Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Kurz

Satomi-iko

 

 

 

KURZ

Znacie to uczucie, kiedy wasz Nemezis obserwuje każdy wasz ruch? Czy czujecie jego wzrok na sobie w ciemnej uliczce, lecz gdy się odwracacie, jego już tam nie ma? A może wiecie, że większość “zrządzeń losu” to jego sprawka, chociaż idealnie ukryte? Niczego nie można się spodziewać po nim, a zarazem można przeczuwać wszystko, co najgorsze...
Gdy byłem mały moja mama oglądała ze mną Fineasza i Ferba. Pamiętam, że zazdrościłem Pepe, panu Dzikusowi, iż jego arcywróg mieszkał w ogromnym wieżowcu i zawsze w tym samym miejscu można było go spotkać. Mój Nemezis był inny– nie mogłem na niego wpaść w sklepie, na parkingu, u psychiatry, na podwórku, w pokoju, pociągu... Pepe był iście szczęściarzem. Poza tym był dziobakiem, a kto by nie chciał być dziobakiem?

 

– Pan Sarniewski? Zapraszam.– Wyrwał mnie z zamyślenia mój psychoterapeuta, zapraszając na wizytę.
Zapewne mnie wyśmienicie, jednak ja nie wstydzę się korzystania z usług psychologa. Uważam ponadto, że każdy powinien się do niego wybrać. Człowiek bez problemów? Cóż to za szaleniec! Na pewno z osobowością psychopatyczną. Zdecydowanie to takich powinno się zamykać!
– Mógłby pan zamknąć drzwi?
To był test! Wiedziałem o tym. Mój psychoterapeuta był naprawdę podstępną bestią. Być może właśnie dlatego go wybrałem. Wcześniej korzystałem z usług kilkorga innych, jednak byli oni do niczego. Tak niezwykle podobni do siebie– zbyt idealni jak dla mnie. Nie mógłbym zwierzać się z problemów takim ludziom. A ten? Cóż… byłem pewien, że miał zapędy sadystyczne. Ba! Nawet tego nie ukrywał, przez co utwierdzałem się w tym przekonaniu za każdym razem, gdy go odwiedzałem!
Spojrzałem na niego podejrzliwie, ale on nadal się uśmiechnął. Testował mnie! Jak gdyby nigdy nic chwyciłem więc za klamkę i zamknąłem te piekielne drzwi. Rzecz jasna przez chusteczkę, którą po chwili wyrzuciłem. Zadowolenie nie schodziło mu z twarzy. Mruknął coś pod nosem i zanotował.
– Widzę postępy. A teraz proszę, usiądź.
Kolejna podpucha? Być może mogłem się tego spodziewać, ale straciłem czujność. O mały włos nie usiadłbym na… CO TO JEST?
– Podoba ci się? Znalazłem to dzisiaj rano NA STRYCHU. Pewnie należało do mojej babki. Nie jestem pewien, bo dawno tego NIE WYJMOWAŁEM. Może być trochę ZAKURZONE, ale proszę się nie przejmować.
Znów ten wyszczerzył… Czułem, jak moje dłonie zaczynają drżeć. Biliśmy się na spojrzenia. Sadystyczny uśmiech jeszcze bardziej rozświetlił jego twarz, kiedy zawisłem nad fotelem obitym starą poszewką pełnym TEGO.
– Jakiś problem?– zapytał niewinnie, przykładając do ust szklankę wody.
Nie mogę przegrać! Nie dam mu tej satysfakcji! Odwróciłem wzrok.
– Ależ oczywiście, że nie– zaprzeczyłem, prostując się.– Po prostu wczoraj trochę przesadziłem z treningiem i teraz strasznie bolą mnie pośladki– skłamałem.– Postoję.
– Trenuje pan?
– Nie.
Znów mruknięcie i zapisanie czegoś. Nasze wizyty właśnie tak wyglądały. Niczym jakaś gra.
– Jak się pan dzisiaj czuje? W skali od jednego do dziesięciu rzecz jasna.
– Trochę uwierają mnie te spodnie, więc tak na siedem.
– Na siedem tak? Wspaniale.– Znów skrobanie.– Proszę mi opowiedzieć, jak panu minął ten tydzień...
I tak jakoś leciało... Jak zawsze. Ja opowiedziałem mu o moim Nemezis i tym, co zrobiłem przez ostatni tydzień. On tylko mruczał i pisał, czasem szczerząc się znad podkładki i rzucając spojrzenie to na moje zmęczone już staniem nogi, to na fotel.
Nagle usłyszeliśmy trzask. Jakby w zwolnionym czasie długopis sturlał się po podłodze. Jeden obrót. Drugi. Kolejny. I jeszcze następny. Robił to, dopóki nie zatrzymała go przeszkoda nie do pokonania– mój but. Czas wcale nie stanął w miejscu. Także się nie cofnął. Przełknąłem ślinę. Przecież to nic takiego, prawda? Podnieść głupi długopis z ziemi. To nic takiego. Nic takiego… Nic...
W sekundzie, kiedy moje palce przez chusteczkę zetknęły się z przyborem do pisania, poczułem, jak przechodzi mnie dreszcz.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Przecież to głupie, nie mogę od tego umrzeć.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Rozmawialiśmy już o tym ostatnio. Na długopisie nie może być tyle zarazków, że…
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Na pewno nie było ich aż tyle.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Nie mogło być…
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Umrę.
Muszę umyć ręce.
Teraz.
Już.
Natychmiast.
Szybko!

 

Mój terapeuta chyba coś do mnie mówił. Nie mogłem się skupić na niczym.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Musiałem jak najszybciej stamtąd wyjść. Tuż obok była łazienka. Musiałem umyć ręce. Dopiero wtedy będę w stanie się skoncentrować. Będę bezpieczny.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Przeprosiłem i wyszedłem. Tą samą chusteczką od długopisu otworzyłem drzwi, po czym wyrzuciłem ją do kosza w łazience. Ten kran musi być brudny. Pełen bakterii.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.
Mydło miało intensywny zapach, a rany szczypały, gdy mydliny przedostawały się przez uszkodzoną skórę. Nerwy przesyłały informację o bólu. Mimo to nie przestawałem ich szorować.
Jeśli nie umyję rąk, umrę.

 

Moje dłonie drżały. Zęby zaciskały się mocno. A pomimo tego nie powstrzymałem łez, które zbierały się w moich oczach. To bolało. Bolało, a mimo tego nie mogłem przestać myć dłoni. Tylko dzięki temu te myśli znikały. Jeśli będę dalej je tarł, nareszcie nastanie cisza. Nie będzie tego napięcia.

 

Po kilku minutach natarczywe myśli faktycznie zniknęły. Szum w uszach ustał wraz z dźwiękiem wody. Nie byłem w stanie spojrzeć na siebie w lustrze. Wiedziałem, kogo tam ujrzę. Żałosnego człowieka z obsesją. Przegranego. Uniosłem dłonie ku oczom, zasłaniając je. Przecież tak dobrze sobie radziłem…
– Który raz?– usłyszałem za sobą. Skurczyłem się w sobie.– Który?– miękki i delikatny głos bez grama pogardy.
Wiedziałem, że mnie nie ocenia. Nie jest ani zły, ani zawiedziony. Ale w żaden sposób nie zmniejszało to poczucia winy, które mnie pożerało.
– Trzydziesty ósmy.
– Wróćmy do gabinetu.
Nic nie odpowiedziałem.
– Wróćmy do gabinetu, proszę.
– Przecież wcześniej byłem w stanie to zrobić. Dlaczego dzisiaj...
– Każdemu zdarzają się gorsze dni. Nie znaczy to, że nie robimy postępów ani nie przekreśla to ich w żadnym razie. Proszę wrócić do gabinetu. Pomogę panu się uspokoić i porozmawiamy o tym, co się stało, dobrze?
Kiwnąłem głową.

 

Kłamałem.

 

Cała ta pewność siebie. Cała ta odwaga. To było tylko na pokaz. W rzeczywistości czułem przerażenie. Nienawidziłem siebie za to, że uległem tym idiotycznym, obsesyjnym myślom. Nawet jeśli wiem, iż dotknięcie uchwytu w autobusie mnie nie zabije, czyjś dotyk na moim ubraniu nie sprawia, że będę musiał je spalić, że większą krzywdę zrobi mi szorowanie rąk do krwi… nie byłem w stanie tego powstrzymać. To napięcie stawało się nie do zniesienia.

 

Jestem na początku swojej drogi. Ta walka trwa od lat, a ja dopiero teraz zaczynam uczyć się samoobrony. Dopiero teraz sięgam po broń.

 

Od przyszłego tygodnia zacznę brać leki. Nie uleczą mnie one w magiczny sposób, ale pozwolą choć trochę ograniczyć te myśli. A wtedy łatwiej będzie prowadzić terapię.

 

A później, w końcu, będę w stanie żyć.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial