Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Opowiem Ci

 Katarzyna Meres

„Opowiem Ci"

 

Praca przeznaczona na konkurs - „Mój najlepszy flirt"

 

 

Amelia wyglądając przez okno wpatrywała się w biegające na podwórku dzieci, które były jej wnuczętami. Życie okazało się dla niej łaskawe, mimo tego co ją spotkało. Nie mogła jednak narzekać. Los obdarzył ją wspaniałą córką, która dała jej trzy największe radości życia – Liliannę, Tomaszka oraz malutką Jagodę. Uwielbiała obserwować swoje skarby, o które dbała bardziej niż o siebie. Kochała każdego z nich, lecz Lilianna była najbliższa jej duszy.

 

Słońce chyliło się ku zachodowi. Ognista, czerwona kula zaczynała się rozlewać tworząc na przemian czerwono-różowo-niebieski kolor nieba, który zapierał dech w piersiach każdemu, kto tylko w tej danej chwili spojrzał w tamtą stronę. Wydawało się, jakby to piękne, pełne nadziei niebo wciągało do swojej delikatności potężne, mocne słońce. A ono się poddawało temu z przyjemnością...

 

Do pomieszczenia wpadła Lilianna, dwudziestolatka o duszy dziecka, ta która ze swoimi rozwianymi, kręconymi, czarnymi włosami i uśmiechem na ustach witała i żegnała każdy dzień; ta która do bólu przypominała młodą, nieustraszoną Amelię. Lilka usiadła na krześle i za jednym zamachem wypiła przygotowany przez babcię kompot. Zaraz po niej przybiegł chłopczyk wraz z czteroletnią rozochoconą Jagodą.

 

Amelia patrząc na wnuki, przypomniała sobie swoje czasy młodości. Kiedy była w wieku Lilianny nie w myślała o bieganiu za rodzeństwem, leniwych porankach i beztroskim życiu; musiała desperacko walczyć o przetrwanie, pożywienie i zszarganą godność. Musiała uczyć się żyć w odizolowaniu, potępieniu, bólu, który zżerał ją od środka, mimo upływu lat.

 

Ból dotyczył tego, co wiele lat temu rozpętało się w jej duszy i mimo upływu lat, mimo zmiany czasów, otoczenia, ludzi on wcale nie ustępował. Trwał tam, jak kolec przy pięknej róży – ranił, kłuł, ale nigdy nie odchodził. Wygodnie przyczepiony, nie bał się tego, że ktoś go odrzuci, bo zdawał sobie sprawę, że nie można z niego zrezygnować. Należało mu się bezwzględnie poddać, bo inaczej... Inaczej człowiek zapominał o tym, co ten ból mu przysporzył; a nikt nie chce zapominać pięknych, uroczych chwil.

 

Stara kobieta poprawiła swoją zieloną sukienkę, która pogniotła się w wyniku zbyt długiego siedzenia przy oknie. Uśmiechnęła się patrząc na swoją rodzinę i wraz z nimi usiadła do kolacji. Bacznie obserwowała swoje wnuki i córkę, chciała nacieszyć się ich widokiem. Chłonęła ich obecność i celebrowała ją milcząc. Wolała słuchać. Życie nauczyło jej, że lepiej wychodzi się na słuchaniu i milczeniu, niż na rozmowie.

 

Cisza jest piękna, kiedy wypełnia pustą przestrzeń między bliskimi ludźmi. W milczeniu można znaleźć więcej uczuć niż w słowach, bo słowa często nie oddają tego, co zagnieżdża się w duszy. Często słowa to za mało. Często nie można opowiadać o drgających w duszy strunach, które są poruszane przez zręczne palce bliskich osób, a nawet i tych obcych, dopiero poznanych...
– Dzieci, czas do spania. – zarządziła Aniela, córka staruszki. – Idziemy się kąpać, a potem opowiem wam bajeczkę.
– Chcemy jeszcze, żeby babcia nam coś opowiedziała. – poprosił Tomek, jak zwykle, kiedy nie uśmiechało mu się zostawienie siostry i babci, bo wiedział, że ta druga często opowiada jej fascynujące historie. Był przekonany, że w wielu z nich główną rolę odgrywała babcia. Potajemnie uważał ją za super bohatera, który stoi na straży dobra na świecie. Mimo iż miał dopiero jedenaście lat, był mądrym chłopcem, który widział dobroć i miłość babci, która obdarzała ich ją każdego dnia, kiedy tylko się u niej znajdowali.

 

Uwielbiał do niej jeździć, z resztą nie tylko on. Babcia miała uroczy, drewniany, bardzo stary domek, który położony był nad szeroką rzeką. Wokół której od wieków rozrastały się potężne drzewa. Sama chatka znajdowała się prawie w środku gąszczu drzew oraz kwiatów, jakie babcia posadziła i ciągle o nie dbała. Najbardziej pielęgnowała słoneczniki oraz róże, z którymi spędzała najwięcej czasu. Chłopiec często widział, jak przesiadywała obok nich na kocu bądź krześle i wpatrywała się w nie uśmiechem i roztargnieniem.

 

Nigdy się jej do tego nie przyznał, ale pewnego popołudnia podczas odwiedzin podglądał, jak po cichu płakała obok tych kwiatów. A po chwili radośnie się śmiała. Nie myślał o niej, jako zdesperowanej staruszce. Była dla niego bohaterką, która potrafiła czarować i bronić świat. Ten akt płaczu sprawił, że jeszcze bardziej ją pokochał.

– Babciu, możesz coś opowiedzieć? – zachęciła ją Lilianna, która bardzo lubiła słuchać barwnego pełnego radości i nadziei głosu.
– Dawno temu, za górami za lasami w wielkim, ale starym miasteczku znajdowała się piękna księżniczka, której nic nie było straszne. Po świecie chodziły słuchy, iż jest ona nieustraszona. I faktycznie taka była. Nie bała się nawet swojego potężnego taty, który chciał panować nad jej życiem. Piękna księżniczka chciała poddać się przygodom, chciała podróżować, zwiedzać nowe kraje; a on marzył o tym, aby zamknąć ją w cudownym zamku, jaki dla niej ciągle udoskonalał. Miała tam konie, pyszne posiłki, przepiękne pokoje przepełnione złotem... Księżniczka pragnęła zabrać te bogactwa i rozdać je biednym, pragnęła im pomagać. Król nie chciał o tym słyszeć, bo nie tak wyobrażał sobie życie swojej ukochanej córki. – babcia zawiesiła głos. – Księżniczka zbuntowała się i pewnej nocy uciekła zabierając ze sobą konie oraz jedzenie, które rozdała mieszkańcom miasta. Król wysłał swoją armię, aby ją złapali. Był przepełniony gniewem. Dziewczynka za to okazała się sprytniejsza i mądrzejsza. Lud docenił jej wielki gest i on również zbuntował się przeciw złemu królowi, którego obalili, lecz księżniczka nie chciała władzy. Oddała ją ojcu, który obiecał być dobrym władcom, a ona sama zyskała wolność i mogła ruszyć w wyprawę po świecie...
– Co było dalej, co było dalej? – dopytywała się Jagoda.
– Tego dowiecie się jutro. – powiedziała babcia, a jej pomarszczoną twarz wypełnił promienny i ciepły uśmiech. – Dobranoc, moje dzieciątka.

 

Ucałowała młodsze dzieci i zaparzyła herbatę sobie i Liliannie. Usiadły przed niezapalonym kominkiem z kubkami ciepłego napoju. Czarnowłosa dziewczyna patrzyła na swoją babcię i myślała o tym, że chciałaby na stare lata być taka, jak ona.

– Lilianko... – zaczęła Amelia. – Chcę ci coś opowiedzieć. To będzie długa opowieść.
– Może zawołać mamę? Może ona też posłucha?
– Mama wie, że dzisiaj tylko ty i ja spędzimy miły i długi wieczór. – uśmiechnęła się. – To bardzo ważne, przynajmniej dla mnie. Dla ciebie też powinno, ponieważ nie zdajesz sobie sprawy, kim jest twoja babcia i jakie są twoje korzenie. Najgorsze jest to, że twoja mama tym bardziej tego nie wie. Ale z jej wybuchowym charakterem, lepiej żeby nie dowiedziała się tego ode mnie. Nie pomyśl, że jestem, jak narcyz. Co to, to nie! Czuję, że zbliżają się moje ostatnie dni, a nie mogę zostawić tej historii dla siebie. Chcę, aby wniosła coś do twojego życia, do życia twojego rodzeństwa, dzieci, może do życia innych ludzi...

 

Ta historia miała miejsce dawno, bardzo dawno temu. W czasach, kiedy ludzie ze sobą walczyli, kiedy panowała czystka Żydów, w czasach zimnej i okrutnej wojny. Dla ciebie to odległe i dawne czasy, dla mnie to stanowiło życie codzienne. Wieczny lęk i strach o swoje życie, o życie mojej rodziny. Kiedy wybuchła wojna, wiedziałam, że to nie oznacza, nic dobrego. Byłam wtedy trochę młodsza od ciebie. W czasach przedwojennych uczęszczałam do szkoły, uwielbiałam się uczyć zwłaszcza języków – rosyjski i niemiecki miałam w jednym palcu. Mieszkaliśmy w Krakowie, pięknym miejscu, które każdego dnia mnie zachwycało. Mój tata był szewcem, mama krawcową. Miałam trójkę rodzeństwa, to mnie przypadł zaszczyt bycia najstarszą. Opiekowałam się domem i dzieciakami, sama też próbowałam pracować. Powodziło nam się dobrze, nikomu nie wadziliśmy, byliśmy wzorowymi obywatelami. Byliśmy też Żydami. Rasą, która nie powinna była istnieć. Byliśmy wszami, które powinny zginąć, które nie zasługiwały na ludzkie traktowanie. Tak, możesz być zdziwiona, moje dziecko. Mam żydowskie korzenie, dlatego jesteś tak piękną i uroczą istotą. Tak bliską memu sercu...

 

Pewnego dnia wylądowaliśmy w getcie. Dostaliśmy jeden pokój na naszą piątkę, nie mieliśmy co jeść, głodowaliśmy, mimo wszelkich starań. Czasy były trudne, ale to wszystko wiesz Lilianko z książek i ze szkoły. Ja nie o tym chciałam mówić.
– Dlaczego babciu nigdy o tym nie powiedziałaś? – Lilianna była zszokowana tajemnicą babci. – Mama nie wie? Nie wie, kim jest?
– Nie. Nie mogłam... – głos jej się załamał. – Zaczęłam się wstydzić tego, kim jestem. Zabrali mi mamę, tatę, moje rodzeństwo; zabrali mi wszystko.

 

Pokój wypełniła cisza. Właśnie w takich momentach ona powinna być. Jak można wpleść tutaj mądre słowa, porady? Co można powiedzieć?
– Kochanie, nie o tym mam mówić. – babcia wróciła do opowieści. – Nie o tym. W tych czasach było też wiele dobrego. Nawet Żydzi potrzebowali żyć normalnie, to zrozumiałe. Inaczej popadlibyśmy w paranoje. Ja chciałam walczyć i żyć, bo miałam nadzieję, że wygram. Pewnego dnia, kiedy bez celu snułam się po smutnych i pustych ulicach getta...
– Nie bałaś się? – przerwała jej Lilianna.
– A czego miałam się bać? – roześmiała się. – Nie byli w stanie mnie zabić. To znaczy, może byli, ale pewien niemiecki żołnierz nie potrafił tego zrobić. To właśnie jego spotkałam, kiedy spacerowałam z burczącym brzuchem. W oczy pewnie rzucały się moje długie i gęste do pasa włosy, których zapomniałam spiąć. Krzyknął do mnie: Stój żydowskie ścierwo! To nie była dla mnie obelga, nasłuchałam się gorszych przezwisk. Nie bałam się. Niczego się nie bałam.
– To ty byłaś tą księżniczką! – krzyknęła Lilianna.
– Tak, to ja. – uśmiechnęła się. – Odwróciłam się i stanęliśmy twarzą w twarz. Kiedy ujrzałam jego piękną, śniadą cerę; duże niebieskie oczy i tak młodą i niewinną twarz zamarłam. Wydawało mi się, że jest młodszy ode mnie. Okazało się, że jest dwa lata starszy. Patrzył na moją twarz oniemiały. Mama powtarzała mi, że jestem piękna; ale nie wierzyłam w to. W tamtej chwili... uwierzyłam. Wyrwało mu się to stwierdzenie. Lekko się uśmiechnęłam, a to wcześniejsze przezwisko straciło wartość. Obejrzał się dookoła i wciągnął mnie do najbliższego pustego i ciemnego budynku.

 

W mroku nie mogłam przyglądać się jego pięknej twarzy. Pomyślisz, że zwariowałam... Ale miłość nie wybiera. Nasza miłość była od pierwszego wejrzenia, oboje przepadliśmy. W tamtym ciemnym pomieszczeniu serce biło mi, jak oszalałe. Nie wiedziałam, co chce mi zrobić.
– Jesteś nieustraszona. – powiedział patrząc, czy ktoś nie przechodzi, lecz ulica była cicha. Nie było słychać nawet naszych szeptów.
– Jestem. Nie boję się ciebie. – prawie krzyknęłam. – Chcesz mnie zabić?
– Ciii... – uciszył mnie, przykładając palec do moich ust. – Nie chcę nikogo zabijać, nie chcę wojny, nie chcę tu być. A muszę. Nie zrobię ci krzywdy. Przepraszam za tamto, nie chciałem cię obrazić, ale muszę stwarzać pozory. Co cię opętało, żeby się włoczyć samej po ulicy?!
– Skąd mam wiedzieć, że to nie podstęp? Skąd mam wiedzieć, że teraz twoi towarzysze nie zabijają mojej rodziny?
– Ryzykuję życiem. Gdyby tylko ktoś mnie teraz przyłapał, niezależnie od tego, co ja bym powiedział; zginęlibyśmy oboje. I ty, i ja. – ponownie się rozejrzał. – Czy to wystarczający powód?
– Tak. – popatrzyłam w jego oczy. – Nie zakochuję się w niemieckich żołnierzach. Żydówka i Niemiec? To dopiero byłaby historia dla potomnych. Niezły żart.
– Ja się w ogóle nie zakochuję. W nikim. Miłość jest smutna. Zawsze kończy się tragicznie. – popatrzyłam na niego zagadkowo. – No wiesz, ktoś zawsze umiera, a wtedy w miejsce ukochanej osoby wkrada się ból.
– Kochałeś kiedyś kogoś tak mocno?

 

Dlaczego dwoje nieznajomych nagle zaczyna rozmawiać o miłości? Czy to trudna sytuacja ich do tego zmusza?
– Nie. A ty?
– Też nie. Ale jestem pewna, że zawróciłam ci już w głowie. – prawie się roześmiał. – Inaczej byś ze mną nie rozmawiał. Nie rozmawiałbyś z Żydówką.
– Słuchaj... – zamilkł i spojrzał na swoje buty. Jego mundur nie był tak naprawdę „jego". – Nie żywię nienawiści do Żydów. Uważam, że macie prawo do życia. Jestem tu wbrew woli. Mój ojciec tego chciał, nie ja. Nie uznaję podziałów na ludzi i nadludzi, to chore. Jesteśmy równi, ja i ty. Daruj sobie sarkazm, dobrze?

 

Jego słowa zadziwiały mnie i napawały nadzieją. Skoro on jest taki, to może inni też. Może mógłby mi pomóc, nam, rodzinie. Modliłam się o nadzieję i oto on się zjawił. Pewnie myślisz, Lilianno o tym, jak mogłam wierzyć niemieckiemu żołnierzowi, który służył Hitlerowi. Otóż mogłam. Wiedziałam na co się piszę, widziałam w jego oczach dobroć, jego słowa to potwierdzały. Nie zabił żadnej osoby podczas tej wojny.

 

Nadzorował getto dzień i noc po tym, jak mnie spotkał. Czułam, że mnie chroni. Prawie wszędzie za mną chodził, aby sprawdzać, czy nikt mnie nie zaczepia.

 

Ja nikomu o tym powiedziałam. Tajemnica powinna pozostać tajemnicą. Wiem, że moja rodzina by jej nie mogła znieść. Gdybym powiedziała, że zakochałam się w nim... Mnie też było wstyd na początku, ale potem... przecież mi pomagał, prawda? Dokarmiał mnie tym, co udało mu się schować w mundurze. Żałowałam, że nie mogłam podzielić się tym z moją rodziną, z dzieciakami, które wiecznie biegały z burczącymi brzuchami.

 

Wierzę, że dzięki niemu przetrwałam wojnę. Wiesz... czułam się wtedy, jak zakochana nastolatka, która musi podrywać chłopaka, aby ten zwrócił na nią uwagę. Wyobrażałam sobie, że te potajemne spotkania to, jak wy na to mówicie teraz randki, na które starałam się stroić, wyglądać ładnie.

 

Siedzieliśmy w piwnicy opustoszałego budynku, gdzie nikt od dawna nie zaglądał. Przyniósł mi jabłko, kromkę chleba i malutki kawałek kiełbasy. Pochłonęłam wszystko w ciągu kilku chwil. Żałowałam tylko, że nie miałam czym tego popić. Siedzieliśmy pod ścianą w ciemnościach nic nie mówiąc. Słowa były niepotrzebne.

 

Podczas trzeciego spotkania to on rozpłakał się przy mnie. Jego cichy szloch wstrząsnął mną.
– Frank... – odezwałam się, lecz wiedziałam, że nie ma nic, co mogę mu powiedzieć.
Milczałam. Czekałam, kiedy się uspokoi z twarzą ukrytą w dłoniach starając się samej nie rozpłakać. Te łzy niemieckiego żołnierza były dla mnie swego rodzaju tryumfem, ale i rozdzierały mnie od środka. Los nikogo nie oszczędza. Kładzie kłody pod nogi każdemu...
– Przepraszam, ale musiałem. Wiem, że to ty masz więcej powodów do płaczu. – zamilkł. – Wiesz, że gdyby nie wojna, to nigdy byśmy się nie spotkali?
– Wiem. Do czego zmierzasz? – mój brzuch głośno zaburczał. Przyzwyczaiłam się do tego, że prawie ciągle woła o więcej.
– Chcę cię stąd zabrać. – rzekł w końcu. – Chcę to porzucić.
– Obawiam się, że musimy czekać, aż to się skończy...
– Aż ktoś cię zabije?! – prawie wrzasnął, ale zaraz przywołał się do porządku. – Jesteś nieostrożna. Dlaczego cały dzień się włóczysz? Tracisz przez to siły i narażasz się. Myślisz, że nie mówią o tobie wieczorami?

 

Zamarłam. Kiedy żołnierze mówią o tobie w bazie, powinnaś się bać. Słyszałam o dziewczynach, które były zmuszane do umilania im wieczorów. Czasami niektóre z nich nie wracały, czasami niektóre wracały i nigdy o tym nie mówiły. Mama ostrzegała mnie wiele razy, ciągle powtarzała, że powinnam spinać włosy, zakrywać ciało, chować się, nie zwracać na siebie uwagi. A ja robiłam wszystko na przekór. W jakiś sposób chciałam się odróżniać. Być kimś, być Amelią, być Żydówką, być człowiekiem.
– Co mówili? – odezwałam się drżącym głosem.
– Że ciebie chcą. Jak mam cię ochronić, skoro ty się nie dajesz chronić? – zamilkł. – Zdradzę ci tajemnicę. Niektóre z dziewczyn... przechodzą na drugą stronę. W bazie jest dwóch żołnierzy, którzy mi pomagają. Ukrywają u polskich rodzin, potem pewnie wyjeżdżają.
– Nie myśl o tym. Ja nie chcę stąd uciec. – sama przeraziłam się swoimi słowami.
– Nie chcesz uciec? – jego głos brzmiał płytko, smutno, przerażająco zimno. – Naprawdę nie chcesz? Wolisz umrzeć?
– Dopóki moja rodzina tu jest, ja też będę w tym piekle. – zamilkłam.

 

Lilianko, nie mogłam pozwolić na to, aby odejść od nich. Sumienie gryzłoby mnie do dziś. Z resztą i tak gryzie. Ja jadłam więcej, niż oni, a do tego miałam szansę ucieczki. Chciałam ich ocalić. Nie siebie. Więc trwałam w tym piekle.

 

Często spotykałam się z Frankiem, bardzo często. Rozmawialiśmy zazwyczaj piętnaście minut, tak aby nikt się nie zorientował, że coś się dzieje. Na ulicy, kiedy widzieliśmy się w innym towarzystwie, staraliśmy się na siebie nie patrzeć. A to było trudne. Jedno spojrzenie mogło zdradzić, ale my czasami zachowywaliśmy się, jak nastolatkowie, którzy ukradkiem szukają swojego wzroku i speszeni tłumią uśmiech. Miłość rodziła się między nami w ciągu każdej z tych minut spędzonych wspólnie.

 

Rozmawialiśmy o wszystkim – o przeszłości, przyszłości i tym, co dzieje się teraz. Każdy z nas czekał na koniec wojny. Frank mieszkał w Berlinie, ale nie chciał tam wracać. Nie układało mu się z tatą, który rozkazywał mu, co ma robić. Jego mama umarła przy porodzie, nie miał rodzeństwa. Chciał uciec do Hiszpani albo Włoch. Opowiadał mi, jakby to mogło wyglądać, jak bardzo bylibyśmy szczęśliwi.

– Miałeś się we mnie nie zakochać. – powiedziałam rozbawiona.
– Ty też miałaś się nie zakochać. – burknął pod nosem. – Żydówka i Niemiec.
– Żydówka i Niemiec. – powtórzyłam.
– Poza tym to ty mnie zwabiłaś do siebie! – uśmiechnął się i podał mi jabłko. – Gdyby nie twoje włosy, nie zwróciłbym na ciebie uwagi.
– Właściwie to, dlaczego mnie zatrzymałeś? – nagle odezwała się we mnie ciekawość.
– Chciałem wiedzieć, co mi powiesz. Kiedy zobaczyłem twoją twarz i te oczy, w których nie gościł żaden okruszek strachu, wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Chciałem cię poznać. – szepnął. – Amelio, kocham cię. Obiecuję ci, obiecuję, że jak wojna się skończy, to zabiorę cię stąd.
– Ja ciebie też kocham. – dotknęłam jego ust i delikatnie go pocałowałam. Żydówka i Niemiec. – Ale proszę, nie obiecuj mi niczego... Tata obiecywał, że wojny nie będzie. Mama, że nie znajdziemy się w gettcie. Obietnice nie są niczego warte.
– Wiedz, że nie jesteś sama. – dotknął moich włosów. – Jestem z tobą. Nigdy nie będziesz sama. Będę cię strzegł, zawsze. Nawet... nawet jak umrę. Wiesz? Nawet jak umrę, będę twoim aniołem stróżem.

 

Od czasu do czasu przynosił mi kwiatki. Nie byle jakie.
– Róże i słoneczniki? – Lilianna popatrzyła na lśniące oczy babci. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała jej w takim stanie.

 

Wyglądała, jak zakochana młoda dziewczyna, która zwierza się swojej najlepszej przyjaciółce z pierwszych miłosnych schadzek. Lilianna poczuła ciężar, jaki ta historia zrzuciła na jej ramiona. To ona będzie decydować o tym, co się stanie z pamięcią o babci, o tej wspaniałej miłosnej historii Żydówki i Niemca.

 

Lilka z przyjemnością patrzyła na roześmianą twarz babci. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że pod powłoką tej radości kryje się wielki ból. Czuła, że Frank nie przeżył wojny. Miała do babci wiele pytań. Co stało się z jej rodziną? Dlaczego wszystko trzymała w sobie? Czy była w obozie? Co się stało z Frankiem? Kiedy poznała dziadka? Czy dziadek wiedział? Czy go kochała? Jak sobie poradziła?

 

Już teraz, po połowie opowieści podziwiała siłę i walkę babci o normalne życie, o godność i miłość w trudnych czasach.

– Tak, róże i słoneczniki. – babcia kontynuowała otulając się kocem. – Mieliśmy pewną tradycję. Kiedy spotkaliśmy się za drugim razem przyniósł mi różę.

 

Dogonił mnie, kiedy spoglądałam na dawną wystawę sklepową, która aktualnie wyglądała przerażająco smutno. Weszliśmy do pobliskiego budynku i usiedliśmy na podłodze. Najpierw dał mi chleb, a potem zza pleców wyjął słonecznika. Moja twarz rozjaśniła się. Nikt wcześniej nie podarował mi kwiatka.
– Cieszę się, że sprawiłem ci przyjemność. – uśmiechnął się.
– Czyżbyś skardał się do mojego serca? – jego policzki zaróżowiły się. – Dziękuję, jest piękny. Niestety nie mogę go zabrać do domu...
– Wiem. Chciałem zobaczyć twój uśmiech. – szepnął.
– Znasz taką zabawę? – zaczęłam odrywać żółte płatki kwiatka. – Kocha, nie kocha... Albo nie. Przeżyję, nie przeżyję, przeżyję...

 

Liczyliśmy tak razem za każdym razem, kiedy tylko przynosił mi kwiaty. To była jedyna z nielicznych rozrywek, która jakoś podbudowywała nas na duchu. Mieliśmy nadzieję, że wypadnie „przeżyjemy". Czasami wypadała także i ta druga, niezbyt optymistyczna wersja. Wtedy rzucał kwiatka i mówił, że następnym razem przyniesie lepszego, bo ten nie był odpowiedni.

 

Nie gasił we mnie nadziei, jedynie ją budował. Doceniałam to. Wiele nocy modliłam się, aby on przeżył, aby nikt nie odkrył naszego sekretu.

 

Pewnego wieczoru, kiedy wracałam do domu, wciągnął mnie do wysokiego budynku i z przerażeniem w oczach nie potrafił wypowiedzieć ani słowa. Wiedziałam, że stało się coś złego. W rękach miał sporą walizkę.
– Musisz uciekać, Amelio. Błagam. Musisz iść ze mną. – jego głos drżał. – Nie ma czasu.
– Co się dzieje? – zapytałam przerażona. Już nie byłam nieustraszona. Usłyszałam strzał.
– Zabierają... Zabierają was wszystkich do obozu. – obejrzał się za siebie zniecierpliwiony. – Błagam cię. Ta walizka, w niej musisz się ukryć. Moi koledzy wiedzą, że w niej będziesz. Potem trafisz do polskiej rodziny, oni ci pomogą. Wiedzą o tobie.
– Jak... kiedy to zorganizowałeś?
– Kiedy tylko cię zobaczyłem. Przecież musiałem cię chronić. – zamilkł. – Muszę ci to powiedzieć. Nie jestem Niemcem, Amelio. Jestem Żydem, tak jak ty.

 

Był Żydem. Tak jak ja.
– Naprawdę? – Lilianna otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
– Tak. – Amelia ze wzruszenia przetarła oczy. – Nie wiem, dlaczego mi nie powiedział. Nazywał się Franciszek, to co mówił o rodzinie to prawda. Ojciec udawał Niemca i wpajał to synowi; on nie chciał walczyć przeciwko swoim. Czuł się Żydem. Przekonał dwóch niemieckich żołnierzy do ratunku tamtych dziewcząt i mnie.
– Był odważny... – Lilianna nie wychodziła z podziwu.
– O tak, był. Miał w sobie niezwykłą siłę. Jego czyn wymaga pochwały. Słowa tu nie wystarczą...
– Wiem babciu. Słowa tu nie wystarczą.
– Pozwolił mi pobiec do rodziny i się z nią pożegnać... Było za późno. – zamilkła tłumiąc szloch. – W ukryciu z oddali widziałam, jak ich popychają, jak moja mała siostrzyczka upada i płacze; jak biją mamę... Widziałam ich tragedię i nie mogłam nic zrobić. A miałam być na ich miejscu. Miałam. Powinnam. Wiele razy żałowałam, że udało mi się przeżyć.

 

Amelia nie potrafiła mówić o tym, jak ból w tamtym momencie przedzierał się przez jej całe ciało; jak pędził, uderzał z wielką mocą, kąsał. Nie dawał wytchnienia. Upadła na kolana w cieniu tak, że prócz Franka nikt jej nie widział. A jemu samemu nogi odmówiły posłuszeństwa i musiał się oprzeć o ścianę. On też patrzył na śmierć swoich bliskich, choć nigdy ich nie poznał.

– Nie, nie, nie... – powtarzała ciągle. – To nie może mieć miejsca, nie... Błagam nie...

 

Frank podniósł ją z kolan i mocno do siebie przytulił. Chciał odebrać od niej ten ból, lecz nie mógł. Słowa tu nie wystarczą... Ból rozrywał jej serce, duszę. Sprawił, że straciła wolę walki, wszelką nadzieję. Przeżyję, nie przeżyję...

– Słuchaj, hej! – wrzasnął jej w twarz. – Musisz wierzyć, musisz walczyć. Pomyśl, że oni na pewno chcieliby, abyś stąd uciekła, abyś uniknęła tego losu. Kocham cię, proszę wysłuchaj mnie. Błagam.

 

Amelia zamilkła. Łzy płynęły po jej policzku, tępo patrzyła w palącą się świeczkę. Musiała sobie przypomnieć, że nie jest na tej zimnej drodze, że siedzi bezpieczna w swoim, ciepłym i szczęśliwym domu obok ludzi, którzy są teraz jej rodziną.

 

Postanowiła się uspokoić, choć to było trudne. Przez tyle lat trzymała to wszystko w sobie, chowała przed światem, który mógłby odebrać jej te wspomnienia. Lubiła ten ból, który jej towarzyszył. Przypominał o winie i brzemieniu, które musiała nosić. Amelia nie wiedziała komu może powierzyć swoją historię. Zdawała sobie sprawę, że wiele osób tego nie zrozumie. Kiedy bliżej przyjrzała się Liliannie, wiedziała, że ona jako jedyna jest w stanie przyjąć tę opowieść.

– Weszłam do tej walizki, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Mieściłam się tam idealnie z moim wychudzonym i kościstym ciałem. Ocknęłam się w jakimś obcym łóżku. Przeraziłam się. Powitała mnie kobieta w średnim wieku i uśmiechnęła się zachęcająco. – zamilkła. – Dzięki niej i jej mężowi przetrwałam ciężkie czasy. Pomogli mi wyjechać do Stanów. Po kilku latach wróciłam.

– Babciu, a co się stało z Frankiem? – Lilianna nie kryła wzruszenia.
– Nie wiem... Nie wiem, Lilianko; nie wiem... – babcia ukryła twarz w rękach.
Lilianna wyobraziła sobie młodą dziewczynę, która siedziała skulona w piwnicy w takiej pozycji. Podeszła do niej i otuliła ją swoimi ramionami. – Ta niewiedza zabija mnie od tamtego dnia powoli... To była najpiękniejsza miłość mojego życia. Niespełniona, uduszona w zarodku, ale nadal trwająca. Nigdy nie przestałam go kochać.

 

Amelia w swoich opowieściach przerabiała smutną, wojenną rzeczywistość w bajkę, w której chciała wtedy żyć. Dzięki swoim wymyślonym bajkom smutek i przerażenie, które kryły się w jej myślach, zamieniała na rzeczywistość baśni, bajek... Nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, jak ciężko jej wtedy było.

– Tylko ty znasz prawdę. Znasz wszystkie bajki, znasz prawdziwą rzeczywistość. Zrób z tym, co chcesz. Spisz, pokaż światu, zachowaj dla siebie... Co tylko chcesz kochanie. Nie wiesz, jaka to ulga, kiedy po tylu latach mogę oczyścić duszę i serce. Ciągle za nim tęsknię. Za tym jak opowiadał o pogodzie, za jego uśmiechem, rozmowami... Chciał mnie zabrać i uciec, chcieliśmy razem żyć. – urwała. – Powtarzał mi, że kiedy na mnie patrzy, to uśmiech sam ciśnie mu się na usta.

 

Lilianna popatrzyła na babcię i pomyślała: Wyślij mi swoje anioły, babciu... Niech mnie strzegą i obdarzą taką miłością, jaka spotkała ciebie.

 

Miłość taka, jak tamta... mogła być tylko raz. Tylko jeden raz przeżywa się całym sobą tak potężne uczucie, które zadziwia cię swoją siłą nie jeden raz. Miłość przychodzi niespodziewanie. Niespodziewanie odchodzi pozostawiając pustkę, ból oraz tęsknotę. Niewyobrażalną tęsknotę. Słowa nie wystarczą.

 

Liczę na ciebie ledwo oddychając. Wierzę, że zobaczymy się kiedyś.

 

W głowie Amelii nadal rozbrzmiewa obietnica Franka: Nigdy nie będziesz sama. Nigdy. Zawsze będę stał obok. Kiedy poczujesz podmuch wiatru, to będę ja. Kiedy będziesz patrzeć w słoneczniki, zobaczysz mnie...

 

Najpiękniejsza historia miłosna się nie skończyła. Ona zawsze trwa – w pamięci ludzi, w książkach. W głowie Lilianny pozostało wiele pytań, a w życiu Amelii wiele tajemnic, które tylko czekają na odkrycie. Czekają na odpowiedni moment, odpowiednich ludzi.

 

Stęskniony twej obecności,
ciągle czekam moknąc w świetle nocy
lecz ty nie pojawiasz się
kruche odłamki wspomnień toną w morzu łez...
nie pojawiasz się, nie pojawiasz się...
Stoję w deszczu
czekając na ciebie mój aniele
nie ma ciebie, nie pojawiasz się
nie słyszę twoich kroków,
zapomniałeś o mnie, zapomniałeś...
A może gdzieś na mnie czekasz?
Może tęsknisz, kochasz
Wrócisz...
Wiem, że wrócisz
Mój Aniele

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial