Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Filozofia Spoza Szyby 28

AGNESTO

 

 

FILOZOFIA SPOZA SZYBY 28

 

 

Jutro jest za tysiąc lat.
To już niedługo...

 

Gdzieś to usłyszała, dawno temu i nie wiedząc dlaczego, teraz sobie te słowa przypomniała. Jutro nie jest dziś, ale jutro przyjdzie za tysiąc lat.
Za tysiąc... Cierpliwy poczeka. Bo czym różni się czekanie na jutro od czekania na inny dzień, myślała. To chyba był tekst piosenki albo fragment czytanej kiedyś książki w ramach porannego słuchowiska radiowego. Nie umiała sprecyzować nawet kiedy to usłyszała, ale co jakiś czas pamięć tych słów dawała o sobie znać.

 

On też tak mówił i sam sobie przeczył, bo każdą sekundę każdego dnia wyciskał, jak cytrynę i tego samego uczył ją. Nie pozwalał jej czekać na inny dzień, na inny moment. Nie pozwalał jej planować na wyrost pouczając ją, że kiedyś będzie za późno. Za późno na kosztowanie nowych smaków, za późno na zachwyt, zmiany, słowa. Kiedyś może być za późno na miłość. Na życie też. Dlatego nie pozwalał jej zwlekać z czymkolwiek. Odkładać można wszystko i zawsze, mówił, ale czy ów właściwy moment przyjdzie wtedy, gdy będziemy tego pragnąć? Czy zegar idzie we właściwym kierunku? Bo może czas powinien mijać nieco inaczej? Nie czekaj, mówił do niej. Nie czekaj z tym, czego pragniesz i mów zawsze co ci w sercu gra. Tylko takie życie ma sens. Tylko takie, nie inne.
I tak żyli. On od dawna, ona dopiero przy nim zaczęła.

 

Dotykał jej, gdy tego pragnął. Głaskał po policzku, po dłoni, po plecach. Kochał ją i jej to okazywał, a ona? Ona się odwzajemniała i coraz bardziej zakochiwała w nim. Byli małżeństwem od lat, ale każdy dzień z nim sprawiał, że jej ciało coraz bardziej go pragnęło. Kochała go, jak jeszcze nikogo na świecie. Kochała go, choć czasem w strachu obawiała się, że może go stracić. Że został jej podarowany na chwilę, na nikłą chwilę, która niebawem minie.
Jutro, to nie za tysiąc lat.
Jutro to dziś.

 

Poznali się, pobrali, ale to wszystko nie było związane z miłością jako taką. Szanowali się, poważali się wzajemnie, ale nic poza tym. Ona nauczyła s ię go kochać dopiero potem. Przed ołtarzem nic w niej nie było. Patrzyła na scenografię i odgrywała rolę. Tak się przynajmniej czuła. On chyba też. Sztuka była romantyczną inscenizacją jakiegoś dzieła, jakiego, tego chyba nie widział nikt. Nawet ona. Ale grali, dostali oklaski i nawet przyjęcie zorganizowano na ich cześć, ale potem wszystko ucichło. Oni zostali. Bez widzów, bez scenariusza w rękach, bez prób teatralnych. Zostali puszczeni na głębokie wody i musieli pływać. Tego też się dopiero uczyli, ale już razem. Razem. Ręka za ręką, wdech i wydech. Chodziło o utrzymanie się na powierzchni. I... udało im się.

 

Po latach zaczęła go kochać. Niewinnie, początkowo, jak wystraszona dziewczynka, która nagle odkrywa, że ma serce, i że to serce chce komuś dać.
I dała. Dała ponieść się emocjom i jakiejś swojej intuicji, która w tym obliczu ją kompletnie zawiodła.
Zakochała się.
I on też.
Zagrali równocześnie w tym samym czasie.

 

Bez widzów.

 

Bez braw pochwalnych, bez fanfar.

 

Grali w najlepszej sztuce życia, która nie zeszła z desek teatru.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial