VISANT
WIELKI PIĄTEK
W kuchni na stole stoją dwie filiżanki kawy, przy kuchennym oknie stoi kobieta w wieku około 30-tu lat, jest zadbaną blondynką, średniego wzrostu – to Zosia.
Zosia odchodzi od okna, siada przy stole, słodzi kawę.
Drzwi kuchni otwierają się. Do pomieszczenia wchodzi przyjaciółka Zosi, Bożena.
- Masz tych zakupów, gdzie byłaś?
- W Wiedniu.
Bożena ociera ręką pot z czoła, jest przeciwieństwem Zosi. Jest znacznie starsza od Zosi i zupełnie nie dba o siebie. Ubrana jest niechlujnie, przy tym otyła i niska.
Bożena wypakowuje z siatek zakupy i chowa je do kredensu i lodówki.
- Zrobiłaś kawę?
- Tak na wyczucie, kompletnie nie wiedziałam kiedy wrócisz, i trafiłam.
- Kawa oczywiście nie słodzona?
- Nie, słodzona.
Bożena przerywa wypakowywanie zakupów. Podchodzi do stołu, chwyta filiżankę kawy i wylewa jej zawartość do zlewu.
- Jeszcze wczoraj słodziłaś, nie szkoda? Ja rozumiem, że trzeba dbać o linię, nie wiedziałam, że postanowiłaś się odchudzać, nic wczoraj nie mówiłaś….
- Zawsze słodziłam i będę słodzić.
- No to już całkiem nie rozumiem, zawsze ci moja kawa smakowała…
- Tu nie o parzenie czy cukier chodzi.
- Tylko…
- Tylko o to, że dziś jest Wielki piątek – post, a ja zasady wyniesione z Polski szanuję i przestrzegam pomimo, że jestem w Austrii kawał czasu.
Zosia wylewa również swoją kawę do zlewu. Nastawia wodę na nową.
- Miałam zamiar pić kawę taką jak zawsze, ale jak zobaczyłam co Polacy wyprawiają w Wiedniu – piją, jedzą mięso, no żal na to wszystko patrzeć, i to w taki dzień…
- Co się dziwisz? Chcą się upodobnić do lepszej części Europy.
- A Polska to niby nie Europa?
- Nie to miałam na myśli.
- Wiem, ale jeśli o naukach rodziców zapomnimy, to co po nas zostanie?
Zosia pokiwała głową.
- No to jak woda dojdzie, to zalej kawę, tylko proszę – mi nie słódź, ty jak chcesz.
- Napiję się takiej jak ty.
- Idę do ogrodu.
- To ja tam kawę doniosę.
* * * *
Bożena siada na ogrodowej ławce, z którą sąsiaduje stolik. Zosia podaje na tacy kawę.
Ogród jest niewielki, czysto utrzymany, gdzieniegdzie rosną pojedyncze krzewy i drzewa.
Bożena wyciąga z kieszeni bluzki paczkę papierosów i zapalniczkę, zapala papierosa, mocno się nim zaciąga.
- Miałam dzisiaj nie palić, ale jak się na kochanych rodaków napatrzyłam, to co tam papieros…
- Gorąco dziś jak na kwiecień.
- Co się Zosiu martwisz, że kawa szybko nie wystygnie, spieszymy się gdzieś? Ja bardziej się tymi Polakami zmartwiłam, na obczyźnie zupełnie zapominają skąd są.
- Myślałam, że to twój papieros, ale chyba czuję, że ktoś z sąsiadów pali grilla, wyraźnie czuję zapach palonego grilla.
Bożena gasi papierosa.
- W tej sytuacji muszę zapalić drugiego, a grilla to może tylko palić Turek z naprzeciwka. Jak tak dalej tu będzie, to polikwiduję sprawy w Austrii i wrócę z tobą do Polski.
- Ja bym nie wracała na twoim miejscu.
- Im dłużej się jest za granicą, tym bardziej tęskni się za Polską i jej zwyczajami.
- No tak, ale ile się tu zarabia?
- Sama widzisz, nigdy nie jest idealnie.
- Idealnie byłoby zarabiać tyle co tu w Polsce…
- To wtedy człowiek by się nigdzie nie ruszył i byłby z tego taki plus, że nie widziałabym rodaków zapominających o tym co święte.
-Ani Turków, co nie piją wina wytrawnego skoro jest słodkie.
Kobiety ze śmiechem kończą pić kawę. Do ogrodu wchodzi sąsiad Turek – na papierowych tackach niesie dwie solidne porcje karkówki z grilla. Turek stawia je przed kobietami.
- Bitte! Guten Apetit!
Turek odchodzi.
- Bezczelność ludzka nie zna granic!
- Co tam taki Arab wie?
- To go trochę usprawiedliwia.
- Ładnie wypieczone to mięso.
- No i pachnie.
- Jak to powiedziałaś, co tam taki Arab wie.
- To może herbaty zrobię, żeby nie zaszkodziło?
- Zrób Zosiu, tylko z cukrem, mięso trzeba gorącym popić.
BIBLIOTECZKA