Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Filozofia Spoza Szyby 25

AGNESTO

 

 

FILOZOFIA SPOZA SZYBY 25

 

Nie była jałowa. Czasem budziły się w niej emocje i pragnienia, jakieś uczucia wymarłe, których nigdy wcześniej w sobie nie miała. Jakby pod wpływem czegoś jej dotąd nieznanego dotykała nowych wrażeń. Uczyła się ich, poznawała niewinnie, ulotnie, wyciągała małe dłonie i próbowała muskać. Niestety w tajemnicy przed wszystkimi, bo jej nie wolno było nic. Nie przy nim. Przy nim nic nie mogła uzewnętrzniać samej siebie, bo odsłoniła mu nowe pole do ranienia jej. Wlazłby w buciorach na grząski teren jej uczuć i zadeptałby w niej wszelkie życie. Umarłaby wtedy.

 

I choć czasem chciała zatonąć w silnych ramionach dobrego mężczyzny, stracić dech czując ciepło kogoś drugiego, to jednak tłumiła je w sobie. Nie pozwalała im się nawet narodzić, bo wraz z nimi rodziła się nadzieja, a ta zbyt szybko rozlewała się w niej całej i nic innego nie było prócz niej, prócz tego głodu i pustki. Ta nadzieja dawała żar, ale i świadomość ciała, które nie mogło tak reagować. On dawno zniszczył jej środek i ciepło i kobiecość i nic nie zostało, nic. Była pusta i niczym nie mogła się wypełnić, niczym. Jedyne, co mogła chłonąć, to jego nienawiść i gniew i jego samego. Musiała zawężać spojrzenie na nim.

 

Dlaczego nie odeszła?
Dlaczego go nie zostawiła? Nie wyszła?
Dlaczego tkwiła u jego boku tyle lat?
Dlaczego i dlaczego. Cegła na cegle. Powstawał w niej coraz większy mur i nie miała już szans ucieczki. Tkwiła u jego boku dla niego, nie dla siebie.

 

 

Były chwile. Oj, wiele, wiele takich chwil, gdy siadała przy stole w kuchni, opierała łokcie na pustym blacie, a twarz chowała w dłoniach. I płakała. Nad sobą i tym, co było wokół niej. Chciała odejść nie jeden raz. Wybiec z mieszkania i nie oglądać się za siebie. Zostawić wszystko, zamknąć drzwi i pójść. Nie szukała nigdy pomocy, nie mówiła o tym, jakie piekło jej urządził. Bo to było tylko i wyłącznie jej piekło zamknięte w czterech ścianach mieszkania na peryferiach miasta. Takich, jak ona było i jest tysiące. Milczą, bo słowo może zabić. Chowają dłonie, bo wyciągnięte mogą ściągnąć śmierć. Boją się być, bo jakim prawem?

 

Jej myśli zakleszczały się koroną cierniową, wbijały w umysł. Takie chwile nie pomagały, wręcz przeciwnie. Sprawiały ból. Bo wiedziała, że powinna pomóc samej sobie. Wstać od tego stołu, zarzucić na siebie palto, to nowe i buty, czarne, schowane na dnie szafy i wyjść. Po prostu wyjść i nigdy nie wrócić. Wyjść i nawet nie oglądać się za siebie. Odważnie kroczyć z twarzą uniesioną ku niebu i drzewom i mieć w sobie wiarę, że to najlepsza decyzja, jaką podjęła w życiu. Powinna... Ale nie robiła nic. Nadal siedziała przy pustym blacie w cichej komplecie kuchni, a za oknem dyskretny wieczór roztaczał poły swojej sukni. Płakała. Nad sobą. Płakała nad strachem, który sprawiał, że jej ciężkie ciało nie robiło nic, poddawało się i tkwiło w miejscu. Była pomnikiem samej siebie.

 

Dlaczego nie krzyknę na niego, jak on na mnie?
Dlaczego go nie opluję? Nie uderzę?
Dlaczego zamykam powieki i chowam głowę w krągłe ramiona?
Wiedziała, że to złe życie. Że nie tak powinno wyglądać. Że zasługiwała na coś lepszego, na kogoś lepszego. A jednak.
Przeznaczenie? Karma?
Lękała się dni, bała się oddychać.
Bała się nosić w sobie dzieci, bo żadne nie przyszło na świat. Jej strach rodził się w nich i zabijał. Nie miały jeszcze kształtów ludzkiego ciała, ale serca już w nich biły. I te serca spijały lęk z jej krwi. Wolały nie patrzeć na to piekło na zewnątrz. Nie patrzeć na żałość własnej matki, którą by była.
Wybrały drogę dogodną dla siebie.

 

Poroniła cztery razy.

 

On o niczym nie wiedział.

 

Opanowałby się? Zmienił?
Nic by to nie dało, bo na niego nie było sposobu. Na nią też. Stali się dwoma zakleszczonymi ofiarami samych siebie. Tak wyglądali – jak dwie zaobrączkowane ofermy tego świata jedzące z jednego żłobu.

 

Tik, tak śpiewał zegar. Tik, tak rozchodziło się po całym mieszkaniu. Tik, tak biło serce w niej.
Wszystko ma swój czas, pomyślała.
On też miał.
Ona ma.
Zegar jej życia nadal odmierza sekundy i minuty i godziny... Tik, tak szepcze. Tik, tak...

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial