Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Tam, Gdzie Słońce Muska Wodę

 

SORATA

 

 

TAM, GDZIE SŁOŃCE MUSKA WODĘ

 

 

Mówią, że nie ma lepszego daru niż bezpośredni pocałunek natury. Uczucie, że tęskni za tobą każda najmniejsza cząstka ziemi. Jeszcze dla nikogo świat nie zadrżał w posadach tak mocno jak dla niego.  

— Świat pozbawiony miłości nie przetrwa. Jesteśmy na granicy wyginięcia, bo nie traktujemy jej poważnie. – Koichi patrzył przez okno na pogrążoną w ciemności wioskę. – Dlaczego musiało dojść do takiej tragedii abyśmy zrozumieli, że nie przetrwamy raniąc się nawzajem?

Równo ze świtem do jego pokoju przyjdzie Fana. Obudzi go delikatnym pukaniem oznajmiając, że zaczął się nowy dzień. Słońce jak co dzień wstało ciesząc wszystkich swoimi promieniami. Tylko dla niego miało wzejść po raz ostatni. 

Podjął decyzję tego samego dnia, którego obudził się zlany potem. Ciężko oddychając zerwał się z posłania. Wydawało mu się, że ktoś do niego krzyczy. Odległy głos wołał go do domu. Przytłoczony falą emocji nie mógł złapać oddechu. Wiedział co się stało jeszcze zanim dzwon przy bramie oznajmił powrót wojowników. 

Z pięciu tysięcy dzielnych mężczyzn i kobiet wróciła garstka. Zaledwie dziesiątka ciężko rannych mieszkańców. Ich zwycięstwo odeszłoby w zapomnienie razem z życiem walczących, gdyby nie dramatyczny powrót do domu. To z ich opowieści klan dowiedział się o heroicznym wyczynie piątego oddziału szermierzy. Połączyli siły z łucznikami i podstępem oddzielili dowódcę od oddziału. Pozbawiony kapitana klan Okumura został zmuszony do wycofania się. Ten atak miał zapewnić im spokój na najbliższe dwa lata. Zanim syn byłego dowódcy osiągnie dorosłość i ruszy w bój śladem ojca.

Dwa lata to za mało, aby osłabiony klan Nakamura odzyskał siły. Ich chwilowe zwycięstwo tylko odłożyło w czasie nieuchronną klęskę. 

Koichi obserwował wioskę budząca się do życia. Kobiety wyruszyły do źródeł, aby zaopatrzyć dom w odrobinę ciepłej wody. Mężczyzny spuścili łodzie na wodę. Już od dawna przybrzeżne wody nie obfitowały w ryby. Wizja zbliżającej się wiosny obudziła w nich nowy zapał. 

Gdy tylko pierwsze promienie musnęły dom sekretarza, najwyższy punkt w wiosce Fana zapukała do drzwi.

— Wejdź, już nie śpię. 

Fana odziedziczyła po rodzicach ciemne włosy i drobną posturę. Była zupełnym przeciwieństwie starszego brata. Koichi poszedł w ślady dziadków, potomków pierwszych kolonistów, dzięki czemu jego włosy były srebrne. Wysoki, ale niewystraczająco silny, aby stanąć do walki z innymi. Od zawsze wstydził się tej cechy. Dziadek był szanowanym członkiem społeczności i wiele osób przychodziło do niego po radę. Tego samego oczekiwano po wnuczku. Zachwycano się nim, gdy przyszedł na świat i wróżono mądrość. Wychowany w takim otoczeniu z wiekiem zaczął wątpić w swoją wyjątkowość. To przez jego krew zabroniono mu wziąć udział w walkach. 

— Bracie, nie powinieneś siedzieć przy otwartym oknie. – skarciła go. – Zima to zła pora na chorobę.

— Czasami zastanawiam się, dlaczego ty nie urodziłaś się pierwsza.

Prychnęła głośno i podeszła do kominka. Węgle dalej tliły się wesoło. Dorzuciła kilka i na chwile zapatrzyła się w ogień. Był jedynym źródłem światła w ciemnym pokoju. Fana miała siedemnaście lat, jednak ciężka praca postarzała ją bardziej niż to było konieczne. Ciągle rozpuszczone włosy opadały na ramiona. Dopóki była o opieką brata, nie musiała przejmować się zasadami, dlatego jej strój mógł gorszyć niektórych mieszkańców. Fana twierdziła, że w luźnych spodniach i męskiej tunice było jej wygodniej pracować. Koichi nigdy nie akceptował tych manier i wiele razy musiał przepraszać za siostrę, jednak doskonale rozumiał jej niechęć do niewygodnych damskich strojów. Nie raz widział, jak bardzo potrafią ograniczyć ruch. 

— Wiesz, jaki jest dzisiaj dzień?

Opuścił głowę. Wiedział, że prędzej czy później czeka go ta rozmowa. To przez nią nie mógł spać. 

— Tak. Przypomnij mi proszę, o której ma zjawić się sekretarz.

— Według listu za niecałą godzinę. – zerknęła na niego. – Wiesz, że będziesz musiał tam iść. Dasz rade?

Pokręcił głową i zszedł z parapetu. 

— Tu nie chodzi o to czy dam. Nieoficjalnie należę teraz do domu Nakamura. To mój obowiązek.

— Wiesz, że nie o to mi chodzi.

— Moje uczucia nie powinny mieć tu znaczenia. – mruknął i zaczął przygotowywać pokój do codziennej pracy. 

— Wiesz, że gdyby ojciec żył wszystko wyglądałoby inaczej.

— Tak. Nigdy nie pozwoliłby na moje spotkania z Hanase. — wycedził.

— Nie! – Fana nerwowo skubała bransoletkę. – Chodzi o to, że wszyscy go szanowali, więc może spojrzeliby na to łaskawiej.

— Fano. – przerwał zwijanie pościeli. – Nie musisz trudzić się ze zrozumieniem.

Wystarczy, że trzymasz to w sekrecie.

— Jesteś moim bratem. Opiekujesz się mną, mimo że już dawno mógłbyś mnie wydać. Jestem wdzięczna za to i próbuje okazać ci szacunek.

— Dziękuję. – uśmiechnął się. – To, co łączyło mnie z Hanase nie jest twoim zmartwieniem. Czy tego chcesz czy nie to koniec. 

Gdy Fana wyszła opadł na kolana. Od wielu lat zarządzał domem. Zdecydowanie za wcześnie zaczął, ale zima nie oszczędza nikogo. Rok temu odebrała ojca, a na początku tej również matkę. Zmusiła go do objęcia stanowiska głowy domu już w wieku szesnastu lat. 

Zdecydowanie nie był gotowy na ten dzień. Bał się spotkania ze wszystkimi urzędnikami, wdowami i dumnymi ojcami. Hanase wyznaczył go na swojego następcę, gdyby poległ w walce. Oficjalnie miało stać się to po podpisaniu dokumentów. Gdy sekretarz stanie w progu jego domu, przekaże mu herb i tytuł. Najchętniej odmówiłby tego zaszczytu. Nie chciał, aby mówiono, że ich przyjaźń była tylko dwustronną korzyścią. 

Nikt nie znał ich uczuć i nie mógł poznać. 

Wydawało mu się, że minęło kilka minut od wyjścia siostry. Pogrążył się we wspomnieniach i nie zauważył upływu czasu. Uchyliła drzwi spojrzała na niego z troską. — Wiedziałam, że zastanę cię w takim stanie. – westchnęła. – Masz jeszcze kwadrans. Przygotuj się proszę odpowiednio do spotkania. Nie możesz odebrać tytułu w stroju do spania. 

Zawstydzony pokiwał głową i podszedł do szafy. Etykieta wymagała ceremonialnego stroju. Nie znosił sztywnego lnu nieprzyjemne przylegającego do ciała. Niestety oczekiwano od niego, aby wytrzymał w nim, aż do ceremonii pożegnania. Zawiązywanie szarfy zawsze sprawiało mu problem. Zamarł bez ruchu przypominając sobie dzień, w którym Hanase pokazał mu niezawodny sposób. Widział jego szczupłe palce sprawnie sznurujące tasiemki. Zacisnął dłonie na materiale walcząc z łzami. Był głową domu, nie mógł okazywać słabości. 

Zszedł na dół zaskakując Fanę w dużym pokoju. Przygotowywała poduszki na spotkanie.

Widział, że jest zdenerwowana. Jeszcze nigdy nie gościli tak ważnej osobistości.

— Zostaw. – powiedział zabierając tace z jej dłoni. – Za ciężko pracujesz. Ja zrobię resztę.

— Nie. – pokręciła głową. – Jeśli się czymś nie zajmę zwariuje. Żałuje, że etykietę znam tylko z książek.

— Jest idealnie. – uśmiechnął się. – Nie masz sobie nic do zarzucenia. 

Zasady nakazywały, aby w obecności kogoś wyższego stopniem stawiać go na pierwszym miejscu. Sprawa komplikowała się, bo gość zawsze stał niżej od głowy domu. W tym wypadku Koichi nią był, nieoficjalnie należał także do założycieli klanu, więc w pewien sposób to sekretarz musiał się kłaniać, mimo że był przedstawicielem prawa. 

Chłopak usiadł na poduszce i próbował wygładzić materiał koszuli. Chciał mieć to wszystko za sobą. Ze względu na przeszłość łączącą go z Hanase i z szacunku do mieszkańców wioski był gotowy na wszystko. 

W tym na otrzymanie kary śmierci. 

Kroki usłyszeli jako pierwsze. Skrzypienie zmarzniętych desek. Potem delikatny dźwięk dzwonka wiszącego nad drzwiami. Fana pobiegła do drzwi i otworzyła je cały czas pochylając się z szacunkiem. Zaprowadziła sekretarza do pokoju gościnnego. Shingo Saijo od lat piastował to stanowisko i mało osób wiedziało, że był spokrewniony z domem Nakamura. Był świadomy bliskiej relacji, jaka łączyła Koichiego z Hanase, dlatego chciał osobiście przekazać mu dokumenty. 

— Witaj Koichi, dawno cię nie widziałem. 

— Saijo. – skinął głową. – Chyba nie wypada używać takiego tonu podczas przekazania tytułu.

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i podszedł do stolika. Fana czekała posłusznie na słowa brata. Zgodnie z zasadami powinna podać herbatę, ale do czasu wydania polecenia miała czekać w progu. 

— Fano, zostań proszę. – Shingo wskazał miejsce obok brata. – Spotkanie dotyczy również ciebie. 

— Co? – spojrzała przestraszona na brata. 

— Nie rozumiem. – Koichi zmarszczył brwi.

— Tuż przed rozpoczęciem walki, pan Nakamura wydał dyspozycje, aby objąć pannę Nakamoto takimi samymi zaszczytami jak pana. Od tego dnia, Fana również wchodzi w skład głowy klanu. 

Koichi uderzył dłońmi w drewno. Nie tak miało być. Jeśli jego siostra podpisze dokumenty nie będzie mógł zrobić tego, co obiecał Hanase. Tylko wizja zapewnienia jej spokoju pozwalała mu nie planować przyszłości.

— Nie. Doskonale wiesz, dlaczego ona nie może przejąć tytułu razem ze mną.

— Koichi uspokój się. – mężczyzna przetarł twarz dłońmi – Hanase to przemyślał. Tak, wiem o wszystkim. Fana nie będzie należała do tej samej gałęzi. Jeśli się zgodzi następnego dnia pozna kuzynkę kapitana, Minako. Jej pokrewieństwo z Hanase jest tak odległe, że nic co zrobisz nie dotknie bezpośrednio twojej siostry. 

Srebrnowłosy próbował się uspokoić. Hanase po raz kolejny robił coś co wydawało mu się słuszne. Nie miał pojęcia jak ciężko żyć na dnie klasowym. Nawet pokrewieństwo z kolonistami nie stawiało go wyżej. 

— Fano, zaparz herbatę. – powiedział cicho. – Jak wrócisz porozmawiamy o twoim stanowisku.

Dziewczyna wyszła w pośpiechu pokoju. Nie była gotowa na rozmowę, więc wykonanie polecenia przyjęła z radością. Gdy tylko zniknęła w drugim pomieszczeniu chłopak zwrócił się do Shingo

— Proszę powiedz, że to nie prawda.

— Zdaje sobie sprawę co cię czeka, jeśli to się wyda. – odpowiedział szeptem. – Dawałem wam schronienie, gdy chcieliście być sami. Hanase robi to dla waszego dobra. 

— To absurdalny pomysł, Fana nie będzie miała życia w wiosce.

— Koichi, złamaliście prawo. Gdyby Hanase żył czekałoby go więzienie, a ciebie śmierć. Naprawdę chcesz do wszystkiego się przyznać akurat dziś? 

— Tak. Nie wyobrażam sobie innej przyszłości. – pochylił głowę i zamknął oczy. – Wioska będzie wymagała ode mnie przekazania genów. Krew, która płynie w moich żyłach w dziwny sposób fascynuje klan. Nie mam zamiaru mieć żony ani dzieci. Moją przyszłością był Hanase. Nie chce budzić się w świecie, w którym go nie ma. 

— Rozumiem. – Shingo zacisnął usta. – Zanim przejdziemy do przyziemnych spraw, mam coś dla ciebie. Zostało to znalezione w namiocie kapitana. 

Przekazał Koichiemu lekko wystrzępioną kartkę. Była zaadresowana „Do mojego przyjaciela”. Otworzył ją drżącymi dłoni. Delikatny styl pisania Hanase mógł oczarować niejednego kaligrafa.

Mój drogi.

Jeśli to czytasz, zbłąkana strzała zadecydowała o moim losie. Nie taki był mój plan. Nie chciałem umierać, nie żegnając się z tobą. Pisząc to mam przed oczami nasze ostatnie spotkanie. Cieszę się, że wyruszyłem na pole walki ze świadomością, że mam nie tylko twoje ciało, ale również serce.

Nie chciałem być kapitanem. Moim marzeniem było spokojne życie w naszych kochanych górach. Wiele razy narzekałem na wiecznie zalegający śnieg. Nie wierzę, że to za nim będę tęsknił. Przeznaczenie wybrało za nas. Może w innych czasach, w innym świecie moglibyśmy być razem bez ostrza wiszącego nad głowami.

Nie żałuje ani jednej sekundy spędzonej razem.

Shingo ma przygotowane wszystkie dokumenty. Na pewno zdenerwuje cię moja decyzja odnośnie Fany. Kocham ją jak swoją siostrę. Nie mogłem zostawić jej na pastwę starszyzny. Zostałaby wydana za pierwszego lepszego mężczyznę byle nie kalać wzroku innych swoją niezamężnością. Gdy to przemyślisz, zrozumiesz, że miałem rację. Będzie jej dobrze u Minako.

Nie rozpaczaj za bardzo po mnie. Postaraj się żyć. Nie żądam od ciebie udawania szczęścia. Chciałbym, abyś postąpił w zgodzie z sobą. Żałuje, że nie mówiłem tego częściej. Kocham cię Koichi. Mam nadzieję, że wrócisz niedługo do domu.

Jeśli zdecydujesz się do mnie dołączyć, będę czekał.

Tam, gdzie słońce muska wodę.

Twój Hanase.

 

Odsunął od siebie kartkę, pozwalając na okazanie słabości. Shingo czekał, aż ochłonie i nie pytał o treść. Koichi zamknął oczy, czując nieprzyjemne pieczenie. Ten list był najcenniejszą rzeczą, jaką dostał od niego.

Przed wyruszeniem na wojnę, spędzili razem noc. Pierwszą i zarazem ostatnią. Miała być słodkim wspomnieniem, a okazała się bolesna. Zapach trawy cytrynowej, spokojne bicie serca młodego kapitana ciągle tkwiło w pamięci srebrnowłosego. Gdy się obudził, nie wierzył, że to się stało. W każdej chwili mogli zostać przyłapani, więc wyszedł, nie budząc go. Zostawił mu ręcznie plecioną opaskę, której używał do spinania włosów podczas czytania. Hanase chciał mieć pamiątkę, którą mógł zabrać ze sobą. Wykonana z rzemyków i niebieskiego jedwabiu mieściła się w dłoni.

Gdy oddział był oficjalnie żegnany, Koichi widział opaskę na nadgarstku kapitana. Był szczęśliwy z tak błahego powodu. Wierzył, że Hanase wróci, przynosząc im zwycięstwo. Rzeczywistość okazała się straszniejsza niż podejrzewał. Koichi obiecał mu, że gdziekolwiek będzie, dołączy do niego. Ta obietnica dotyczyła również śmierci. Zarówno on, jak i Hanase nie widzieli przyszłości, w której mieli udawać szczęście. Zranić niewinną osobę ze strachu przed byciem sobą.

W tym momencie był całkowicie pewny, co chce zrobić. Nie mógł pogodzić się z jego śmiercią, bo dla niego ciągle żył. Był obecny w każdej sekundzie dnia. Słyszał jego głos, gdy karcił go za niezdarność. Zapach trawy cytrynowej, której Fana używała do herbaty, przypomniał mu o pijackiej nocy poza wioską.

Nie akceptował jego śmierci, bo w środku Koichi był martwy. Z niecierpliwością czekał na ceremonię. Wszyscy żegnali poległych. On żegnał się ze światem.

— Zadbaj proszę, aby Fana jak najszybciej została przedstawiona Minako. Żaden członek starszyzny nie ma prawa się do niej zbliżyć.

— Oczywiście. – Shingo odparł hardo. – Razem z dokumentami mam szatę domu Hanase. Byłoby dobrze, gdybyś ją dziś założył.

Przesunął po stole nieporęczny pakunek zapakowany w srebrny jedwab. Koichi położył na niej dłoń, ale nie rozpakował. Fana wróciła z herbatą, jednak nie zajęła miejsca obok brata. Wyjaśnili jej, dlaczego zapadła taka decyzja. Twarz dziewczyny pozostała niewzruszona, ale oczy kipiały ulgą i szczęściem.

Saijo wyszedł, zostawiając po sobie mnóstwo zwoi. Srebrnowłosy nie trudził się czytaniem ich. Wrócił do pokoju, zabierając tylko szatę. Dom Nakamura miał przypisany czerwony kolor. Płomień wyhaftowany na plecach nawiązywał do ducha, który prowadził pokolenia przez życie. Koichi z lekką nostalgią zwijał niebieski materiał własnego domu. Srebrna fala, tak nazywano kolonistów. Nikt nie wiedział, skąd się wzięli ani jak wymieszali się z ciemnowłosymi mieszkańcami wyżyn. Od zawsze byli w kulturze jak legenda opowiada przy kolacji.

Do ceremonii zostało wiele godzin. Był ciekawy, jak wyglądają przygotowania. Jeśli wyszedłby z domu, wszyscy składaliby mu gratulacje i kondolencje. Część zazdrościła mu tytułu, a część podziwiała za odwagę. Nie chciał patrzeć na ich twarz i kłamać, że mogą na niego liczyć, skoro mieli się już nie spotkać.

***

Tego dnia, gdy zaplanowano Hanami, miała również odbyć się smutniejsza ceremonia. Nikt nie wiedział, dlaczego górskie wiśnie zakwitają zimą. Za to ich spadające płatki nieuchronnie zwiastowały wiosnę. Zawsze obumierały, gdy docierały do niej cieplejsze powiewy wiatru. Mówiono o nich zimowe kwiaty. Rozkwitały piękniejsze, gdy gruba warstwa śniegu zalegała na dachach. Potem tworzyły bladoróżowy dywan i zamarzały nocami. Dzieci zbierały płatki otoczone lodem i używały do zabaw.

Koichi szedł wydeptaną ścieżką w stronę klifu. Wyciosane w skale małe podwyższenie od lat służyło jako miejsce uroczystości. Miał wrażenie, że każdy śledzi go wzrokiem. Czerwień szaty odznaczała się na zamarzniętym krajobrazie. Czuł, że wyhaftowany płomień dodaje mu energii. Starał się nie widzieć zazdrosnych spojrzeń. Nowe pokolenie nie traktowało srebrnowłosych z szacunkiem. Coraz więcej chłopców schodziło do dolin i przejmowało tamtejszą kulturę. Nie miał im tego za złe. Jego słowa nie były tak mądre, jak jego dziadka. Ciągle dawano mu czas, jakby dar miał się w nim dopiero obudzić.

Tuż przy klifie rosło samotne drzewo. Najstarsze ze wszystkich mocno wrosło w górę i nie poddawało się groźnym zimom. Wybudowano wokół niego plac, aby każdy mógł podziwiać nadejście wiosny. Tego dnia chyba również słońce było dla nich łaskawe. Koichi usiadł na ławce obok wiśni i czekał na rozpoczęcie ceremonii. Znał na pamięć wszystkie zasady dotyczące głowy klanu. Mimo posiadania najwyższego tytułu nie wolno było mu samemu wejść na podwyższenie. Musiał dostać pozwolenie starszyzny. Jeśli sobie tego zażyczy, mógł dodać kilka słów. Miał być wzorem dla całej wioski, dlatego nienaganne przestrzeganie etykiety znajdowało się na pierwszym miejscu.

Czekaj na mnie Hanase.

Ścieżką wolno zmierzali głowy domów. Kolorowe szaty tworzyły cudowny obraz. Jakby tęcza rozlała się w ich wiosce. Każdy na piersi miał czarną szarfę, symbol żałoby po straconym członku rodziny. Koichi jako jedyny nie miał ceremonialnego miecza. Zostawił go pod opieką Fany. Nie czuł, że ma prawo nosić oręż, którym walczył kapitan. Widział rodzinę zielarzy w pomarańczowym kolorze. Za nimi szli ubrani na brązowo kowale. Atsugo, jedyna kobieta wśród zebranych głów domów, ubrana na zielono szła w otoczeniu służek. Prowadziła szpital w dolinie i jej obecność wywołała lawinę plotek. Nie było nikogo w niebieskim stroju. Koichi jako ostatni z domu Nakamoto porzucił go na rzecz czerwieni, również jedynej w zgromadzeniu.

Posłaniec, ubrany na szaro, uderzył trzy razy w ogromny dzwon, oznajmiając początek ceremonii. Koichi nie słyszał wstępu ani modlitwy. Obserwował słońce powoli zmierzające do snu. Zapach szaty unosił się wokół niego i skutecznie wyłączał myślenie. Muskał palcami złote nici wplecione w rękaw. Zawsze powtarzał Hanase, że ten kolor dodaje mu powagi. Pasował do ciemnych włosów i ciepłej cery. Jego matka pochodziła z dolin. Była smukłą, zwinną kobietą o złotych oczach i skórze w kolorze miodu. Dziwili jej się, dlaczego porzuciła wygodne życie i odważyła się zamieszkać w mroźnych górach. Chyba właśnie połączenie, którego nie lubili inni, sprawiło, że coś drgnęło w sercu Koichiego. Mieszkańcy uważali się za wyjątkowych, bo swoim wyglądem przypominali milczące lodowe posągi. Hanase został kapitanem i zdobył uznanie wojowników. Dopiero wtedy przestali widzieć w nim mieszańca.

— Panie Nakamura? Już czas.

Stała przed nim dziewczynka, kolejna ubrana na szaro. Co roku inne dziecko otrzymywało możliwość pomagania w ceremonii. Szare ubrania wyrażały pokorę i gotowość do służby. Uśmiechnął się do niej i wstał. Widział, że jest zdenerwowana, więc pozwolił jej się prowadzać. Wyprostowane plecy i spięty krok przypomniał mu dzień, w którym Fana założyła szare szaty. Zazdrościł jej, bo srebrnowłosych nie brano pod uwagę. Koichi miał wtedy inne zadania.

Wśród zgromadzonych rozniósł się szmer. Część nadal nie wierzyła, że odważył się wdziać czerwień. Wiedział, że plotkują o nim, ale widział jedynie masywną skałę klifu przed sobą. Yoshito, przewodniczący starszyzny miał na sobie szatę w głębokim odcieniu fioletu. Od wielu lat dbał o porządek uroczystości. Skłonił głowę i ustąpił miejsca Koichiemu. Twarze przedstawicieli domów wyrażały całą gamę emocji. Przez współczucie, poprzez szok aż do zazdrości. Wziął głęboki oddech i pozwolił myślom przybrać formę słów.

— Okropny czas wybrał los, aby pozwolić na pożegnanie. Dzień, który miał zwiastować wiosnę, przyniósł jedynie rozpacz. Wiem, że wiele domów kwestionuje decyzję kapitana

Nakamury. Proszę jednak o pozwolenie na kilka słów, zanim oficjalnie zakończę ceremonię. – usłyszał pełen akceptacji szmer, wic kontynuował. – Dostaliśmy dwa lata na przygotowanie się do kolejnej walki. To za mało, aby odbudować nasze siły. Proszę, abyście wzięli pod uwagę pomysł Hanase… To znaczy kapitana i rozważyli sojusz z doliną. – Spojrzał na wazony przed nim. Każdy z nich pomalowany został na kolor domu. Ilość papierowych kwiatów oznaczała liczbę straconych ludzi. Sięgną po jedyny w czerwonym pojemniku i wyjął go delikatnie. – Chciałbym, abyście usłyszeli pewną historię. Yoshito, powołuje się na piąty zapis praw Pierwszego Cesarza.

Staruszek wstał i schował dłonie w rękawach. Mężczyźni zgormadzeni na placu z niedowierzaniem wpatrywali się w Koichiego. Jeszcze nigdy nikt nie skorzystał z tej możliwości. Piąty zapis nakazywał pozbycie się ceremonialnych broni i odłożenie ich na ołtarz. Został wprowadzony niedługo po objęciu stanowiska przez Cesarza. Gwałtowne emocje, jakie targały wojownikami, zbyt często doprowadzały do niepotrzebnych walk w uświęconym miejscu. Nikt nie mógł po nie sięgnąć do końca wydarzenia. Ta decyzja gwarantowała mu możliwość wypowiedzenia się. Chciał przyznać się do złamania prawa. Był gotowy na śmierć, ale jeśli wojownicy usłyszą jego, słowa stracą go, zanim zdąży zebrać myśli.

— Misaki, Isao zbierze miecze i odłóżcie na ołtarz.

Dzieci prędko wykonały polecenie. Gniew na twarz mężczyzn był widoczny, ale żaden nie zwlekał z oddaniem oręża. Gdy wszystko znalazły się za Koichim, zaczął mówić.

— Hanase, wasz kapitan, mój przyjaciel stracił życie na polu walki. Jego decyzje zapewniły nam względy spokój. Jeszcze do niedawna był traktowany jak mieszaniec. Rozumiem doskonale waszą niechęć do mieszania krwi. Mimo to ja zostałem zaakceptowany a on nie. Nie poddał się i pracował ciężko, aż został obdarzony zaufaniem wszystkich mieszkańców. Dlatego proszę, aby moje słowa nie wpłynęły na jego obraz w waszej pamięci.

Nagle rozległy się pojedyncze westchnięcia, a dzieci zapiszczały z radości. W tym momencie wiśnia na klifie postanowiła nad nimi zapłakać. Do kolorowej tęczy ubrań dołączył róż spadający płatków.

— Skoro natura akceptuje moją decyzję, nie widzę innego wyjścia. Złamałem prawo Pierwszego Cesarza. Obdarzyłem uczuciem innego mężczyznę. W związku z tym wykluczam możliwość przekazania tytułu moim dzieciom. Wiem, co to oznacza i jestem gotowy na śmierć z waszej ręki.

Wojownicy jak jeden mąż rzucili się nad niego. Nie zdążyli wybiec poza obszar ławek, gdy głośny dźwięk dzwonu rozlał się echem po klifie. Wszyscy zamarli obserwując Yoshito. Koichi poczuł ulgę, wiedząc, że staruszek bez względu na własne uczucia nienagannie pilnuje praw.

— Wróćcie na miejsca albo każdy zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za złamanie piątego zapisu.

Grozili mu, obrażali i nazywali zdrajcą. Jednak posłusznie zajęli miejsca. Zarzucali mu, że splamił honor nie tylko swojego domu, jak i całego klanu. Pierwszy Cesarz przed śmiercią zapisał kilka prawa, które traktowano z szacunkiem. Jednym z nich była zakaz związków, które nie prowadzą do odbudowany ludzkości. Pisząc je, cesarz kierował się aktualną sytuacją w kraju. Niski przyrost naturalny zmusił go do radykalnych środków. To było ponad trzy wieki temu. Od tamtego dnia wiele się zmieniło, wioska od kilku lat nie mogła narzekać na brak rąk do pracy, ale górski klan dalej traktował zapisy jak świętość.

Nagle syn kowala wstał i odruchowo sięgnął po miecz. Reiji Sasaki poprawił brązową szatę i splunął na ziemię. 

— Zhańbiłeś nie tyle swoje nazwisko, jak i dobre imię kapitana. Jak śmiesz obrażać jego pamięć swoim występkiem.

— Hanase odwzajemniał moje uczucia. — powiedział cicho. – Nie potrafiłbym pokochać kobiety ani dać jej dziecka. Uczciwiej jest przyznać się do winy i z pokorą przyjąć karę. – spojrzał na zachodzące słońce. – Hanase odszedł i już nic mnie nie trzyma na tym świecie.

— Koichi, twoje słowa słyszeli wszyscy zgromadzeni. – Yoshito podszedł do niego i położył dłoń na ramieniu. – Zdajesz sobie sprawę, że nie opuścisz tego miejsca żywy?

— Tak.

— Zgodnie z zasadą obowiązek ukarania przestępcy spoczywa na głowie klanu. W tym wypadku zadanie spada na barki członka rodziny. Powinna to zrobić twoja siostra.

— Nie. Nie zmuszajcie jej do tego. Ktokolwiek tylko nie ona.

Mężczyzna rozejrzał się po zgromadzonych.

— W takim razie zrobię to osobiście. — szepnął. – Każdy ze zgromadzonych pragnie twojej śmierci bardziej niż zwycięstwa z klanem Okumura. Na pewno postarają się, aby twój koniec był bolesny.

— Yoshito, nic nie boli bardziej niż utrata ukochanej osoby.

Jeszcze nigdy nie był tak spokojny. Nie docierały do niego oburzone okrzyki. Starzec miał rację. Każdy rwał się do przodu i sięgał do pasa po oręż.

— Skoro tego chcesz. — odchrząknął i wyprostował się. – Koichi Nakamura, zgodnie z prawem Pierwszego Cesarza zostajesz skazany na śmierć. Niech twój czyn będzie ostrzeżeniem dla następnych pokoleń. Ja, Yoshito Shigeru zostaje twoim sędzią oraz katem.

Jakie będą twoje ostatnie słowa?

— Czekaj na mnie Hanase. Wracam do domu.

Zamknął oczy i pochylił głowę. Sięgnął dłońmi do kołnierza i odchylił go, eksponując kark. Miał pewność, że pewna ręka starca przyniesie ukojnie, zanim posmakuje bólu. Górski klan słynął z mieczy tak ostrych, że przecinały drewno jednym cięciem. Skóra i kości nie stanowiły dla nich wyzwana.

Krew splamiła mocno ciosane schody w momencie, gdy słońce dotknęło horyzontu. Wszyscy pochylili głowy, szepcząc modlitwę. Prosili bogów o wybaczenie mu grzechów. Koichi zginał na polu bitwy. Jego dusza umarła razem z Hanase. Miecz Yoshito uwolnił go, aby mógł podjąć wędrówkę.

Zmierzał tam, gdzie słońce muska wodę.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial