Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Spoczywaj W Pokoju

Tomasz Graczykowski

SPOCZYWAJ W POKOJU

 

Dedykowane Howardowi Philipsowi Lovecraftowi.

 

Cała ta niesamowita historia rozwinęła się tak nieprzewidywalnie, że do dzisiaj wątpię raczej w swoje zdrowe zmysły niż w prawdziwość zapamiętanych wydarzeń. Od tamtego czasu stałem się innym człowiekiem, takim, który drży na każdym kroku i paranoidalnie obawia się każdego cienia. Jestem już strzępem dawnego siebie, jednak ciągle powtarzające się koszmary pogarszają mój stan jeszcze bardziej. Postanowiłem spisać dokładnie tamte wydarzenia, a potem odebrać sobie życie. Wątpliwości są karą nie do zniesienia.

Ja i mój przyjaciel Henry znaliśmy się już od dawna. Nasza znajomość była dość osobliwa, a to dzięki rozlicznym rozmowom, jakie prowadziliśmy. Dyskutowaliśmy najczęściej o różnorakich, niezwykłych czynach, do jakich posunąć się może zwykły człowiek. Rozważaliśmy aspekty najbardziej niebezpiecznych sytuacji, takich jak kradzieże czy nawet zabójstwa. W teorii przetestowaliśmy wszystko, co nam tylko przyszło do głowy. Omawialiśmy z pasją kolejne punkty wielu czynów, polemizowaliśmy na temat tego, co bylibyśmy w stanie zrobić. Fascynowały nas granice, których nie moglibyśmy prawdopodobnie przekroczyć. Cechowała nas niezdrowa ciekawość, choć wykazywaliśmy czysto naukowe podejście do każdego nowego problemu. Dysputy te ciągnęły się latami, aż kiedyś Henry stwierdził, że do niczego nas nie doprowadzą. Trudno było się z nim w tej kwestii nie zgodzić, jednak ja nigdy nie planowałem niczego innego. Czerpałem z nich po prostu przyjemność, lubiłem polemizować i wysuwać coraz to nowe argumenty. Henry'ego natomiast sama rozmowa najwyraźniej nie satysfakcjonowała; garnął się do czynu, pragnął wyzbycia się bierności tak samo bardzo, jak ja jej pożądałem.

Początkowo byłem przeciwny wcielaniu naszych hipotetycznych sytuacji w życie, jednak w końcu mu uległem. Zawsze udawało mu się lepiej dobierać argumenty niż mnie, zawsze potrafił poprowadzić rozmowę tak, by to do niego należało ostatnie słowo. Dlatego też dość szybko przekonał mnie, byśmy wzięli udział w jakimś wymyślonym przez nas doświadczeniu.
Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, czego dokładnie miało dotyczyć. Byliśmy jednak pewni, że musi to być coś nietypowego, coś, czego zwykli ludzie nie robią. Wprowadzenie czynu w życie miało dać nam satysfakcję, lecz zadowolenie samo w sobie nas nie interesowało. Istota tego doświadczenia miała tkwić w samym jego przeprowadzeniu, w tym, jak będziemy się czuć w jego trakcie. Ważniejsze dla nas były środki niż cel, ostatecznie więc zdecydowaliśmy, że powinniśmy dopuścić się takiego czynu, który kolidowałby z prawem.
Pociągające było to, że równie dobrze mogliśmy ponieść karę, jak jej uniknąć. Wybraliśmy więc kradzież, gdyż w wypadku niepowodzenia skutki nie byłyby zbyt przytłaczające.
Szybko jednak stwierdziliśmy, że sama kradzież to jeszcze zbyt niewiele. Musieliśmy ukraść coś, co nie postawi nas w gronie tych najzwyklejszych złodziei. Bo jaką satysfakcję, jakie zadowolenie z samego popełnienia takiego czynu, dałaby nam kradzież pieniędzy czy kosztowności podczas włamania? Z pewnością niewielką. Dlatego musieliśmy dopuścić się czegoś, co wyróżni nas od tych wszystkich pospolitych złodziei, jacy kierują się tylko chęcią zysku.
Wybraliśmy więc kradzież zwłok. Nie był to pomysł wyjątkowo nowatorski, lecz z pewnością niecodzienny. Ponadto, aby doświadczenie to było jeszcze bardziej interesujące, postanowiliśmy podzielić nasze role. Uzgodniliśmy, że jeden z nas wykopie zwłoki na cmentarzu w południowej części Minning, a potem dostarczy je do mieszkania w centralnej części miasta, które wspólnie wynajmowaliśmy. Następnie drugi weźmie trupa i zakopie go na cmentarzu w północnej części. Taki podział ról gwarantował równy udział i takie samo ryzyko każdemu z nas.
Oczywiście i ja, i Henry mieliśmy wykopać i zakopać groby. Ten punkt wiązał się więc z większym nakładem czasu, jaki mieliśmy poświęcić na jego wykonanie. Ryzyko musiało być równomierne dla nas obojga, więc drugi z nas także musiał wykopać grób, złożyć w nim zwłoki i zakopać go. Tylko w ten sposób oboje mogliśmy wnieść taki sam wkład pracy w nasze doświadczenie.
W teorii wszystko wyglądało na dobrze pomyślane. Nawet odległość z południowego i północnego cmentarza do centrum Minning była podobna, więc ona także nie robiła żadnemu z nas istotnej różnicy.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo będziemy ryzykować przynosząc wykopane zwłoki do naszego mieszkania. Nawet w nocy po ulicach centralnej części Minning kręcili się nie tylko stróże prawa, ale i liczni przechodnie. W kamienicy, w której mieszkaliśmy, aż się roiło od ciekawskich sąsiadów. Każdy z nich mógł wyjrzeć na korytarz, gdyby tylko obudził go w nocy jakiś hałas. Niemniej uznaliśmy, że ryzyko musi być dostatecznie duże, abyśmy mogli zyskać najintensywniejsze bodźce emocjonalne i psychiczne.
Postanowiliśmy także, może zbyt pochopnie jak na mój gust, że przeprowadzimy to doświadczenie jeszcze dzisiejszej nocy. Do zimy pozostały ponad dwa miesiące, więc ziemia na cmentarzach nie będzie skuta lodem i zbyt twarda, by ją dostatecznie szybko rozkopać. Padało cały dzień, a teraz, wczesnym wieczorem, nad ulicami Minning unosiła się biała mgła. Pogoda dopisywała więc temu, na co się poważyliśmy.
Pozostało nam tylko zdobycie dwóch łopat i rozwiązanie kwestii, który z nas wykopie trupa i dostarczy go do mieszkania, a który zakopie go na cmentarzu w północnej części miasta. Oboje byliśmy zgodni, że do przewozu zwłok użyjemy automobilu Henry'ego, gdyż dźwiganie ich na plecach byłoby zdecydowanie przesadzone. Ryzyko było już i tak bardzo duże, więc nie widzieliśmy sensu w dalszym komplikowaniu tego doświadczenia.
Rzuciliśmy monetą i wyszło na to, że Henry wyruszy do południowego cmentarza i dostarczy zwłoki tutaj. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, pod nami znajdowały się jeszcze trzy mieszkania, a obok dwa. Uzgodniliśmy, że wykręcimy żarówki na klatce schodowej, a w mieszkaniu światło cały czas będzie zgaszone. Musieliśmy jak najbardziej zniwelować ryzyko rozpoznania w razie ewentualnego spotkania z którymś z sąsiadów.
Łopaty pożyczyliśmy od jednego z nich, pana Hunta. Dozorca w starszym wieku był nieco zdziwiony i nie omieszkał zapytać, na co dwóm studentom mieszkającym w środku miasta łopaty. Powiedzieliśmy mu, że potrzebuje ich na jeden dzień nasz kolega z wydziału archeologii, gdyż miał jutro rano wziąć udział w wykopaliskach. Po tym kłamstwie wyraz twarzy pana Hunta stał się jeszcze bardziej sceptyczny; trudno mu było uwierzyć, że wydział archeologii nie posiada wystarczająco dużo własnych łopat i że gdzieś w okolicy warto byłoby przeprowadzać jakiekolwiek wykopaliska. Marszcząc brwi stwierdził jednak, że zejdzie do piwnicy i zaraz przyniesie nam łopaty.
Upewniliśmy się jeszcze, czy w automobilu jest wystarczająco dużo paliwa, po czym wróciliśmy do domu. Staruszek stał już pod naszymi drzwiami, więc odebraliśmy łopaty i podziękowaliśmy mu. Teraz pozostało nam już tylko czekać, aż zapadnie czarna noc.

Minęła północ. Henry przed chwilą opuścił mieszkanie, pozostawiając mnie samego w ciemnościach. Siedziałem w starym, lecz bardzo wygodnym fotelu i paliłem kolejnego już papierosa. Teraz, gdy Henry wyruszył, doświadczenie rozpoczęło się. Dzisiejszej nocy mieliśmy być oboje najgorszego rodzaju hienami cmentarnymi, ale nie przejmowałem się tym. Najważniejsze, by doprowadzić doświadczenie do końca.
Żałowałem, że to nie ja, a Henry wyruszył jako pierwszy. Minęło dopiero kilkadziesiąt minut, a już trawiła mnie chęć działania. Ciągle paliłem, by poczuć, że robię cokolwiek.
Wstałem z fotela i podszedłem do okna. Przez firankę widziałem opustoszałą ulicę, na której stały dwie zapalone latarnie. Jedna z nich znajdowała się zbyt blisko wejścia do naszej kamienicy; krąg latarnianego światła sięgał prawie do samego muru. Kiedy Henry zaparkuje na dole samochód i wyniesie z niego trupa, by przynieść go tutaj, będzie widoczny jak na dłoni. Ja także, kiedy zniosę zwłoki na dół i będę wnosił je do auta. Pocieszyłem się jednak tym, że będzie to trwało tylko chwilę.
W polu mojego widzenia pojawił się policjant. Przechodził się wolnym krokiem, z rękoma założonymi z tyłu. Kiedy zniknął za kamienicą pomyślałem, że jego widok to dla mnie zły omen.
Wróciłem na fotel i zapaliłem następnego papierosa. Przyszło mi do głowy, że to doświadczenie nie było jednak tak dobrym pomysłem. Ryzykowaliśmy przecież nie tylko uwięzieniem, ale i wydaleniem z uniwersytetu, a także zszarganiem opinii na długie lata. Wątpiłem, by w razie wpadki jakaś uczelnia przyjęłaby nas jeszcze kiedykolwiek w swoje szeregi. Raczej krzywo patrzono by na młodych przestępców, którzy parali się ekshumacją zwłok i zakopywaniem ich gdzie indziej.
Nadal jednak uważałem, że warto przeprowadzić coś takiego dla samego wykonania doświadczenia. Takie postępowanie nie jest co prawda akceptowane, lecz i ja, i Henry byliśmy w głębi duszy buntownikami; może właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na czyn niezgodny z prawem.
Spojrzałem na wiszący na ścianie zegar. Ledwo widoczne w ciemności wskazówki wskazywały kwadrans po pierwszej. Zastanowiłem się nad tym, jak długo kopie się grób. Nie wiedziałem. Nigdy niczego podobnego nie robiłem, więc ciężko mi było oszacować dokładny czas. Niemniej wydawało mi się, że jeśli ziemia jest miękka, każdy z nas powinien uporać się z tym w czasie około dwóch godzin. Oboje na pewno będziemy pracować bardzo szybko, nie zważając na zmęczenie i chcąc jak najbardziej skrócić czas kopania. Jeśli więc Henry skończy kopać około godziny drugiej, powinien dotrzeć tutaj w najdalej kwadrans później. Mimo to znajdowałem się w gorszej niż on sytuacji, gdyż gdzieś w okolicach wpół do piątej zacznie się już robić jasno. Mgła na pewno ukryje mnie przed oczami kogoś, kto będzie przechodził w pobliżu cmentarza, a zresztą do wpół do piątej powinienem wykopać już grób i złożyć w nim ciało. Później wystarczy go tylko zakopać, co pójdzie mi znacznie szybciej.
Nie wziąłem pod uwagę tego, że Henry również będzie musiał zakopać grób. Trzeba więc wydłużyć czas jego powrotu gdzieś do, powiedzmy, godziny trzeciej. To z kolei wydłużało mój czas kopania do około kwadransa po piątej, wliczając w to jakieś piętnaście minut na zniesienie trupa do samochodu i dojechanie na cmentarz.
Nie podobało mi się to. Miałem skończyć zakopywanie grobu około godziny szóstej rano, a to była już zdecydowanie niebezpieczna pora. Być może ktoś pojawi się na cmentarzu, może przyjdą robotnicy mający wykopać grób przed kolejnym pogrzebem. Nie mogłem wykluczyć takiej możliwości, dlatego stwierdziłem, że pozostanie na cmentarzu tak długo nie wchodzi w rachubę. Będę musiał kopać bardzo szybko, wręcz szaleńczo, a poza tym na pewno muszę odrzucić możliwość wykopania tak głębokiego grobu, jaki kopią przeważnie grabarze. Musi wystarczyć metr, może półtora.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że postępując tak zachowam się nieuczciwie wobec Henry'ego, który mimo wszystko musi przecież kopać tak głęboko, jak to konieczne. Jednak jemu przypadł bezpieczniejszy przydział czasu, znacznie mniej prawdopodobne było, że ktoś pojawi się na cmentarzu między północą a trzecią rano.
Znowu spojrzałem na zegar. W pokoju było tak ciemno, że gdyby nie słaba, padająca od okna na ścianę poświata, nie zdołałbym dojrzeć nawet wskazówek. Wytężyłem jednak wzrok i stwierdziłem, że minęła już godzina druga. Jeśli moje obliczenia są słuszne, Henry powinien wkrótce powrócić wraz ze swym przerażającym pakunkiem.
Zapaliłem kolejnego papierosa, wstałem i podszedłem do okna. Ulica poniżej była pusta i cicha, wszystkie okna w sąsiedniej kamienicy były ciemne. Samochodu jeszcze nie było.
Wróciłem na fotel i przetarłem dłonią oczy. Byłem zbyt zdenerwowany, by chciało mi się spać, jednak odczuwałem już lekkie zmęczenie. Miałem nadzieję, że Henry...
Nagle usłyszałem dochodzący z korytarza dźwięk ciężkich i dziwnie nierównych kroków. Zdziwiony spojrzałem w stronę okna. Przecież przed chwilą nie było na ulicy samochodu, a nie słyszałem, by teraz podjeżdżał! Więc to nie mógł być mój przyjaciel...
Rozległo się głośne pukanie do drzwi, na którego nagły dźwięk serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Wstałem i wolno do nich podszedłem, podczas gdy natarczywe pukanie nie ustawało. To musiał być Henry, tyle że zostawił gdzieś dalej samochód.
Otworzyłem drzwi i ujrzałem niewyraźny zarys postaci mego przyjaciela. Pod jego nogami leżał długi, owinięty zabrudzonym materiałem kształt. Moich nozdrzy doszedł okropny fetor, tak intensywny, że musiałem zasłonić nos dłonią. Odsunąłem się od drzwi, a mój towarzysz wszedł do środka chwiejnym ze zmęczenia krokiem. W niemal absolutnej ciemności nie widziałem nawet jego twarzy, dostrzegałem tylko ciemną plamę jego sylwetki; drzwi znajdowały się zbyt daleko od okna, by słaba, padająca zza niego poświata mogła tutaj dotrzeć. Jednak było to nieistotne, gdyż pozostało mi zbyt mało czasu, by marnować go na rozmowę czy przyglądanie się Henry'emu. Kiedy on wszedł do mieszkania, ja natychmiast porwałem łopatę, wyszedłem na korytarz i zamknąłem za sobą drzwi. Chwyciwszy ciężki pakunek zniosłem go po schodach i wyszedłem przed kamienicę. Przejęty zapomniałem spytać Henry'ego gdzie zostawił samochód, którego nigdzie w pobliżu nie widziałem. Spojrzałem w stronę okna i za szybą dostrzegłem niewyraźny zarys jego postaci; nie poruszył się, nie wskazał miejsca, w którym zaparkował automobil. Może się zepsuł, pomyślałem. Najpewniej tak, skoro mój przyjaciel przyniósł zwłoki na własnych rękach.
Przekląłem w duchu fakt, że zgodziłem się na to piekielne doświadczenie, i zacisnąwszy zęby ruszyłem najszybciej jak mogłem w kierunku północnej części miasta. Trup szybko zaczął mi ciążyć, a pot zalał moje czoło i plecy. Po pięciu minutach marszu ledwie oddychałem, a moje ręce omdlewały. Jednak nie zwalniałem kroku, strach dodawał mi sił.
Nie wiem, cóż to za opatrzność czuwała nade mną tamtej nocy, ale podczas całej drogi nie napotkałem żywego ducha. Dotarłem do bramy cmentarza, minąłem ją i ruszyłem w kierunku jego najbardziej zaciemnionej części. Musiałem przejść całą długość cmentarza, by jak najbardziej oddalić się od ulicy.
Wreszcie zwaliłem zwłoki na ziemię, upuściłem obok łopatę i usiadłem z ulgą na trawie. Musiałem chwilę odpocząć, by złapać oddech przed wysiłkiem kopania, którego miałem się zaraz podjąć. Jednocześnie poprzysiągłem sobie, że nigdy więcej nie zgodzę się na nic, co zaproponuje Henry.
Dwie czy trzy minuty później już kopałem. Łopata gładko wchodziła w miękką ziemię, czarne grudy odrzucałem na bok. Gęsta mgła i cisza spowiły cmentarz, słyszałem tylko mój ciężki oddech i czułem walenie serca w piersi. Pakunek leżał obok mnie, z prawej strony. W pewnej chwili spojrzałem na niego i zamarłem. Wydawało mi się, że brudny materiał, który skrywał wykopane zwłoki, poruszył się lekko. Patrzyłem strwożony na niego jeszcze dłuższą chwilę, a potem potrząsnąłem głową i wróciłem do pracy. Ze zmęczenia nawet oczy płatały mi figla.
Wykopałem już dół na metr głęboki i dwa długi, kiedy pakunek znowu się poruszył. Tym razem byłem tego pewien, nie zdawało mi się. Poczułem, jak lodowate okowy przerażenia opadają na mnie niczym mroczny całun, jak moje serce przestaje na chwilę bić. Całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa, nie mogłem wykonać najlżejszego ruchu. Aż do chwili, kiedy leżący na ziemi, owinięty materiałem kształt znowu się poruszył. Wtedy krzyknąłem, wzniosłem łopatę nad głowę i spuściłem ją z całą siłą kilkakrotnie na pakunek. Byłem tak przerażony, że kilka silnych uderzeń przerodziło się w kilkanaście, a później w kilkadziesiąt. Po jakimś czasie, który wydawał mi się wiecznością, opanowałem się wreszcie i zrobiłem dwa chwiejne kroki w tył, odstępując od zawiniętych zwłok. Patrzyłem na nie przez moment, oddychając spazmatycznie, po czym pochyliłem się i wepchnąłem je do wykopanego dołu. Później, z jakąś nową, fanatyczną pasją, zacząłem zasypywać grób ziemią. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam sprzed utraty przytomności, był powrót do pustego mieszkania...

Nie znalazłem w sobie dość odwagi, by rozkopać tamten grób, jednak do dziś wyraźnie mam w pamięci to, że ohydny smród śmierci unosił się tylko wtedy, gdy otworzyłem drzwi i odbierałem pakunek. Potem, gdy niosłem go na cmentarz, jakby zniknął...
Od tamtego czasu, przez całe minione dwa lata, nie ujrzałem już Henry'ego.

 

 

27-28.06.20005r.
copyright by Tomasz Graczykowski

 

Rate this item
(3 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial