Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

No Tak, Daj Mi To Piwo (Opowieści Z Piwnej Pragi)

Franciszek A. Bielaszewski

NO TAK, DAJ MI TO PIWO (Opowieści z piwnej Pragi)

 

TAK, PANOWIE, IDĘ UMRZEĆ

Każdy ze stałych bywalców praskiej piwiarni U Złotego Tygrysa wiedział, że pisarz Hrabal lubił nie tylko piwo, którego dziennie potrafił wypić tyle ile ja przez miesiąc albo jeszcze więcej... kiedy pan Hrabal otrzymywał honorarium za swoje książki z redakcji jakiegoś wydawnictwa w Pradze lub zza granicy... bo pan Hrabal nie wierzył bankom... nie ufał urzędnikom bankowym żyjącym z lichwy... to wtedy te otrzymane pieniądze za wydanie swej książki odbierał z kasy... i wkładał je do reklamówki albo do małego plecaka... z tymi pieniędzmi... za które można wtedy było kupić kilka samochodów marki Skoda... z tymi pieniędzmi w tej reklamówce lub małym plecaku chodził do gospody na piwo... i zawsze kiedy miał przy sobie w reklamówce lub małym plecaku mnóstwo pieniędzy... to wtedy pan Hrabal mówił, że umiera, że nie dożyje jutra... i tak było za każdym razem kiedy przyszedł do Złotego Tygrysa albo do Kruszowickiej lub do piwiarni U Doboszy... zawsze wchodził ze spuszczoną głową i w milczeniu siadał przy stoliku i czekał na pierwszy łyk piwa... tego złotego moku jak nazywają piwo Czesi, dla nich złoty mok jest napojem bogów a nie wino...
i tak siedział w milczeniu i był zanurzony w myślach o dniu jutrzejszym... o dniu, w którym miał umrzeć jak sam w takich chwilach mawiał... kiedy miał w reklamówce honorarium za
swoje książki, za które można było kupić kilka samochodów marki Skoda... ale myśmy wiedzieli... my stali bywalcy w gospodzie w Złotym Tygrysie... wiedzieli, że doktor Hrabal zapłaci za całą gospodę za piwo, że zostawi swoje pieniądze przy stoliku stałych bywalców
i pożegna się smutno i wolnym krokiem... nie oglądając się i nie zwracając uwagi na nikogo... wyjdzie z gospody w ciemność nocy, która go pochłonie jakby go połknęło wielkie monstrum... mimo świadomości, że Hrabal wróci, to za każdym razem ogarniał nas ogromny smutek... zawsze przy naszym stoliku zapanowała grobowa cisza... nawet piwo w naszych kuflach jakby posmutniało... straciło swój złocisty, żywy kolor, jakby chciało umrzeć razem
z panem pisarzem Hrabalem... byliśmy odizolowani od gwaru gospody balonem potężnej ciszy, który pękł w momencie powrotu pana Hrabala do świata żywych... do naszego stolika ze słowami...
Ano panowie, rozmyśliłem sobie to dzisiejsze umieranie, szkoda mi tych piw, które jeszcze będę mógł z wami wypić, nie mogę osierocić swoich kotów, które czekają w Kersku na mleko, wędzonego kurczaka... i na mnie...

Usiadł na krótkiej ławeczce i za chwilę pojawiło się w kuflu piwo, ale już w złocistym kolorze... i nam wrócił humor... po chwili nikt już nie pamiętał, że Hrabal chciał dzisiaj umrzeć... wszystko wróciło do normy... pieniądze leżały pod stołem... więc Hrabal przed wyjściem zapytał... gdzie jest moja gotówka... bym mógł zapłacić rachunek za wypite piwo...
Vasiek podał mu spod stołu mały plecak z pieniędzmi i Hrabal wyciągnął plik banknotów
i zapłacił kelnerowi za wszystkich stałych bywalców siedzących przy stoliku... wstał i zarzucił mały plecak przez ramię... pożegnał się z nami i wyszedł... tym razem nie pochłonęła go ciemność ale taksówka... odjechał do domu do Kobylis. Gdzie mieszkał razem z żoną Pipsi
w bloku z wielkiej płyty...
W czwartki zaglądałem czasami do gospody U Doboszy... na Starym Mieście Praskim... był tam stolik stałych bywalców, przy którym siedział Jimy Czert gitarzysta... bard czeskiej opozycji... pierwszy raz w tej gospodzie byłem z Vaśkiem Kadlecem... wydawcą
i archiwistą B. Hrabala, z którym się zaprzyjaźniłem przez wiele lat w gospodzie
w Złotym Tygrysie przy stoliku stałych bywalców, przy którym co wtorek po godzinie piętnastej siadywał B. Hrabal... dokąd na początku lat osiemdziesiątych zacząłem i ja
chodzić... i jeszcze dzisiaj kiedy jestem w Pradze to wejdę do gospody U Złotego Tygrysa na kilka piw by z przyjaciółmi powspominać dawne czasy... chociaż już dzisiaj nie ma tego
klimatu... tej atmosfery, którą wytwarzał swoją obecnością pisarz pan doktor Bohumil Hrabal... to jednak te lata spędzone w gronie stałych bywalców w słynnej na cały świat gospodzie Złoty Tygrys pozostały we mnie... są częścią mej osobowości... i tamte godziny
i ogromne ilości Pilznera wypitego przy stoliku stałych bywalców czuję do dnia dzisiejszego
i pozostaną we mnie aż do mego odejścia... a czeka mnie podobne odejście jak odszedł pan Hrabal ze świata żywych... bo 1985 roku powiedział mi w gospodzie Złoty Tygrys, że moje życie zakończy się tragicznie, że ja skończę pod kołami pociągu pośpiesznego... był to dzień kiedy przyniosłem mu wydrukowane opowiadanie w polskim czasopiśmie, które wtedy
w Czechosłowacji było na indeksie... bo wtedy jeszcze panowała w Czechosłowacji tak zwana dyktatura proletariatu...
Kiedy byłem U Doboszy to za każdym razem Jimy Czert pytał się mnie kiedy przywiozę mu z Polski szpirytus... bo on już pił różne alkohole... twarde alkohole... ale polskiego szpirytusu jeszcze nie pił, że on stary pijak twardych alkoholi nie wierzy w to co ludzie opowiadają, że ludzie w Polsce piją czysty szpirytus... a jeżeli Polacy piją czysty

szpirytus... to i on może też pić i nic mu się złego nie może przytrafić... bo pił już morawską śliwowicę, która miała ponad sześćdziesiąt procent alkoholu... i nawet nie był pijany jak mi powiedział... więc pewnego razu kiedy byłem w domu kupiłem pół litra spirytusu i zdjąłem nalepkę z butelki i nalepiłem nalepkę od Żytniej wódki... bo wtedy do Czechosłowacji nie było wolno przywozić czystego spirytusu... w Pradze znowu odlepiłem z butelki ze spirytusem nalepkę od Żytniej wódki i przykleiłem nalepkę oryginalną od spirytusu... i we wtorek w Złotym Tygrysie umówiłem się z Vaśkiem Kadlecem, że w czwartek pójdziemy razem do gospody U Doboszy... bo mam z sobą szpirytus, który obiecałem Jimy Czortowi... usłyszał to... i Hrabal się zapytał mnie, o której będę U Doboszy... ale dobrze wiedział,
o której tam będę bo często i on chodził do tej gospody bo Hrabal każdego dnia chodził do innej praskiej gospody... powiedziałem, że około siedemnastej tam będę, że jeżeli chce to może przyjść i posmakować polski szpirytusu... ale Hrabal powiedział, że w czwartek nie będzie miał czasu by tam przyjść bo w czwartek idzie odebrać pieniądze z wydawnictwa Odeon za Zbyt głośną samotność... ale ja wiedziałem, że pisarz Hrabal nie pozwoli na to by
taką ciekawą okazję stracić i nie być przy tym jak Jim Czert konsumuje polski szpirytus, który może spalić wnętrzności... a wiedział, że Jimy Czert jest smakoszem twardych alkoholi... po kilku wypitych piwach poszedłem do domu... a w czwartek o siedemnastej... tak jak się umówiłem z Vaśkiem Kadlecem... poszedłem do gospody U Doboszy... a tam już siedzieli przy stoliku Jimy Czert i Vasiek Kadlec i inni stali bywalcy... podszedłem do stolika stałych bywalców i przywitałem się ze wszystkimi... i usiadłem a kelner z trzy sekundy postawił przede mną piwo... kiedy Vasiek dawał mi nowe teksty Hrabala wydane w naszym podziemnym wydawnictwie Prażska Imaginace... wtedy Jimy Czert się mnie zapytał... czy przywiozłem z domu dla niego obiecany szpirytus... uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z torby, która stała pod stołem... pół litra polskiego spirytusu i pokazałem Jimowi... ten z wielkim namaszczeniem i ze strachem w oczach wyciągnął obie ręce... nie zwracając na nikogo uwagi i na to, że przewrócił jeden kufel z piwem... i to piwo teraz ciekło po blacie stołu, na którym nie było obrusu... i to piwo ciekło na spodnie Jima ale on był tak zafascynowany widokiem polskiego szpirytusu, że nawet nie poczuł, że między nogami robi mu się mokro... jakby nie zdążył pójść do ubikacji i wysikał się w spodnie... na jego twarzy pojawił się nie tylko uśmiech ale i dziwny strach... jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem... takiego uśmiechu pomieszanego ze strachem w oczach na twarzy mężczyzny... wyrażał on doskonałe uszczęśliwienie z cieniem egzotycznego strachu na widok butelki... jakby to nie była butelka

szpirytusu ale najpiękniejsza kobieta świata... której wyznaje w tej chwili miłość odwzajemnioną i chyba to odwzajemnienie budziło w nim strach... i te wyciągnięte ręce drżały mu z podniecenia... myślałem, że Jim za chwilę będzie miał orgazm bo jego oddech był przyspieszony... źrenice szeroko rozszerzone... a na czole pojawiły się kropelki ikrzącego potu... wszyscy byli wpatrzeni w Jima i nikt nawet się nie poruszył... nikomu nie drgnęła nawet powieka... tak byli zafascynowani widokiem Jima... jego reakcją na butelkę polskiego szpirytusu... jego ręce powoli z wielkim namaszczeniem zbliżały się do butelki szpirytusu...
i nim dotknęły tej butelki to zauważyłem, że za plecami Jima stoi Hrabal i jego postawa wyraża wielkie uniesienie... i też z tego fascynującego widoku cały drżał... był jak wszyscy tym widokiem Jima zahipnotyzowany... i te ręce Jima kiedy dotknęły tej butelki... nie ręce ale koniuszki palców delikatnie musnęły chłodną i gładką powierzchnię szklanej butelki... na chwilę te palce znieruchomiały... jakby nie wierzyły w to, że dotykają butelkę z polskim szpirytusem... jakby to nie była zwykła butelka ale jakiś los albo czek bankowy z okrągłą sumą sto miliona dolarów... magiczną sumą, która potrafi wzruszyć najbardziej zimnego
i odpornego na ogromne bogactwo człowieka... i po chwili usłyszałem cichy szept Jima...
Franku czy mogę przytulić i pocałować tę nieskalaną piękność...
Kiwnąłem głową, że tak... i Jim powoli bardzo ostrożnie objął palcami szklaną piękność i z całej siły przytulił do piersi a potem mocno pocałował w szyjkę gładką powierzchnię tej przezroczystej piękności... stali bywalcy U Doboszy aż westchnęli z tego wzruszającego widoku... wszystkim zakręciła się łza wzruszenia... a po policzkach Jima ciekły dwie kryształowe jak zawartość butelki... dwie kryształowe łzy... łzy uszczęśliwienia
i bezgranicznego zafascynowania tą pociągającą pięknością... przy stoliku stałych bywalców było cichutko... tylko przyspieszone oddechy zdradzały, że coś niezwykłego się dzieje, że przeżywają coś wzniosłego... coś pięknego... co wywrze swoje piętno w ich duszach... a pan Hrabal z tego wrażenia aż pobladł i o mało nie stracił równowagi tak bardzo przeżywał te piękne chwile i jeden ze stałych bywalców musiał go przytrzymać by nie upadł... dopiero teraz Hrabal usiadł i napił się piwa z mojego kufla... bo i kelner stał jak sparaliżowany tym widokiem... nie mógł oderwać oczu od stolika stałych bywalców... i nie zauważył, że pan
Hrabal nie ma jeszcze piwa... i kiedy się ocknął ukłonił się nisko Hrabalowi i przeprosił za to, że jeszcze nie przyniósł mu piwa... ale pan Hrabal pokiwał z łagodnym uśmiechem głową...
i powiedział...
..Że nic się nie stało, że on rozumie, że też był i jest zahipnotyzowany tym widokiem...

Za kilka sekund kufel piwa stał na stole przed Hrabalem, który podniósł ten złoty mok
i wewnętrzną częścią dłoni wytarł kraj kufla i przyłożył usta w to miejsce jak do długiego namiętnego pocałunku soczystych warg pięknej kobiety i połowa zawartości kufla znikła
w panu Hrabalowi, który jak przy komunii świętej zamknął oczy by móc być w doskonałym świecie piwa i przeżywać najpiękniejsze chwile swego życia... bo dla stałych bywalców picie piwa to była ceremonia... podobną do tej w starożytności kiedy oddawano cześć i ofiary Bogom... to była msza święta... to było coś bardzo intymnego za każdym razem... kiedy ich dusze łączyły się z boskim i czarującym światem mieszkającym w kuflu piwa... kiedy minęło pierwsze uniesienie wokół butelki szpirytusu... Jim zwrócił się do mnie bym wodę życia... ten napój, który jest cesarzem wśród wszystkich napojów Bogów... bym otworzył butelkę
i poczęstował zgromadzonych boskim trunkiem... który mogą pić tylko prawdziwi artyści... który otwiera niebo błogostanu ducha i ciała... wziąłem butelkę i odkręciłem korek... i do jednego pustego kufla wlałem kilka kropelek szpirytusu... wziąłem zapałki i zapaliłem... na dnie kufla pojawił się niebieski pulsujący płomyk... wszyscy pod wrażeniem tego widoku skurczyli się w sobie... przygarbili się tak jakby ten płomień płonął w ich wnętrzach... patrzyli urzeczeni jak na płomyk ducha świętego... z otwartymi ustami jak małe dzieci byli zahipnotyzowani tym widokiem... i to milczenie przerwał Vasiek...
Kto to będzie pił... przecież od tego trunku można oślepnąć i od razu można sobie kupić białą laskę dla ślepców... to jest gorsze niż trucizna... bo nie tylko może otruć a do tego jeszcze spali wnętrzności...
Po tych słowach Vaśka wyczułem wśród stałych bywalców strach... pojawił się w ich oczach... więc, żeby rozładować to napięcie... poprosiłem kelnera by przyniósł kilka małych kieliszków, w których podaje rum... za chwilę przed każdym przy kuflu piwa stał mały kieliszek do rumu... wpierw wszystkim nalałem... na końcu sobie... kiedy nalewałem Hrabalowi to widziałem jak przez jego ciało przebiega silny dreszcz... postawiłem butelkę na stole i podniosłem kieliszek ze szpirytusem i wypuściłem powietrze i wypiłem... wnętrze zapłonęło żywym ogniem... jakbym połknął ciekłe żelazo... ale na twarzy nie dałem poznać co czuję we wnętrzu... zapaliłem powoli papierosa i pierwszy szok zetknięcia wnętrzności
z czystym szpirytusem minął... potem wypiłem trochę piwa by jeszcze bardziej schłodzić palące wnętrze... wszyscy czekali co się ze mną stanie... trwało to chyba kilka minut i jakby

zapomnieli o niebieskim płomyku na dnie kufla i podnieśli kieliszki do rumu ze szpirytusem... wpierw powąchali... umoczyli język... i ich ciałami wstrząsnął dreszcz... i równocześnie wszyscy wypili... w całej gospodzie rozległ się głośny duszący kaszel i parskanie i smarkanie
i jęczenie i postękiwanie... cała gospoda patrzyła w kierunku stolika stałych bywalców... wszyscy się dusili i po pierwszym szoku łapczywie pili piwo by schłodzić palące wnętrza... kiedy minął szok po łyku szpirytusu i zrobiło się grobowe cicho przy stoliku... wtedy pan Hrabal pod wrażeniem tego co zobaczył wstał i położył reklamówkę na środku stołu i do Vaśka Kadleca powiedział... panie Karafiat (Goździk - pseudonim Vaśka w opozycji) to co dzisiaj przeżyłem... tego nawet ja nie będę potrafił opisać... dlatego zostawiam panu moją siatkę z pieniędzmi, które dzisiaj odebrałem w wydawnictwie Odeon za Głośną samotność...
i niech pan te pieniądze wykorzysta dla swojego podziemnego wydawnictwa... bo ja dzisiaj idę umrzeć... ja nie dożyję dnia jutrzejszego... i zawołał kierownika gospody i powiedział, że
dzisiaj płaci za całą gospodę, że wszyscy w niej ludzie są jego gośćmi, i że za nich dzisiaj płaci rachunek i wyciągnął z reklamówki plik banknotów i podał je kierownikowi gospody U Doboszy... a ten się Hrabalowi nisko ukłonił i powiedział, że jest zaszczycony, że może spełnić ostatnią wolę wielkiego pisarza, że sam zapłaci każdemu jedno piwo dzisiejszego wieczora jako chłód dla doktora Hrabala... i powiedział, że to co zostanie z tego pliku banknotów odda panu Karafiatowi z dokładnym rozliczeniem... i pan Hrabal ukłonił się kierownikowi i podali sobie ręce tak jakby zawarli jakąś umowę... i cała gospoda zaczęła klaskać... a pan Hrabal kłaniał się wszystkim kręcąc się wokół własnej osi... i w tym kłanianiu się sam sobie przeszkadzał w mówieniu i w utrzymaniu równowagi... tak bardzo mieszało mu się w organizmie piwo z polskim szpirytusem... i wrócił do naszego stolika ze smutnym uśmiechem na ustach... kiedy usiadł by dokończyć piwo poprosił mnie bym wlał mu jeszcze trochę... by łatwiej mu się umierało... nalałem mu podwójną porcję szpirytusu... chwilę się wpatrywał w przezroczysty płyn... by po chwili całą zawartość wlać do gardła... patrzyłem na Hrabala i nie mogłem wyjść z podziwu... bo ani najmniejszym ruchem... drgnięciem na twarzy nie dał po sobie poznać jaki piekielny trunek wlał do gardła... i gospoda wypełniła się gromkimi oklaskami... Hrabal wstał i powiedział cicho... tak... żeby go słyszeli tylko stali bywalcy przy stoliku... a więc panowie ja idę dzisiaj umrzeć... ja nie dożyję jutra... i powoli ze spuszczoną głową wyszedł z gospody... i stawiał kroki tak jakoś dziwnie... tak jakby w ogóle
nie dotykał podłogi ale jakby jakaś siła unosiła się w powietrzu... albo tak jak marynarz... który po długim rejsie zejdzie na ląd wtedy idzie chwiejnym krokiem tak jakby cały czas

chodził po statku na pełnym morzu... jako chłopiec w Gdańsku widziałem defiladę wojskową i tam marynarze szli też chwiejnym krokiem tak jak pan Hrabal wtedy wychodził z gospody U Doboszy po jednym piwie i dwóch porcjach polskiego szpirytusu... a przy stoliku posmutniało... wszyscy spoglądali po sobie i nikt nie wiedział co ma powiedzieć... dopiero po dłuższej chwili Vasiek powiedział... kurwa fix co ja zrobię z tymi pieniędzmi... wszyscy spojrzeli na leżącą reklamówkę na stole... wszyscy z całą pewnością przeliczali w myślach na ilości piwa, które by można było kupić za tak wielką sumę pieniędzy... wystarczyło by tego piwa na bardzo długo... po chwili milczenia powiedziałem do Vaśka by się nie martwił bo Hrabal za dwie lub trzy godziny wróci... ale tak na wszelki wypadek przeliczymy pieniądze
z reklamówki i odniesiemy do kierownika gospody niech je przechowa do powrotu Hrabala... Vasiek powiedział, że to jest dobry pomysł... i wysypał zawartość reklamówki na stół... cała
gospoda nas obserwowała z zapartym tchem... bo wielu z siedzących w gospodzie U Doboszy nie widziało tyle pieniędzy nigdy w życiu... i wszyscy zaczęliśmy liczyć honorarium pisarza Hrabala, które otrzymał za swoją książkę... po przeliczeniu włożyliśmy te pliki banknotów do reklamówki i ja z Vaśkiem poszliśmy do pana kierownika by przechował reklamówkę
z pieniędzmi pana Hrabala i oddał mu je kiedy rozmyśli sobie to umieranie i wróci... i pan kierownik powiedział, że jest wielce zaszczycony... bo jeszcze nigdy ni wiedział w jednej reklamówce tak dużej ilości pieniędzy... i nie musimy się niczego obawiać, że te pieniądze są tak bezpieczne jak u właściciela... jakby je pisarz Hrabal przechowywał w banku szwajcarskim... i wróciliśmy z Vaśkiem do stolika... kelner już nie nosił piw bo sam też wypił trochę szpirytusu i miał nogi jak z waty bo już wcześniej wypił kilka piw i teraz ta mieszanina działa obezwładniająco na jego nogi... więc wszyscy, którzy chcieli napić się piwa lub kawy albo lemoniady chodzi bufetu i tam brali to na co mają ochotę, a że wszyscy pili tylko piwo... więc każdy klient nosił sam w rękach lub na tacy do swego stolika piwo i każdy w ten wieczór był kelnerem... a przy szpirytusie, my stali bywalcy gospody U Doboszy robiliśmy zakłady o to... czy pan Hrabal nie umrze i wróci po swoje pieniądze... albo umrze i nie wróci do gospody... Vasiek... Jim i ja postawiliśmy na to, że pan Hrabal wróci po swoje pieniądze za
godzinę lub dwie... reszta stałych bywalców postawiła na to, że pan Hrabal umrze i Vasiek będzie miał pieniądze na wydawanie książek w podziemnym wydawnictwie Prażska Imaginace... szpirytusu zostało już tylko trochę na dnie... kierownik gospody już zaczął
zbierać rachunki z każdego stołu by mógł podliczyć wszystko razem i skasować z pieniędzy Hrabala tak jak sobie życzył kiedy odchodził by umrzeć... za chwilę mieli zamykać gospodę...

przy stoliku stałych bywalców było smutno i cicho nawet my co wierzyliśmy, że Hrabal wróci zaczynaliśmy w to wątpić... i oczy nam posmutniały... i jeden pocieszał drugiego jak mógł... ale i tak z każdą chwilą było smutniej i w całej gospodzie zapanowała cisza grobowa... tak jakby to była stypa a nie wesołe spotkanie towarzyskie przy piwie... wszyscy mieli spuszczone głowy tak jakby się modlili za duszę Hrabala... a ci, którzy mieli słabsze nerwy... głównie kobiety... co chwilę pociągali nosami... by zatrzymać łzy w oczach... by nie wyciekły na policzki... ale i tak po chwili usłyszałem cichy szloch...
Trwało to jeszcze kilka minut... i nagle gospodę wypełnił ogromny hałas... jakby jakiś wielki taran uderzył w drzwi... tak gwałtownie się otworzyły i... i w tych drzwiach stanął żywy pan Hrabal... i machając w powietrzu rękoma krzyczał...
Kurwa fix... do dupy... jeszcze muszę się napić piwa... bym mógł spokojnie zasnąć... panowie... panie Karafiat... gdzie są moje pieniądze... bo ja się rozmyśliłem i jeszcze dzisiaj nie chcę umrzeć... poczekam do następnego honorarium... więc tak... gdzie są te pieniądze za moją książkę... za sto tysięcy moich dzieci... papierowych dzieci, które karmię swoją piersią... tak panie Karafiat...
Nagle cała gospoda zaczęła klaskać i krzyczeć hura... hura... hura... niech żyje pan doktor Hrabal... niech żyją jego papierowe dzieci... hura... hura... hura... a panu Hrabalowi na ustach pojawił się błogi uśmiech jakby go głaskała piękna i młoda dziewczyna... takie zadowolenie czuł z tego przywitania... poderwałem się i pobiegłem do pana kierownika
i odebrałem reklamówkę z honorarium pana Hrabala... i stanąłem przed panem pisarzem
i kłaniając się głęboko wręczyłem mu honorarium... a pan Hrabal z tego szczęścia... i z tej radości, że nie umarł... podniósł rękę jak Cezar... kiedy chciał uciszyć tłum... by mógł przemówić... i tak samo Hrabal podniósł rękę wysoko nad głowę i w gospodzie zrobiło się cicho... i wtedy pan Hrabal kiwnął na kierownika by podszedł do niego i zwrócił się do wszystkich obecnych...
Ja proszę pana kierownika by pozwolił wszystkim wypić jeszcze jedno piwo za zdrowie Hrabala, że pan Hrabal zapłaci z swego honorarium, które otrzymał za papierowe dzieci...
Pan kierownik ukłonił się bardzo nisko Hrabalowi a potem wszystkim obecnym
i powiedział, że się z tym zgadza bo kocha nie tylko papierowe dzieci pana Hrabala ale samego autora kocha, i że dla niego wielką czcią, że pisarz Hrabal odwiedza jego gospodę
U Doboszy... i w gospodzie zahuczało gromkimi oklaskami dla pana kierownika za te szczere słowa... Hrabal usiadł przy stoliku stałych bywalców... i powiedział, że naprawdę rozmyślił sobie to umieranie, że jeszcze nie dzisiaj... może innym razem... wypił jeszcze jedno piwo i pożegnał się z nami... i powiedział do zobaczenia we wtorek w Złotym Tygrysie... i po cichu wyszedł z gospody... z reklamówką pełną pieniędzy za papierowe dzieci, które karmił własną piersią... i my też po chwili wyszliśmy z gospody U Doboszy... gdzie w ten dzień przeżyliśmy stypę... a we wtorek w Złotym Tygrysie nie padło ani słowo o tym zdarzeniu
U Doboszy... Hrabal jakby zapomniał o tym incydencie... a my z Vaśkiem też o tym nie mówiliśmy... na całe szczęście pan Hrabal żył jeszcze przez wiele lat i napisał wiele nowych tekstów... urodził Jak mawiał nowe papierowe dzieci, które karmił swoją piersią... a Prażska Imagincie była matką chrzestną tych papierowych dzieci a Vasiek Kadlec był ich ojcem chrzestnym tych dziwnych papierowych dzieci, które doktor Hrabal karmił swoją piersią...
Idę napić się Pilsnerka!..

Rate this item
(1 Vote)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial