Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Pakt Z Aniołem

PAWEŁ OBLIZAJEK

 

 

PAKT Z ANIOŁEM

 

 

Mawiają, że w życiu każdego człowieka zdarza się choć jeden taki dzień, którego się nie zapomina. I to nie dlatego, że się nie potrafi, ale dlatego, że w jakiś niewysłowiony, odczuwalny jedynie sposób czuje się, że ów dzień jest tym, co decyduje o całej właściwej samemu sobie istotności.

Takie dni - zwykłym ludziom - nie zdarzają się więcej niż parokrotnie. Można porównać je do wąziutkiej, acz głębokiej linii kreślarskiej zapisanej na sercu, albo stop-klatki wypalonej na siatkówce oka; jasne jest wiec, że od nadmiaru takowych można by zwariować.

Zwłaszcza jeśli owe dni związane są z miłością.

Tylko wyjątkowy sadysta splótł by je dodatkowo z czymś tak nadprzyrodzonym i - zdawałoby się - nierealnym, jak Anioły i Demony.

I choć miłosne historie potrafią być prawdziwie niestworzone, to tłem dla tej jest nieustanna walka pomiędzy istotami niebiańskimi, a człowiekiem, który w miłości nie zaznał granic, i jest gotów by zabić, byleby zdobyć swoją wyśnioną kobietę.

Cóż taki ktoś może zrobić, gdy słyszy z ust ukochanej:
⁃ Kocham cię, ale to koniec.

Długo nie musiałem się zastanawiać. Łzy - jak dotąd niezauważone - zaczęły zaznaczać swą obecność mroźnym szlakiem na policzkach, ale mimo to, nie byłem w stanie poświęcić im więcej uwagi.

Oto bowiem spomiędzy chmur na nieboskłonie zaczęły sięgać ku mnie dłonie. Ale nawet ich rosnący w oczach kształt nie był tak dziwaczny jak srebrno-biała tarcza księżyca, po której nagle zaczęła poruszać się purpurowo czerwon, olbrzymia wskazówka.

Nie miałem pojęcia, cóż te znaki zwiastują, a jednak odruchowo zdałem sobie sprawę, że tam na gorze jest tylko jedna osoba, która może chcieć mi coś powiedzieć.

Przepełniony goryczą i zagryzionym bólem po jej ostatnim zdaniu, powiedziałem:
⁃ Boże, zabiję ciebie i całą twoja anielska świtę. Żadnej litości. Może tym razem wreszcie zrozumiesz dlaczego nie warto wtykać starczego nosa w ludzkie sprawy. Zwłaszcza moje. Ilekroć się staram, ilekroć chcę dla Dominiki stać się kawałkiem nieba, ty się wpierdalasz. Faktycznie - parsknąłem - cud stworzenia. Prawie jak ten twój pierworodny, Lucyfer.

Zapaliłem papierosa.
⁃ Amen.

Już wiedziałem gdzie muszę iść. Znałem tylko te jedno miejsce; tam, gdzie sam Stwórca lubił przebywać.

Całą drogę starałem się ignorować ukłucia niepokoju i wizgi własnej, niespokojnej duszy. Wiedziałem jakie są zasady, a mimo to myślałem tylko żeby tuż po wejściu do środka zamówić drinka, którego istoty niebieskie lubią nazywać Rarytas Odkupionej Duszy, tyle, że - mimo wszystko - wolałem nie odpływać, nie zapominać; chciałem żeby myśli nadal skupiały się na mojej księżniczce, i na tym, co było.

Muzyka pogrzebowa uderzyła we mnie tuż po otwarciu drzwi. Anioły i inne niebieskie istoty

zdawały się jeszcze bardziej smętne niż zwykle, a stojące w środku sali dwie półotwarte trumny domykały kreację uroku. Przez chwilę czułem nas sobie spojrzenia tych wszystkich celestiali, ale skoro Starego nie było, nie było imprezy, nawet porządnego wina nie było, tylko ten ich rarytas dla straceńców; wiec skoro tak, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.

I wtedy zobaczyłem.

A to, co zobaczyłem, wymuszało odwrócenie wzroku. 2
Wyglądało jak sen, ale nim nie było.

Krzyż, tak znajomy krzyż, z cynowaną tabliczką w miejscu łączenia płaszczyzn. I wyryta na niej data. Dzień, którego nigdy nie zapomnę.

Nagłe uczucie niepewności odezwało się cichym, lekko drżącym głosem w mojej głowie:
⁃ To podstęp... zobaczysz.
⁃ Ale... - odpowiadałem sam sobie.
⁃ Nie. Żadne ale. Śmierć jest za rogiem, koteczku.
⁃ A może..
⁃ Może, co?
⁃ ...nadzieję?

Zdaje się, ze wtedy ten wewnętrzny głos potrząsnął głową w mojej własnej; ale nie zdążyłem się na tym zastanowić, bo zobaczyłem dwóch gości. Wyglądali mniej więcej jak ochroniarze zatrudniani przez Zastępy Niebieskie - wszyscy ci, którzy po śmierci wolą sami zrekapitulować swoją winę, zamiast trafić prosto do Piekła.

Przyglądając się tym dwóm zacząłam wybierać numer; a po dwóch sygnałach usłyszałem:
⁃ Hello there, Młody!
Jego głos był równie znajomy, co nieoczekiwany,... Odruchowo osunąłem telefon od oczu i zerknąłem na wybrany numer: 666. Nieźle, a zdawało mi się, ze tego jednego akurat nikt nie odbiera.
⁃ Dobrze, że dzwonisz - powiedział.
⁃ Tata? - zdziwiłem się. - Że niby jesteś centralą Ubera?
⁃ Nie, ale tak coś czułem, że chcesz pogadać. Byłeś w barze, prawda?
⁃ Już donieśli? - parsknąłem zastanawiając się, który z celestiali pierwszy pokonał barierę we własnej głowie: oto musi dodzwonić się do swojego nieogarniętego umysłem zwierzchnika.
⁃ Przyjadę po ciebie - zaproponował. - Przyda ci się chwilka w raju.
⁃ Tylko weź trochę tego, tego - fikuśnego zapomnienia - roześmiałem się.
⁃ Stało się coś?
⁃ Ojciec - westchnąłem.. - Jak zwykle. Męczą mnie twoje Zastępy. Lubią się wtykać pomiędzy mnie i Dominikę. I zawsze...
⁃ Zawsze wracają, co?
⁃ Tak - odparłem. - Ile razy bym nie wygrał.
⁃ Nie pomyślałeś, że to Twoja lekcja?
⁃ Chcesz uczyć w taki sposób? - warknąłem. - Bóg powinien wybaczać, a nie..
⁃ Matki w to nie mieszaj - roześmiał się tym swoim serdecznym głosem. - I jak widać lubi karać swoje dziecko znacznie bardziej niż ten, którego zesłała do Piekła.
⁃ Jasne, nie ma to jak być Diabłem - odparłem.
⁃ A zdaje ci się, że skąd wzięły się te twoje, jak ty je nazywasz, celestiale?

⁃ Ale...
⁃ Daj mi chwilę - przerwał. - Zaraz będę. Dosłownie, zamknij oczy... 3.

 

Zrobiłem dokładanie tak, jak powiedział – zamknąłem oczy, a kiedy po chwili je otwarłem na ulicy, tuż przed moimi oczami stał samochód. Zapalony silnik wydawał gruby pomruk, a przez otwarte szeroko drzwi widziałem rozpostartego na fotelu ojca. Obok niego siedziała... Śmierć.
Przeniosłem wzrok z czarnej postaci na ojca, i drgnąłem zaskoczony, bo w oczach miał coś, czego jeszcze u niego nie widziałem... jakiś ogień. Potworny ogień.
- To jest Śmierć? - wydusiłem z siebie po chwili.
Ojciec kiwnął głową w stronę swojego upiornego towarzysza.
- Poznajcie się, to jest Kostek, mój dobry druh i stary przyjaciel.
- Siemka – rzucił tamten – jestem Paweł. Miło cię poznać. Przyjrzałem się czarno ubranej postaci, aż wreszcie odparłem
- E-e... Mi też miło. – Upiorny jegomość parsknął słysząc mój lekko drżący głos, więc dodałem: - Możesz mówić mi Staszek.
Patrzył na mnie chwilę ze zmarszczonymi brwiami, a kiedy rzuciłem mu pytające spojrzenie wzruszył ramionami.
- Wyglądasz na spoko gościa – powiedział tylko i przeniósł wzrok na ojca. Ten skinął tylko głową wychylając się nieco w moją stronę.
- Zmieniłeś się nie do uwierzenia, synek. A już szedłeś do usunięcia.
- Usunięcia? To dlaczego... Dlaczego nie zostałem... e-e usunięty?
- Doszliśmy z matką do wniosku, że zasługujesz na życie. Chyba tylko ty potrafisz nas połączyć na wieczność.
- Ja? Na wieczność? Was? Niby jak?
- A zwyczajnie. I pewnie, że ty. I jak mam być szczery to się nie umiałem doczekać już tego dnia.

 

- Ta – westchnąłem. - Ja chyba też. Ale jest jeszcze coś.
- Oho! - zaśmiała się śmierć, która chciała by tytułować ją Kostkiem.
- Napijesz się ze mną – powiedziałem stanowczo. Nigdy się z tobą nie napiłem, a chyba

chciałbym przed – zerknąłem na Kostka – przed śmiercią.
- A napiję – ojciec skinął głową. - A jak chodzi o śmierć, to... Wiesz, ona to taka fikcja dla ludzkości. Jeszcze nie czas żeby ludzie poznali pełną prawdę. Nie za mojej kadencji w każdym razie... Za twojego panowania to co innego.
Z każdym kolejnym słowem oczy mi się rozszerzały. Niby wiedziałem o czym mówi, ale ciężko było przejść nad tym do porządku dziennego.
- To ładne zaplanowałeś dla mnie życie.
Machnął ręką, a pan Śmierć – Kostek, chyba spojrzał na zegarek.
- Wsiadaj do auta, jedziemy, szkoda czasu – powiedział ojciec.
Bez słowa władowałem się do środka. Tata kiwnął tylko głową i zaczął gmerać przy lusterku, ale Kostek sięgnął szybkim, wyćwiczonym ruchem za pazuchę czarnej szaty i wydobył z niej pękatą szklankę, a kiedy już wetknął mi ją w rękę, powtórzył diablo szybki ruch, tym razem jednak wyjmując pokrytą warstwą grubego lodu butelkę wódki.

 

4.

 

Na etykiecie były grube, krwisto czerwone litery: Wódka z dusz nieczystych. Kostek patrzył z uśmiechem jak przyglądam się butelce, a chwilę później już polewał.
- No, spróbuj – odezwał się. - Nie każdemu śmiertelnikowi podchodzi.
Smak był nie do opisania. Wychyliłem szybko to co było w szklance i natychmiast wyciągnąłem rękę, a Kostek bez słowa znowu mi nalał. I następnego.

Dopiero po czwartym dotarło do mnie, że w samochodzie, przyjemnie w tle, gra muzyka. Znałem ten kawałek. C.C. Catch – Stay, to jedna z moich ulubionych piosenek, bo idealnie pasuje do mojego usposobienia, ale co ważniejsze, przypomina mi pewną stacje z moją księżniczką... Byłą księżniczką. I chociaż uwielbiałem ten kawałek, to zdałem sobie sprawę, że właśnie odkryłem w nim słaby punkt, bo wiecie, najpiękniej na świecie śpiewała właśnie Dominika. Gdy tylko o niej pomyślałem, od razu wyczułem delikatną woń jej perfum.
- Wy też to czujecie? - zapytałem siedzących na fotelach z przodu. - Perfumy, damskie perfumy.
- Ja tam nic nie czuję – odezwał się Kostek momentalnie, a ojciec zerknął przez ramię.
Wyglądał na zaniepokojonego.
- Synek, żadnych perfum. Tylko Kostek – parsknął odwracając się znowu nad kierownicę. - A czemu pytasz?
- Coś tu nie gra – pokręciłem głową. - To jej perfumy – powiedziałem z naciskiem. - Albo szkodzi mi ta wasza wódka, albo jej dusza, mimo naszego rozstania, została ze mną. Tak jak kiedyś moja przy niej, gdy... Byłem daleko.
- Alkohol ci raczej nie zaszkodził – odpowiedział ojciec, a Kostek gorączkowo pokiwał głową. - A osoba, która cię kocha, zawsze jest tam gdzie ty, nie ważne, czy tego chcesz, czy nie. Przynajmniej jeżeli naprawdę ją kochasz.
- Czemu ja to wszystko robię? - rzuciłem nagle, aż i Kostek i ojciec spojrzeli na mnie. - No, wszystko. Prorocze sny, słowa, które się stają prawdą tuż po ich wypowiedzeniu...
- A, o to chodzi – parsknął ojciec. - Żebyś mógł zmienić bieg swojego życia, synek.
- Ale kiedy ja nie mogę. A przynajmniej nie zawsze.
- Jak nie możesz... - zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. - Jak nie możesz to znaczy, że Matka ma z tym coś wspólnego.
- Nie jestem jakąś zabawką, do cholery! - warknąłem. - Jak widzę, ktoś dzisiaj jednak oberwie – odparłem podekscytowany.
- Krew nie woda, ot co – wtrącił Kostek.
- Tak, a moja krew płynie w moim synu – powiedział Ojciec. - Matkę to trochę, prawdę mówiąc, wkurwia, bo chciałaby coś z tym zrobić.
- Nieźle – roześmiałem się. - Coś czuję Ojciec, że ta bajka niedługo wejdzie w nowy rozdział.
Wyciągnąłem rękę ze szklanką pomiędzy fotelami.
- A ty Kostku drogi, polej jeszcze.
Po kilku głębszych samochód zjechał z drogi szybkiego ruchu, i w przedniej szybie zacząłem widzieć sporych rozmiarów willę, do której się zbliżaliśmy.

 

5.

 

Dostrzegłem też, że wszystko przed nami zrobiło się nieco rozmyte, rozmazane, a w chwilę później zaroiło się od pojawiających się wszędzie istot. Anioły pikowały prosto z nieba, a ze spękanej ziemi dookoła budynku wychodziły Demony.
- A oni tu czego chcą? - rzuciłem w stronę ojca.
- To z twojego powodu. Wyczuwają, że jesteśmy blisko. No i chcą się przygotować na uroczystość.
- Nie przepadam za imprezami – prychnąłem przechylając resztkę tego, co miałem w szklance. - Mama też będzie?
- Będzie – pokiwał głową ojciec. - Nawet nie wiesz jaką miała ochotę zobaczyć swojego syna rodzonego.
- Czyli, że jest i źle, i dobrze – parsknąłem. - A chuj z tym.
- Spokojnie, synek, co nas nie zabije to wzmocni – odparł ojciec i zobaczyłem w lusterku jego szelmowski uśmiech.

- Co w tej sytuacji jest aż nadto dwuznaczne – zaśmiałem się klepiąc Kostka po ramieniu. - Ty ją ciągle kochasz, co? - zapytałem w końcu ojca.
- Miłuję aż po grób – powiedział uśmiechając się tym razem w stronę towarzysza, którego mina sugerowała, że wszystkie żarty o śmierci – sobie samym – poznał już dawno temu. - Aż po grób – powtórzył ojciec, chociaż zabrała moje serce.
- Dlaczego zabrała? - zapytałem zaciekawiony. Ojciec westchnął głęboko.
- Któregoś dnia, przy kolacji – pociągnął nosem głośno. - Było wtedy słonecznie, pamiętam, i rozmawialiśmy o twoich narodzinach. Chciałem mieć chociaż przez chwilę taką moc jaką ma ona, ale przy tym mieć swoje zdanie. Pokłóciliśmy się o to. I chyba stwierdziłem, że to dlatego, że one, kobiety, zawsze chcą być górą i rządzić nami. No i wtedy...
- Się wkurwiła – parsknął Kostek.
- No... Łatwo nie było – przyznał tata. - Wtedy mnie rzuciła. I wyniosła się. Zabierając przy okazji całą moją miłość...
- Razem z sercem – dokończyłem.
Przez chwilę słychać było tylko strzelający spod opon samochodu żwir.
- I nie może ci go tak zwyczajnie no, oddać? - zapytałem.
- Nie – pokręcił głową. - Nie tak łatwo jest zwrócić komuś serce. Zresztą, sam się przekonasz, na własnej skórze, ale już ci mogę jedno powiedzieć – nasze spojrzenia spotkały się w lusterku. - Całe nasze istnienie sprowadza się do kilku słów.
- Kochaj, albo giń – odezwał się Kostek.
- Otóż to – przyznał ojciec.
Nic nie odpowiedziałem, zamiast tego wlepiłem wzrok w boczną szybę i zobaczyłem, że te kilka kilometrów, które dzieliło nas od willi, przemknęliśmy w mgnieniu oka, i zanim się obejrzałem już byliśmy przy wejściu.
Nie zwracając uwagi na szalejące wokół samochodu celestiale wyszliśmy z klasą i gracją nowojorskich biznesmenów. Ojciec wziął mnie pod ramię, i zanim zorientowałem się co się dzieje, obaj z Kostkiem wypowiedzieli krótkie „tak”, a wielkie dębowe wrota się otwarły.
I tak oto weszliśmy do piekielnej willi samego Szatana, mojego ojca.

 

6.

 

Kiedy tylko przekroczyliśmy próg znikąd rozległa się głęboka fortepianowa muzyka. Znałem tą melodię, to było Meriage d'Amour, Paula de Senneville'a, zdaje się w wersji Jacob's Piano. Idealnie komponowała się z nieco upiornym ogromem pomieszczenia, w którym się znaleźliśmy. I z całą sytuacją, bo oto już w moim kierunku kroczyła Mama. W jej dłoni coś błyskało, coś na kształt sztyletu, ale nie to było najbardziej szokujące, bo najdziwniejsze było zachowanie aniołów., które jeden po drugim podchodziły w moją stronę i klękały, a tuż za nimi ich piekielne odpowiedniki, zbliżające się tylko po to, by pozdrowić mnie głębokim ukłonem.
Muzyka zamilkła jak cięta nożem, gdy tylko Mama znalazła się na wyciągnięcie ręki.
- Synu – odezwała się teatralnie. - Witam cię, wraz z poddanymi, którzy przybyli by cię zobaczyć. Jesteś tu dlatego, że mamy dla ciebie dar. Prawdziwie boski dar – uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła przed siebie ręce. - To sztylet prawdziwej śmierci.
Nawet specjalnie się nie zdziwiłem, zdaje się, że już jakiś czas temu cała ta sytuacja, te towarzystwo wydało mi się totalnie nierealnym snem.
- Super, dzięki – odparłem krótko. - Chociaż trochę to dziwne, że moja matka to Bogini, a ojciec to sam Pan Ciemności.
- Pewnych rzeczy nie zmienisz – odpowiedziała matka z uśmiechem. - Tak jak czasu nie cofniesz, choć możesz go zatrzymać. Najważniejsze jest to, że i ja, i tata cię kochamy. Mimo wszystkich twoich grzechów z przeszłości.
- Kochacie? - potrząsnąłem głowa. - Nie mogę powiedzieć, żebym tego doświadczył. Tym

bardziej, gdy wpieprzasz się mój związek, moją... miłość.
- To twoja pokuta, Stasiu. Każdy jakąś ma. A wierz mi – uśmiechnęła się tajemniczo – słyszałam co dzisiaj do mnie wykrzyczałeś.
- Tak mogą mnie nazywać tylko moi bliscy – odparłem jadowicie. - Jak Dominika, moja księżniczka.
Patrzyłem z satysfakcją, jak z ust matki znika uśmiech.
- A co do grzechów, jak mówisz, to cóż, jest takie przysłowie, wiesz? Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
- Synek – odezwał się ojciec. - Wściekasz się, jasne, masz prawo. Ale pamiętaj, ta twoja Dominika...
- Ona jest czystym Aniołem – dokończyła Matka.
- I jest tutaj – wtrącił półgębkiem Kostek. Skinąłem głową.
- Czyli dobrze myślałem. Gdzie jest teraz?
- Nie mogę nic powiedzieć. - Uśmiech znów powrócił na usta matki. - Ale niedługo ją zobaczysz.
- Mam nadzieję, że nic jej nie zrobiłaś. Bo inaczej pogadamy.
- Spokojnie – powiedział Ojciec sięgając w moją stronę, ale odsunąłem się odruchowo.
- Oddychaj głęboko.
- Uspokoić mnie może jedynie księżniczka Dominika.
- Poklepując go po policzku, z uśmiechem płynącym prosto z dwóch serc, które do niej należą – uzupełnił Kostek posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
- No – przytaknąłem. - Więc zamilcz, bo nic o mnie nie wiesz – zwróciłem się znowu do
matki.
W całej sali zrobiło się cicho, a ja zacząłem trochę odpływać, bo klepnięcie ojca aż mną
wstrząsnęło. Spojrzał na mnie zaniepokojony, ale w końcu uśmiechnął się i poprowadził mnie w kierunku eleganckich krzeseł.
Cały czas szukałem księżniczki Dominiki, ale bezskutecznie. Dopiero kiedy – znowu znikąd
– rozległa się coraz głośniejsza i głośniejsza muzyka, i jedna z ulubionych piosenek mojej księżniczki, Bryan Ferry – Slave to Love...

 

7.

 

… ujrzałem ją.
Stała pośrodku sali, pomiędzy aniołami i demonami, i poruszała się delikatnie w tańcu. Od razu się do niej wyrwałem, ale tata złapał mnie za nadgarstek i pociągnął, tak, że nachyliłem się jego stronę.
- Synek, opamiętaj się. Nie idź do niej.
- Puść mnie, ojcze. Nie jest dla ciebie ważny uśmiech dziecka?
- Słuchaj, synek, jest, pewnie, że jest. Ale to nie jest czas na tańce, czy Bóg wie, co tam jeszcze.
- Chcę z nią zatańczyć! Ten ostatni raz! Kocham ją, pragnę jej! - krzyknąłem. - Patrz!
Popatrz jak nieskazitelnie wygląda, jak tańczy. Ślicznie, olśniewająco... Księżniczkowo. Tak, że...
- Że słowa tylko psują efekt – wtrącił Kostek. Kiwnąłem mu głową z uznaniem.
- Nie daj się prowokować – powiedział ojciec posyłając Kostkowi srogie spojrzenie. - Nie kobiecie. A zresztą... - Przełknął ślinę i zerknął w kierunku stołu, gdzie siadła Mama. - Zagramy, w pokera. O wszystko – uśmiechnął się diabelnie. - Jak tak bardzo ją kochasz, oczywiście.
Już otwierałem usta, ale mnie uprzedził.
- Matka się zgadza.
- Dobra – skinąłem głową. - Wchodzę w to. Stawiam swoją miłość, duszę i ten cały

sztylecik.
- Wygrany bierze wszystko. Moce rządzące piekłem i niebem również – skinął głową ojciec zerkając jednocześnie na Matkę, która tylko skinęła głową z najdalszego końca stołu, zupełnie jakby słyszała naszą rozmowę.
- Kostek też gra? - zapytałem przyglądając się Śmierci.
- Tylko się przyglądam – odpowiedział.
- Szkoda, fajnie by się grało.
Wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się lekko.
- Może. Nie boisz się, że przegrasz wszystko? - zapytał.
- Zostaniesz z niczym – dodał ojciec.
- Kto nie ryzykuje nie pije szampana – parsknąłem siadając przy stole. - Ale... - szepnąłem pochylając się do Kostka. - Trochę się boję.
- Nie chcesz się z matką przygotować? - zaśmiał się ojciec. - Wiesz, psychicznie? Nie?
Fizycznie? Dobra, to szykujmy stół.
Pstryknął tylko palcami, i już wszystko było gotowe.

 

8.

 

Oczywiście nic nie mogło zostać tutaj tajemnicą. Kiedy tylko padło słowo „poker”, anioły i demony zebrały się wokół stołu jak muchy przy świeżej padlinie. I chociaż moje myśli krążyły tuż przy Dominice, to nie mogłem się pozbyć odczucia, że ktoś przy tym stole faktycznie zostanie... padliną.
Co jakiś czas, w przerwach pomiędzy tłoczącymi się celestialami widziałem moją Dominikę. To dawało mi potężną siłę. Wiedziałem, że nie mogę przestać... Nie mogę zrezygnować z walki o nas.
Na stole pojawiły się szklanki, i polano nam krystalicznego płynu, na widok, którego Kostek się uśmiechnął, tylko Matce podano wysoki, złocony kieliszek, od którego z daleka ciągnął się głęboki zapach wina.
Wszyscy przy stole spojrzeli na siebie, a w tych spojrzeniach można było wyczuć jakąś nieznaną mi wcześniej wrogość. Karty zostały rozdane, a gra się rozpoczęła. Przez chwilę nic dziwnego się nie działo... Karta mi szła, i byłem pewien, że wygram. Popatrzyłem na ojca, i zdziwiły mnie jego zmarszczone brwi.
- Coś zły jesteś, ojciec. Coś nie tak?
- A idź pan w cholerę! - krzyknął waląc pięścią w stół. Posłał matce ostre spojrzenie. - Pierwszy raz przegram w pokera odkąd go wymyśliłem!
- Może zaczniecie od nowa? - wtrącił się Kostek z ubocza.
- Nie, nie – ojciec pokręcił głową. - I tak dostanę te same karty – odparł posyłając swojemu towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Czemu miałbyś dostać te same karty? - parsknąłem zachłystując się wódką.
- Matki zapytaj! - warknął. - A zresztą widzę, że sama chce coś powiedzieć. Proszę, państwo szanowni – powiedział ojciec nieco teatralnie – zamilczcie. Bogini Wszystkiego chce przemówić.
Matka patrzyła na niego z kwaśnym grymasem na twarzy przez chwilę, ale w końcu uniosła swój złocony kielich wina i skierowała go w moją stronę.
- Wznieśmy więc toast – przemówiła – za to cudne uczucie pomiędzy mną i twoim ojcem, które zostanie przypieczętowane na wieki dzięki tobie. I wznieśmy toast za pytania, na które odpowiedzi w końcu się znajdują – dodała podając mi list. - W tym liście znajdziesz klucz na pytania, które muszą cię męczyć od wielu, wielu lat. Przeczytaj go, proszę, po wszystkim. Po wszystkim co się wydarzy. Na spokojnie.
- Dobrze – skinąłem głową. - Dziękuję. Ale...
- Tak?
- Co ja mogę dać tobie? się?

 

Zawahała się i zerknęła na ojca.
- Nie, nic – pokręciła w końcu głową.
- Mów, proszę – nie ustępowałem. - Widzę, że chcesz coś powiedzieć, tylko jakby... boisz

Matka uciekła na chwilę wzrokiem, ale kiedy znów na mnie spojrzała, w jej oczach znów widać było płomień.
- Wybacz mi proszę – odezwała się. - Te słowa, które wypowiadałam w twoją stronę. To tylko przez złość. A tacie wybacz, że chciał cię usunąć...
- Kiedy jeszcze nie miałeś Iskry Duszy w sobie – wtrącił ojciec.
- Wybacz, bo żałujemy za nasze uczynki. Chcę tylko powiedzieć, że... - pociągnęła nosem. - Dałeś nam wiarę w miłość. A był to gorzki dzień.
Ojciec skinął głową.
- Zapamiętaj te słowa, synek – powiedział. - Nic w życiu nie dzieje się przypadkiem.
Ująłem w dłonie zwinięty w rulon list, a celestiale stojące wokół nas zaczęły bezgłośnie poruszać ustami. W modlitwie.

 

9.

 

Tuż po toaście karty poszły na stół. Wygrałem. I wtedy się zaczęło.
Ojciec zerwał się z miejsca i dosłownie wybuchł, aż płomień strzelił wokół jego sylwetki.
Stół poszedł w drzazgi, i zanim się zorientowałem, on już kroczył w stronę mojej księżniczki Dominiki. A w dłoni trzymał sztylet.
Pobiegłem tuż za nim, ale wyprzedzał mnie o kilka solidnych metrów. Wtedy ryknąłem mocnym głosem:
- Księżniczko Aniołkowa, uważaj! Ten ostatni raz, odbierz moje słowa!
Ułamek sekundy później wszystko obróciło się drugą stroną. Ja już stałem plecami do mojej Dominiki, i zanim w ogóle dotarło do mnie co się dzieje, zobaczyłem przed sobą ojca.
I koszmarny ból.
Spojrzałem w dół, prosto na wystający z mojej piersi Sztylet Prawdziwej Śmierci.
Ojciec wycofał się pomiędzy drżących z podniecenia celestiali, ja padłem na kolana. I poleciałbym na twarz, ale tuż przy uchu usłyszałem szept mojej Dominiki.
- Misiu Staszkowy mój, kocham cię. Wiem, wiem, rzadko ci to mówię, ale proszę... Wyciągnij ten sztylet, obojętnie co myślisz, zrób to szybko. Bo jeśli nie, to zginiemy oboje.
- Na amen – usłyszałem głos Kostka.
Jej głos, i te słowa, dały mi coś czego chyba nigdy wcześniej nie czułem. Chwyciłem rękojeść sztyletu i jednym, zdecydowanym ruchem wyszarpnąłem go z piersi. Słabość i ból w momencie ze mnie uleciały. Wstałem na równe nogi trzymając w dłoni ociekający moją własną krwią sztylet.
Czułem, że dzieje się ze mną coś dziwnego, i moje odbicie – które widziałem w szeroko otwartych oczach Kostka tylko to potwierdzało. Moje własne oczy płonęły piekielnym ogniem, tak jak Demonom zebranym w sali. I nagle... Z moich pleców wystrzeliły śnieżno-białe skrzydła.
Anielskie skrzydła.
Starczyło jedno machnięcie i już znalazłem się przy cofającym się pomiędzy celestialami ojcu. Chwyciłem go za kark i uniosłem w powietrze.
- Jak mogłeś?! - wrzasnąłem mu prosto w twarz. - Jak mogłeś próbować ją zabić?! Uśmiechnął się tylko niezręcznie majtając nogami kilka metrów nad parkietem sali.
- Cóż mogę powiedzieć – wzruszył ramionami. - Jakoś nigdy nie lubiłem przegrywać. Tak po prawdzie to chyba pierwszy raz w ogóle przegrałem. I to z własnym synem. Cholera... - syknął.
- Co?! - krzyknąłem.
- Zdał sobie sprawę, że powinien być dumny – rozległ się z dołu głos Kostka.
- Wybaczysz mi? - odezwał się znowu ojciec.

- Dowiesz się – parsknąłem i puściłem go, aż poleciał na podłogę. - Dowiesz się razem z mamą. Jak już ogłoszę wasz wyrok. Ogłoszę i wykonam.
- A jaki to wyrok?
- Niech cię tak to nie martwi, ojcze. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Od teraz jesteś... - zwrócił się do mnie Kostek.
- Panem wszystkiego – dokończyłem za niego.
- Ale...
- Zamilcz, ojcze! Dam ci prawo głosu, jak zechcę.
Wylądowałem na nogach, chwyciłem ojca za kark i ruszyłem w stronę matki ciągnąc go po podłodze. Czułem w sobie rosnącą siłę. Już wyobrażałem sobie jak to będzie zabrać ich na sąd ostateczny.
Anioły i Demony zebrane w stali patrzyły raz na mnie, raz na ojca, raz na matkę, zupełnie nie wiedząc co się dzieje.

 

10.

 

Wraz z siłą narastał we mnie niewysłowiony ból, a jako Pan Wszystkiego, wiedziałem, że pochodzi z narastającej we mnie walki dobra i zła. Ból pulsował intensywnie, aż wyglądał dla mnie jak połączenie serca i umysłu.
Spojrzałem z góry za matkę. Wyciągnąłem rękę i ścisnąłem jej gardło, unosząc całą jej postać do góry. Krew przestała cieknąć po mojej piersi.
Trzymając matkę kilka stóp nad podłogą i ciągnąc przy nodze ojca, odwróciłem się w stronę zebranych na sali celestiali. I anioły, i demony przyglądały mi się z przerażeniem.
- Nie bójcie się, dzieci ukochane – rzekłem w ich stronę. - Jestem waszym ojcem, ojcem jasności i ciemności. Bądźcie sobą, żyjcie wolne, ale nie mieszajcie się w ludzkie uczucia. W żadne ludzkie uczucia. To zakazane! Za złamanie tego zakazu, czeka was tylko jedna kara. Unicestwienie. Więc zastanówcie się lepiej dobrze zanim coś zrobicie – przesunąłem wzrokiem po wszystkich zebranych, i skinąłem głową. - Dobrze. A teraz... Jakieś pytania?
- Co z ludzkimi duszami? - odezwał się jeden z Aniołów. - Mamy ich pilnować żeby nie rozchodziły się poza cmentarze przed Sądem?
- Dobre pytanie, Azahel – przyznałem. - Pilnować. Gdzieś po mojej prawej Kostek odchrząknął.
- Pilnować i uspokajać – dodałem. - Duchowo.
- Cyrografy! - rozkrzyczał się jakiś Demon z głębi sali. - Można podpisywać?
- Nic się nie zmienia. Jeżeli ktoś chce podpisać, podpisujecie. A teraz w drogę! Lećcie zaszczepić ludzkości iskrę miłosierdzia z krwi, która została tu dla nich przelana.
- A co z nimi? - odezwał się jakiś pojedynczy głos, a potem zawtórowały mu kolejne.
- Co z nimi zrobisz, spotkamy ich jeszcze?
- To nie wasza sprawa, drogie dzieci. Im mniej wiecie, tym dla was lepiej. Ale... - odwróciłem się w stronę Azahela. - Ale coś wam obiecam. Ty, Azahel, ten, który wychodzi przed szereg, będziesz opatrznością dla ludzkości. I Kostek – rozejrzałem się, ale nigdzie nie dostrzegłem jego trupiego oblicza. - Gdzie Kostek?
- Pije – westchnął Azahel wskazując na filar tuż obok stołu. - Smutny jakiś. Zasępiłem się, bo polubiłem go znacznie. Pochyliłem się do Azahela.
- Przekaż mu, że kiedy słońce wzejdzie, on usłyszy potrójny dzwon kościelny. Wtedy będzie mógł powitać starego przyjaciela na cmentarzu w Koszalinie. A ty, Azahelu, ujrzysz drogę do osoby, która jest twoim celem. To żeby nie zbłądziła, to twój nowy cel.
Anioł skinął głową i zaczął się przeciskać do Kostka.
- A teraz czas żeby zająć się swoją robotą – stwierdziłem.
Ścisnąłem dłonie zaciśnięte na karkach rodziców i ciągnąc ich po podłodze ruszyłem w miejsce, w którym dokona się ich wyrok.

 

11.

 

Niedaleko jest miejsce Sądu Ostatecznego, zapamiętajcie to.
Kiedy przeciskałem się przez gąszcz ni to demonów, ni aniołów, ale dusz szukających miejsca, tych, żywiących się ludzką psychiką, wspomnieniami i życiem, w mojej głowie mignął urywek pewnej sytuacji.
- Dlaczego zostawiliście mnie samego, gdy bawiłem się pierwszego września? Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy rok – dodałem czując, że serce zaczyna znów krwawić.
- Ach to – westchnął ojciec i spojrzał na matkę.
- Kłótnia z twoim aniołem – wyjaśniła. - Musieliśmy wyjść na zewnątrz żebyś nie słuchał.
- I dopuściliście do tego, żeby jedna złośliwa dusza uciekła i wyryła odwrócony krzyż na moim czole?! Wiecie co mi zrobiła?! Wyrysowała krąg z mojej krwi, i zabierała mi wzrok!
Wchodziła we mnie! Do środka!
- Synek, anioł...
- Dominika leciała do ciebie za każdym razem, gdy wyczuwała niepokój.
- I musiała za to przelewać swoją krew – prychnąłem. - Ale mam za co dziękować. Teraz już widzę. Nie ważne, że w okularach.
Żadne z nich nic nie powiedziało.
- O co poszło? - zapytałem. - W tej kłótni.
- Synu rodzony, lecz wyklęty, pytać musisz Dominikę. To tajemnica. Ale wysłuchaj nas jeszcze zanim orzekniesz swój wyrok i go wykonasz. Prosimy cię o miłosierdzie, i rozgrzeszenie.
Tymi słowami tylko mnie rozeźliła.
- Przestań prosić. Ja też prosiłem. W kościele. I groziłem. I dzwoniłem. Ale telefon był głuchy. I taki został aż do dzisiaj. Więc, jeśli łaska, zamknij już usta.
Po tych słowach zaległa cisza wyrażająca więcej niż słowa, które padły z moich ust, a kilka minut później już byliśmy na miejscu.
Widok aż zapierał dech. Aż żałowałem, że jestem tutaj z tymi parszywcami, moimi rodzicami, zamiast z Dominiką. Że będę karał, zamiast robić coś romantycznego.
Moją uwagę zwróciła nagle Gwiazda przyglądająca się rzece, w której się odbijała.

 

12.

 

Obok rzeki stały dwa krzyże. Jeden zwyczajny, katolicki, i drugi, podobny, może ten sam nawet, tyle, że odwrócony. Przeznaczony dla samego Szatana.
Nadszedł czas wykonania wyroku.
- Jakieś ostatnie słowa? - zwróciłem się do rodziców.
- Synu...
- Zawalcz jeszcze raz o Dominikę. Wy, razem, tworzycie duszę doskonałą. Wiem, że jej zależy, ale wiem też, że odeszła, bo zniszczyłaby cię za zło, które popełniasz w jej stronę.
- Nie wiesz ile straciłem, by być przy niej. Moje ciało i dusza ginie bez niej. Umieram, kiedy nie widzę jej uśmiechu. Serce krwawi – ochłonąłem nieco. - Coś jeszcze?
- Nic. Rób swoje.
Bez skrupułów przybiłem i ojca i matkę do krzyży. Nie krzyczeli. Dopiero, kiedy podłożyłem pod krzyże ogień, i ich ciała zajęły się płomieniem, usłyszałem cichy jęk. Ale dostrzegłem też jak oboje wyciągają w swoją stronę dłonie. Jakby chcieli się chwycić...
Została jeszcze jedna rzecz.
- Z prochu powstałeś, w proch się odwrócisz – powiedziałem czując, że zalewam się łzami, ale jednocześnie czując również niewysłowioną ulgę.
I wtedy, tuż za mną rozległy się kroki.

Odwróciłem się, i w tym samym momencie zobaczyłem oblicze Dominiki i poczułem na swojej twarzy błyskawiczne uderzenie. Potężne i błyskawiczne uderzenie.
Pociemniało mi przed oczami, i pod powiekami zaczęły mi przemykać jakieś sceny. Coś co mogło być jedynie przyszłością. Bo cóż by innego?
W końcu rzeczywistość do mnie wróciła. Podniosłem się na nogi.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś – odezwała się Dominika głosem pełnym obrzydzenia. - Jesteś potworem.
- Nie zapytasz nawet...
- Dlaczego to zrobiłeś?!
- Chciałem zemsty – odparłem bez ogródek. - I stało się, wykonało się. I było bardziej słodkie niż sądziłem. A jednocześnie...
- Gorzkie – wtrąciła.
- Tak – pokiwałem głową. - Zostaniesz? - zapytałem. - Zostaniesz już ze mną? To, co złe, odeszło. Odeszło na tych krzyżach.
- Nic ci nie obiecam. Czas rozstrzygnie. Najpierw musisz coś wyleczyć – powiedziała wskazując na moje krwawiące serce.
- Po co?! - wrzasnąłem. - Jebać je, jeżeli nie zamierzasz ze mną być?!
- Bo jest także moje! - krzyknęła na mnie tak głośno, że aż podskoczyłem.
Bez słowa ruszyła pod krzyże i zaczęła zgarniać to, co zostało z moich rodziców do płóciennego worka. Podszedłem do niej, i rzuciła mi drugi taki.
- Skąd wiedziałaś? - zapytałem.
- Że chcesz je rozsypać nad rzeką życia? - parsknęła i wróciła do zgarniania prochów mojej
marki.
Zdawało mi się, że widzę w niej coś nowego. Że moja księżniczka... Że Dominika się
mnie... Boi.

 

13.

 


Odkąd ruszyliśmy w stronę rzeki stało się to jeszcze mocniej widoczne. Zmusiło mnie do podjęcia radykalnej decyzji. Takiej, która w końcu była obietnicą lepszego jutra.
Zaczęliśmy na różnych końcach brzegu, i z każdą rozsypaną garścią popiołów zbliżaliśmy się do siebie. Coraz silniej odczuwałem strach, który pojawił się w mojej Dominice. Kiedy wrzuciliśmy po ostatniej garści prochów moich rodziców do rzeki, spojrzeliśmy na siebie, i szybko, zanim zdążyła się cofnąć, chwyciłem jej dłoń i przyłożyłem do swojej piersi, zamykając nią ranę w swoim sercu.
- Nie bój się mnie – rzekłem. - Te rogi, skrzydła, demoniczne płomienie w oczach, i ta trupia bladość, to nie jestem ja... Nie ten twój ja. Wiesz o tym.
Skinęła głową, ale nic nie powiedziała.
- Chcę podpisać z tobą pakt. Jest szansa, że się zgodzisz?
- Mała, ale... - westchnęła przewracając oczami. - Możliwe, że jakaś jest. Zależy jak bardzo tego chcesz?
- Podjąłem decyzję – uśmiechnąłem się. - To dla ciebie, a dla ciebie... wszystko. Bo niby...
Jak inaczej... Jak miałbym żyć? Bez ciebie to niemożliwe.
- Normalnie żyć – odparła. - Z dnia na dzień. - Odetchnęła głęboko. - Moje myśli mówią, że mam ci odmówić, ale serce... Serce mówi, że powinnam się zgodzić.
- Bez ciebie ten świat jest piekłem, a raj, którym powinno być Niebo jest tylko otchłanią przebaczenia, które nie daje niczego. Tego chcesz?
- O, mały szantażyk? - spojrzała nieco ostrzej. - Nie chcę tego. Wiesz, że nie chcę. Chcę jak każda księżniczka. Chcę księcia.
- Nie szantaż – zaprzeczyłem odwracając wzrok. - Tak by po prostu było. A tak, Raj oddam

tobie. Nikt nie zasługuje bardziej by nim władać niż ty. Cholera, kocham cię.
Uśmiechnęła się blado, a jej ręka drgnęła, jakby chciała mnie złapać. Nie zrobiła jednak tego.

 

- Muszę jeszcze o coś zapytać – odezwałem się.
- Hm?
- To było, kiedy byłem jeszcze dzieckiem... Kłóciłaś się z moimi rodzicami. O co poszło? Na te słowa Dominika drgnęła, jakbym poruszył ją do żywego.
- Nie chcę do tego wracać – odparła, ale widząc moją minę dodała: - Ale jeżeli już musisz

wiedzieć... Cóż, może da ci to do myślenia.
Popatrzyłem na nią wyczekująco.
- Kłóciłam się z nimi o przymierzę. Czy raczej o odejście z niego. Chciałam się narodzić, drugiego maja dwa tysiące jeden. Pragnęłam... Pragnęłam być kochana. Być kochana przez ciebie.
- Dziękuję więc. Nie dość, że zrobiłaś tyle, żebym mógł cię pokochać, żeby nauczyć mnie kierunku uczuć między nami, to jeszcze mój wzrok... Uratowałaś mnie. Po całości.
Nie odpowiedziała. Zbliżyła się tylko i swoim zwyczajem położyła dłoń na moim policzku poklepując lekko. Uklęknąłem i złapałem jej dłoń, a wtedy zewsząd rozległa się nasza ulubiona muzyka. I nagle, zanim się zorientowałem, tanecznym krokiem wyciągałem już pakt, który miałem podpisać z Dominiką, lecz podpis... Podpis był niczym innym, a przelaną krwią mojego serca.

 

14.

 

Zanim się skończyło, Dominika opadała już z wymęczenia. Zdecydowanym ruchem wziąłem ją na ręce i uniosłem do góry. Wyglądała tak słodko, kiedy przytulała się do mnie. Zasypiała w moich ramionach. Uśmiechnąłem się lekko, i wtedy usłyszałem jej słowa:
- Nadal wygadany, mimo że jesteś szatańskim pomiotem.
- Dziękuję – odparłem. - I może to zmienię, jeżeli tylko dasz mi szansę.
- Te twoje puste słowa – odparła. - Wspomnień nic nie wymaże. Lepiej pokaż, że jesteś wart tego żebym... zgrzeszyła.
- Słowa też potrafią czynić, księżniczko – odpowiedziałem. - I oddałbym wszystko żeby cofnąć czas, ale tego nie potrafię zrobić. Nawet z nowymi mocami.
- Możesz mi opowiedzieć bajkę, tak, jak kiedyś. Dawniej.
- Z przyjemnością, ale ty w zamian śnij o swoich marzeniach – odparłem i zacząłem: - W dwudziestym pierwszym wieku na Ziemi, w małym kraju, który nazywał się Polska, żyła Maryja i Kazimierz. Kochali się niesamowicie mocno. Maryja miała małą kurkę, swoje ukochane zwierzę, a Kazimierz miał własne, kogucika. Kiedy oboje zbierali orzechy, ich zwierzęta bawiły się ze sobą, ale w czasie jednej z takich zabaw, kurka podbiła oko kogucika. Ten więc poszedł do swojego przyjaciela, swojego pana, oczywiście, po to, żeby mu się poskarżyć. I gdy tylko Kazimierz wysłuchał swojego ukochanego zwierzaka, natychmiast poszedł porozmawiać z Maryją. I pokłócili się o to. Wtedy Maryja zabrała swoją kurkę na spacer, do lasu, a Kazimierz usiadł pod drzewem, i popijali wódkę. Nie potrafił się on jednak złościć na Maryję, tym bardziej o coś takiego, więc ruszył w końcu wraz ze swoim kogucikiem po śladach Maryi. Jednak zanim je znaleźli, szczwany Lis, który mieszkał w lesie wykorzystał niewinność niewiasty, zabrał ją do siebie i zaczarował rózgą w śpiącą księżniczkę...
- I śpiącą kurkę? - wtrąciła chichocząc Dominika.
- I w śpiącą kurkę – uśmiechnąłem się. - I chciał już z nich zrobić obiad, ale wtedy znikad pojawił się Kazimierz wraz z kogucikiem. Oboje wkroczyli do chaty szczwanego Lisa i wyrywając mu różdżkę zamienił go w niepozornego pieseczka.
- A potem? Pocałowali księżniczki?
- Pewnie, Kazimierz swoją Maryję, a kogucik kurkę. I żyli długo i szczęśliwie.
- Razem z pieskiem – zachichotała Dominika. - Dziękuję, Staszku. Teraz chyba zasnę w twoich ramionach.

 

- Śpij jak długo tylko zechcesz. Uwielbiam, kiedy jest ci wygodnie. Szczególnie, kiedy jest ci wygodnie przy mnie.
Chciałem ją zabrać do jej rodzinnego domu. Do Polski. I kiedy już zbliżaliśmy się do bloku, w którym mieszkała, zasnęła w moich ramionach. Wyglądała tak słodko, tak szczęśliwie...
Przypominała mała dziewczynkę, gdy zasypiała. A ja... Ja ogrzałem ją ciepłem miłości. 15.
Zanim weszliśmy do rodzinnego mieszkania księżniczki, zdążyłem przeglądnąć w pamięci wszystkie wady, wszystkie błędy, których się dopuszczałem za każdym razem. Odetchnąłem głęboko trzykrotnie i zastępując złe myśli, pięknymi wspomnieniami, otwarłem drzwi do mieszkania.
Gdy tylko przekroczyłem próg do moich nóg dobiegł piesek o imieniu Bąbel, merdając ogonem z radości na mój widok. Zerknąłem w lewo, odruchowo, w stronę kuchni, i te wszystkie magiczne chwile, pierwszy pocałunek, mój nos po operacji, kanapeczki, które mi robiła... I gdy tak rozklejałem się nad wspomnieniami związanymi z moją księżniczką, nagle usłyszałem głos. To był Bąbel.
- Słyszysz mnie wreszcie? Skinąłem głową.
- Stęskniłem się za tobą – szczeknął wesoło. - Ale, ale... Słyszałeś co jej mama rzekła do Ksawka o tobie? - dodał zanim zdążyłem się odezwać.
- Też się stęskniłem. I słyszałem, psiaku, aż mi się żal go zrobiło.
- Zrób coś z tym, co? Nasze spacery, pamiętasz? A Ksawka nie powinno ci być żal.
- Bąbel, wiele nie mogę zrobić. Kocham księżniczkę i chcę z nią pisać scenariusz życia. A Ksawka mi szkoda ponieważ związany był z fajnym czasem... poniekąd. Ja za to jestem potworem. I wszystko psuję.
- Przyjacielu – westchnął Bąbel po psiemu. - Jesteś potworem, i co z tego? Ja jestem psem, a ile szczęścia dałem tej rodzinie, co?
- Jasne... Póki co zostają mi wiesz, marzenia. A swoją drogą, napiłbym się z tobą, Bąbel.
- Chętnie – zamerdał ogonem. - Ale wody. A właśnie, jak już gadamy. Święta, prezenty, dziadkowie Dominiki – rzucał skrótami – byłeś smutny, że nawet nie ruszyłeś prezentu. Czemu?
- Nie czułem się godny... - westchnąłem przypominając sobie tamten dzień. - Nie miałem czystego serca. Ty, psi kolego, jesteś czysty jak łza, a ja miałem tylko swoje grzechy nic więcej.
Dominika poruszyła się w moich ramionach i szepnąłem szybko do psiaka.
- Koniec dobrego, zmiataj spać.
Kiedy oddalił się do pokoju rodziców Dominiki, ja ruszyłem do jej własnego, ale kiedy tylko ruszyłem drzwi – skrzypiące od zawsze drzwi – usłyszałem, że matka Dominiki wstała z łóżka.

 

16.

Użyłem mocy żeby by zaścielić łózko. Delikatnie położyłem ją między poduszki i nakryłem kołdrą. Kiedy przyklękałem tuż obok, przebudziła się. Wyciągnęła dłonie i chwyciła moje serce, jednym zdecydowanym ruchem wyjęła je i położyła tuż obok siebie. W ułamku sekundy, nawet nie wiem jak, zaszyła ranę. I przemówiła:
- Staszku miśkowy, dziękuje. Pięknie posłane łóżko.
- Lubię to robić, nie ma za co dziękować – spojrzałem na leżące na poduszce serce. - Co z nim teraz?
- Zaopiekuję się nim. Wyleczę. Ale nie myśl sobie, że dostaniesz je szybko z powrotem.

- Należy do ciebie, zrób z nim co zechcesz.
- Taki jesteś spokojny?
- Nie mam sił, ani ochoty na to by nie być. Po prostu... chcę abyś była szczęśliwa księżniczko... Ze mną.
- Będę jak się uśmiechniesz. I nie mów, że chusteczka z tobą, bo jesteś częścią mnie.
- Uśmiecham się – odparłem – w każdym twoim śnie. Więc śnij dalej.
- Jak chcesz – prychnęła. - Ale chciałabym wiedzieć, co zamierzasz robić jak już wyjdziesz?
- Postoję sobie trochę przy tobie, poczekam aż zaśniesz, a potem? Nie wiem. Wiem tylko, że nie przestanę cię kochać. Nie przestanę dbać.
- Nie rób głupstw. Nie rób nic, czego byś miał potem żałować – powiedziała.
- Pomyślę trzy razy zanim coś zrobię. A jak się obudzisz... Może coś zjemy?
Porozmawiamy?
- Nie, dziś raczej nie. Kuzynka przyjeżdża, będzie nocować, i przyjaciółki przyjdą... A ty nienadajesz się do pokazywania ludziom w takim stanie. Musisz coś zrobić z tymi oczami, rogami, skrzydłami i....
- Trupią bladością? - uśmiechnąłem się. - Rozumiem. Będę więc czekał.
- Staszek, nie smutaj mi. Ludzie nie są gotowi na całą prawdę.
- Dobranoc, księżniczko. Księżniczkowych i wymarzonych snów.
Jej oczy zamknęły się już wtedy, gdy pochylałem się by pocałować ją w czoło. Gdy jej powieki opadły, poczułem spokój. W duszy, i w sercu, które zostało tuż obok niej, na poduszce.
Odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia, zostawiając za sobą ślad miłości, i strużkę łez na podłodze.

 

17.

 

W mieszkaniu panowała cisza. Przystanąłem przed wyjściem z pokoju, więc gdy na korytarzu wpadłem na matkę Dominiki aż mnie zamurowało.
Pociągnęła mnie przed drzwi pokoju, i zamknęła je szybko. Wyglądała na roztrzęsioną.
Popchnęła mnie do wyjścia.
- Wypierdalaj mi stąd, Staszek. Straciłeś prawo by tu być.
- Nic złego nie zrobiłem. A pani Niech pani uważa co pani mówi.
- Pojebało ci się, gnojku?! Grozisz mi?! Jak ty wyglądasz w ogóle? Kim Czym ty jesteś?
- Po pierwsze, nie pierdolę, a kocham się, z miłością – uśmiechnąłem się, bo zawsze chciałem to głośno powiedzieć. - A po drugie, nie grożę, tylko ostrzegam. Nie wie pani z kim rozmawia, a proszę mi wierzyć, taka znajomość może się przydać.
- No, kim jesteś?
- I to po trzecie, im mniej pani wie, tym dłużej żyje.
- Nie zobaczysz jej nigdy więcej jak mi nie powiesz.
Moje usta wykrzywił grymas, bo niby jak mała ludzka istota miałaby mnie powstrzymać, ale skinąłem głową:
- Dobrze więc Jestem panem wszechświata, i tym co poza nim. Jestem Panem Życia i
Śmierci. Może się pani nawet nie modlić do swojego anioła o przychylność, bo jeżeli ja zabronię mu być przychylnym, to przychylny nie będzie!
- Oszalałeś. A Bóg. Bóg cię zniszczy!
- Może zrozumiesz analogię, kobieto. Oddałem pani córce swoje serce, i jeżeli podejmie równie wyjątkową decyzję, jak ona sama, to niebawem będzie Panią Raju, Panią wszelkiego Dobra.
- Oszalałeś naprawdę oszalałeś. Pieprzysz od rzeczy jak mój były mąż.
- Nie jestem nim! - warknąłem, aż skurczyła się w sobie. - Nigdy nie uderzyłem księżniczki, i nie zrobiłem dzieci! To, że mam takie imię jak tamten skurwysyn nie oznacza, że mam jego duszę!
Nagle odzyskała siły.
- Spierdalaj stąd, potworze. Zostaw nas. Precz od mojej Dominiki.

 

Powolnym krokiem ruszyłem w jej stronę i patrzyłem jak zbliża się plecami do drzwi, przez które chciała mnie wyrzucić.
- Mogę cię zabić za te słowa, ale... Ale jestem miłosiernym bogiem. Masz szansę. Ostatnią.
Wykorzystaj ją dobrze... - Uśmiechnąłem się, a moje oczy błysnęły płomieniem. - Droga pani.
- Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Szarpnęła drzwi, a kiedy do nich ruszyłem popchnęła mnie wyrzucając na klatkę. Trzasnęła drzwiami, i słyszałem tylko przekręcane zamki. Odwróciłem się i z uśmiechem leciutko dotykając drewna trzykrotnie zapukałem, mówiąc:
- Przeszło, minęło, już masz moje serce, więc dlaczego jestem nadal tak zakochany? Zrobiłem błąd, a ty płakałaś za mnie. Nienawidzę przez to siebie. Niech Duch będzie z wami. Amen.

 

18.

 

Po tych słowach zszedłem na parter. I choć zanim całe te szaleństwo się zaczęło nie było we mnie krztyny chęci do życia, to teraz czułem tylko to, że muszę być dla mojej Księżniczki. Ona widzi we mnie dobro, widzi szczerość. Miłość, która istnieje tylko dla niej. Bo przecież kocha się właśnie wtedy, gdy oddajemy za tą miłość życie.
Kiedy doszedłem do drzwi wyjściowych zobaczyłem na nich ledwo tlący się napis: Ważne są tylko dni i noce, których jeszcze nie znamy.
Wyszedłem z klatki, nawet nie zastanawiając się skąd się wzięły. Usiadłem na ławce i sięgnąłem do kieszeni po list, który wręczyła mi matka na ceremonii.
Zerknąłem jeszcze w oczy księżniczki, zauważając przytłumione światło sączące się z zasłoniętego roletami okna.
Rozwinąłem zmiętą kartkę i gdy tylko rozłożyłem ją na kolanach, moje oczy zalały się łzami, a miejsce, w którym jeszcze niedawno biło serce, zalało się krwią, która popłynęła na ulice tego miasta, a z każdą łzą deszcz wzmagał na sile.

Kochany synu,

Dzięki tobie wiemy, co jest najważniejsze. Szczególnie, gdy kochanie się jest tajemnicą. Synu, wygnany, zrozumiesz, że miłość wygra ze złem, nie ważne, co się nie stanie, nie ważne,
gdzie się nie znajdziesz. Możesz jedynie pragnąć ust osoby, którą kochasz i już będziesz w niebie, a na dnie znajdziesz się zawsze, gdy przyjaciel oleje, nie słuchając, odwróci się, będąc zły. To nie przyjaciel jest wrogiem. Nie możesz dać sobą rządzić. Kiedy świat dobija, a ty chcesz być dobry, pieprz to, idź w jedynym kierunku, w którym czujesz że warto, robiąc to co zechcesz, nie zwracając uwagi na opinię innych. To twoje sny, i ich zazdrość.
Walcz o Dominikę. Nie licz krwi, którą przelewasz. Nie martw się jutrem.
Jesteś panem wszystkiego, i choć będziesz tęsknić do ludzkiej przeszłości, teraz nie ma miejsca na błędy. Każdy błąd odbije się na tym, kogo kochasz. Musisz walczyć więc podwójnie, gdy to o miłość zdecydujesz się walczyć. A jeżeli nie... to wtedy nie jesteś wart nawet popełnianych błędów. Nie uciekaj przed dobrem, nie rób dla swojego zadowolenia, ale zadowalaj duszę. Nie rań nikogo. Dasz radę. Kochamy cię. Wierzymy w ciebie.

 

Trzymaj się. Mama

Gdy tylko skończyłem czytać, kartka stanęła jasnym płomieniem w moich rękach. Nie puściłem jednak, nie zwracając uwagi na delikatne języki ognia. I dobrze zrobiłem, po z lekko przekrzywionych liter matczynego pisma powstał obrazek. Portret moich rodziców i księżniczki. My trzymaliśmy niemowlęta. Ja jedno, ona drugie.
Zanim padający deszcz zdążył rozmyć atrament zapisałem ten obrazek w pamięci.
I poczułem, że we mnie rodzić się coś nowego... Coś co będzie w stanie zakleić, zaleczyć każdą ranę. Nadzieja.
A wraz z nią na horyzoncie tej planety, tego kraju, Polski, pojawiło się słońce. Pierwsze, poranne promienie. Takie, które zamieniły się w ledwie widoczną tęczę.
Odetchnąłem, wciągając w płuca powietrze.
Nadzieja, była jak ta tęcza. Ledwie widoczna, a jednak tak piękna. I wtedy usłyszałem muzykę.
Demonologia.
A na cmentarzach zaczęły pojawiać się dusze wychodzące z grobu. Tańczące do tej muzyki.
Bo tylko my ją słyszeliśmy. Ci, którzy czekają na Sąd Ostateczny. I ci, którzy mają go wykonać.
- Ja pierdolę... - uśmiechnąłem się pod nosem.

Koniec.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial