Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Odkryty Talent

VISANT

 

 

ODKRYTY TALENT

 

W niewielkiej sali teatralnej odbywa się aukcja dobroczynna. Celem aukcji jest pomoc charytatywna, której beneficjentem ma być schronisko dla zwierząt. Licytowane są obrazy miejscowych twórców. Licytatorską jest wysoka, ładna i młodą dziewczyna. To Patrycja Miłostka, niedawna modelka, teraz marząca o karierze aktorskiej.

Licytacja cieszy się średnim zainteresowaniem. Widownia teatralna jest wypełniona w połowie. Patrycja licytację przeprowadza sprawnie, widać że praca na wybiegu dodaje jej pewności siebie, gorzej z kwotami uzyskiwanymi z licytacji, oscylują one w granicach do 1000 złotych, a i to bardziej zasługa wdzięku Patrycji, niż talentu autorów. Patrycja licytuje kolejne płótna.

- A teraz, drodzy państwo, piękne kwiaty w wazonie, idealny obraz do salonu, cena wywoławcza 500 zł!

Obraz nie wzbudza zainteresowania, sprzedaje się w zasadzie bez licytacji za kwotę 550 zł.

Nagle publiczność traci zainteresowanie licytacją, bo z dużym rumorem wchodzi na teren aukcji wysoki, postawny mężczyzna, ma problem z zajęciem miejsca w sposób nie zakłócający przebiegu aukcji. To Marian Geszewski, najbogatszy człowiek w mieście. Patrycja uważnie mu się przygląda, poprawia włosy.

- Poprosimy ostatni obraz, tym razem mamy dzieło zatytułowane „ Nowe spojrzenie „.Praca przedstawia połączone ze sobą bryły geometryczne, autor , jak państwo widzą jest z nami, to pan Jacek Renar, nasz nowy mieszkaniec.

Renar jest mężczyzną niskim, w średnim wieku. Jedno co rzuca się w jego wyglądzie to okulary, mocne szkła w dużych oprawach. Nerwowo wyciera pot z twarzy, wstając dostaje skromne brawa.

- Przystępujemy do licytacji, płótno jest dużych rozmiarów, a wizję naszego artysty wyceniamy na kwotę 1500 zł, proszę kto z państwa jako pierwszy?

- 100 tysięcy!

- Przepraszam, czy dobrze usłyszałam? Bardzo prosiłabym, bez żartów.

- 100 tysięcy i ani grosza mniej!

Patrycja szuka wzrokiem hojnego licytatora, cała sala również. Renar podnosi ręce w geście triumfu. Błyskają flesze aparatów fotograficznych, Renar jest też filmowany przez regionalną telewizję, obecną przy licytacji.

- No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić na scenę naszego darczyńcę, jeśli dobrze rozpoznaję – to Prezes Geszewski.

Geszewski wolnym krokiem z lekka zataczając się, podąża w kierunku sceny. Renar w jednej chwili zupełnie traci na zainteresowaniu, wszystkie obiektywy są skierowane na Geszewskiego. Geszewski staje na scenie, zewsząd rozlegają się brawa. Patrycja zbliża się do Geszewskiego, nachyla się do jego ucha.

- Widzę, że ci odbiło, i to nie na żarty.

- Podpisałem dziś kontrakt życia, moje wyroby będą sprzedawane w całym kraju.

- Mimo wszystko…

Ktoś z końca sali krzyczy: „autor na scenę!

Renar nieśmiało dołącza do osób obecnych. Za Renarem podąża na scenę reporterka TV Beata Zasadna wraz z kamerzystą. Geszewski podchodzi do Renara, podnosi jego rękę do góry, zbliża się Zasadna.

- Co pan czuje w tej chwili jako autor, gdy stał się pan bohaterem licytacji?

- Cóż mam powiedzieć, czuję się jak odkryty talent.

Patrycja obserwuje sytuację z nieukrywaną złością. Geszewski natomiast, świetnie się bawi, Renar zaczyna ze szczęścia płakać. Jacek Renar jest teraz fotografowany wraz ze swym obrazem.

Patrycja odciąga w ustronne miejsce Geszewskiego.

- To ja jeżdżę dwa lata tym samym autem, a ty wywalasz fortunę na taki bohomaz?!

- Skarbie, to wszystko dla ciebie, przecież jutro będziemy w mediach całej Polski!

- Za jaką cenę…

- Powiedziałem, że uczynię z ciebie gwiazdę, i to był pierwszy krok.

Zasadna podchodzi do Geszewskiego.

- Przemysł mięsny raczej stroni od sztuki.

- Zawsze jest ten pierwszy raz.

- W imieniu zwierząt dziękuję, a czy pani spodziewała się takiego sukcesu?

- Marzyłam o tym.

- Zapraszam państwa do wspólnego zdjęcia z autorem i jego dziełem.

Renar rozdaje autografy wśród publiczności.

 

                                                           ***

W kuchni skromnej kawalerki przy stole siedzi Renar. Je skromne śniadanie, na kromkach chleba znajdują się śladowe ilości masła i dżemu, całość dopełnia herbata. Renar z niechęcią odkłada kromkę chleba, śniadanie przerywa dzwonek u drzwi. Podchodzi do drzwi, otwiera je. W drzwiach stoi puszysta 50-letnia kobieta. Ubrana jest w futro. Przed sobą trzyma kurczowo torebkę.

- Pan Renar?

- Tak.

- Chciałam nabyć pana obraz, można?

- W zasadzie, tak.

Kobieta przekracza próg, Renar zamyka drzwi od kuchni, kieruje ją do pokoju, w którym panuje bałagan. Kilkanaście płócien jest opartych o ściany i szafę.

- Wie pan, ja prowadzę sklep, chciałam go ozdobić, a pan taki sławny…

- Sklep, mówi pani?

- Z czegoś człowiek musi żyć, sklep jest znany i lubiany.

- Co panią interesuje?

- Coś takiego jak z aukcji, bardzo żałuję, że tylko jeden pan wystawił, co prawda nie mam możliwości Geszewskiego, ale zawsze.

- Coś takiego jak z aukcji? Dobrze, być może uda się coś znaleźć. Jaką kwotę pani zamierza zadysponować?

- 5, 6 tysięcy.

- Pani żartuje…

- Myślę, że to dobra cena, nawet za wysoka.

- Proszę opuścić moje mieszkanie.

- Panie, w księgarni dużo ładniejsze są za 500.

- Wyjdzie pani dobrowolnie czy mam pomóc?!

- Nie ma obawy, już wychodzę.

Kobieta oburzona opuszcza mieszkanie, Renar wraca do kuchni, zagląda do lodówki, jest pusta. Podchodzi do okna, wyciąga z kieszeni telefon komórkowy, sięga do drugiej kieszeni, wyciąga wizytówkę, wystukuje z niej numer. Po chwili: - Pan Geszewski? Nie ma, trzeba się umówić, to poproszę jutro, dopiero o 18, ale ja się nazywam Renar, rozumiem, będę o 18.

Renar wychodzi z mieszkania, zamyka drzwi, zbiega po schodach, szybkim krokiem przemierza ulicę, cały czas sprawdzając czy wzbudza zainteresowanie przechodniów. Gdy widzi, że praktycznie go nie ma, przyspiesza jeszcze bardziej, dociera do dworca autobusowego. Dochodzi do stanowiska, przy którym stoi autobus, wchodzi do niego. W autobusie jest włączone radio. Kierowca spogląda na zegarek.

- Włodowo raz, proszę.

Kierowca podaje bilet, patrzy na Renara.

- O, nasz bohater.

Renar jest wyraźnie zadowolony.

- Życzy pan sobie autograf?

- Nie, dziękuję.

Renar zajmuje miejsce w autobusie.

- Proszę pana, może pan wyłączyć radio? Jestem bardzo zmęczony.

Kierowca niechętnie spełnia prośbę.

Podróż trwa krótko, autobus przejeżdża dosłownie kilkanaście kilometrów, Renar w trakcie podróży cały czas sondował współpasażerów czy go rozpoznają, zdegustowany brakiem zainteresowania wysiadł z autobusu po dotarciu na miejsce.

Dworzec we Włodowie jest skromny, od razu można poznać, że to mieścina. Renar kieruje swe kroki do poczekalni. Budynek jest jednopiętrowy, na parterze poczekalnia, na piętrze znajdują się zakłady usługowe. Renar idąc korytarzem w chodzi do salonu fryzjerskiego. Otwiera drzwi. W zakładzie nie ma nikogo poza właścicielką, jest nią była żona Renara – w miarę szczupła, niska blondynka. Na widok Renara uśmiecha się.

- Jak byliśmy małżeństwem, nigdy mnie uśmiechem nie witałaś, może na początku…

- Ale teraz jesteś sławny, kto by przypuszczał.

- No widzisz, że wystarczy opuścić prowincję.

- Czy ja wiem. Co cię sprowadza?

- Mam prośbę.

- Pieniądze?

- Żeby nie skłamać, to tak.

- Nie do końca wiem czy chciałabym być sławną skoro…

- Nic nie rozumiesz, już wkrótce będę dysponował sporym majątkiem, tylko…

- Tylko co?

- Boże, czy mam swoje obrazy sprzedawać byle komu, zrozum, dziś wchodzę do świata biznesu, a tam jedno słowo…

- Tak, tak, ile?

- Dwa, trzy tysiące.

- Słuchaj Jacek, dam ci pięć ale mam warunek.

- Jaki?

- Zrzekasz się prawa do lokalu.

- Mówisz pięć, ale zrozum, to ja stworzyłem ten zakład.

- Zgadza się, przecież tak naprawdę jesteś fryzjerem.

- Musisz wracać do starych czasów, liczy się dziś.

- Przecież wchodzisz do świata biznesu.

Po zastanowieniu: - No dobra.

- Bardzo się cieszę, dziś dam ci pół, a resztę u notariusza.

- Daj wszystko, a ja szybko napiszę oświadczenie, nie mam czasu na notariusza i nie mam czasu dla Włodowa.

- Dobrze, mam nadzieję, że będzie ważne.

- Możesz być spokojna, już nie jestem fryzjerem i pewne zachowania muszę odrzucić.

- Rozumiem, pan artysta musi dbać o opinię, jak tak, to proszę, pisz

Renar szybkimi ruchami pisze oświadczenie. Była żona czyta zrzeczenie się praw do lokalu.

- Gdzie są pieniądze?

- Zaraz ci dam.

- Masz tyle tutaj?

- Zakładałam, że po sukcesie, będziesz u mnie jak nie dziś, to jutro.

Fryzjerka podchodzi do szuflady, wyciąga kopertę.

- Proszę.

Renar odbiera kopertę.

- Nie przeliczysz?

- Zawsze miałem do ciebie zaufanie.

- Proszę, proszę, nowy styl bycia.

Niedawna żona Renara spogląda na oświadczenie.

- I jeszcze nowe…

- Daj spokój.

Renar wychodzi. Na dworcu jest postój taksówek. Renar wsiada do pierwszej.

- Do Zakładu Geszewskiego, wie pan?

- Do filii, czy…?

- Do siedziby.

- To będzie spory kawałek.

- Proszę jechać.

Kierowca przygląda się Renarowi w lusterku.

- Ja to pana skądś znam.

- Bardzo możliwe, co by nie mówić, od pewnego czasu jestem telewizyjna twarz.

- Faktycznie, pan udziela porad, jak remontować mieszkanie, o 7 to idzie, czy jakoś tak.

- Proszę uważać na drogę!

Podróż upływa w milczeniu. Renar stara się nawet ukryć twarz, kierowca udaje, że stracił zainteresowanie Renarem. Taksówka dociera na miejsce.

Renar płaci, wysiada, przekracza próg budynku firmy „ Geszewski i s-ka”, staje przed gabinetem prezesa, wchodzi.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry, czym mogę służyć?

- Ja do prezesa.

- Jest pan umówiony?

- Jestem trochę wcześniej.

- Pana nazwisko?

- Renar.

Sekretarka przegląda listę osób umówionych.

- Renar jest, ale o 18.

- Nie zajmę dużo czasu.

- Prezes jest bardzo zajęty.

- Ale ja nazywam się Renar.

- Już słyszałam, zapraszam o 18.

Renar wychodzi, mija rząd budynków, przystaje, zauważa kawiarnię, wchodzi do niej, zamawia kawę, o godzinie 18 jest na powrót w sekretariacie. Z gabinetu prezesa wychodzi Geszewski.

- To co, cześć pracy.

- Jeszcze ten pan do pana.

Geszewski przygląda się Renarowi.

- Pan do mnie, w jakiej sprawie?

- Nie poznaje mnie pan?

- A tak, już teraz tak, pan artysta, no proszę.

Gabinet Geszewskiego jest urządzony z przepychem: skórzane fotele, wielkie dębowe biurko, zewsząd bije bogactwo.

- Proszę siadać.

Renar zajmuje fotel.

- Czym mogę służyć?

- No, podczas aukcji mówił pan, że chętnie objąłby pan mecenatem jakiegoś artystę.

- To już się dzieje, proszę.

Geszewski podaje ulotkę reklamową swoich wyrobów. Renar czyta ją.

- Co pan na to?

- Doskonała, tylko tu pisze, że pan prezes wydał rekordową kwotę na cel dobroczynny, a o mnie ani słowa.

- Jak mogę panu pomóc?

- Czy nie byłby pan zainteresowany moim tryptykiem „Romby w przestrzeni”?

- Pewnie tak, ale czy nie ma pan czasem obrazów ze scenami łowieckimi? Wie pan – jeleń, myśliwy…

Renar wyciąga chustkę z kieszeni, ociera pot z twarzy.

- Albo „ Ułan na koniu”, albo „Konie w galopie”…

- Nie, nie mam.

- No to jak tak, to tak.

Geszewski wstaje zza biurka, wyciąga na pożegnanie rękę, Renar z rezygnacją podaje swoją i przybity opuszcza gabinet.

Zupełnie załamany Renar pieszo pokonuje drogę do domu. Czekając na przejściu dla pieszych na zmianę świateł, do Renara i innych podchodzi młoda dziewczyna z plikiem ulotek, rozdaje je przechodniom, otrzymuje ulotkę również Renar. Na ulotce widnieje napis: Talarski ubezpieczenia „BEZPIECZNY  DOM”.

Renar w domu jeszcze raz czyta ulotkę firmy ubezpieczeniowej i kładzie się spać w ubraniu.

Nazajutrz próbuje odszukać kobietę, której odmówił sprzedaży obrazu, bez rezultatu.

Zmęczony poszukiwaniami, postanawia odpocząć na ławce. Naprzeciw siebie widzi szyld „Bezpieczny dom”. Sięga do kieszeni marynarki, wyciąga portfel, przelicza pieniądze i wchodzi do firmy „Bezpieczny dom”.

Firma jest dopiero urządzana, gdzie niegdzie pracują jeszcze robotnicy. Korytarzem idzie wysoki, silnie zbudowany mężczyzna, ubrany w garnitur. Na widok Renara, przystaje.

- Pan do nas, Talarski moje nazwisko.

- Mam pytanie, czy można ubezpieczyć u państwa kolekcję obrazów?

- W zasadzie tak. Zapraszam do mnie.

Renar i Talarski wchodzą do biura Talarskiego. Gabinet jest gotowy do pracy. Talarski siada za biurkiem, Renar naprzeciw.

- Proszę spocząć, kolekcję obrazów?

- Tak.

- Uznanych malarzy?

- Nie, moje.

- Teraz pana poznaję, nasza gwiazda!

- Wolałbym, odkryty talent.

- No tak, skromność ponad wszystko.

- Możemy przystąpić do kwestii ubezpieczenia?

-Tak, sfotografujemy pana dzieła i ubezpieczymy.

- Formalności też tutaj?

- Nie, nie, tym się nie zajmuję, przyślę do pana agenta, ma pan dzisiaj czas?

- Świetnie, tak.

- No to do widzenia, jak pana godność i adres?

- Renar, Kwiatowa 16 m. 20.

- A tak, rzeczywiście.

Renar wychodzi. Talarski stuka palcami ręki o biurko, wstaje zza biurka, otwiera drzwi, wychyla się zza nich.

- Mrówczak!!!

Z końca korytarza wychodzi z biura młody człowiek, blondyn, średniego wzrostu, ubrany w garnitur i nienagannie wyprasowaną koszulę, resztę dopełnia szeroki czerwony krawat. Talarski wraca do swego gabinetu, Mrówczak wchodzi.

- Mamy pierwszego klienta, ale musisz iść z aparatem.

- Co ubezpieczamy?

- Obrazy.

- Czyje?

- No tego co to był z nim taki szum na aukcji.

- Nie uważa prezes, że to ryzykowne?

- Dlaczego?

- No bo jakby co z tymi obrazami…

- Tak, tak rozumiem… Pierwszy klient, zresztą już wiem, zrobisz tak: ubezpieczysz je tylko na wypadek kradzieży.

- Nie rozumiem.

- A jakie jest największe zagrożenie dla nich?

- Jakie?

- Na pewno nikt ich nie zechce kraść, czyli co, pozostaje zalanie lub pożar, innych zagrożeń nie widzę.

- Nie do końca rozumiem…

- Oj Mrówczak, Geszewski dla swojej Pati zrobi wszystko, zresztą, były rzeźnik mecenasem sztuki, jaka wymowa.

- Rozumiem, a jego żona się na to godzi?

- W tym przypadku mamy do czynienia z nowoczesnym małżeństwem, ona mu nie pozostaje dłużna, ciekawe jak długo?

- Na pewno nikt nie skusi się na kradzież.

- Mrówczak, a kto to kupi? Do roboty.

 

                                                           ***

Renar puka do drzwi, które znajdują się naprzeciw jego mieszkania. Drzwi otwiera starsza kobieta.

- Pani Ireno, mam prośbę.

- Słucham, panie Jacku.

- Tak się składa, że jestem zmęczony tym szumem wokół mnie, wszyscy mi się przyglądają, proszą o autograf, wywiady.

- Naprawdę?

- Niestety.

- No tak, ale teraz to najwięcej się mówi o rozwodzie Geszewskich, może i o panu też, ale Geszewskiej żal, co te pieniądze robią….

- Zostawmy Geszewskich, pani Ireno, wyjeżdżam na tydzień, mam prośbę, proszę zwrócić uwagę na moje mieszkanie.

- W jakim zakresie?

- Wystarczy jedynie sprawdzać czy drzwi są zamknięte.

- Tylko tyle, a gdzie pan jedzie?

- Do mojego przyjaciela z czasów szkolnych, Popielarskiego, jest leśniczym. Kontakt z naturą dobrze mi zrobi.

- Na pewno, a co z obrazami?

- Ubezpieczone i solidne zamki też są. A tu ma pani numer telefonu do mnie.

- Rozumiem. Oby się nie przydał.

Renar stara się od dłuższej chwili sfotografować zacienioną dolinę, ale albo ktoś przechodzi, albo zmieniają się warunki oświetlenia, które obniżają jakość zdjęcia, już ma fotografować, gdy dzwoni telefon.

- Czy pan już wrócił?

- Nie, czy coś się stało?

- Przed sekundą sprawdzałam i drzwi są otwarte.

- Poważnie?!

- Tak, nie wchodziłam.

Renar kończy rozmowę, nerwowo szuka w komórce nowego numeru telefonu, wystukuje go na klawiaturze.

- Beata? Renar. Chyba ktoś włamał się do mojego mieszkania, wiesz gdzie mieszkam? O.K.

Na dużej prędkości auto terenowe hamuje na ulicy Kwiatowej. Z auta wyskakuje Renar. Przed blokiem jest Beata Zasadna, plus kamerzysta. Ekipa TV i Renar wchodzą do mieszkania. W mieszkaniu panuje nienaganny porządek, nic nie zginęło poza obrazami.

- No to mamy wiadomość dnia! Nie gniewaj się Jacek, wiem że jesteś załamany, skomentujesz na gorąco?

- Gdzie mam stanąć?

Operator ustawia Renara i „najeżdża” na Zasadną.

- Dziś w godzinach nocnych pracownia malarza Renara została okradziona, proszę o krótki komentarz poszkodowanego.

Renar poprawia włosy.

- Oto cena sławy, proszę wybaczyć, nie mogę mówić, właśnie przypomniałem sobie, że nie zawiadomiłem policji w zdenerwowaniu.

- Dwa słowa, Jacku.

- Nie wiem kiedy dokładnie skradziono obrazy, obawiam się najgorszego, że nie ma ich już w kraju.

- Tyle Jacek Renar. Będziemy się tej sprawie przyglądać starannie. Mówiła Beata Zasadna dla TV Regionalnej.

Po kilkunastu minutach do mieszkania Renara wchodzi ekipa śledcza w osobach inspektora Wolta i sierżanta Matlaka. Wolt to przystojny, wysoki brunet, Matlak niski blondyn. Rozpoczynają czynności śledcze.

Mija kilka dni od zdarzenia. Po ogródkach działkowych spaceruje kloszard, jest noc. Kloszard potyka się o pręt wystający z ziemi, podnosi go, podchodzi do pierwszego z brzegu domku, podważa prętem okno, z łatwością je otwiera, wchodzi do środka, próbuje zapalić światło, elektryczność nie działa. Wyciąga z kieszeni zapalniczkę, zapala ją. Rozświetla mrok, a tu w każdym możliwym miejscu leżą obrazy, na których znajdują się figury geometryczne ukazane z różnej perspektywy.

Wolt pracuje na komputerze w swoim biurze. Patrzy na zegar ścienny, jest godzina 16, wyłącza komputer, ziewa, podchodzi do wieszaka, zdejmuje płaszcz, ubiera go. Wchodzi Matlak.

- Matlak, nie teraz.

- Mamy trop w sprawie Renara.

Wolt ściąga płaszcz, siada.

- To znaczy?

- Bezdomny, którego tożsamość sprawdzamy, dziś od rana usiłował sprzedać obrazy Renara chodząc po mieście, zainteresował się nim patrol. Powiedział, że znalazł je w domku na działce, okno było otwarte, z ciekawości wszedł.

- Posłałeś tam kogoś?

- Jest dzielnicowy.

- To teraz pora na nas, do kogo należy działka?

- Andrzej Szalbierz, przebywa w USA.

- Matlak, niedługo mnie zastąpisz.

Do studia TV został zaproszony Renar i Wolt. Audycję prowadzi Zasadna. Renar jest zdenerwowany, Wolt spokojny.

- Czyli, panie inspektorze, odzyskał pan wszystkie obrazy? Gratulacje.

- Dziękuję.

- Ale sprawca pozostaje na wolności.

- Sprawdzamy wszystkie wątki.

- Czy może pan uchylić rąbka tajemnicy?

- No cóż, działka, na której były obrazy należy do Andrzeja S., od paru lat przebywającego w USA.

- Czyli sugestia pana Jacka miała uzasadnienie.

- Będziemy to sprawdzać.

- Dziękuję państwu za uwagę i jeszcze na marginesie dodam, że przed wejściem na antenę pan Renar przyrzekł mi, że wszyscy państwo, którzy chcą nabyć obrazy z odzyskanej kolekcji, nabędą je, tylko nie wiem czy ich wystarczy, ale mistrz na pewno sprosta oczekiwaniom oczywiście po odzyskaniu, dziękuję.

W studiu gasną światła. Zasadna dziękuje Woltowi i Renarowi, kamerzyści opuszczają studio.

- Bardzo pan tajemniczy, inspektorze.

- Niestety, wielu tropów nie ma.

- Zostanie pan z nami chwilę?

- Tak się składa, że obchodzimy dziś z żoną 7 rocznicę ślubu a ja nie mam prezentu.

- W tej sytuacji, nie zatrzymuję pana.

Wolt opuszcza studio, żegna się. Po przejściu kilkuset metrów, wchodzi do księgarni w poszukiwaniu prezentu dla żony, przechadza się między półkami, przystaje przy książce p.t. „ Impresjoniści francuscy – Renoir”.

Po paru dniach do Renara przychodzi sierżant Matlak. Renar pracuje przy sztalugach. Jest niezadowolony z wizyty Matlaka.

- Ma pan dla mnie jakieś wiadomości, sierżancie?

- Chyba zamykamy śledztwo, obrazy odzyskane…

- Tak, to najważniejsze.

- Okropnie dziś ciepło.

- Niestety, nie mogę odejść od sztalugi, proszę się obsłużyć, w lodówce na pewno znajdzie pan coś do picia.

- Dziękuję.

Matlak idzie do kuchni Renara, nie otwiera lodówki, odsuwa szuflady kredensu jedna po drugiej. Po chwili powraca.

- Aha, byłbym zapomniał, inspektor Wolt prosi pana do nas jutro na 9, odpowiada panu?

- W jakim celu?

- Tego nie wiem.

- Dobrze, będę.

Wolt jest w swoim biurze, jest godzina 9, pije kawę, wchodzi Matlak.

- Jest artysta.

- To daj go.

Po chwili Renar wchodzi.

- Proszę siadać.

- Dziękuję.

Renar siada.

- Czy coś nowego wydarzyło się w sprawie?

- Pan pochodzi z Włodowa, tak?

- Nie rozumiem.

- Zapytam jeszcze raz, pochodzi pan z Włodowa?

- Tak, ale jaki ma to związek ze sprawą?

- Istotny. Widzi pan, spora liczba śledztw udaje się rozwiązać dzięki przypadkowi, jest też grupa ludzi, która twierdzi, że przypadek nie istnieje.

- Proszę nie tłumaczyć.

- Dlaczego nie poinformował nas pan, że nazwisko Renar, to nie jest pana jedyne nazwisko?

- Poprzednie by mi hamowało rozwój, to nie jest przestępstwo…

- Ma pan rację, panie Renar, czy może Szalbierz.

- Już tłumaczę: zataiłem ten fakt w śledztwie, bo uznałem, że padłem ofiarą prowokacji. Ktoś celowo podrzucił moje obrazy na działkę brata.

- Jaki by miał w tym cel?

- Moja sława wielu osobom przeszkadza…

- Niech pan nie będzie śmieszny.

- To żaden dowód, złodziej ukrył je tam przypadkowo.

- Ale ja należę do grupy ludzi, która nie wierzy w przypadek.

Wolt odsuwa szufladę biurka, wyjmuje z niej dwa klucze i rzuca je na biurko.

- Poznaje je pan?

- Nie mam zwyczaju przyglądać się kluczom.

- A sierżant Matlak, ma.

- Nie rozumiem.

- Te klucze pochodzą z pana domu i idealnie pasują do domku pana brata.

Renar spuszcza głowę, ociera chustką pot z twarzy.

- Niech pan powie, co panem kierowało; wyłudzenie, odszkodowanie…

- W mniejszym stopniu, tylko wielkich malarzy obrazy padają łupem złodziei a ja chciałem być tylko wielki.

- Na koniec powiem panu tylko jedno: zbyt duża różnica jest między twórczością pana a Renoira, i w tym upatrywałbym pana porażkę.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial