Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Odrobina Poświęcenia

SORATA

 

 

ODROBINA POŚWIĘCENIA

 

 

Czasami najlepszą wiadomością jest jej brak. Gdy szczątki statku pojawiły się na horyzoncie, w mgnieniu oka podniesiono alarm. Użytkownicy w mgnieniu oka porzucili swoje zajęcia i ruszyli w stronę portu. Coale otworzyli barierę, podczas gdy Genosi ustawili się na wieżach strażniczych i zajęli się wiatrem.

W tym czasie Elias obserwował zdarzenie z pobliskiego klifu. Stronił od tego typu spotkań. Chociaż jego talent był pod kontrolą, nikt mu nie ufał. Wcale im się nie dziwił. Sam by sobie nie zaufał po incydencie w poprzednie święto. Był ciekawy czy ktokolwiek przeżył wyprawę na Spokojną Otchłań. Jeśli dobrze pamiętał, na poszukiwania wyruszyły trzy statki. Kraj przygotowywał się do tej wyprawy przez rok. Użytkownicy przybywali z odległych zakamarków Nedres, aby poddać się próbie. Jedynie najsilniejsi mogli zaciągnąć się do załogi.

Wieli ludzi próbowało przekonać Eliasa do dołączenia do nich. Z jego umiejętnościami mogli zdobyć przewagę. Niestety nie potrafił zagwarantować, że jego talent nie wymknie się spod kontroli. Prędzej wyrzuciliby chłopaka za burtę niż zgodzili się na wyprawę z użytkownikiem błyskawicy.

Potrząsnął głową i odwrócił wzrok. Miał prace do wykonania. Miasto było duże, ale takie wieści rozchodziły się jak ciepłe placki podczas Przesilenia. Pierwszy raz korzystano z ich portu, dlatego mieszkańcy bez przerwy rozmawiali o załodze. Nie było ich dwa miesiące, a mimo to każdy dzień był wypełniony spekulacjami na temat ich podróży. Elias miał nadzieję, że nikt z rodziny królewskiej nie wpadnie na pomysł dokonania oględzin osobiście. Miał dość oglądania ponurej gęby w koronie. Zbyt często przebywał na północy. Poprawił kołnierz i skierował się w dół klifu.

Czekała go wyprawa do zimowych lasów jako pomoc. Od kiedy skończył czternaście lat, regularnie jeździł z drwalami do położonych na północy lasów, aby zając się wycinką. Usuwał większe drzewa, oszczędzając innym wysiłku. Nikt nie darzył go zaufaniem, ale pozwalali mu siedzieć przy wspólnym ognisku. Dawno przywykł do takiego traktowania i z czasem przestał widzieć odrazę w oczach mieszkańców.

Thornvalley było jednym miastem portowym na południu kraju. Znajdowali się najbliżej Wielkiej Fali, przez co z roku na rok liczba mieszkańców malała. Nikt nie chciał mieszkać tak blisko ogromnego skupiska energii. Elias nie wierzył w wieczorne opowieści, ale podobno niektórzy wyczuwali siłę bariery tak daleko od gór. Urodził się w tym mieście, chociaż nie zapuszczał się w jego centrum. Gdy rozbudowano port, wielu opuściło swoje wioski i przeniosło się na wybrzeże. Wioska w zastraszającym tempie rozrosła się do rozmiarów miasta, a po kilku latach zamek przyznał im Filar oraz kilku nauczycieli dla użytkowników.

Od zachodu nadciągały ciemne chmury. Wyczuwał je z daleka, dlatego przyspieszył kroku. Powinien znaleźć drwali, zanim sztorm dotrze do nich. Ledwo panował nad sobą w zwykłe dni. Gdy nadchodziła burza, musiał ukrywać się w jaskiniach pod klifem. Często dawał się ponieść dumie i rzucał sobie wyzwanie, iż podoła żywiołowi. Zwykle kończyło się to tragicznie. Nie liczył podpalonych strzech i rozdartych drzew w swoim otoczeniu. Porzucił nadzieję na okiełznanie talentu i grzecznie ukrywał się w jaskiniach pod klifem, tak jak chcieli mieszkańcy.

Potarł ramiona i z niepokojem obserwował zbliżające się chmury. Genosi przyspieszali ten proces. Wiedział, że nie mają wyboru, statek musiał znaleźć się w dokach jak najszybciej. Mimo to miał ochotę zepchnąć ich do wody. Już i tak miał mało czasu, a przez nich sekundy płynęły szybciej. Czuł wtedy, jak świerzbi go skóra, a włosy jeżą się wściekle. Między palcami przeskakiwały iskry.

Zajęty wspomnieniami nie zauważył, że dotarł do granicy miasta. Szybko zmienił kurs i skręcił w boczną uliczkę. Budynki należące do centrum zrobione były z mocnych kamieni oraz cegieł hartowanych przez Coale. To dzięki nim żaden budynek nie ucierpiał podczas wiosennych sztormów. Naciągnął kaptur na głowę i wbił wzrok w ziemię. Gospoda, w której zbierali się drwale stała spokojnie przytulona do sklepu z narzędziami. Grubo ociosane kamienne ściany łączyły drewniane belki. Zardzewiałe zawiasy w okiennicach skrzypiały przeraźliwie. Na widok słomianego dachu przeszedł go dreszcz. Zawahał się, po czym spojrzał na niebo. Dalej przypomniało szare płótno, czyli miał trochę czasu. Mówiono, że użytkownicy ognia najczęściej powodowali pożary. W Thornvalley Elias przodował w wynikach.

Pchnął ciężkie drzwi, które zaszurały o podłogę. Ciemność w środku została na chwilę oświetlona, a jego oczom ukazały się znajome twarze. Na jego widok klienci zamilkli. Stał w progu, czekając na pozwolenie. Nauczył się pytać o zgodę już w dzieciństwie. Jeśli chciał z nimi pojechać, musiał być posłuszny. Karczmarz machnął na niego ręką.

— Wejdź, czego stoisz?! Ciepło wypuszczasz.

Elias szybko zamknął za sobą drzwi i podszedł do niego. Usiadł na wysokim krześle i schował dłonie w rękawach. Z ulgą spojrzał na mężczyznę. Jako jedyny nie marszczył brwi, zastanawiając się nad ilością zaginionych.

— Są już? – zapytał cicho.

— A jakże – kiwnął głową w stronę stolika przy kominku. – Lepiej uważaj, nie są w humorze.

— Jak wszyscy dziś – mruknął i wstał.

Czterech mężczyzn zajmowało stolik, który bez problemu pomieściłby szóstkę. Zawzięcie dyskutowali, co rusz rzucając spojrzeniem w stronę sali. Nachyleni nad mapą sprawiali wrażenie zaniepokojonych. Elias wahał się przed podejściem. Ich szef, Olle Bergmann jako jedyny nie udzielał się w rozmowie. Gładził szorstki zarost na brodzie i w skupieniu obserwował wiszącą nad jego głową lampę.

Chłopak westchnął i wzruszył ramionami. Nie miał wyjścia, został ledwo tydzień do wyjazdu. Musiał dostać tę pracę, jeśli nie chciał całą zimę racjonować żywności. Miał wrażenie, że jego kroki słuchać z daleka. Zdarte obcasy stukały lekko o deski. Carl, rudobrody mężczyzna nagle uderzył pięścią w stół, rozlewając odrobinę swojego piwa. Elias zatrzymał się w pół kroku, żałując decyzji.

— Elias! – krzyknął Carl. – Pierwszy raz cieszę się na widok twojej twarzy.

— Też miło cię widzieć – westchnął.

— Milutki jak zwykle – prychnął Olle – Ale fakt, Carl ma rację. Przydasz nam się jak nigdy chłopcze. Czekaliśmy na ciebie.

Twardy wschodni akcent nadał jego słowom lekki gniewny wyraz. Niepewnie kiwnął głową, czekając na rozwinięcie. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Pracował z nimi już trzy lata. Co roku na początku sezonu wyczekiwał ich w tej gospodzie, oferował swoje umiejętności, a Olle w zależności od humoru przyjmował go. Raz kazał mu ponawiać prośbę trzy razy, zanim zmienił zdanie.

— Właśnie miałem pytać o robotę.

— Wyruszamy za cztery dni. Ale nie jedziemy do Irrmore.

— Co? Dlaczego?

Największe skupisko wielkich sosen oferowało najlepsze zbiory. Użytkownicy ziemi z pomocą rolników i zielarzy nadawali ziemi żyzność, dzięki czemu drzewa rosły w zastraszającym tempie.

— Król ma plany co do tego lasu i zabronił wycinki. Z tego powodu jedziemy w okolice lasów Magnar.

Zmroziło go, gdy usłyszał nazwę. Te zagajniki znajdowały się niebezpiecznie blisko górskich klanów. Jeśli dobrze pamiętał, zaledwie kilka kilometrów alej leżała wioska Valon. Największa górska siedziba pełna tajemniczych użytkowników. Nikt nigdy nie dowiedział się, ilu ich jest. Nawet król nie żądał spisu.

— Przecież to droga na śmierć. Klany nie pozwolą na wycinkę tak blisko. Chcecie skończyć ze strzałą w plecach?

Olle przetarł twarz i warknął gniewnie. Nad tym musieli dyskutować kilka minut wcześniej. Zerknął na mapę i zauważył narysowany węglem okrąg, dokładnie w centrum Magnar. Planowali tak niebezpieczną wyprawę tylko w czwórkę. Elias pokręcił głową. Byli zdesperowani albo zwariowali.

— Nie oszukujmy się, zima idzie, a my mamy rodziny do wykarmienia. Bierzesz fuchę albo wracasz do kamieniołomów lub cokolwiek tam robisz.

Chłopak najeżył się, walcząc z chęcią wszczęcia kłótni. Wykańczająca praca przy kopaniu w Szklanych Górach była zarezerwowana dla skazańców. Oczywiście dla użytkownika błyskawicy takie zadanie pasowało idealnie. Czasami najmował się tam, chociaż oferowali psie pieniądze. Żaden wolny człowiek nie zatrudniłby się tam dobrowolnie. Nie bez powodu Thornvalley wychowało rybaków oraz marynarzy.

Zdusił gniew i uśmiechnął się blado.

— Biorę – westchnął – Ile mam czasu?

— Trzy dni. Zabierz, co musisz i widzimy się na granicy miasta. Spóźnisz się minutę i odpadasz.

Elias pokiwał głową i oddalił się. Nie chciał wchodzić z nimi w dyskusję. Zależało mu tylko na pracy. Wizja obozowania tak blisko Szklanych Gór napawała go przerażeniem. Był nieokiełznany, ale nie głupi.

Wyszedł pośpiesznie z karczmy, unikając spojrzeń. Czuł na twarzy chłodny wiatr. Od kiedy wyłączyli Filar, mróz wkradał się do miasta w zastraszającym tempie. Nie powinien się wtrącać, ale zbyt długo zajmowali się wyciąganiem statku. Droga z klifu do karczmy prowadziła przez las. Minęła godzina, od kiedy więźli się do pracy. Maria Johnson była najlepszą z Genosów. Już dawno powinni skończyć i uruchomić Filar.

 Chwile wahał się, po czym naciągnął kaptur i skierował swoje kroki w stronę portu. Nic nie zapowiadało burzy, więc odważył się na bliższe oględziny. Starał się unikać przechodniów. Maszerował z opuszczoną głową, wiedząc, że jego wygląd rzuca się w oczy. Każdy z użytkowników po pewnym czasie zaczynał się wyróżniać. Nie dało się z nikim pomylić srebrnych włosów, ostrych rys i groźnego spojrzenia. Dziadek powtarzał, że Elias wygląda, jakby spadł razem z pierwszą błyskawicą. Czasami, gdy się zapomniał, rzeczywiście zaczynał emitować jaskrawe światło. Z tego powodu zaczął ukrywać twarz pod kapturem, aby uniknąć spojrzeń.

Przemykał bocznymi uliczkami, zmuszony do wydłużenia drogi. Był ciekawy, co takiego spowalniało ich pracę. Im bliżej wody, tym chłodniejszy wiatr wdzierał się pod ubranie. Z daleka widział masywny Filar, blady i ponury bez opiekuna czuwającego nad nim. Tęsknił za jaskrawym ogniem buchającym na szczycie. Ich jedyna obrona przed Lodową Pułapką.

Z daleka widział tłum zebrany wokół placu. Strażnicy trzymali natrętów z daleka od pracujących. Nie wiedział wiele, ale nie chciał przepychać się przez zgromadzonych. Nauczony doświadczeniem nie zadzierał z ludźmi.

Wycofał się i skierował kroki w stronę bocznej uliczki. Niedaleko stał budynek cechu pełny popękanych cegieł. Wspinanie się na dach nie należało do jego mocnych tron, ale tylko stamtąd mógł ocenić sytuację. Wyciągnął rękawiczki z kieszeni kurtki i zaciągnął na dłonie. Znał drogę na górę na pamięć. Zbyt często uciekał tą droga przed bójkami.

Na dachu wiatr dokuczał jeszcze bardziej. Zerwał mu z głowy kaptur i rozrzucił włosy. Szybko schował się za murkiem, aby nie zostać dostrzeżonym. Burza zbliżała się wielkimi krokami, a statek dalej znajdował się na środku wody. Na dole co rusz wybuchała sprzeczka pomiędzy posiadaczami, stojącymi niżej od użytkowników. Elias próbował podsłuchać rozmowę, jednak wiatr zagłuszał wypowiedzi. Zaryzykował i wychylił się lekko. Kilka metrów pod nim zauważył dwie kobiety, obie miały zielone opaski na włosach. Posiadaczki ziemi.

— I co wiesz? – zapytała jedna.

— Nie mogą ściągnąć statku przez węże morskie. Zaplątały się w liny masztowe i nie sposób je usunąć.

Pierwsza prychnął głośno.

— Wiedziała, że Coale są do niczego. Tak się szczycą, a gdy przychodzi co do czego, to nawet węża nie potrafią zabić.

— Nie wstyd ci tak mówić? Twoja siostra jest tam.

Rozmówczyni speszyła się lekko, ale nie straciła rezonu.

— Coś jeszcze?

— Nie mogą użyć ognia przez hodowlę łososi niedaleko. Statek jest za blisko i nie chcą stracić ławicy.

Kobieta mruknęła cicho i zamilkła.

To rzeczywiście był duży problem. Elias opadł na dach i wbrew sobie zaczął zastanawiać się nad rozwiązaniem. Jedynie Azurie mogły sobie z tym poradzić, niestety wszyscy wyjechali na Anęe przed miesiącem. Chłopak pokręcił głową i wstał. Powinien zając się sowimi problemami, zamiast rozmyślać nad rozbitkami. Zerwał się szybko, czując irytująca suchość w gardle i podnoszące się na całym ciele włoski. Musiał wyjść z miasta, zanim przestanie się kontrolować.

Prawie biegł do bramy, zapominając o kapturze. Kilkoro ludzi wskazywało go palcami i rzucało obelgi w jego stronę. Uśmiechnął się krzywo. To tyle z anonimowości, pomyślał. Dotarcie do jaskiń zajmowało mu od kwadransu do dwudziestu minut. Im bardziej oddalał się od miasta, tym szybciej tracił oddech. Znajdował się w zagajniku niedaleko klifu. Widział czerń nad swoją głową. Miał wrażenie, że błyskawice szukają go i czekają, aż na chwile straci skupienie. Wybiegł na nierówną polanę równo z pierwszym grzmotem.

Zatrzymał się gwałtownie, nie wiedzą co robić. Strach złapał go zimną dłonią za gardło. To w tym miejscu pierwszy raz poznał smak piorunów. Nigdy nie zapomniał tego uczucia. Mnóstwo energii przepływającej przez jego ciało. Wzdrygnął się i potrząsnął głową. Był prawie u celu. Musiał przebiec przez łąkę i zejść po stromym zboczu. Jaskinie znajdowały się tuż pod nogami.

Spiął wszystkie mięśnie i zerwał się do biegu. Dosłownie chwile potem błyskawica rozdarła niebo nad jego głową. Zareagował automatycznie, wyciągając ręce przed siebie. Skierował uderzenie obok i zmienił kurs. Tak się działo za każdym razem. Szukały go. Jeśli nie chciał zginąć, musiał zakrzywić ich tor. Wymagało to pracy oddechem, co w biegu było praktycznie niemożliwe. Wbił stopy w ziemię i opadł na kolano. Kręciło mu się w głowie. Ryzykował trafieniem, zatrzymując się, ale serce biło zbyt szybko. Dla użytkowników znajomość własnego organizmu była najważniejsza.

Od zejścia dzieliło go kilka metrów. Potem będzie mógł kierować uderzenia w wodę. Najniebezpieczniejsze było schodzenie w dół. Karcił się za zwlekanie. Gdyby opuścił miasto od razu po rozmowie, nie musiałby drżeć o własne życie.

Był na granicy polany, gdy stracił oddech. Błyskawica uderzyła za jego plecami. Ledwo kilka centymetrów za nim. Całym ciałem czuł wyładowanie i siłę uderzenia. Zachwiał się i runął w dół. Klif otworzył się przed nim. Uderzył plecami w piasek, zapominając wszystkim. Ciało domagało się tlenu, a jedyne, o czym myślał to jaśniejące niebo nad nim. Uderzyła coraz częściej, były dosłownie nad nim.

Jak zahipnotyzowany podniósł dłoń, a czas zwolnił. Był pewny, że poczuje ogień w kościach i odrętwienie. Zamiast tego błyskawica oplotła jego ramię jak bicz. Zaraz po tym wstrząsnął nim dreszcz. Szarpnął ramieniem, wyrzucając energie z siebie. Piorun uderzył w wystający z wody kamień, roztrzaskując go na kawałki.

Zachłysnął się i przeturlał. Czuł w ustach smak pisaku. Oparł ramiona na ziemi i próbował wstać. Miał wrażenie, że każda kość w jego ciele jest pogruchotana. Nie wiedział wyraźnie, ale nie czuł już zbliżającego się niebezpieczeństwa. Mrowienie w miejscu, którego miejscu dotknęła błyskawica, wydawało się przyjemne i w pewien sposób znajome.

Dźwignął się na kolana. Lekko oszołomiony zastanawiał się jakim cudem żyje. Nie wiedział czym wytłumaczyć niedawny incydent. Nie zaatakowała go, współpracował z nim, czekała na rozkazy. Wpatrywał się w swoje dłonie. Nie robił sobie nadziei. Nie potrafił panować nad talentem, a to był przypadek. Mimo to nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Pierwszy raz od dawna czuł się silny. Kontrolował ją ledwo ułamek sekundy, a tęsknił za tym, jakby stracił wiele lat pracy.

Podniósł się ciężko i zamarł. Między ostrymi skałami rozbryzgiwała się woda. Daleko od brzegu, wśród ostatnich przeszkód widział łódkę. Zaczepiła się o ostra krawędź i dzielnie walczyła z falami. Jednak nie to go przeraziło, a fakt, że był w niej człowiek. Prawdopodobnie ocalały ze statku. Może wysłali kogoś na pomoc, zanim zginęli. Gorączkowo zastanawiał się co zrobić.

Nie mógł wrócić do miasta. Groziło to zniszczeniami lub śmiercią. Był na granicy przytomności, gdzie panowanie nad sobą sprawiało trudności. Gdyby kolejna błyskawica wybrała go na cel, nie potrafiłby się obronić. Nie mógł też kierować ich do wody. Nie chciał zabić rozbitka, o ile ten jeszcze żył.

Potrząsnął głową. Mógł być pogardzany, ale ten człowiek był bardziej bezbronny od niego. Prawdopodobnie Terran, skoro nie uratował się. Do dnia było daleko, a ci użytkownicy musieli mieć bezpośredni kontakt z ziemią. Nerwowo strzelał palcami, szukając rozwiązania. W końcu porzucił rozmyślania i zaczął ściągać ubranie. Jeśli talent zawodził, pozostawało liczyć na własne umiejętności. Był dobrym pływakiem, dlatego nie obawiał się wysokich fal. Nie wiedział, czy poradzi sobie z burzą, ale musiał zaryzykować. Miał dość bezczynności.

Wszedł o wody, krzywiąc się z zimna. Obok czwartej skały dno gwałtownie opadało w dół. Musiał uważać, żeby nie skręcić kostki. Wielu śmiałków traciło życie w taki sposób. Wziął głęboki oddech i zanurkował. Zimno wyciągało szpony w jego stronę. Szybko przebierał nogi. Musiał dopłynąć, zanim straci ciepło lub oddech. Co chwile wystawiał głowę nad powierzchnię, zręcznie unikając fal. Odbijał się od skał, licząc sekundy w myślach. W spokojnej wodzie znalazłby się przy rozbitku w ciągu kilku minut. Tego dnia musiał uważać na wszystkie czynniki.

Gdy po raz kolejny wynurzył się, by złapać oddech, tuż przed oczami zamajaczyła mu się łódź. Zebrał resztki siły i wyciągnął dłoń. Zahaczył palcami o drewno w tym samym momencie, w którym fala cisnęła nim o skałę. Odepchnął się od niej nogami i jeszcze raz spróbował dosięgnąć łódki. Udało mu się, ale skończył z rozcięciem wzdłuż ramienia. Podciągnął się do góry i ze zdumieniem spojrzał na rozbitka. Nie rozpoznawał go. Wyglądał na cudzoziemca. Zaklął głośno. Ruszył na ratunek obcej osobie, narażając swoje życie.

Nieznajomy miał na sobie dziwne cienkie ubranie, buty z płótna i rzemyków oraz czerwone rękawiczki. Co dziwniejsze jego skóra była zdecydowanie zbyt ciemna jak na mieszkańca Nedres. Nie miał czasu na zastanawianie się. Potrząsnął nim, mając nadzieje, że żyje.

— Hej, obudź się. Musimy uciekać!

Szarpał jego ręką, ale chłopak nie drgnął. Elias zawahał się, kiedyś spróbował tego na owcy dziadka i udało się. Przekręcił go na plecy i położył dłoń na piersi. Dziwił się własnej głupocie, ale to mogłaby jedyna szansa. Zamknął oczy i skupił się na otoczeniu. Schował dłoń pod wodą i przywołał resztki energii. Błyskawice uderzające w wodę znikały wolniej. Miał nadzieję, znaleźć jakiś sygnał. Znalazł go prawie od razu. Pozwolił żywiołowi zetknąć się ze skórą. Woda zaiskrzyła, gdy drobne jasne żyłki pięły się wzdłuż ramienia. Zostawiały po sobie rozpalone znaki i odrętwienie. Chciał wyszarpnąć rękę i przestać. Zacisnął zęby i wysłał drobinę tej siły w głąb ciała nieznajomego. Mógł go uratować lub zabić.

Rozbitek drgnął. Jego ciało wygięło się w łuk. Zacisnął dłonie w pięści i po chwili skulił się, zamykając materiał koszuli w ręku.

— Nie ma na to czasu – wychrypiał Elias. – Musimy się stąd zmyć. Możesz się ruszać?

— Tak – jęknął. – Co to było? Serce mi prawie eksplodowało.

Chłopak przerzucił nogi przez bok i wzdrygnął się od nadmiaru energii w wodzie. Złapał chłopaka za ramię i pociągnął.

— Płyń za mną. Rób dosłownie to, co ja inaczej zginiesz.

Rozbitek w końcu oprzytomniał i zbladł, gdy zobaczył, gdzie się znajduje. Potem zieleniał i zwymiotował. Elias przewrócił oczami.

— Chcesz umrzeć?

— Nie.

— To właź do wody i płyń. Nie mam siły cię holować.

Mięśnie odmawiały współpracy, drżąc zarówno z wysiłku, jak i zimna. Skóra powoli zmieniała odcień na niebieski. Jedynie pobierana strumykami energia z wody dodawała energii. Nie słyszał, czy nieznajomy płynie za nim, ale nie miał czasu tego sprawdzić. Wszystko zależało od jego woli przeżycia. Na brzegu dowie się, czy chciał żyć.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial