Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Same Old Story

SORATA

 

 

SAME OLD LOVE

 

 

— No nareszcie!

Kuba stał na szczycie schodów w samych skarpetkach i machał energicznie. Miał na sobie jasne spodnie od dresu i wyciągniętą białą koszulkę.

— Zapomniałem, ile tu jest schodów. — powiedział ciężko. – Winda nie działa?

— A no.

Kuba sięgnął po torbę Andrzeja i wszedł do mieszkania. Apartament znajdował się na szóstym piętrze wieżowca w samym środku centrum. To określenie w stosunku do Warszawy było mało precyzyjne, ponieważ między jednym końcem a drugim było kilkadziesiąt minut jazdy tramwajem. Wszyscy w akademiku spieszyli się na pociąg lub autobus, bo mieszkali poza miastem. Rzadko zdarzało się, żeby ktoś, kto mieszkał w stolicy, równocześnie wynajmował pokój w akademiku. Andrzeja zmusiły do tego okoliczności w domu i jeszcze nie żałował decyzji.

Oparł się o poręcz i łapał oddech. Postanowił wrócić pieszo, aby uporządkować myśli. Cały czas bał się o kolejne sprzeczki rodziców. Nie chciał po raz kolejny być powodem kłótni przy stole. Od akademika miał prawie godzinę marszu, ale tamtego dnia zajęło mu to dwa razy tyle. Specjalnie wybrał inną trasę, aby zahaczyć o bibliotekę. Wypożyczył kilka książek do swojej pracy. Nie chciał marnować czasu. Dwa tygodnie przerwy oznaczały odpoczynek, ale również zastój. Nie mógł pozwolić sobie na przerwę w pracy.

Wszedł do środka, gdzie zaskoczył go zapach. Skojarzył mu się z mieszkaniem babci. U niej zawsze było czuć tani odświeżacz powietrza, goździki i imbir. Miał wrażenie, że przeniósł się w inne miejsce. Rodzice wynajmowali gosposię, która sprzątała, więc wszystko pachniało cytryną i miętą. Uśmiechnął się na myśl, że babcia zajęła kuchnię i znowu tworzy małe arcydzieła z jedzenia.

Mieszkanie było duże i przestronne. Wszędzie panowała biel i szarość. Bardzo nowoczesny styl, który mamie bardzo się podobał, a tata nie miał nic przeciwko. Jak mógłby mieć, skoro nigdy go nie było. Od wejścia na prawo ciągnął się długi korytarz, na którego końcu znajdowały się sypialnie rodziców. Już od dawna nie zajmowali jednego pokoju. Pokoje chłopaków mieściły się za salonem, który zaczynał się już od wejścia. Trzeba było zejść kilka schodów w dół, gdzie czarne płytki zmieniały się w ciemnodębowe panele. Na środku stała masywna biała kanapa. Jeszcze kilka lat temu, Kuba bał się na niej siadać, bo mama kochała ten mebel. Raz nawet zabroniła mu podchodzić, gdy trzymał w ręku kartonik soku porzeczkowego. Od tego momentu chłopak nienawidził tego mebla i często upychał czekoladowe groszki pod poduszkami. Na lewo od salonu, zamiast ściany były okna. Od podłogi aż do sufitu. Nie miały ram, przez co wydawało się, że mieszkanie zrobiono w biurze. Miękki dywan na podłodze przed kanapą był jedyną przyjemną rzeczą dla Andrzeja. Niski szklany stolik błyszczał się w słońcu. Dalej za kanapą na ścianie wisiał telewizor. Kiedyś był tam kominek, ale mama stwierdziła, że to niepraktyczne i kazała go usunąć. Andrzej tęsknił za nim. Dźwięk pękającego drewna działał na niego uspokajająco. Ogień przyjemnie kontrastował z chłodnym widokiem za oknami. Mieli ciężkie zasłony, ale gdy je zaciągali, w mieszkaniu robiło się wtedy mroczno i ponuro.

Kuchnia była jedynym miejscem, gdzie mama nie zaglądała. Perforowała obiady z dostawą do domu i nigdy nie miała czasu, aby gotować. Jak jeszcze byli mali, gotował tata. Gdy Andrzej skończył dwanaście lat, a Kuba osiem, mężczyzna dostał pracę w popularnym magazynie. Wiązało się to z częstymi wyjazdami. Zrozpaczona babcia oferowała się, że będzie karmiła dzieci, ale matka ucięła rozmowę, przedstawiając nową kucharkę, Ewelinę. Nigdy nie smakowały im jej potrawy. Zawsze były tłuste i słone. Gdy Kuba pewnej nocy dostał gorączki, Andrzej wylał czerwone wino na białą kanapę. Winą została obarczona Ewelina. Ciemna plama i wyraźny zapach alkoholu były dla Beaty wystarczającym dowodem. Nie podejrzewała dzieci o to, były niepełnoletnie. Nikt inny poza pracownicą nie mógł tego zrobić. Dopiero wtedy mama zgodziła się na pomoc babci. Teraz to miejsce było terenem Kuby, który miał ogromny talent kulinarny.

Andrzej szedł za zapachem syropu klonowego. Na wyspie kuchennej, która tak jak reszta mebli była czarna, stały naleśniki. Brat odwrócony do nich plecami stał przy kuchence i nucił pod nosem. Obok niego leżał telefon, na którym oglądał jakiś teledysk. Starszy chłopak usiadł na wysokim barowym krześle i przysunął talerz do siebie. Zaraz jednak dostał drewnianą łopatką po dłoni. Podniósł głowę i zobaczył groźną minę Kuby.

— Poczekaj na babcie.

Andrzej prychnął głośno i obrócił się. Miał z tego miejsca widok na okoliczne wieżowce. Jednym słowem nuda.

— Gdzie jest? — zapytał, jednocześnie ziewając.

— Wyszła po resztę rzeczy. Zapomnieliśmy wczoraj kilku drobnostek, więc pozwoliłem jej iść samej.

Andrzej zaśmiał się cicho. Babcia była bardzo samodzielna. Prędzej oberwałby jej dużą torebką niż spróbował decydować za nią. Zeskoczył z krzesła i skierował swoje kroki do dawnego pokoju. Sypialnie chłopaków mieściły się tuż za salonem. Symetryczne do siebie całkowicie różniły się wystrojem. Pokój w mieszkaniu nie różnił się od pokoju w akademiku. Proste łóżko, prosta szafa i proste biurko. Nic, poza tym. Oczywiście mnóstwo książek. Podczas gdy Kuba wydawał pieniądze na gry lub filmy, Andrzej wolał odwiedzić pobliski antykwariat i szukać białych kruków. Nie tak dawno znalazł tam pierwsze wydanie Mistrza i Małgorzaty w twardej oprawie. Był zachwycony książką, głównie dlatego, że poprzedni właściciel postarał się o autograf autora. Ten tom był jednym z najcenniejszych, jakie miał. Trzymał je w skrzyni pod łóżkiem, żeby mieć pewność, że w szale gniewu matka nie wyrzuci wszystkiego. Raz próbowała, gdy planowała szantażować go. To było ledwo rok temu, a nadal nie wybaczył jej tego.

Podszedł do okna i uchylił je. Otrzepał dłonie z kurzu. Prychnął pod nosem. To musiała być kolejna z form sprzeciwu. Cały pokój zalegał kurzem, mimo że Kuba nie tolerował go i dostawał ataku kaszlu na sam zapach. Nikt tu nie wchodził od czasu jego wyjazdu. Serce go bolało na widok zabrudzonych grzbietów książek, ale zacisnął zęby.

— Może to i lepiej?

Miał pewność, że nic nie zniknęło. Jego rzeczy leżały przed drzwiami, widocznie Kuba nie miał zamiaru wchodzić pierwszy. Andrzej zabrał torby z korytarza i zaczął sprzątać. Musiał koniecznie zmienić pościel, jeśli nie chciał udusić się w nocy. Miał zamiar rzucić się na łóżko i odpocząć, ale takie przyjemności musiały zaczekać. Wychodząc z pokoju, nie widział nic, oprócz niebieskiej pościeli. Na oślep szedł w stronę łazienki. Oparł kolano o drzwi i przez fałdy materiału szukał klamki.

— Zaczekaj, pomogę ci!

Zaskoczony odwrócił wzrok. Aurelia, wycierając ręce o fartuch, szybko szła w jego stronę. Nikt nie powiedziałby, że ta kobieta ma wnuki. Miała siedemdziesiąt osiem lat, a wyglądała na ledwie pięćdziesiąt. Już dawno przeszła na emeryturę, ale nadal zachowała zawodowy styl. Rogowe, czerwone oprawki okularów były widoczne z daleka. Srebrne włosy zaplotła w warkocz, który opadał z przodu, na białą koszulę z czarnymi kropkami. Spod fartucha widział kremową spódnicę. Szła boso, wyciągając dłonie przed siebie.

— Rzuć to i przywitaj się. — roześmiała się. – Masz to po mnie, od razu ciągnie cię do sprzątania.

Uśmiechnął się szeroko i odłożył pranie na bok.

— I obsesje na punkcie książek.

Uściskał ją mocno, zauważając, że było jej mniej niż rok wcześniej. Zmartwił się tym i odsunął się.

— Schudłaś! — zawołał oskarżycielsko

— Dziękuję, zawsze wiesz jaki komplement powiedzieć kobiecie. — zachichotała, zakrywając usta.

Andrzej nie dał się oszukać.

— Bo zacznę cię nazywać babcią.

Aurelia nie zgadzała się na nazywanie jej w ten sposób. Jedyna rzecz, której im kategorycznie zabraniała. Jak sama twierdziła, czuła się bardzo młodo, a ten tytuł tylko niepotrzebnie postarzał człowieka.

— Wróciłam do pracy i jakoś tak wyszło.

Machnęła ręką i odwróciła wzrok. Andrzej szerzej otworzył oczy.

— Ale zaraz, czy ty nie miałaś mieć skręconej kostki?

Wlepił wzrok w jej nogi, przypominając sobie treść listu.

— To skręcenie to było tylko stłuczenie. — wzruszyła ramionami.

— Czego mi nie mówisz?

Oparł zaciśnięte dłonie na biodrach i wlepił w nią wzrok.

— Najpierw pranie, dobrze? — minęła go nerwowo. – Nie możemy pozwolić, żeby Kuba dostał ataku.

Zanim zdążył się odezwać, Aurelia zniknęła za drzwiami łazienki. Zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. Kłamała w liście i ukrywała przed nim prawdę. Nigdy tak się nie zachowywała. Darował sobie sprzątanie i wrócił do kuchni. Miał nadzieję, że Kuba rzuci nowe światło na to.

Zastał go siedzącego na blacie i jedzącego dżem prosto ze słoika. Spojrzał na niego wymownie i pokręcił głową.

— Jesteś okropny.

— Brzydzi cię to? — zapytał zaskoczony.

— Że się nie dzielisz? No pewnie.

Wyjął z szuflady łyżkę i wyrwał słoik z dłoń brata. Nie miał etykiety, a to oznaczało, że babcia sama go zrobiła. Zajrzał do środka i z bólem zauważył, że zostało mniej niż pół.

— Ty draniu! Ile tego zjadłeś?

Kub zaśmiał się głęboko.

— Nie moja wina, że wyjechałeś. Było tego więcej, ale zjadłem resztę.

Patrzył na Andrzeja z szerokim uśmiechem, zadowolony ze swojego czynu. Rzucił mu pokrywkę i zeskoczył z blatu. Sporo urósł od czasu, gdy się widzieli. Odziedziczył po ojcu jasny kolor włosów i ciemniejszą karnację. Niebieskie oczy matki dodawały mu uroku. Niestety wyglądał jak żywcem wyjęty z amerykańskiego filmu romantycznego dla nastolatek. Co dziwne, stronił od dziewczyn. Każdą wolną chwilę poświęcał na doskonalenie talentu kulinarnego. Jeszcze zanim Andrzej pojechał na studia, widział, ile rówieśniczek próbowało go podrywać, ale wszystkie je spławiał uprzejmością. Grał delikatnego idiotę, który nie ma pojęcia co się wokół niego dzieje, a zirytowane dziewczyny uderzały z większą siłą. Robiło się z tego błędne koło, jednak Kuba rzeczywiście nie zawracał sobie nimi głowy.

— Opowiadaj jak na studiach.

Andrzej mimowolnie uśmiechnął się.

— Mam szansę zadebiutować jeszcze w tym roku.

— Jaja sobie robisz.

— Chciałbyś — uderzył go łyżką w dłoń, gdy sięgał po słoik. – Mówię serio. Biorę udział w projekcie, w którym autor najlepszego tekstu opublikuje go w czasopiśmie. I to nie byle jakim. „Literaci” znajdują się dość wysoko na liście popularności. Wiele osób do niego zagląda, więc mogą trafić na mój tekstu. Kto wie, czy nie dostanę potem zleceń.

— Ty się tak nie nakręcaj, bo przedobrzysz.

— Myślisz, że zarywam noce na darmo? — spojrzał na brata z politowaniem. – Obiecuję ci, że moja praca będzie perfekcyjna w każdym calu.

Kub zacisnął usta i starał się nie roześmiać.

— Dobrze, Panie Perfekcjonisto. Powiedz więcej o projekcie.

— Zaaranżował go profesor Jankowski. Jest to pierwszy taki projekt na naszej uczelni. Obchodzimy w tym roku okrągłą rocznicę działalności akademii, więc to jest sposób na jej uczczenie. Tak nam opowiadał, ale wydaje mi się to tandetne. Na bank szukają sponsora. Mnie to na rękę, jeśli pomoże mi w karierze. – wzruszył ramionami. – Dostaliśmy tematy, a w styczniu prace będą sprawdzane. Z mojej grupy zgłosiły się tylko trzy osoby, więc mam większe szanse. Mogę dać ci tekst do przeczytania, ale obawiam się, że tylko cię znudzi. Zabrałem ze sobą książki, żeby popracować przed nowym rokiem.

— Z tym nudzeniem się to miałeś rację. — ziewnął szeroko. — Ale trzymam kciuki za ciebie.

— Dzięki. — odstawił pusty słoik na szafkę. – Właściwie, o co babci chodzi? Mam wrażenie, że coś ukrywa.

Kuba dyskretnie rozejrzał się czy nikt ich nie słucha.

— Ona jest szalona. — szepnął, zakrywając usta dłońmi. – Jak ci powiem, co planuje, to nie uwierzysz.

— Sprawdź mnie.

Kuba nachylił się w stronę brata.

— Chce na nowo zeswatać rodziców.

***

Andrzej leżał na łóżku i myślał. Pozbył się drażniącego zapachu kurzu. Szkoda, że tak łatwo nie może pozbyć się dręczących go myśli. Z pomocą babci zrobił pranie i na nic zdały się tłumaczenia, że poradzi sobie sam. Twierdziła, że radzić sobie może, gdy jest w akademiku, ale nie tu. Podczas gdy ona wieszała pranie, chłopak zajął się porządkowaniem książek i wycieraniem ich z kurzu. Wybrał się nawet do sklepu, żeby kupić za grosze puste kartony. Chciał schować w nich wszystko, co cenne. Nie miał pewności, czy wróci do domu przed wakacjami, a nie chciał narażać swojej kolekcji na szkody. Przez to jego pokój wyglądał na gotowy do wyprowadzki, ale zignorował to. Kto wie, czy nie zabierze pudełek ze sobą. To by oznaczało, że całkowicie odcina się od domu. Chociaż nie miał wielu dobrych wspomnień związanych z tym miejscem, to jednak świadomość, że zawsze może wrócić, była kojąca.

Zjedli kolację w samotności. Rodzice się nie zjawili. Matka pewnie zawierała znajomości na firmowym bankiecie, a ojciec… gdzieś był. Aurelia była jego matką, ale nawet do niej się nie odzywał. Traktował dom jak magazyn na swoje aparaty i soczewki. Andrzej nie znał się na tym i nie zamierzał. Przewracał się z boku na bok. Do świąt został jeden dzień i chociaż nie przyznał tego głośno, na myśl o ponownej konfrontacji z oczekiwaniami matki ściskało go w żołądku. Dziwił się babci. Rodzice rozwiedli się wiele lat temu i oprócz dzieci, nic ich nie łączyło. Mimo zimnych stosunków między nimi Aurelia traktowała matkę wyjątkowo przyjaźnie. Mógł za tym przemawiać fakt, że tak chętnie zajmowała się wnukami, gdy byli mali. Andrzej nie podejrzewał, że babcia będzie tak zaciekle broniła schematu szczęśliwej rodziny, ale może matki już tak mają? Prychnął głośno. Był pewny, że jego matka miałaby małżeństwo syna gdzieś.

Próbował wypytać Aurelię o jej plany, ale jedynie spiorunowała Kubę wzrokiem i zapytała, czy nie chcą jeszcze sałatki. Ewidentnie coś knuła i ukrywała to przed nimi. Niezaspokojona ciekawość przyprawiała chłopaka o bezsenność. Gdy spędzali święta u babci, zwykle dzień przed wigilią poświęcali na sprzątanie, ubieranie choinki i gotowanie. Tu było inaczej. Matka zabroniła wnosić drzewka do domu. Sztuczne były kiczowate, a od świeżych chciało jej się kichać. Wręczali sobie prezenty tak po prostu. Bez magicznej otoczki. Pamiętał, jak Kuba zapytał, czy nie może postawić choinki u siebie w pokoju. Mama spojrzała na niego z uniesionymi brwiami i przytaknęła. Chłopak się ucieszył, ale za chwile zgasiła jego zapał, mówiąc, że tylko wtedy, kiedy sam ją sobie kupi i wniesie. Andrzeja przy tym nie było, więc gdy brat potem do niego przyszedł, nie mógł uwierzyć, że ta kobieta mogła być tak okrutna.

Był zły na nią, więc za ostatnie kieszonkowe kupił choinkę dla Kuby. Wstał wcześniej i wyszedł do sklepu. Znalazł małe sztuczne drzewko i po kryjomu przyniósł je do domu. Miał szczęście, bo matka zwykle spała do późna. Obudził brata i pokazał mu, co stało na biurku. Kuba tak się ucieszył, że nie przeszkadzało mu, kiedy mama znowu oznajmiła, że może się spóźnić na kolację. Zadzwonili do babci i zapytali, czy ma jeszcze jakieś ozdoby choinkowe. Przyniosła je ze sobą kilka godzin później i razem ubrali małe drzewko. Choinka wyglądała okropnie kiczowato, ale dla Kuby była idealnym prezentem. Andrzej kazał mu ją gdzieś schować, a brat zapatrzony w migające światełka tylko pokiwał głową.

Dorosły Andrzej uśmiechnął się na to wspomnienie. Nadal nie mieli normalnych świąt, ale Kuba znosił to lepiej od tamtego momentu. Skrzywił się na myśl o hipokryzji rodziców. Na antenie matka pokazywała się w czapce Mikołaja, swetrze w renifery lub miała opaskę z rogami na głowie. Opowiadała, jak na placu przed Pałacem Kultury zebrał się tłum, żeby razem śpiewać kolędy. Relacjonowała przebieg pasterki w Kościele Świętego Krzyża, po czym wracała do domu i zachowywała się, jakby święta istniały jedynie w telewizji. Kręciła nosem na widok zastawionego stołu. Nie znosił jej za to, że potrafiła jednym spojrzeniem zniszczyć całą radość. Miał ogromną nadzieję, że w tym roku wybierze pracę zamiast nich.

Tak się nie stało.

Z samego rana, gdy jeszcze zaspani siedzieli przy stole i wcinali płatki, matka wparowała do salonu w okropnym swetrze z bałwanem i wręczyła im podobne. Tak ich zaskoczyła, że Kubie wypadła łyżka z ręki, a Andrzej zakrztusił się mlekiem. Spojrzeli na nią jak na wariatkę i powiedzieli zgodnie.

— Podmienili nam mamę.

Spojrzała na nich karcąco i klasnęła w dłonie.

— Załóżcie to, idziemy na zakupy.

Andrzej spojrzał na zegarek. Było ledwo po ósmej. O tej porze zwykle przekręcała się na drugi bok. Wstali, bo babcia chciała iść na targ, zanim wykupią wszystkie warzywa, a chłopcy mieli pomóc jej wszystko przynieść. Matka patrzyła na nich wyczekująco, a uśmiechnięty bałwan na bluzce wyglądał, jakby z nich szydził. Kuba odzyskał mowę szybciej od niego.

— Czekamy na babcię i idziemy targ. Też idziesz?

— Ależ nie! — machnęła ręką. – Idziemy po choinkę i ozdoby.

Kuba odsunął od siebie miskę i wyszedł z kuchni. Andrzej zacisnął usta i również wstał. Zebrał naczynia i wstawił do zmywarki. Chociaż nacisnął włącznik, nadal stał odwrócony do niej plecami. Był zły na nią po raz kolejny. Wcale nie dziwił się reakcji brata.

— Po co to robisz? — zapytał.

— To źle, że chce mieć choinkę na święta?

— Choinka w domu jest świetna, ale sama powiedziałaś kilka lat temu, że jej nie kupisz, bo to kiczowate. — zaczął wyliczać. – To strata pieniędzy. Zbędny dodatek. I do tego od niego kichasz.

— Było minęło — wzruszyła ramionami. – To jak?

Patrzył na nią zdegustowany.

— Może umknęło to twojej uwadze, ale Kuba właśnie wyszedł z kuchni.

— No tak.

— Przez ciebie.

— Co?

— I twoje niedorzeczne pomysły.

— O czym mówisz?

Andrzej oparł się rękami o blat kuchennej wyspy i patrzył na matkę. Dzieliła ich tylko marmurowa płyta.

— Gdy Kuba miał osiem lat, pozbawiłaś go złudzeń co do twojego stosunku wobec świąt. Nie załamał się tylko dlatego, że wydałem swoje kieszonkowe, żeby kupić mu sztuczną choinkę w doniczce. Oczywiście nie mogłaś o tym wiedzieć, bo jak zwykle cię nie było. A teraz przychodzisz w skowronkach i oznajmiasz, że jednak chcesz mieć normalne święta. Kuba prawdopodobnie poczuł się, jakby dostał w twarz – spojrzał na nią smutno. – Nie bądź dla niego okrutna. Przywykliśmy do nowych standardów i budzenie w nim nadziei, że może coś się zmieni, jest podłe. Chyba że dasz mi na piśmie oświadczenie, że będziesz powtarzała to, co rok.

Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Andrzej odepchnął się od blatu i poszedł do pokoju. Odwrócił się jeszcze na chwilę.

— Po prostu zostaw to tak, jak było.

Zamknął za sobą drzwi i ze złości kopnął w szafę. Coś w środku spadło na ziemię, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Gdy wyszedł ponownie, żeby pójść umyć zęby, matki i swetrów nie było. Może wzięła sobie do serca jego słowa i nie będzie próbowała mieszać, bo miała taki kaprys. Zamknął za sobą ciężkie drewniane drzwi i rzucił rzeczy na stojący obok umywalki stolik. Wszystko było sterylne i chłodne. Porcelana i czarne płytki. Tęsknił za małą łazienką u babci. Wyłożona kremowymi płytkami była ciasna i wszędzie walały się buteleczki z kosmetykami. Tęsknił za prostą łazienką w akademiku, gdzie poza podstawowymi elementami nie było żadnych ozdób.

To miejsce było chłodne. Zimne i nieprzyjazne. Po raz kolejny czuł się jak intruz. Nieproszony gość w świecie wielkich osób.

— Może nie powinienem wracać — szepnął, wycierając usta ręcznikiem.

Nie wiedział, czy wytrzyma z nią pod jednym dachem, aż do nowego roku. Kuba czekał na niego na korytarzu. Włożył czarny golf i schował dłonie w rękawach. Opierał się o ścianę, ale na dźwięk otwieranych drzwi odsunął się i zaczął nerwowo dreptać w miejscu. Andrzej patrzył na niego zaskoczony. Czyżby denerwował się czymś?

— Chodźmy już. Nie chce słuchać kolejnych pomysłów matki.

Andrzej nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami. Był ciekawy, gdzie przepadł po śniadaniu, ale wolał nie pytać. Miał wystarczająco swoich problemów na głowie. Nie miał pojęcia, gdzie przepadła mama, ale też nie mieli zamiaru mówić, że wychodzą. Zniknęły okropne swetry, tak jakby nigdy ich tam nie było. To nie był pierwszy raz, gdy sprawiała im takie niespodzianki. Dwa lata temu obiecała, że weźmie wolne i pojadą nad morze na początku wakacji. Kuba ucieszył się, bo wyjazd zgrywał się z jego urodzinami. Andrzej ostrzegał go, żeby za bardzo nie nastawiał się na rodzinny wyjazd.

Nie minął się z prawdą.

Na miejscu okazało się, że na matkę czeka ekipa telewizyjna. Przez kilka dni miała relacjonować imprezę na plaży. To była ogromna zbiórka charytatywna. Zbierali pieniądze na oczyszczenie Mierzei Wiślanej.

Zamknęli za sobą drzwi do mieszkania. Przez incydent w kuchni mieli opóźnienie. Nie mogli pozwolić, żeby babcia na nich czekała. Jeszcze spróbuje sama przynieść zakupy.

— Myślisz, że planuje zaprosić na kolację kogoś ważnego? — zapytał Kuba.

— Ona nie jada w domu — Andrzej ziewnął.

— Nie widzę innego powodu, dla którego miałaby się starać o świąteczny nastrój.

To była prawda. Nie wierzyli w jej entuzjazm. Coś planowała i to miało związek z nimi.

***

Andrzej leżał na kanapie z nogą zarzuconą na oparcie. Zbliżał się wieczór, a on był wykończony. Nie dostał pozwolenia na pomoc w kuchni. Nadal pamiętali o czajniku. Został zagoniony do sprzątania. Odkurzał, mył i wycierał kurze. Chociaż mieli pomoc domową, babcia odprawiła panią Agatę na czas świąt. Kazała jej spędzić ten czas w domu. Na początku protestowała w obawie o wypłatę, ale zgodziła się, gdy babcia na jej oczach zadzwoniła do mamy. Przez to mycie ogromnych okien i polerowanie sztućców spoczęło w rękach studenta.

Aurelia i Kuba szaleli w kuchni, przygotowując jedno danie po drugim. Kłócili się o przyprawy i ilości. Andrzej po godzinie porzucił przysłuchiwanie się im. Mógł całymi dniami zgłębiać motywy, ale gdy dochodziło do gotowania, wolał kupić jedzenie na mieście. Prychnął cicho. Chyba tylko w tym był podobny do matki.

Myśleli, że temat rodzinnych świąt mają z głowy, gdy nagle do mieszkania wpadła mama. Miała cały płaszcz w śniegu i tupała nogami z zimna. Andrzej poderwał się przerażony. Jak w zwolnionym tempie widział opadające na podłogę białe drobinki, które natychmiast zmieniały się w krople.

— Dopiero co tam sprzątałem — jęknął i ciężko opadł na kanapę.

— Aurelio, przyniosłaś pudełka, tak jak prosiłam?

Zdjęła rękawiczki i ku zgorszeniu starszego studenta rzuciła je na niedawno polerowany szklany stolik. Chwilę po niej do mieszkania weszło dwóch mężczyzn. Mieli szare ogrodniczki i wysokie, ciężkie buty obszyte kożuchem. Długie czarne kurtki były całe w śniegu tak jak i czapki z uszami. Pierwszy przypomniał mu dziadka. Był wysoki, lekko misiowaty, jakby na starość zjadł za dużo golonki i czekoladek. Za nim szedł inny mężczyzna. Prawie chłopak, sądząc po młodej twarzy, a jednak bez problemu niósł ogromne zielone drzewo. Mama podekscytowana kierowała ich do salonu, a z każdym krokiem Andrzejowi pękało serce. Cały dzień spędził na sprzątaniu, a jego wysiłek poszedł na marne. Mokre ślady na podłodze mieszały się z pojedynczymi igłami. Nieświadomie obliczał czas, który spędzi na zbieraniu tego.

— Aurelio, dzwoń po Agatę — powiedział, trzymając się za głowę.

— Spokojnie — babcia, przechodząc obok, poklepała go po ramieniu. – Pudełka postawiłam w pokoju Mikołaja. Chodź.

— Kuba, powiedz mi, co widziałeś, bo chyba od zapachu chemii mam zwidy.

— Nie wiem, co widziałeś, ale przez nich przypaliłem sos.

Andrzej spojrzał na niego i zauważył na jego twarzy podobny szok. Nieznajomi postawili choinkę na miejscu dawnej roślinki. Student nawet nie zauważył, kiedy zniknęła. Pożegnali się z nimi i wyszli. Pozostały po nich jedynie mokre ślady na podłodze. Rzucając pod nosem przekleństwa, wyjął ze schowka obok łazienki mop i zabrał się za sprzątanie. Okazało się, że mama w porozumieniu z babcią chciała ozdobić mieszkanie zgodnie z tradycją. Bracia patrzyli na nich, jakby zwariowały. Pierwszy raz te dwie kobiety z taką łatwością dochodziły do porozumienia. Nagle pojawiły się światełka i ozdoby. Kolorowe swetry i ciepłe skarpetki. W ciągu godziny z zimnego apartamentu zrobił się magazyn na ozdoby świąteczne. Według Andrzeja grubo przesadziły, ale mama i Aurelia z zachwytem patrzyły na swoje dzieło. Ta szopka pewnie trwałaby dłużej, ale zmęczony chłopak z radością pomaszerował do pokoju. Jego ciało po wszystkich obowiązkach było obolałe, ale przyjął to z radością.

— Im szybciej zasnę, tym szybciej to wszystko zbliży się do końca — mamrotał w poduszkę.

***

— A jednak to nie był sen.

Powiedział, gdy po otworzeniu drzwi jego oczom ukazały się bałwanki i reniferki. Wszyscy oprócz niego byli już na nogach. Siedzieli na kanapie w salonie. Mieli na sobie groteskowe czerwone swetry i pili kawę. Andrzej spojrzał na brata i wskazał go palcem.

— Zdrajca.

Nawet Kubę udało się przekonać do wełnianego bałwanka. Był pewny co do jego stosunku wobec kolejnych pomysłów matki, ale nie mógł zaprzeczyć, że widział cień radości na jego twarzy.

Nie cieszył się z tego ani odrobinę.

Bał się, że jeśli po raz kolejny okaże się, że matka zrobiła to, by zdobyć kolejne punkty, serce Kuby znowu zostanie złamane. Nie, on był pewny, że to zrobi i to burzyło w nim krew. Ze względu na brata postanowił zachować pozory i udawać, że wszystko gra. Nie chcąc uczestniczyć w tej szopce, zaszył się w pokoju i zaczął pracę nad tekstem. Udało mu się poprawić kilka fragmentów i napisać plan zakończenia. Ekscytacja projektem zagłuszała świąteczny zgiełk. Nawet nie zauważył, kiedy babcia zapukała do drzwi, żeby zakomunikować, że będą mieli gościa na kolacji.

— Zaczekaj — odsunął się od laptopa i rozprostował ramiona. – Masz chwilkę?

— Stało się coś?

— Co to wszystko ma znaczyć? Ta szopka z przygotowaniem mieszkania. Jej entuzjazm?

— Sama się nad tym zastanawiałam — usiadła na łóżku. – Dzień przed tym, jak przyjechałeś, zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Niechętnie, ale zgodziłam się. Powiedziała, że to mogą być ostatnie święta, jakie spędzamy razem i chce, żeby miały klimat.

— Jak to ostatnie? — zdziwił się.

— Studiujesz już drugi rok. Może będziesz chciał zamieszkać sam albo nie wrócisz na święta? Kuba dostał stypendium i nowy rok zacznie w Gdańsku. Beata powiedziała, że prędzej założycie własne rodziny, niż spędzicie czas razem.

— Ahh, poczucie winy tak? – Andrzej prychnął. – Szkoda tylko, że nie widzi jednego. Święta zawsze wyglądały inaczej wyłącznie przez nią. Ozdoby są kiczowate, od zapachu sosny kicha, a gotowanie w domu jest męczące. Gdyby nie twoja pomoc i zaangażowanie kuby jedlibyśmy stek zamiast ryby – westchnął ciężko. – Nie daj jej się omamić. Coś planuje i ta szopka jest jej na rękę.

— Każdy zasługuje na kolejną szansę.

Odparła po chwili po czym wstała.

— Nie osoba, która łamie serce synowi. Nie wierzę w ani jedno jej słowo i ty też nie powinnaś.

— Nie wiem, kiedy tak się zmieniłeś, ale wcześniej bardziej ufałeś ludziom.

— To był mój błąd — położył dłonie na ramionach babci i spojrzał w jej zatroskane oczy. – Cieszę się, że wam się podoba, ale jeśli po raz kolejny skrzywdzi Kubę, rzeczywiście nie wrócę na święta.

— U mnie zawsze będziesz miał miejsce.

Poklepała go po dłoni i wyszła. Spojrzał na zegarek i przewrócił oczami. Dochodziła szesnasta i jeśli nie chciał siąść do stołu w dresowych spodniach, musiał zająć łazienkę. Mieli co prawda dwie, ale w mieszkaniu były dwie kobiety i nastolatek z obsesją na punkcie włosów. Wyszedł z pokoju w tym samym momencie co Kuba. Zmierzyli się spojrzeniami.

— Nawet nie próbuj. — Andrzej pogroził mu palcem. – Mam pierwszeństwo, zdrajco.

— Niby czemu?

— Dlatego, że włożyłeś ten sweter — zaśmiał się i poczochrał brata po włosach.

Jedno było pewne. Ich gość nie był nikim przypadkowym. Zapukał do drzwi, gdy babcia stawiała na stole półmisek z rybą. Mama wystrojona w czerwoną sukienkę skakała na jednej nodze, próbując poprawić szpilki. Rozpromieniła się na dźwięk pukania i teatralnym szeptem powiedziała „już jest”. Podejrzenia Andrzeja wzmocniły się już po sekundzie. O ile jeszcze pojemnik z ciastem był w stanie zrozumieć, to nikt przychodząc w gości, nie zabiera ze sobą aktówki. Westchnął ciężko i szukał w sobie siły, aby przetrwać ten wieczór. Był pewny, że to spotkanie miało związek z jej pracą.

Gość nie wyróżniał się niczym szczególnym. Szyty na miarę garnitur, czarny płaszcz i czarne rękawiczki. Odstawił teczkę na ziemię i zaczął witać się z pozostałymi. Przedstawił się jako Adrian Michalski, kolega ze studiów Beaty. Student powstrzymał się od komentarza. Babcia rozpromieniła się, gdy pochwalił przyjemny zapach. Kuba wydawał się jednocześnie przestraszony i zaciekawiony. Nie spuszczał z Adriana wzroku. Rzucił pytające spojrzenie bratu, ale Andrzej je zignorował. W końcu podszedł do niego.

— Więc ty musisz być Andrzej, tak? — wyciągnął do niego dłoń na powitanie. – Beata wiele mi o tobie mówiła.

Spojrzał na matkę, unosząc brwi.

— Nie wątpię — uśmiechnął się sztucznie.

Usiedli do stołu. Babcia stanowczo upierała się za odczytaniem fragmentu biblii i złożeniem sobie życzeń. Andrzej zastanawiał się jak tego uniknąć. Życzenie matce szczęścia w pracy było według niego sztuczne. Już chciał odejść pod pretekstem skorzystania z łazienki, gdy matka odciągnęła go na bok. Mówiła, jednocześnie poprawiając mu krawat.

— Zaprosiłam go specjalnie dla ciebie. Bądź dla niego miły a jeszcze na tym skorzystasz.

— Mówiłem babci, że nie robisz tego dla rodziny, ale mi nie wierzyła.

Odsunął ją od siebie i chciał wrócić do stołu, ale złapała go za ramię.

— Chociaż raz w roku doceń, co dla ciebie robię — syknęła. – Masz szansę zacząć karierę wcześniej niż inni, a odrzucasz ofertę jeszcze przed usłyszeniem warunków.

— Mówiłem już, że nie pójdę w twoje ślady — wyrwał się z jej uścisku. – Zrozum wreszcie, że nie będę tobą.

Czuł, jak jej spojrzenie wypala mu dziurę w marynarce. Zebrał całą swoją uprzejmość, jaką miał i dołączył się do rozmowy. Kuba i Aurelia bardzo starali się, więc nie chciał zniszczyć ich pracy kłótnią z matką. Miał szczęście. Wszyscy skupili się na gościu, wypytując go o znajomość z Beatą. Chłopak słuchał ich jednym uchem, grzebiąc widelcem w kawałku ryby. Całkowicie stracił apetyt. Gdy podniósł głowę, napotkał pytający wzrok Kuby, więc z uśmiechem zjadł wielki kęs potrawy. Wydawało mu się, że da radę przetrwać kolację, gdy nagle jego brat postanowił zmienić temat.

— Hej, Andrzej. A może opowiesz o swoim projekcie?

Spojrzał na niego ostrzegawczo, ale Kuba nie zrozumiał przekazu.

— Może innym razem. To nic takiego.

— Co to za projekt? — spytała matka.

— Nic, co mogłoby cię zainteresować — mruknął.

— Nie bądź taki, pochwal się — Kuba nie czekał na reakcje ze strony brata. – Andrzej wziął udział w projekcie i jeśli mu się uda, to jego tekst znajdzie się w czasopiśmie. Ekstra, prawda?

— Co to za gazeta? — matka wlepiła w niego wzrok. – Mogę ci pomóc. Może znam kogoś w redakcji.

— Dziękuję, ale wolę polegać na własnych siłach.

— Twoja mama dobrze mówi — Adrian uśmiechnął się w stronę kobiety. – Znajomości to dobra rzecz.

— Skończmy już ten temat, dobrze? — wysilił się na spokojny ton.

Miał złe przeczucie. Rozmowa zmierzała w niebezpiecznym kierunku.

— Pisz sobie, co tam chcesz — powiedziała, zaciekle krojąc kawałek ryby.

— Beatko… — Aurelia spróbowała się wtrącić.

— Nie, nie. Niech sobie tam skrobie. Jak mu się uda to dobrze – uśmiechnęła się zimno. – Jak nie, będzie to oznaczało, że miałam rację, tak?

— To ja może przyniosę sernik?

Kuba wstał od stołu, mając nadzieję, że mieni temat. Został zignorowany.

— Co masz na myśli? – Andrzej zapytał, zaciskając mocno dłonie na sztućcach.

— Ależ nic. Pochwalam realizowanie kaprysów, gdy jest się młodym. Jak ci się podwinie noga, może te niedorzeczne studia wylecą ci z głowy.

— Zrobisz wszystko, żeby postawić na swoim?

— Gdybyś mnie od razu posłuchał, mógłbyś już być kimś. A tak tylko siedzisz w zakurzonej bibliotece i kartkujesz stare książki. Kariery na tym nie zrobisz.

Andrzej wstał. Odepchnął od siebie krzesło i oparł dłonie na stole.

— Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że nie możesz decydować za innych? — zapytał przez zęby.

— Próbuje ci dobrze doradzić, żebyś wyszedł na ludzi. Jak to będzie wyglądać, gdy mój syn zostanie tylko… Kim ty tam będziesz potem?

— No tak, twój wizerunek jest najważniejszy prawda? — czuł, jak krew uderza mu do głowy. – Cała ta szopka była tylko po to, żeby twój znajomy myślał, że przychodzi do kochającej rodzinki?

— Adrianie bardzo cię przepraszam — na jej twarzy pojawiło się lekkie zaniepokojenie. – Mój syn nie panuje nad sobą.

Muszę wyjść, myślał.

Jak za mgłą widział troskę na twarzy babci i szok u brata. Zrozumiał do czego doszło. Dał się jej sprowokować. I to w taki dzień. Cała trójka starała się, aby chociaż przez kilka dni w roku spokojnie porozmawiać. Bez kłótni. Bez złośliwości i wtrącania nosa w nieswoje sprawy. Wziął głęboki oddech i odepchnął się.

— Przepraszam. Pójdę się odświeżyć.

Szybkim krokiem maszerował w stronę łazienki. Słyszał jeszcze jak matka usprawiedliwia jego zachowanie. Zatrzasnął drzwi i dopiero wtedy cała złość z niego zeszła. Poczuł się zmęczony. Chciał wrócić do akademika, gdzie nikt go nie znał. Nikt nie łączył z tą kobietą. Był anonimowy, taki jak inni. Brakowało mu tego. Tęsknił za Martą i jej milczeniem. Nie pasował do świata, jaki matka próbowała stworzyć. Wracał tu jedynie dla brata.

Ochlapał twarz zimną dłonią. Spojrzał na swoje odbicie. Ciemne włosy opadały mu na czoło. Z mokrych końcówek kapała woda.

— Jeszcze odszczeka każde swoje słowo — wyszeptał do lustra.

Wrócił do stołu po dłuższym czasie. Uspokojenie zajęło mu więcej czasu niż myślał. Rozmowa zeszła na inny tor, dzięki czemu niezauważony mógł czekać na koniec wieczoru. Po kwadransie przenieśli się do salonu, a Andrzej pod pretekstem pomocy zaszył się w kuchni. Udawał, że jest zajęty. Kubę gryzły wyrzuty sumienia i podszedł, żeby go przeprosić. Andrzej zachował kamienną twarz i udawał, że wszystko gra, mimo że gotowało się w nim za każdym razem, gdy matka rzucała mu wyniosłe spojrzenie. Nie przestawała się uśmiechać do końca wieczoru. Razem z Adrianem piła czerwone wino i nawet mało subtelne uwagi babci nie powstrzymały jej przed flirtowaniem z nim. Andrzej był pewny. Matka za bardzo angażowała się w rozmowę ze znajomym i nawet Aurelia musiała to widzieć. Jej pomysł był absurdalny i nawet ona nie będzie dalej się przy nim upierała po tym co widziała.

Gdy Kuba powiedział, że pójdzie do siebie, Andrzej podchwycił temat i również zniknął za drzwiami pokoju. Oparł się o nie i powoli zsunął w dół. Schował głowę w dłoniach.

— Wiedziałem, że tak będzie. — szeptał. – Dlaczego więc i tak mnie to boli?

Wczołgał się pod kołdrę nawet nie zdejmując ubrań. Nie był zmęczony, a jednak wiedział, że nie zniesie ani jednej rozmowy więcej. Nie chciał już żadnych spojrzeń. Żadnych aluzji i komentarzy. Od czerwonego koloru było mu niedobrze, a zapach sosny przyprawiał o dreszcze. Naciągnął pościel na głowę i próbował sobie wyobrazić, że jest daleko. Tęsknił za samotnym pokojem w akademiku. Nawet imitujący zapach świeżego powietrza proszek do prania, którego używał będą sam, nie wydawał się taki zły.

Nie wiedział, czy mijają minuty, czy już godziny. Nie widział tego, ale zasnął dopiero jak ucichł ruch uliczny i zgasło większość świateł. Do wschodu brakowało jeszcze wielu godzin.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial