Marzena Hippmann
MOJE WSPOMNIENIA
Miłości nie zawsze oczekuje się od drugiej osoby...ale może od początku...
Miałam 17 lat, był rok 1993 a w plecaku upchane długie kolorowe sukienki, trampki i sweter z przydługimi rękawami. Wyjechałam na obóz prawie 600 km od Szczecina, do maleńkiej miejscowości Kostomłoty, położonej nad Bugiem, z małą starą cerkwią. Przyjechał i On. Chłopak, którego poznałam pół roku wcześniej podczas obozu, wówczas odbywającego się zimą w górskiej miejscowości.
Oczywiście był przeze mnie oczekiwany. Czekałam na Przyjaciela. I jak to z przyjacielem. Odbyliśmy wiele wspólnych wędrówek pomiędzy polami, leżeliśmy godzinami na wzgórzu gapiąc się w iście nieziemskie niebo. Powietrze było przesycone zapachami późnego lata – kurzem, sianem i jakąś tęsknotą, by to co piękne się nie kończyło. Gadaliśmy o wszystkim i niczym. Mnie cieszyła Jego zwykła obecność. Cisza i rozmowa były tak samo ważne.
Nasze fizis było tak różne jak jak metr pięćdziesiąt w kapeluszu i ze dwa dwadzieścia na zapałkę. Ale to nie przeszkadzało przyjaźni.
Wreszcie nadszedł moment, że On chciał przełamać Przyjaźń na pół, bo serce mu mocniej biło, niż mi. I coś we mnie się wzburzyło. To było jak zdrada, kop w tyłek przyjaźni. Więc, ja zbuntowana 17-latka chciałam wyć z rozpaczy, bo mój Przyjaciel, zamiast mnie kochać zwyczajnie, pokochał mnie jak kobietę.
Cóż...nawet po latach...żal mi tej relacji. Nie byłam wówczas gotowa, by przyjąć więcej, ponieważ oczekiwałam tylko i aż właśnie Przyjaźni.
BIBLIOTECZKA