Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Jestem Wolna

 

MONIQUE OLDON

 

JESTEM WOLNA

 

 

Pięć miesięcy wcześniej

Krzyk. Brzmi w pokoju obok, wycieka na dwór, zagnieżdża się we mnie.

Podniesiony głos niesie się razem z ciężkim, gęstym powietrzem otaczającym mnie z każdej strony. Nie mogę się ruszyć. Nie potrafię.

Strach bierze w posiadanie każdą komórkę mojego ciała, paraliżuje każdy nerw. W oczach zbierają się łzy. Unoszę drżącą dłoń, nerwowym ruchem ścieram  kroplę, spływającą po moim policzku. Usuwam ją, jakby nigdy nie istniała. 

Ja nie istnieję.

Nie ma mnie. Nie ma mnie...

Nagły huk sprawia, że podskakuję w miejscu. Adrenalina uderza mi do głowy, serce pulsuje w zawrotnym tempie. Wszystkie dźwięki chwilowo zagłusza szum krwi w moich uszach.

Boję się.

Znam to.

Znam to od zawsze. Od kiedy pamiętam. Od kiedy żyję, nigdy nie było niczego innego. Niczego więcej, niczego mniej.

Piekło.

Kolejny huk, dźwięk tłuczonego szkła. Zaciskam powieki, obejmuję głowę rękoma, zwijam się w kłębek.

To zaraz się skończy... zaraz minie.

Nie przyjdzie tu. Nie przyjdzie... nie przyjdzie...

Kiwam się w przód i w tył, łzy nieprzerwanie płyną z moich oczu. Żłobią ścieżki na policzkach, palą swym dotykiem, moczą rękawy starej, znoszonej koszuli.

Jak długo będzie to trwało? Ile jeszcze wytrzymam?

Uświadamiam sobie, że od paru minut trwa cisza. Zamieram. Z rękoma wciąż owiniętymi wokół głowy, wsłuchuję się w milczące otoczenie. Moje serce nie zwalnia swojego rytmu. Pulsuje, obija się o moje żebra, szybkim tempem wystukuje jedną, dobrze znaną mantrę: nie ma mnie tu, nie istnieję.

Skrzypienie starych drzwi przecina głęboką ciszę, stawia mnie w stanie najwyższej gotowości. Podrywam głowę do góry, cofam się  na łóżku najdalej, jak tylko mogę. Uderzam plecami o zimną ścianę. Chcę w nią wejść, stopić się w jedno, zniknąć.

Miałam nadzieję, że mnie to ominie. Łudziłam się, że dziś da mi spokój, nie przyjdzie.

Zawsze przychodzi.

Wysoka, zwalista sylwetka pojawia się w drzwiach. Poświata wpadająca z drugiego pomieszczenia sprawia, że jego twarz jest ukryta w cieniu, a postać jeszcze bardziej przerażająca niż zwykle.

Przywieram do ściany jeszcze bardziej, przyklejam na całej długości tułowia. Cała się trzęsę - z płaczu, przerażenia, bezsilności. Szloch niemal opuszcza moje usta. Niemal, bo łapię go na końcu języka, przygryzam, połykam razem z ogromną, lepką kluchą siedzącą w moim gardle.

 –  Nie wolno płakać – mówi zawsze.

Gdy jestem posłuszna, wszystko dzieje się szybko, w miarę bezboleśnie. Gdy wymyka mi się szloch, choćby najcichszy, sprawy przybierają zupełnie inny obrót. Kątem oka obserwuję każdy krok, który przybliża go do mojego łóżka... przybliża do mnie.

Nawet nie kłopocze się zamykaniem drzwi, choć jeszcze chwilę temu krzyczał i bił moją matkę w pokoju obok.

Słyszę dźwięk odpinanego paska od spodni, zaciskam drżące powieki.

Chcę powiedzieć, żeby dał mi spokój.

Chcę walczyć o siebie.

Chcę krzyczeć.

Brzeg łóżka ugina się pod jego ciężarem, dociera do mnie kwaśny zapach potu i alkoholu. Zapach, który od zawsze kojarzy mi się ze strachem, bólem i przerażeniem. Z bezsilnością, z którą nigdy nie potrafiłam walczyć. A obiecałam sobie, że nigdy więcej. Że ostatni raz takim właśnie powinien pozostać – ostatnim.

Czuję dotyk na mojej nodze, jest mi niedobrze. Lepkie palce wędrują w górę mojej łydki, odwracam głowę. Nie mogę na to patrzeć. Muszę udawać, że mnie to nie dotyczy. Że to nie ja.

Nie ma mnie tu...

Mój wzrok pada na talerz z widelcem, pozostawione na szafce nocnej, czekające na wyniesienie w innym czasie. To jest chwila, impuls. Ruch, którego nie planowałam. Moment, o którym śniłam i marzyłam setki razy, a którego nigdy nie miałam odwagi wprowadzić w życie.

Nagła nadzieja wypiera strach, wstrzykuje w moje ciało adrenalinę. Wyłączam myślenie, zdaję się na instynkt. Instynkt, który każe mi kopnąć z całej siły w twarz potwora, który niszczy moje życie od zawsze. Instynkt, który prowadzi moją dłoń, łapie za widelec i bez chwili najmniejszego wahania, wbija go w szyję wciąż skołowanego kopniakiem mężczyzny.

Nagła Odwaga rośnie we mnie, zawiera sojusz z ogromną Złością i Żalem

Wyciągam widelec, nie zwracam uwagi na tryskający strumień krwi. Wbijam z powrotem. Jeden raz, drugi, trzeci... działam w szale, w amoku. 

Krzyczę. Zwierzęcy wrzask - zawierający w sobie złość i nienawiść wszystkich lat - wydziera z mojej piersi cały oddech. Nagły przebłysk rozsądku uświadamia mi co robię, a jednak czuję się, jakbym stała obok. Jakbym to nie była ja, jakby mnie to nie dotyczyło.  

Nie mam pojęcia, jak długo zadawałam ciosy. Nie mam pojęcia, co kazało mi przestać.

Gdy wreszcie odzyskuję świadomość, mam przed sobą żałosną kupkę ubrań zbrukanych krwią. Niegdyś przystojna twarz wygląda, jakby została przepuszczona przez maszynkę do mięsa.

Widelec wypada z mojej dłoni, uderzenie o podłogę roznosi się hukiem w panującej ciszy.

Muszę się stąd wydostać. Muszę uciec.

Zrywam się do biegu, bose stopy ślizgają się na czerwonej posoce, pokrywającej coraz większą powierzchnię paneli. Upadam zamroczona paniką. Potrzebuję chwili, żeby dojść do siebie. Jestem wykończona, chcę zasnąć, jednak wiem, że nie mogę.

Podrywam się do pozycji stojącej. Nie patrząc za siebie, wybiegam do zalanego światłem salonu.

 –  Mamo! – krzyczę, choć sama nie wiem po co. Nigdy nie było jej w moim życiu. Nigdy nie wstawiła się w mojej obronie. Nigdy mnie stąd nie zabrała... – MAMO!

Odpowiada mi cisza. Przychodzi mi do głowy, że może zostawiła mnie i uciekła. Poświęciła mnie, swoją jedyną córkę, żeby ratować własną skórę... a wtedy zauważam czubek jej kapcia, wystającego zza zielonej kanapy. Kolana się pode mną uginają, ale zmuszam nogi do kolejnego kroku.

Nie chcę tam iść. Nie chcę tego widzieć, ale moje ciało działa bez mojej kontroli. Zanim docieram do brzegu kanapy, w moich oczach pojawiają się nowe łzy. 

Zanim ją mijam, moja twarz na powrót jest cała mokra.

Mama. Moja piękna, tchórzliwa matka, leży zupełnie bez ruchu, z poszarpaną bluzką i ogromnym siniakiem na twarzy.

Potrzebuję sekundy, by dojrzeć ślady palców na jej szyi.

Potrzebuję drugiej, by zrozumieć, że nie żyje.

Żółć podchodzi mi do gardła, nieopanowana fala wymiotów ląduje na zadbanej tapicerce kanapy, która kosztowała więcej pieniędzy niż kiedykolwiek widziałam na oczy.

Nogi ponownie odmawiają mi posłuszeństwa, padam tuż obok niej. Łapię za wciąż ciepłą dłoń, kładę głowę na nieruchomej klatce piersiowej. Po raz pierwszy w życiu pozwalam sobie na głośny, niepohamowany szloch. 

Po raz pierwszy, od kiedy pamiętam, wyrzucam z siebie cały żal, złość, nienawiść kłębiące się we mnie od lat.

Wykończona zasypiam. 

Jestem wolna.

*

 

Cztery miesiące wcześniej

Zacieki na niegdyś białym suficie układają się w schematyczne wzory. Widzę w nich obrazy, słowa, czasem znaki, których nie jestem w stanie rozpoznać. Wszystko zależy od nastroju, od dnia, a przede wszystkim od dawki leku, który przyjmuję minimum dwa razy dziennie. Czasem trzy, gdy mam atak.

Przekrzywiam głowę, włosy rozłożone na poduszce łaskoczą mnie w policzek.

Co widzę dzisiaj?

Mrużę powieki, staram się połączyć obrazy, które mam przed oczami.

Patyk? Nie...

Jakieś widły?

Obraz się wyostrza, jakby przybliża. Widzę dokładnie zarys widelca z zastawy stołowej. Tego samego, którym zabiłam własnego ojca.

Zarys widelca pokrywa czerwień, która z każdą sekundą rozlewa się coraz bardziej po zszarzałej farbie sufitu. Zaczynam się denerwować. Stres rozchodzi się po moim ciele. Wita mnie panika, której nie jestem w stanie opanować.

Zaczynam kręcić głową, wplatam dłonie we włosy. Obrazy nie znikają. Przeciwnie. Coraz gęściej zalewają mój umysł. Atakują mnie z każdej strony, palce ciągną splątane włosy. Krzyczę.

Drzwi do pokoju otwierają się, mój wrzask przybiera na sile.

Dłonie na moich ramionach przywołują wspomnienia, zaczynam się szarpać. Instynkt każe mi się bronić, gryźć, drapać...

Ukłucie w przedramię nieco mnie otrzeźwia, przegania czerwoną mgłę przerażenia. Przestaję się rzucać, próbuję zogniskować zamglone spojrzenie na osobie, która przerwała mój atak.

 – Ciii, spokojnie – szepcze mężczyzna. Ton jego głosu mnie uspokaja, usypia. A może to zastrzyk? Nie wiem, jest mi wszystko jedno. – Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim...

Zgadzam się z nim i nie zgadzam jednocześnie.

Będzie po wszystkim – na chwilę. Za jakiś czas wszystko wróci na nowo. Znów mnie zaatakuje, znów odbierze kontrolę, zmysły. Nienawidzę tego.

Mój wzrok na moment się ogniskuje, ostatnim co widzę, są wpatrzone we mnie brązowe oczy.

*

 

Dwa miesiące wcześniej

 – Do dna, moja droga, do dna!

Patrzę na biały, papierowy kubeczek z trzema różnymi tabletkami w środku. Jedna z nich to witaminy, druga to psychotropy. Czym jest trzecia – nie mam pojęcia, jednak ufnie łykam ją już od dwóch miesięcy.

Przechylam kubek, szorstki papier obciera moje suche, spierzchnięte wargi. Przełykam tabletki jedną po drugiej, popijam zaledwie dwoma łykami wody. Nie potrzebowałam i nie potrzebuję więcej. Wrzucam pusty papier do kubła stojącego obok mnie i kieruję się w stronę stołówki. Z dozą zniecierpliwienia czekam na działanie psychotropów. Uwielbiam to, jak się po nich czuję. Jestem lekka, nieco ospała, ale z pewnością spokojna. Mój umysł jest wolny od złych myśli, wspomnień. Jestem dryfującym, nic nieznaczącym bytem. Jestem niewidzialna tak, jak zawsze tego pragnęłam. To najlepszy moment każdego mojego dnia.

Przystaję w drzwiach stołówki, nagłe zawroty głowy sprawiają, że muszę przytrzymać się futryny. Przymykam powieki, odliczam do pięciu, gdy otwieram je z powrotem trafiam wprost na spojrzenie brązowych oczu - tych samych, które często ratują mnie przed samą sobą. 

Patrzą na mnie z przeciwnej strony długiej sali. Świdrują, przeszywają na wylot. Nie widzę w nich niechęci, pogardy, a jedynie łagodne zainteresowanie, troskę. Spuszczam wzrok, moje serce drży. Siadam przy stoliku, w kącikach moich ust majaczy uśmiech, którego nie potrafię powstrzymać. Wiem, że moje policzki pokrywa czerwień. Mam ochotę schować się za kurtyną włosów i dociera do mnie, że nie mogę. Ogolili mnie. Jestem łysa.

Trzeba było rwać włosy garściami?

Odwracam się, zajmuję jedzeniem. Psychotropy powoli uspokajają serce, wyciszają emocje. Uśmiech na mojej twarzy się poszerza. Naliczam pięćdziesiąt pęknięć na ścianach, stołach i filarach. Uśmiecham się do brązowookiego pielęgniarza, puszczam mu oczko.

Moje ciało działa zupełnie poza kontrolą umysłu.

*

 

Miesiąc wcześniej

Krew. Wszędzie krew. Na rękach, ubraniach, twarzy. Czuję ją, krztuszę się nią, nic innego nie widzę. Moja dłoń raz po raz unosi się i opada, dźwięk rozdzieranej skóry wwierca się w moje bębenki. Zadaję śmierć, jestem Śmiercią.

Krzyczę.

Wrzask odbija się od ścian, z pewnością stawia na nogi cały szpital. Dźwięk otwieranych drzwi tylko wzmaga moją panikę, nie potrafię powstrzymać łez. Szlocham, łkam, zaczynam się śmiać. Wrzask zamienia się w szaleńczy, niepowstrzymany śmiech, który po chwili na powrót zamienia się w płacz. Zamęt emocjonalny. Czyste szaleństwo.

 – Obudź się, słyszysz? – Ten głos. Głos, który mnie uspokaja, daje ukojenie.

Na jego dźwięk momentalnie wracam do rzeczywistości.

Słyszę, chcę powiedzieć, ale zamiast tego po prostu otwieram oczy i na niego patrzę.

Odwzajemnia to. Patrzy, analizuje, ocenia.

Zauważam wahanie na jego twarzy, nim siada na brzegu łóżka. Wciąż nie odrywa ode mnie wzroku.

 – Potrzebujesz zastrzyku? – pyta.

Od jakiegoś czasu zostawia mi wybór. Już nie wbiega do środka i nie wstrzykuje mi leków na uspokojenie. Wszystko się zmieniło, my się zmieniliśmy. Od kiedy jesteśmy blisko, postanowił mnie budzić i dawać mi wybór. Moim wyborem stało się powolne oddawanie pod jego protekcję. Kawałek po kawałku, sekunda po sekundzie. Jest moim małym sekretem. Tajemnicą, której nigdy nie wydam.

Kręcę głową w przeczącym geście, nie ufam sobie na tyle, by się odezwać. Wciąż jestem roztrzęsiona. Wciąż widzę przed oczami obrazy z przeszłości. Wciąż czuję zapach krwi, słyszę dźwięk przebijanej skóry.

Pochyla się bliżej, zamieram. Unosi rękę do góry, patrzy na mnie z pytaniem w oczach. Na ułamek sekundy panika wraca na swoje miejsce, potęguje się, paraliżuje moje ruchy. Potrzebuję chwili, by zrozumieć, że jestem bezpieczna, że nikt mnie nie skrzywdzi.

Nie wiem, czy dałam jakiś sygnał przyzwolenia, ale jego ręka się obniża, a dłoń w delikatnym geście dotyka mojego policzka. Zgięty w pół palec wskazujący, kreśli linię od kości policzkowej w dół, a w moim sercu rodzi się ciepło, którego nigdy wcześniej nie zaznałam. Przymykam powieki, przyjmuję to ciepło i dotyk, którego po raz pierwszy w życiu się nie boję. Moje serce drży z oczekiwania, nie strachu, co również jest nowością.

Wiara w lepszą przyszłość zasiewa ziarenko - z nadzieją na urodzajny plon.

*

 

Dziesięć dni wcześniej

 – Hej, nie oszukuj! – śmieję się.

Nasze dłonie są splecione, kciuki walczą o dominację. Chwile z moim prywatnym, brązowookim Aniołem są jedynymi, w których jestem w stanie normalnie funkcjonować. Jedynymi, w których mogę powiedzieć, że jest w porządku. Przynajmniej przez chwilę.

Łapię jego kciuk swoim, wyrzucam ręce w górę, wydaję okrzyk zwycięstwa. 

Śmieje się. Jego piękne, dobre oczy, błyszczą radością.

 – Bez oszustwa nie dam rady z tobą wygrać – mówi. Sięga do położonego tuż obok niego kosza z żywnością, wyciąga dwie kanapki i wkłada jedną w moją dłoń. – Jedz.

Patrzę na chleb przełożony szynką i serem. Jestem tak upojona chwilą z nim, możliwością spędzenia czasu na świeżym powietrzu, że nie mam ochoty na jedzenie.

Nie mam ochoty, a jednak biorę kęs pod jego czujnym spojrzeniem. Zna sporą część moich demonów, jednak resztę z nich wolę zachować dla siebie. Uspokojony, kiwa głową.

Biorę jeszcze jeden kęs, odkładam kanapkę i kładę się na kocu z rękami pod głową. Patrzę w niebieskie niebo, pokryte zwiewnymi, białymi chmurami. Lekki wiatr muska moje odkryte ramiona. Staram się rozluźnić, zapomnieć kim byłam, jestem. Staram się być kimś innym.

Kładzie się tuż obok mnie. Przymykam powieki, biorę głębszy wdech.

 – Radzisz sobie coraz lepiej – szepcze. Odwracam się w jego stronę, otwieram oczy. Nasze twarze znajdują się w odległości zaledwie kilku centymetrów od siebie. Doskonale czuję jego pachnący kawą oddech. Zupełnie inny niż ten, który zapisał się w pamięci mojego ciała. – Myślę, że niedługo będziemy mogli poprosić o wypis. Zwłaszcza, jeśli zadeklaruję, że będziesz pod moją opieką.

Otwieram szerzej oczy, analizuję jego słowa. Dociera do mnie ich sens, nie mogę uwierzyć.

 – Zrobiłbyś to dla mnie? – pytam, autentycznie zdumiona, całkowicie oczarowana.

Uśmiecha się. Łączy nasze dłonie, splata palce, ściska delikatnie.

 – Dla ciebie zrobiłbym wszystko.

Patrzę mu w oczy jeszcze dłuższą chwilę. Szukam fałszu, szczerości, szukam siebie. Toczę walkę we własnym wnętrzu, staram się odnaleźć swoje ja, zrozumieć czego pragnę, czego potrzebuję. Wciąż rozbita, uśmiecham się, kiwam głową.

Zamykam oczy, odwracam się w stronę nieba. Gdy je otwieram, kształt chmury nade mną przywodzi na myśl ogromny widelec z zagiętymi zębami.

*

 

Teraz

Zrywam się z łóżka, pot kropli się na moim czole. Czuję się mokra, lepka. Czuję krew. Jej zapach, smak. Jestem nią pokryta.

Tym razem nie krzyczę. Już nie. Nauczyłam się nad tym panować. Już wiem, w jakich momentach jestem bardziej świadoma, kiedy lepiej sobie radzę... jednak czy teraz rzeczywiście jest lepiej?

Odwracam się w stronę drzwi, w kącie widzę zarys wysokiej, zwalistej sylwetki. Sylwetki, której nie widziałam od dłuższego czasu. 

Sylwetki, która prześladowała mnie latami, a której własnoręcznie pomogłam odejść z tego świata.

Mimo świadomości, że to niemożliwe, moje ciało zalewa panika. Zaciskam powieki, zakrywam głowę rękami. Zupełnie jak dawniej... zupełnie, jak wtedy.

Nie ma go tu... nie ma go tu...

Zaczynam kiwać się w przód i w tył, postanowienie ostatnich dni rośnie w siłę, staje się namacalne.

Próbuję się uspokoić. Próbuję skierować myśli gdzie indziej. Gdzieś, gdzie czuję się bezpiecznie. Odnajduję ciepłe, brązowe oczy... i uświadamiam sobie, że to nie wystarcza. Dają mi ukojenie, ale nie dają spokoju. Potrzebuję czegoś zupełnie innego.

Biorę głęboki wdech, prostuję się. Kątem oka wciąż widzę sylwetkę w kącie. Nawołuje mnie, czeka i już wiem. Już znam sposób na znalezienie wolności.

Myśl, która pojawiła się we mnie parę tygodni wcześniej, powoli rosła w siłę tylko po to, by dotrzeć do tego właśnie momentu.

Podnoszę się z miejsca, nie patrzę w stronę drzwi. Trzęsącymi rękoma podnoszę w górę materac, z dziury w poszwie wyciągam tabletki, zbierane od dłuższego czasu. Mam ich wystarczającą ilość. Biorę wszystkie w dłoń, zaciskam palce, przymykam powieki.

Ponownie przywołuję w myślach brązowe oczy, ciepły uśmiech, szczere intencje.

 – Wybacz mi – szepczę.

Wiem, że przy nim mogłabym zacząć żyć. Być może miałabym szansę na normalność. Prawda jednak jest taka, że nigdy nie byłam i nie będę normalna. Nigdy się nie uwolnię, nigdy nie przestanę bać, nigdy nie pozbędę halucynacji.

Kocham go. Teraz to wiem. 

Kocham i dlatego nie mogę skazać go na takie życie. Życie ze zniszczoną, chorą psychicznie kobietą. Morderczynią.

– Wybacz...

Biorę wdech, kiwam głową. Wkładam wszystkie tabletki jednocześnie, wdzięczna za papierowy kubek z wodą, stojący na mojej szafce nocnej. Połykam jedną po drugiej, popijam, wciąż nadzorowana przez cień majaczący w kącie.

 – To koniec – mówię do niego, wreszcie spokojna, rozluźniona. Podjęta decyzja sprawia, że po raz pierwszy od dawna wiem, że działam zgodnie z samą sobą. – Masz co chciałeś. To od początku było twoim celem, prawda?

Oczy zaczynają mi się zamykać, umysł zasnuwa gęsta, ciężka mgła. Próbuję przywołać twarz ukochanego, jednak nie potrafię utrzymać jej na dłużej. Wysmykuje się, ucieka, aż w końcu znika całkowicie. Chcę płakać, krzyczeć, ale moje ciało jest sparaliżowane. Nie mogę się ruszyć, nie mogę wydać dźwięku.

Postać wychodzi z cienia, staje tuż obok mojego łóżka, czeka. Mój osobisty Demon.

Ostatni raz patrzę na ciemne zacieki szpecące sufit, zamykam oczy. Odpływam w niebyt, tracę świadomość. 

Kończę swoje życie tak, jak je zaczęłam. Bez imienia, bez nazwiska, bez pochodzenia. Bez znaczenia. Znikam tak, jak tego pragnęłam. Nie istniałam od dłuższego czasu, a w tym momencie znikam na zawsze. 

Jestem wolna. Naprawdę wolna.

Wreszcie. 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial