. Zabrałem swoje rzeczy i udałem się na kemping.
Po drodze wstąpiłem do sklepu plastycznego i kupiłem płótno z farbami. Zdecydowałem
się na farby olejne. Jakoś najbardziej do mnie przemawiały. Tym razem nie oszczędzałem
na materiałach. Takiej specjalistki jak Konstancja nie da się nabrać. Jest prawdziwym ekspertem. Naszkicowałem kontur owczarka border coli ołówkiem, jednak nie wyglądało
to dobrze. Czemu Lanza nie jest jamnikiem, byłoby dużo prościej. Tyle ćwiczyłem. Czemu nie ma efektów? W obawie, że wyjdzie kolejna koza lub Jak, zaprzestałem kolejnych prób. Muszę wymyślić coś innego. Siedziałem chyba z godzinę, zanim przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Wydrukuję to zdjęcie w formacie 1:1 i przekalkuję Lanze na płótno. Tak też zrobiłem. Gdy miałem już wydrukowane olbrzymie zdjęcie pojawił się pewien problem.
Nie było tak dużej kalki. Jak mam to teraz technicznie zrobić? O, mam lepszy pomysł. Wytnę Lanzę i odrysuję kontur. W końcu na moim płótnie pojawił się zarys psa. Teraz można było zacząć malować farbami. Po paru godzinach pies był skończony. Z dumą patrzyłem na moje dzieło. Wyszło nadspodziewanie dobrze, choć czegoś jeszcze brakowało. Wiem! Zapomniałem o tle. No trudno, będę musiał je teraz dorobić. Na szczęście tło nie okazało
się już takie trudne jak pies. Zamazało się co prawda trochę futerka, ale udało mi się
to naprawić. Skończone. Zostawię tak do jutra, niech wyschnie. Z samego rana zawiozę moje dzieło Konstatacji.

Obudziłem się przed budzikiem. Z wrażenia nie mogłem spać. Byłem jednocześnie podekscytowany i trochę zdenerwowany. Co ja zrobię, jak Konstancji się nie spodoba? Czemu ja właściwie zakładam, że jej się nie spodoba. Popatrzyłem jeszcze raz na obraz, ładny piesek. Inna sprawa, że pięciu tysięcy bym za niego nie dał ale to już nie mój problem. Każdy robi ze swoimi pieniędzmi co chce. Zapakowałem obraz w szary papier
i pojechałem. W salonie czekała na mnie szefowa.

- Nie mogłam się pana doczekać. Niech już pan pokaże, swoje dzieło.

Miałem wrażenie, że serce zaraz mi wyskoczy. Delikatnie rozerwałem szary papier.

-Błagam, niech pan powie, że to nie to! Pan sobie ze mnie żartuje? Co ja myślałam, zlecając namalowanie obrazu ogrodnikowi. Jest pan oszustem, a nie malarzem! – krzyknęła wściekła Konstancja.

Sparaliżowało mnie. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Najwyraźniej nie trafiłem w jej gust. Konstancja usiadła na kanapie i zaczęła się wachlować.

-Mikołaju! Wody, natychmiast. Niech pan zabierze to szkaradzieństwo i się wynosi z mojego domu. Dzisiaj przyjeżdża Witold. Co ja zrobię?!

Wpadła w jakiś szał. Chwyciłem obraz i jak najszybciej opuściłem salon. Na dole ubrałem kurtę i wyszedłem. W kamperze zorientowałem się, że zapomniałem obrazu. Zostawiłem go w holu, jak się przebierałem. Trudno, nie jest mi potrzebny. Wszystko idzie nie tak.
Na koncie już mi prawie nic nie zostało. Z czego ja będę żyć? Oby tylko Konstancja nie upomniała się o zwrócenie zaliczki, bo nie będę miał jej z czego oddać. Wracając, minąłem targ staroci. Zatrzymałem się na pobliskim parkingu. Może ktoś by kupił ode mnie tego jaka. Co szkodzi spróbować. Przydałby się każdy grosz. Nawet 70 zł mnie zadowoli. Stanąłem
z moim pseudo obrazem obok stanowiska ze starymi płytami i czekałem. Stałem tak chyba
z dwie godziny. Nikt się nie zainteresował. Załamany wróciłem do motelu. Miałem opłacony pokój do jutra. Co mam dalej zrobić? W kamerze nie da się już spać. Jest już za zimno. Muszę go sprzedać. Tylko kto w zimę go kupi? Jedyne co mogę zrobić to błagać Lindę
o pożyczkę. Nie, to żałosne. Nie zniżę się do takiego poziomu. Co by pomyślał o mnie jej mąż? Zmęczony gonitwą myśli nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudził mnie dzwoniący telefon. To Konstancja. O nie!  Nie odbieram. Pewnie chce, bym oddał zaliczkę, a ja nie mam z czego. Odrzuciłem przychodzące połączenie i położyłem się do łóżka.  Telefon dalej dzwonił. Miałem już dość tego dźwięku, więc odważyłem się i go w końcu odebrałem.

- Bardzo pana przepraszam za tamto. Wiem, że źle pana potraktowałam. Nie wie pan, jak mi jest teraz głupio.

Tego się nie spodziewałem. To ładnie z jej strony, że mnie przeprosiła.

- Wynagrodzę to panu. Tylko niech pan teraz przyjedzie. Bardzo proszę.

- Teraz?

- Tak. To pilne.

Która to godzina, dziewiętnasta. Czyżby żywopłoty aż tak zarosły? Nie strzygłem
ich ostatnio, ale dlaczego to aż takie pilne? No cóż, pojadę tam i  dowiem się, o co chodzi. Nic innego mi już nie pozostało. W progu przywitała mnie sama Konstancja, co mnie zdziwiło. Zawsze robił to Mikołaj.

- Jak się cieszę, że pan jednak zgodził się przyjechać. Jeszcze raz przepraszam, że pana nie doceniłam.  Mąż jest zachwycony pańskim obrazem. Tylko błagam, niech pan mu nie mówi, jak pana potraktowałam. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiłam. Nie znam się na tej nowoczesnej sztucę. Zapomnijmy o tamtym. Zgoda?

Konstancja wręczyła mi grubą kopertę z pieniędzmi.

- To tak w ramach przeprosin.

Spojrzałem do koperty i oczom nie wierzyłem. Czy to jest sen? Uszczypnąłem
się dla pewności. Nie udało mi się sprzedać obrazu jaka za siedemdziesiąt złotych, a za Lanze dostałem dziesięć tysięcy? Podziękowałem i z niedowierzaniem wsadziłem kopertę
do kieszeni. Na środku salonu stał mój obraz, o bok niego siedział starszy, elegancko ubrany mężczyzna. Domyśliłam się, że to Witold. Gdy tylko mnie zobaczył, podszedł do mnie
i uścisnął mi dłoń.

- Bardzo się cieszę, że mogę osobiście pana poznać.

-Ja również.

-Domyślałem się, że żona coś szykuje na moje urodziny, ale takiej niespodzianki się nie spodziewałem. Ten obraz jest niezwykły. Szczerze, nie byłem nigdy fanem sztuki nowoczesnej, jednak po przyjeździe do Francji wszystko się zmieniło. Zobaczyłem, że teraz inaczej podchodzi się do sztuki i jakie pieniądze za tym stoją. To świetna inwestycja. Co ja będę panu tłumaczył. Pan najlepiej to wie. - Zaśmiał się Witold.

Nie wiedziałam, co powiedzieć, to tylko kiwnąłem głową.

- Gdzie pan wystawiał swoje obrazy?

Musiałem szybko coś wymyślić.

- Głównie w Wilnie.

-Tam też pan studiował?

-Tak.

- Muszę koniecznie zobaczyć inne pana pracę.

-To teraz nie będzie możliwe, przeprowadziłem się właśnie do Warszawy i nie zabrałem ich ze sobą.

- Rozumiem. Co to była za galeria? Pewnie znam. Często bywam w Wilnie.

Co tu powiedzieć? Zaczęło mi się robić gorąco. Odpiąłem ostatni guzik koszuli. Czułem, jak pot pływa mi po plecach.

- W narodowej…

Powiedziałem to tak cicho, by Witold nie usłyszał. Nie wiedziałem, czy taka w ogóle istnieje.

- Chapeau bas. Widziałem, że mam do czynienia z prawdziwym artystą, ale nie sądziłem,
że jest pan Litwinem. Mówi pan piękną polszczyzną. Nie słychać wschodniego akcentu.

Szczerze, to ja też nie wiedziałem. Nie byłem nawet nigdy w Wilnie.

- Tata był Litwinem a mama Polką. Słabo znała litewski i w domu mówiliśmy po polsku.

- Co pan głównie maluję?

Zrobiło mi się bardzo duszno. Poczułem ucisk w klatce piersiowej i odruchowo położyłem rękę na lewe piersi. Najwyraźniej Witold uznał to, za odpowiedź na zadane mi wcześniej pytanie.

- Maluje pan uczucia? Niesamowite.

Nie wyprowadzałem go z błędu. Tylko przytaknąłem.

Ta rozmowa bardzo mnie stresowała. Marzyło mi się, jak najszybciej stamtąd wyjść wraz z wręczoną mi kopertą.  Liczyłem, że mój rozmówca już się wszystkiego dowiedział
i skończyliśmy rozmowę. Niestety to nie było koniec atrakcji. Konstancja zaprosiła mnie na obiad. Nie byłem się w stanie wymigać. To było równie stresujące. Nigdy nie widziałem tylu sztućców przy jednym talerzu.  W dodatku Witold po raz kolejny podjął tematykę obrazów.

-Planowałem zainwestować sporą sumę pieniędzy w sztukę. Zawsze powtarzam, obrazy
to najlepsza inwestycja. Szukałem czegoś świeżego i jednocześnie opłacalnego. Udało mi się to znaleźć we Francji. Zmierzając do meritum mojej wypowiedzi, w najbliższym czasie otwieram małą galerię sztuki nowoczesnej.  Trzeba iść z duchem czasu. Pierwszym artystą, którego prace wystawie w mojej galerii jest pan. Chętnie kupię od pana parę obrazów.

Gdy to usłyszałem, klopsik utknął mi w gardle. 

- Co pan na to?

- Moje obrazy nie są na sprzedaż.

- Wszystko kwestia ceny. Na pewno się dogadamy.

- Późno już muszę się już zbierać.

- Liczę, że rozważy pan moją propozycję.

- Pomyślę.

- Byłbym zapomniał. Udałby się pan ze mną w tym tygodniu na wystawę Languego? Muszę przyznać, że specjalistą w tej dziedzinie nie jestem. Chciałbym, by ktoś fachowym okiem
na to spojrzał. Wprowadził mnie w ten świat.

-Przykro mi jestem bardzo zajęty.

- Nalegam.

Czemu ja nigdy nie jestem asertywny. Po jaką cholerę się zgodziłem. Jestem teraz zły
na siebie. Nigdy nie byłem na żadnej wystawie, a teraz mam się jeszcze wypowiedzieć jako ekspert. Kupa śmiechu. Cóż zgodziłem się, to muszę pójść.

Umówiłem się z Witoldem na godzinę osiemnastą pod galerią. Był punktualnie,
w przeciwieństwie do mnie. Przeprosiłem go za spóźnienie i weszliśmy do środka.
To co zobaczyłem na płótnie, mnie zaskoczyło. Kilka plam i nic więcej. Tak to ja też umiem malować. Niech ten cały Langue spróbuje Lanze namalować, to jest dopiero wyczyn. Tylko jak mam się ustosunkować do tych plam. „Wizja świata” czarne tło i kilka czerwonych kleksów. Też mi coś. Puściłem wodze fantazji. Zacząłem opowiadać o zagładzie świata, walce dobra ze złem, grzechach XXI wieku. Coś tam na ściemniałem i chyba Witold to kupił, przynajmniej odniosłem takie wrażenie. Zaprosił mnie na obiad. Mieliśmy obgadać interesy. Zaproponował, że na początku kupi ode mnie dziesięć obrazów za sto tysięcy złotych. Byłem w szoku. Jak można wydać tyle pieniędzy na sztukę i to w ciemno? Tym ludziom
się w głowach poprzewracało. Człowiek nie ma mieszkania, pracy a oni ot tak wydają sto tysięcy na obrazy. Wszedłem tu z nastawieniem, że nie przystanę na jego propozycję,
ale za sto tysięcy mógłbym już kupić w jakimś małym mieście kawalerkę. Tematem przewodnim miały być „Uczucia świata”. Nie wiem, co Witold przez to rozumiał, temat rzeka. W motelu zacząłem zastanawiać, po co ja się zgodziłem. W końcu wyjdzie na jaw,
że nie jestem żadnym malarzem. Ja nawet nie jestem ogrodnikiem. Mogę więcej stracić niż zyskać. Jeszcze Konstancja pozna się na mnie i każe mi zwrócić te dziesięć tysięcy. Mam już dość udawania kimś kim nie jestem.  Tak właściwie to jestem nikim. Nic mi w życiu nie wyszło, nic nie osiągnąłem. Mam dość wszystkiego. Tak dalej być nie może. Kończę
z tą szopką. Wyznam całą prawdę Witoldowi. Chwyciłem za słuchawkę i wszystko mu powiedziałem. Poczułem ogromną ulgę.  Musiałem się przejść, trochę ochłonąć. Nogi same mnie poniosły. Doszedłem do mostu, z którego próbowałem odebrać sobie życie. Stanąłem
w tym samym miejscu. Usłyszałem za pleców znajomy głos. Odwróciłem się i przeżyłem deja vu. Moim oczom ukazała się ta wścibska staruszka. Poczułem, jak wewnętrznie się we mnie gotuje. Czułem, że zaraz wybuchnę.

- Ty bezczelna babo! Pewnie mnie nie pamiętasz, ale ja ciebie pamiętam, oj aż za dobrze. Ten twój uśmiech śnił mi się po nocach. Zmarnowałaś mi życie! Przez ciebie nie mam, gdzie mieszkać, musiałem pracować w Lidlu jako ogrodnik, udawać malarza, którym nie jestem. Przez ciebie tułam się od motelu do motelu. Przez ciebie straciłem resztki godności. Chodzą to takie po świecie i wtykają nos w nie swoje sprawy. W domu siedzieć i słuchać radia Maryja, a nie ludziom życie marnować! Rozumiesz? Widzę, że nie rozumiesz. Patrzysz się
na mnie jak ciele na namalowane wrota. Nie masz w życiu celów, to przynajmniej nie odbieraj ich innym. - W złości rzuciłem teczkę i zacząłem po niej skakać. Gdy jej
to wygarnąłem, poczułem ogromną ulgę. Staruszka stała przez chwilę bez słowa, po czym wybuchła śmiechem. Śmiała się tak głośno, że bałem się, że jeszcze jej sztuczna szczęka wypadnie.  Zaczęła mi bić brawo. Teraz to mnie zamurowało.

- Ale to było dobre. Świetne show. Dawno się tak nie uśmiałam. Pan jest tym, jak to nazywa, kabareciarzem tak? Te młode to teraz zdolne - Odwróciła się na piecie i poszła, śmiejąc
się wniebogłosy.

Sam zacząłem się śmiać. Zrozumiałem, że jedyne, w czym jestem dobry to robienie z siebie pośmiewiska. Nabrałem do siebie dystansu. Wykorzystałem to jako swój największy atut
i zostałem kabareciarzem. Już nie muszę nikogo udawać. Jestem po prostu sobą. Co jest tematem moich żartów? Moje życie, to jeden wielki żart.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial