Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Filozofia Spoza Szyby 17

AGNESTO

 

 

FILOZOFIA SPOZA SZYBY 17

 

 

Jaki to dziwny absurd.

 

Życie to absurd, co odczuwała przy każdym zakręcie swojego losu. A jednak, zawsze dziwiła się jak dziecko. Ma czterdzieści pięć lat i wie, że życie to absurd sam w sobie. Powtarzała to sobie co kilka dni, by uniknąć rozczarowań, lecz świadomość to jedno, a codzienność, to już kompletnie inna bajka.
Chciała mieć dom. Czasem nawet nazywała go domkiem i rysowała, rysowała w myślach, by zaraz szybko pokolorować. Dom miał mieć czerwony dach i być niewielki, acz przysadzisty. Miał wyglądać, jakby się rozsiadł. Miał być ciepłym domem dla ludzi. Dla niej. Dla rodziny. Miał mieć brązowe drzwi, a w oknach firanki kończące się na wysokości parapetów. W salonie jednak chciała mieć firany do podłogi, by przy otwartych oknach wiatr bawił się nimi, jak wirtuoz. I miał mieć ceglastą fasadę. Kolor cegły miał się w nim łączyć z ciemnym brązem.
Ale to marzenia. Kolorowe fantazje.
Jej majaki, jej – kobiety mieszkającej w blokach. Od lat zawsze w blokach.

 

Kupiła mieszkanie na kredyt. Pierwsze swoje własne lokum. I urządzała je według siebie. Pierwszy raz w życiu miała coś swojego. Banał, wiedziała, ale dopiero w wieku czterdziestu pięciu lat weszła do swojego domu. I choć nie był tym ceglasto-brązowym przysadzistym domem, to jednak był jej zakątkiem. I była z tego dumna. Z siebie była dumna. Bo udowodniła sobie, że do czegoś doszła. Coś osiągnęła. Że dała radę.

 

Bo dotąd mieszkała w miejscach, które urządzała dla nich, przechodnich mężczyzn z jej życia. Bo oni byli ważniejsi od niej, tak jej się przynajmniej wydawało. Wchodzili, czasem wręcz włazili otrzepując niedbale zabłocone podeszwy swoich butów, by niebawem wyjść w butach przez nią wypastowanych. Ona ich przyprowadzała, bo z każdym wiązała nadzieje. Że może wreszcie się uda, że może obopólna miłość zwiąże ich na lata, że będą parą, która się szanuje... Ale rzeczywistość dokonywała swojej weryfikacji i szybko okazywało się, że on się nie angażuje i odchodził, zanim zdążyła wyszeptać „żegnaj”.

 

Nikt nie usłyszał o marzeniu o czerwonym dachu.

 

Dom. Przecież dom wymaga pracy. Ciągłej, nieustannej, dzień po dniu, a mieszkanie niby nie, pytała samą siebie. Wiedziała, że wszędzie froteruje się podłogi, czyści armaturę żrącymi środkami, przetyka zatkane odpływy. Nawet w pałacu. I niby wszystko było realne – zakup i zmiana adresu na inny, na stojący przy jakiejś ulicy dom, do którego prowadzi ścieżka wyłożona kostką brukową. Na dom, na jej własny dom. Ale zawsze było jakieś ale. Ale to nie ten czas, jeszcze nie teraz, bo nie teraz. A to niekorzystny moment na kupno, bo koniec roku, bo drogo, bo kryzys budowlany, bo brak pieniędzy. Milion wykrętów trzymających ją w martwym punkcie. Dlatego odsunęła marzenie w bezpieczną strefę, oddaliła od siebie, przykryła ciepłym kocem. Może kiedyś...

 

Życie zmuszało do innych ruchów, decyzji i kroków. Czasem łapała nadarzające się okazje, ale wszystko wiązało się z codziennością, z byciem w danym miejscu o danej porze. A teraz? Teraz dotarło do niej, że ma czterdzieści pięć lat, i że wreszcie ma swoje własne mieszkanie.
Siedziała w swojej kuchni. Piła kawę.

 

Miała swoje garnki, którym nadała imiona, bo co, jak co, ale one znały ją bardzo dobrze. Jeden wie, że robi w nim przetwory do słoików i ma podrapane dno, w innym gotuje zupy o milionach smaków . I patelnia – nowa, bo stara odmówiła posłuszeństwa. Ją nazwała Futurko. Lekka, teflonowa, przyszłościowa, jak to powtarzał sprzedawca w sklepie. Jakby wszystkie te cechy miały jakieś znaczenie podczas korzystania z niej. A patelnia, jak każda inna. Ładna, bo nowa. Nie miała czujnika apetytu, ani licznika przygotowywanych w niej potraw. Ale dostała imię, więc w jej kuchni była poniekąd wyjątkowa. Futurko z solidną rączką i szklaną pokrywą. Był też czajnik Zenobiusz i rondel Jureczek. I były kubki i szklanki i wszystko to było jej w jej kuchni.
Tak, ta świadomość cieszyła ją najbardziej.

 

Była mieszkanką wielotysięcznego miasta, miała mieszkanie w jednym z wielu bloków i była szara. Szara, jak większość ludzi lecz dla siebie samej szara nie była. Jej lustro pokazywało ptaka o setkach kolorów, któremu wreszcie smakuje życie i to, co ono serwuje. Była ptakiem, które uwiło gniazdo, ptakiem z własnym mieszkaniem, a marzenie o domu? Marzenie o domu ciągle miała przed sobą, bo życie trwa, bo będzie jeszcze czas. Czas na wszystko.

 

Życie aż kipi od dziwnych absurdów.
Od niedorzecznych wręcz anomalii.
Ale nie bała się ani ich, ani tego, co z sobą taszczyły.

 

Siedziała w swojej kuchni i piła kawę. Stworzyła sobie raj i było jej tu dobrze. Dobrze, jak nigdy dotychczas.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial