Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Nieziemsko

Amadeusz Putzlacher

Nieziemsko

 

Wizje przyszłości są bardzo nieoczywiste. Przeciętny człowiek nie widzi siebie za 20 czy 50 lat w samochodzie, którego jeszcze nie wyprodukowano, rozrywającego się dzięki urządzeniu, którego nie wymyślono. Przeciętny człowiek widzi siebie, to prawda, ze swoją ukochaną, ewentualnie dziećmi we własnym domu, gdzie ma spokój, jest z siebie zadowolony i ma, czego mu potrzeba. Może mieć też negatywne wizje swojej przyszłości, ale osią jego czy jej wyobrażeń nie są zmiany wokół. Nie widzi się przecież siebie otoczonego budynkami, których się nigdy nie widziało wśród ludzi podróżujących czymś niezwykłym. Ktoś może oczywiście narzucić Ci myśl o przyszłości. „Pomyśl, jak to wszystko będzie wyglądać za 50 lat?" I myślisz. Zastanawiasz się, czego byś chciał, co ostatnio się szybko rozwija i może się diametralnie w pół wieku zmienić. Ale nie przewidzisz, czego rozwój przyspieszy, a czego się zatrzyma. Co stanie na drodze naukowców, a z jakim problemem poradzą sobie szybko też jest zagadką. A ludzie, którzy tworzą literaturę sci-fi? Czy oni dopuszczają swoje wizje? Może i tak. A jednak świat jest na tyle złożony, że chyba nikt nie może mieć przekonania, że przewidzi jak zmieni się każdy aspekt życia człowieka przez lata i wieki. No i jest jeszcze jedno. Co jeśli nie ma czego sobie wyobrażać za 50 lat?
Richard Mayfield miewał takie przemyślenia. Patrząc z naszej perspektywy można powiedzieć, że go nie zawiedliśmy, gdyż urodził się w 2450 roku po Chrystusie, a w niektórych kręgach w 1828 roku od hidżry, w Theale, w Berkshire, w południowej Anglii. W naszych czasach od Reading dzieliłoby go 8 minut pociągiem i dodatkowe dwadzieścia parę od dworca Paddington w Londynie. Nasuwają się zatem dwa zasadnicze wnioski. Pierwszy, że Londyn nie rozrósł się do absurdalnych rozmiarów i nie wchłonął wyżej wymienionych miejscowości. A drugi, że mimo wycinki lasów deszczowych, produkcji niebotycznych ilości gazów cieplarnianych i topnienia lodowców, rok 2450 był kolejnym rokiem istnienia naszej planety. Jeżeli jednak mam być szczery, zawiedliśmy Richarda Mayfielda.
Ten człowiek nie powinien był się urodzić jeżeli historia potoczyłaby się dalej w ten sposób. Jednakże kilkadziesiąt lat przed narodzinami Mayfielda Ziemianie wynaleźli wehikuł czasu. I w niezwykle tajny sposób korygowali przeszłość, aby zapobiegać katastrofom ekologicznym, zamachom terrorystycznym i innym nieprzyjemnościom. Zachowano jednak ważne procedury. To jest, ludzie przeszłości nie mogli się dowiedzieć, że ingeruje się w stan planety, nie mogli wykryć urządzeń i substancji, które niwelowały skutki niszczącej polityki, a masowym zgonom zapobiegano jedynie do dwóch lat wstecz, aby nie zmieniać zbytnio teraźniejszości. Urodzić by się mogli zupełnie inni ludzie. Niestety masowe mordy, katastrofy lotnicze i naturalne zdarzały się na tyle często, że podróżnicy w czasie więcej czasu spędzali w przeszłości niż swoich czasach. Część wehikułów czasu ulegało samozniszczeniu automatycznie, gdy ich pasażerowie ginęli w czasie misji. Program podróży w czasie prowadził też do innych dziwnych sytuacji. Otóż ludzie nie podróżujący w czasie mieli przy każdej zmianie przeszłości wrażenie, że coś się już zdarzyło lub też nagłe wrażenie, że coś zmieniło się w ich mózgach. Następowała bowiem zmiana wspomnień, które przestawały być wspomnieniami. Gdy tajemnicza organizacja produkująca wehikuły została wykryta, doszło do zażartej dyskusji nad zasadnością odbywania takich podróży. Etyczne wątki odgrywały dużą rolę. Ostatecznie podróży nie udało się powstrzymać, ale tajemnicza grupa ograniczyła częstość interwencji. Możliwe, że tak wielki sprzeciw społeczeństwa spowodowany był niemożliwością dowiedzenia przez podróżników, że zapobiegali tragediom.
Richard Mayfield należał do mniejszości, która takie podróże popierała. Może nie tyle popierał takie akcje, co nie widział różnicy między ich występowaniem i ich brakiem. Miewał czasem dziwne uczucie w głowie, ale to mijało. A gdyby ktoś go zamordował? Cóż, mógł to zrobić każdy. A gdyby robił to podróżnik w czasie, to widocznie miałby osobisty powód. Tak więc Richard Mayfield, dla przyjaciół Dick, nie martwił się kwestią podróżników w czasie. Co ciekawe, w czasach Mayfielda, jego ksywka nie była już dawno używana w odniesieniu do męskiego członka. Częściowo dlatego, że wszystko może kiedyś zmienić znaczenie i się znudzić, ale też dlatego, że język angielski, z którego to słowo pochodzi stał się niszowy. Więc poza anglojęzycznymi studentami historii nikt nie uważał, że Dick ma śmieszne przezwisko.
Richard z zawodu był wykładowcą literatury na uniwersytecie w Reading. Zwłaszcza lubił swoją krajową literaturę. Zachwycał się szczególnie Szekspirem, który uwodził go po niemal millennium od napisania swoich dzieł. Dickens go męczył, Wilde wydawał się interesujący, ale nie wybitny. A Joyce, szkoda, że nie był Anglikiem, ale Irlandczykiem. Gustował też w literatach mniej ambitnych. Wręcz uwielbiał spędzić wieczór z Agatą Christie, co niektórzy z jego pretensjonalnych kolegów po fachu mu wypominali. Nie widział nic w science-fiction. Czytał czasem powieści tego gatunku dla śmiechu. Szczególnie lubił zajrzeć do dwudziestowiecznych dzieł Philipa Dicka, a wybrał go ze względu na nazwisko. Cieszył się jak dziecko czytając o tym, jak miała wyglądać przyszłość według autora. A mimo całej tej głupkowatej wesołości zauważał, że Dick miał coś do powiedzenia.
Pech chciał, że mimo tego, że Mayfield nie lubił sci-fi, podróży kosmicznych i najchętniej spędziłby życie nie opuszczając Berkshire, to niczym Fileas Fogg z powieści Verne'a został zmuszony do bardzo dalekiej podróży. I niczym u Fogga, podróż Richarda zaczęła się od czegoś równie niepoważnego.
- Wystąpienie z UG odbije się nam czkawką. –powiedział po trzeciej szklance szkockiej Gregory Blackwood, kierownik katedry literatury klasycznej uniwersytetu w Reading.
- Bzdura. – zaprzeczył Mayfield, adiunkt w katedrze literatury brytyjskiej – Do niczego nam nie byli potrzebni.
- Mogą się na nas zemścić. Dadzą jakieś cła, czy coś. Szczególnie Ci z Jowisza. Kupujemy u nich połowę wszystkiego co z importu. – udowadniał Blackwood kręcąc palcem.
- Rozkręcimy własną gospodarkę albo coś. A i to w najgorszym razie, bo kto inny będzie od nich kupował? – zaśmiał się Dick, odstawił nawet szklankę – Jestem gotów się z Tobą założyć, że żadnych sankcji nie będzie. – powiedział, nachylając się nisko nad kolegą.
- A o co? – zainteresował się również pewny swego Blackwood.
- Dwadzieścia tysięcy funtów. – zaproponował Dick Mayfield siadając w fotelu niemal rozlewając przy tym swojego drinka.
- Łee. Załóżmy się o coś ciekawego. – Blackwood uśmiechnął się zawadiacko – Jeśli wygram, polecisz w kosmos, a potem oświadczysz w gazecie, że miałem rację. A jak przegram, nigdzie się nie ruszę przez rok i dam taką samą notkę w gazecie. Jak będzie?
- Spoko. Już widzę, jak Cię nosi przez ten rok. – zaśmiał się Dick i podał rękę koledze na znak przyjęcia warunków.
Tydzień później Jowisz wstrzymał dostawy na Ziemię ze względu na możliwe skażenie towaru eksportowego. Dick zaczął się pakować jeszcze zanim The Times wydrukował jego oświadczenie.
Nie brał ze sobą dużo. Miał prosty plan. Dolecieć na Jowisza, zrobić parę zdjęć, zamknąć się w hotelowym pokoju i coś poczytać, a później przespać całą noc. A i tak był strasznie zdenerwowany lotem w kosmos. Na szczęście cały czas można było podróżować bez specjalnych zezwoleń i Dick mógł wybrać się w kosmos natychmiast. Kiedy jego znajomi czytaliby oświadczenie w gazecie on miał już być daleko poza rodzimą planetą. Wybrał przeciętny lot. Podróże przekraczające prędkość światła były bardzo szybkie, ale nienawidził tego uczucia, którego się tam doświadczało. Najtańsze loty trwały nawet miesiąc. Na to na pewno nie mógł i nie chciał sobie pozwolić. Wydał więc dość poważne pieniądze na lot, który po dwunastu godzinach miał go dostarczyć na Jowisza. Dwanaście godzin to szmat czasu, ale miał do sprawdzenia kolokwium, które kazał napisać studentom właśnie po to, żeby coś robić w podróży. Wziął też ze sobą „Ulissesa", książkę długą, ale i jedną z jego ulubionych. Zajął miejsce obok eleganckiego mężczyzny, którego wygląd był niezwykle swojski, ale coś mówiło Mayfieldowi, że jego towarzysz podróży jest z innej planety. Niedługo zresztą po starcie, Dick zobaczył jego dokumenty, z których wynikało, że pochodzi z Saturna. Ale gdyby było napisane, że jest z Ziemi, Dick by to kupił.
Dużo rozmawiał choć niczego nie trzymał. Najwidoczniej miał pod skórą jakieś urządzenie. Tak pomyślał Dick najpierw, ale okazało się, że po prostu w kieszeni miał komunikator, który przekazywał dźwięk wprost do ucha Saturnianina, a mikrofon wyłapywał dźwięk wprost z jego ust. To nie było dziwne. Takie urządzenia wynaleziono już dawno temu, ale wciąż się sprawdzały. Dicka zaskoczyło zupełnie co innego. Współpasażer nie mówił w dziwacznym języku używanym na Saturnie, nie mówił też na pewno w narzeczu pochodzącym z Jowisza. I choć leciał z Ziemii nie mówił w tym oficjalnym miszmaszu chińskiego, arabskiego, angielskiego i hiszpańskiego. Mówił płynną angielszczyzną. A to się już nie zdarzało. To znaczy zdarzało się, ale w Anglii i prawie nigdzie indziej. Inne kraje dawniej anglojęzyczne stopniowo zamieniły ten język na nową mowę rozumianą wszędzie. Tylko w samej kolebce język zdołał się utrzymać choć bez wyjątkowego statusu. Nowa mowa również obowiązywała w urzędach Londynu, Newcastle czy Manchesteru. Obok angielskiego. Na szczęście, uważał Mayfield.
I Dlatego Dick był gotów założyć się o cały rok spędzony na innej planecie o to, że siedzący obok niego mężczyzna nie był turystą, ani nawet biznesmenem pracującym z Anglikami. Nikt nie znał angielskiego, bo to było przydatne. Angielski znali tylko Ci, których przypilnowali angielscy rodzice oraz Ci, którzy z jakichś poza praktycznych pobudek się go nauczyli.
- Nie mogłem nie zauważyć, że mówi Pan w moim ojczystym języku. – powiedział nurtowany tym Dick do swojego sąsiada.
- Co za przypadek. – zaśmiał się elegancki kosmita – Myślałem, że to absolutnie bezpieczny język, żeby się nim posługiwać przy obcych. – dodał bez wyrzutu w głosie.
- A jednak. – wzruszył ramionami Richard – Skąd Pan go zna? – zapytał wprost.
- Ziemia to moje hobby, choć teraz wiąże się to z moją pracą. Pracuje dla parlamentu UG. – dodał z delikatną nutą dumy w głosie.
- Jest Pan jakimś rodzajem ambasadora? – zaciekawił się Dick. To było sensowne wyjaśnienie.
- Nie do końca. – przyznał kosmita – Jestem raczej ekspertem. Prawdę mówiąc, miałem przygotować raport, taką prognozę, która zostanie, mam nadzieję, wzięta pod uwagę na posiedzeniu. To nie do końca jawne. Nie powinienem o tym mówić. – zaczął opowiadać, ale zdaniem Dicka przerwał w najciekawszym momencie.
- Co to za raport? Nie powiem, słowo. A brzmi to bardzo ciekawie. – błagał Richard. Historia go zainteresowała. Nawet kiedy usłyszał angielszczyznę nie spodziewał się takich rewelacji.
- Dotyczy Ziemi. – powiedział cicho – Mam w teczce cały raport, który może pomóc Pana planecie. Są bowiem w UG frakcje, które chciałyby drastycznie zaostrzyć sankcje. Z mojej analizy wynika, że nie będzie to korzystne rozwiązanie. – dodał już niemal bezdźwięcznie. Widać było, że się denerwował.
- Proszę się nie martwić, nikt się o tym nie dowie. Nie mogę nie życzyć powodzenia. – Dick uśmiechnął się. Kosmita zdjął marynarkę.
- Muszę wyjść do toalety. Źle znoszę podróże. – wytłumaczył się. Minął Dicka i razem ze swoją teczką poszedł do przodu, w stronę toalet. Mayfield czuł jednak, że to raczej stres, a nie sama podróż skłoniła jego nowego znajomego do pójścia na stronę. Takich rewelacji nie słyszał Richard w całym życiu. Zaczął więc być sceptyczny. Może współpasażer jest mitomanem? Warto byłoby się jakoś przekonać, pomyślał. Rozejrzał się i wyciągnął z kieszeni marynarki dokumenty nowego znajomego. Miał dokument tożsamości z Saturna na nazwisko Marcus Fus. Łacińskie imię rozweseliło Dicka. Ale znalazł jeszcze inny dokument na to nazwisko, legitymację parlamentu UG i powiernictwo. Więc Fus chyba nie kłamał. Na pewno nie był nieistotny.
Dick postanowił nie wypytywać go dalej, ale nie miał okazji sprawdzić, czy wytrzyma w milczeniu, bo Fus nie wracał od pół godziny. Dick postanowił się przejść. Nie bardzo mógł się skupić ani na prozie Jamesa Joyce'a ani na wypocinach swoich studentów, więc poszedł w stronę, w którą wcześniej wybrał się jego współpasażer z Saturna. Doszedł w okolice toalet, ale nie widział nigdzie Marcusa. Wszedł do pierwszej z brzegu i zobaczył leżącego na ziemi właśnie jego. Sprawdził odruchowo puls, ale niczego nie wyczuł, przeraził się. Nie zauważył śladów przemocy, ale nigdzie nie było teczki, która miała zawierać raport. Dick pobiegł do przedziału i znalazł stewarda. Opanował się jakoś i nie krzyczał.
- W toalecie jest nieprzytomny mężczyzna. – powiedział niespokojnie.
- Proszę się uspokoić. Już idziemy. – odparł steward i poszedł za Dickiem do łazienki. Gdy zobaczył Fusa, sam sprawdził puls – Wydaje mi się, że jest martwy. Wie pan kto to jest?
- Dick... Richard Mayfield. – powiedział nieprzytomnie Dick.
- Na pewno? Wie pan na pewno, że to Richard Mayfield? – upewniał się równie zdenerwowany steward. Dick zrozumiał, co powiedział. W ciągu sekundy przeleciał przez niego poważny ciąg myśli.
- Tak, to on. Siedział koło mnie. – przyznał teraz w pełni świadomie.
- Proszę wrócić na miejsce. Muszę powiadomić Kapitana. – powiedział pewnie steward. Dick usłuchał i poszedł do przedziału. Po czym podmienił dokumenty i został Marcusem Fusem. Nie wiedział, co wyprawia, ale już nie potrafił się wycofać.
Nie robiono mu większych trudności, gdyż oficjalna wersja dwóch lekarzy obecnych na pokładzie brzmiała „Richard Mayfield zmarł wskutek zatrzymania akcji serca". A więc jego nekrolog miał się ukazać w gazetach zanim wróci na Ziemię. Nieźle.
Poza tym, że będzie mógł zaskoczyć swoich kolegów, że żyje, nic nie było niezłe. Wylądował na Jowiszu i poszedł za człowiekiem, który czekał właśnie na niego, to znaczy na Marcusa Fusa. Zawiózł go do hotelu.
- Posiedzenie przesunęli na jedenastą. – powiedział mężczyzna z portu kosmicznego, kiedy już Dick opuszczał jego pojazd. Te unoszące się nad ziemią „samochody" nie były w typie Mayfielda.
- Dobrze, że mi Pan mówi. – Richard wysilił się na uśmiech.
- Przyjadę o dziesiątej. Może być, Panie Fus? – zasugerował kierowca widząc, że Mayfield jest nie do końca przytomny.
- Jasne. Do zobaczenia. – odparł Dick dość mechanicznie.
W co się właściwie wpakował? Dopiero zaczęło do niego docierać, że nie uniknie konfrontacji z jakimiś oficjelami UG. A kiedy wylądował w hotelowym pokoju wystraszył się jeszcze bardziej. Uświadomił sobie, że Fus miał przy sobie jakiś raport, a on nie ma nic. Przejrzał bagaż, który zabrał ze statku. Był tam notes z zapiskami jego współpasażera. Musiał z tego stworzyć nowy raport. Najwyżej można było zawsze trochę podkolorować. I tak Dick spędził noc na tworzeniu czegoś, co miało wyglądać na profesjonalną ewaluację planety Ziemi. Podobało mu się to, co stworzył. Profesjonalny język, liczne wykresy. Trochę ogólnych danych było nawet prawdziwych. Był z siebie zadowolony. Tam gdzie notatki Fusa się urywały, Dick dodawał kolejne argumenty na poparcie tezy, że sankcje zaszkodzą bardziej UG niż Ziemianom. Nie wiedział, czy nie przeszarżował. Ale skoro taki raport był potrzebny, to chyba panowie parlamentarzyści mogli dać się nabrać jeżeli język jest wystarczająco fachowy, a dane wystarczająco szczegółowe. Przespał trzy godziny. Chyba równały się ziemskim. Nie pamiętał.
Wstał na krótko przed przyjazdem człowieka, który go przywiózł. Zabrał foldery z recepcji i poszedł przed hotel. „Samochód" właśnie „podjeżdżał".
- Witam. Jak się spało? – zapytał uprzejmie kierowca - Mam tu dla Pana instrukcje. – podał Dickowi małe elektroniczne urządzenie.
- Dalej jestem zmęczony. Te zmiany planet. – zaśmiał się Dick, a śmiech przerodził się w ziewanie. Mayfield włączył i przeczytał, że ma się stawić w pokoju 540 gmachu parlamentu UG. Oddał sprzęt kierowcy i ruszyli.
Pod pokojem 540 był dziesięć minut przed czasem. Chociaż był mocno zdenerwowany, zasnął, niedługo po zapadnięciu się w wygodny fotel. Obudził go grubszy, łysiejący mężczyzna, który najwyraźniej wyszedł z tego pokoju.
- Pan Fus, jak mniemam? – powiedział, gdy Dick otworzył oczy na dobre.
- Bardzo przepraszam. Miałem ciężką podróż. – odparł Dick, w zasadzie zgodnie z prawdą.
- Zapraszam. – mężczyzna uśmiechnął się i wpuścił Mayfielda do środka.
W pomieszczeniu stało biurko z tabliczką tej samej treści, co na drzwiach: „Guns Jabers, Wicemarszałek, Saturn".
- Cieszę się, że ktoś z naszej planety przygotował ten raport. Głosowałem za Panem, chociaż właściwie mało Pan bywa na Saturnie. Ma Pan jednak sławę świetnego fachowca, sumiennego i rzetelnego. – Jabers wciąż się uśmiechał.
- To za wiele powiedziane. Wykonuję swoją pracę. I lubię ją. – Dick płynął z prądem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ma szczęście, że nie znają go osobiście w tym parlamencie.
- Skromność jest cenna, ale na pewno czuję Pan, że wykonuje dobrą robotę. – wicemarszałek miał niezły humor – Prosiłbym jednak o ten raport. Za dwadzieścia minut mam się spotkać z radą i postanowimy co dalej. – przeszedł do rzeczy zupełnie niespodziewanie.
Dick podał mu jeden z folderów.
- Myślałem, że osobiście stanę przed radą albo parlamentem. – poczuł, że posuwa się być może za daleko – Liczyłem, że poznam ich reakcje osobiście. – spróbował wyjaśnić.
- Osobiście nie widzę problemu. – przyznał Jabers, ale widać było, że improwizuje – Spróbuję wprowadzić Pana na zebranie z głosowaniem o 13. Wcześniej i tak każdy musi przeczytać raport. Proszę się zdrzemnąć. – uśmiechnął się serdecznie.
- Dziękuję, Panie Wicemarszałku. – Dick odwzajemnił uśmiech. Nie wiedział, dlaczego tak zależało mu na wzięciu udziału w obradach. Nie miał pojęcia, jak się zachować, gdy udzielą mu głosu. A może tylko marnował czas i miał zostać obserwatorem. Uśmiechnął się po wyjściu z gabinetu. Sławny domator Richard Mayfield pchał się na spotkanie rady UG. Nie spodziewał się tego po sobie nawet dziesięć minut wcześniej. Ale wiedział jedno. Jeśli powie się A, trzeba powiedzieć B.
Zgodnie z poradą pana Jabersa, wicemarszałka parlamentu UG, Dick zasnął. Nie miał w zasadzie takiego zamiaru, ale fotel przed gabinetem polityka z Saturna był taki wygodny. Obudził go wyżej wspomniany Guns Jabers.
- Panie Fus, proszę wstać. Za pięć minut spotykamy się w Sali konferencyjnej 15C. To zaraz obok. Poczekam na Pana tutaj, jeśli chce Pan skorzystać z łazienki przed posiedzeniem. – zaoferował Jabers ze swoim stałym uśmiechem. Richard wydukał jakieś „oczywiście" i poszedł do najbliższej łazienki. Umył twarz i z niedowierzaniem patrzył w lustro. Nogi mu się trzęsły, ale nie wiedział, czego się boi. Nie była to trema, nie bał się, że stwierdzą, że nie jest Marcusem Fusem.
- Jestem gotowy. – rzucił zaraz po opuszczeniu łazienki i za Gunsem Jabersem powędrował przez kilka dłuższych korytarzy do sali, gdzie stał elegancki stół, przygotowany na dziewięć osób. Dick znalazł karteczkę ze „swoim" nazwiskiem i zajął miejsce między delegatami Marsa i Neptuna. Poza tym byli tam delegaci z pozostałych planet UG czyli Merkurego, Wenus, Jowisza, Saturna (Jabers), Uranu oraz przewodniczący parlamentu, pochodzący z Jowisza. Głos zabrał ten ostatni. Mówił długo, i Mayfield nie mógł domyślić się, o co mu chodzi. W końcu jednak wyraził swoje zdanie. Uznał Raport Marcusa Fusa za nierzetelny i w jego przekonaniu Ziemia zasługiwała na surową karę.
Dick poważnie się zmartwił. Rozumiał, że nakładali jakieś embargo na jego planetę, ale to wyglądało poważniej, jakby Jowisz chciał doprowadzić Ziemię do jakiejś katastrofy gospodarczej. Może przesadzam, myślał, ale bał się teraz mocniej.
Kolejne głosy go nie uspokajały. Powtarzali jak mantrę frazesy o wręcz propagandowej jedynie wartości raportu. Czyli go przejrzeli. Dick nie powinien czuć się źle, zrobił, co mógł, ale nieprzyjemnie słucha się, że twoje oszustwo było całkowicie przejrzyste. A po drugie, Ziemię czekało coś nieprzyjemnego, a on siedział w jedynym miejscu, gdzie mógł temu zapobiec, a nie miał zielonego pojęcia, jak.
Myślał, żeby się przeciwstawić, ale gdy podniósł rękę, przewodniczący upomniał go, że głos zostanie mu udzielony dopiero po delegatach.
I zaraz potem sytuacja jeszcze się pogorszyła. Delegat Jowisza powiedział:
- Największym problemem z Ziemią nie jest to, że tak nagle i samolubnie wystąpiła z naszej wspólnoty. Problemem z Ziemią jest to, że jej mieszkańcy nadużywają podróży w czasie. A to jest ogromne zagrożenie dla nas w Unii Galaktycznej. Jedyny sposób na rozwiązanie problemów na przyszłość to anihilacja tej błękitnej planety. – Dicka przeraziły te słowa. Zwłaszcza, że spotkały się z aprobatą sali. Kolejni mówcy wtórowali przedstawicielowi Jowisza, twierdzą coraz pewniej, że Ziemianie pracują nad wielce potężną bronią, którą chcą doprowadzić do zniszczenia UG. A wehikuły czasu dają im niebotyczną przewagę i niewykrywalność tych działań. Większej głupoty dawno Dick nie słyszał, ale nie potrafił się zaśmiać, bo oni mieli możliwość wprowadzenia w życie swoich absurdalnych pomysłów. I kiedy Dickiem targał jedynie gniew, przyznano mu głos. Opanował się szybko na zewnątrz i zaczął improwizować.
- Nie rozumiem Was, Panowie. Zleciliście mi sporządzenie raportu, a każdym słowem mnie znieważacie i przekonujecie, że jestem ziemskim szpiegiem, bumelantem, kłamcą. Chcieliście się dowiedzieć, czy uważam, że Ziemię należy ukarać kolejnymi sankcjami, a ja odpowiedziałem. Zgodnie z moją wiedzą, sumieniem, po wielu dniach ciężkiej analitycznej pracy, dałem Wam tę odpowiedź. Nie nakładajcie więcej sankcji, gdyż uderzycie bardziej w siebie. Ale dla Was to nic. Wy nie chcieliście dostać odpowiedzi. Chcieliście dostać usprawiedliwienie, bo bardziej niż własny dobrobyt interesuje Was, żeby sąsiad miał gorzej. Zemstę cenicie ponad interesy, poczucie siły ponad prawdziwą siłę płynącą z silnych gospodarek. I kiedy dostajecie dane, bombardujecie je bez żadnych argumentów i wysuwacie inne, zupełnie niezwiązane ze sprawą, którą mieliśmy tu omawiać. Chcecie zniszczyć planetę, bo czasem Was boli głowa, kiedy cofają się w czasie. Bo zazdrość, że Ziemianie mogą naprawiać swoje błędy, a Wy nie, jest tak silna, że usprawiedliwia ludobójstwo. Tak myślicie? W tym wypadku widzę, że moja rola nie jest tu żadna. Nie dałem Wam usprawiedliwienia, więc zmyśliliście je sobie. I dobrze. Ja Wam nie umyję rąk! Nie będę Was usprawiedliwiał „naszym bezpieczeństwem", „polityczną koniecznością" czy innymi hasłami. Wiem, że Was nie zatrzymam, ale teraz myślę tylko jedno: Chciałbym, żeby piekło istniało, tylko po to, żebyście się tam męczyli! – wiedział, że tym przemówieniem nie uratuje Ziemi, ale to właśnie powiedział. Stracił nadzieję.
Za chwilę wyproszono go z sali i przegłosowano sprawę. Wrócił do hotelu nie znając wyniku głosowania na pewno, ale będąc przekonanym, że nie ma dokąd wracać.
***
– Dobrze, że w końcu nie założyłem się z Gregiem, leciałbym teraz w kosmos. Fe! – pomyślał Dick w swoim gabinecia na University of Reading, kiedy znowu poczuł te dziwne zawirowania w mózgu - To te podróże w czasie, tak mówią, ale to pewnie bujda. – dodał z uśmiechem, szczęśliwy na swojej planecie.

Rate this item
(1 Vote)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial