Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Pętla

Marcin Orlik

PĘTLA

 

 

- Mówiła głosem, który topniałby ci w dłoniach - westchnął Poeta i zanurzył łyżkę w misce kaszy.
Kapral usiadł na piasku ze swoją porcją w rękach i oparł się o koło transportera.
- Cyc też miała niezły - burknął, patrząc z niepokojem na bezchmurne, niebieskawe niebo.
- Pamiętam, jak mnie pilnowała w więzieniu. Długo próbowałem się z nią porozumieć, zanim mi się udało. - Poeta odłożył miskę i zamglonym wzrokiem spojrzał gdzieś w dal.
Kapral westchnął w duchu. Dozorczyni, która uwolniła Poetę okazała się wrogim agentam. Nic dziwnego, że Konglomerat tak szybko wykrył pozycję jego oddziału i na nic zdało się kluczenie, maskowanie i wszystkie inne sztuczki, które mieli na podorędziu. Z dnia na dzień oddział Kaprala po prostu topniał w oczach, z dwudziestu osób zostało ledwo osiem. Kiedy udało im się nieco oderwać od pościgu, wróg przeszedł na ciężki kaliber i strzelał, teraz już na oślep, bronią wysokoenergetyczną. Kapral przez jakiś czas liczył mijane przez nich łaty zeszklonego piasku, żeby zabić czas, ale potem wpadli w zasadzkę i stracił rachubę.
Wojskowy spojrzał na Poetę, zastanawiając się, co też takiego jest w tym człowieku, że Konglomerat woli go zabić niż oddać Sprzymierzonym. W ciągu tych kilku dni zdążył już nabrać o nim wyjątkowo negatywnego mniemania, nie znosił jego pretensjonalności, jego ociekających lirycznością wypowiedzi i wymyślnych opowieści ewidentnie wyssanych z palca.
Uratowaliśmy go, ludzie wokół niego giną, a on martwi się o dozorczynię więzienną, która pomogła mu uciec, wściekał się Kapral.
Jednak nikt w oddziale nie miał serca powiedzieć Poecie o tym, że musieli ją zlikwidować. Potraktowali go jak dziecko. Powiedzieli mu, że uciekła, a on zaakceptował ich słowa.
- Czy ty w ogóle rozumiesz miłość? - zapytał z wyrzutem Poeta, ale nie doczekał się odpowiedzi. - Miłość jest gwałtowna i przychodzi znienacka, zupełnie, jak ta burza piaskowa, która ogarnęła nas pojutrze o godzinie trzynastej piętnaście i zabiła nas wszystkich - powiedział lekkim tonem.
Nie lekceważyć ostrzeżeń Poety, wbijali w głowę Kapralowi na odprawie. Może mówić o ptaszkach i kwiatkach, może się wydawać całkowicie oderwany od rzeczywistości, ale kiedy podaje konkretne godziny i daty, natychmiast przedsięwziąć kroki niezbędne do uniknięcia niebezpieczeństwa. Dlatego wojskowy wstał z piasku i zwołał zebranie zespołu.
- Poeta mówi, że mamy przygotować się na burzę piaskową - poinformował pozostałych.
Technik zadarł głowę i spojrzał w bezchmurne niebo.
- Nie wygląda mi na to, żeby groziła nam burza - rzekł. - A gdybyśmy nieco przyspieszyli, do jutra by nas ewakuowano.
- Technik, dobrze wiesz, że musimy się przygotować - powiedział zmęczonym głosem Kapral. - Jeśli Poeta mówi, że przyjdzie burza piaskowa, to przyjdzie burza piaskowa.
- Szczerze mówiąc, rzygam już jego przepowiedniami - burknął w odpowiedzi Technik, ale nie zapowiadało się na to, żeby chciał się znów kłócić z dowódcą.
- No to będziemy szukać miejsca do ukrycia się - zdecydował Kapral. - Wykonać! - rozkazał i przetarł czoło chustką. Wojskowy odwrócił się, chcąc złowić spojrzenie Poety, ale nie zdołał tego zrobić. eskortowany przez niego człowiek siedział, zupełnie nieobecny, z wzrokiem wbitym w piętrzącą się wydmę, w cieniu której odnaleźli schronienie przed nieznośnym upałem.
Wszyscy jestesmy zmęczeni, pomyślał Kapral i westchnął ciężko. Zmęczeni upałem i siedzącym nam na karkach żołnierzon Konglomeratu. Dobrze, że już tak z dział nie prują, pomyślał. Jeśli nam się uda, za dwa, może trzy dni będziemy już na orbicie. Musimy tylko dotrzeć do punktu ewakuacyjnego.
- No dobra, jeśli chodzi o tą przyszłą burzę, to mamy dwie opcje - powiedział Technik. - Albo stawiamy domuchawy polowe i ją przeczekamy, albo spróbujemy ją jakoś ominąć.
Kapral skrzywił się. I tak nadłożyli już sporo drogi, zmieniając plan i kierunek marszu za każdym razem, kiedy Poeta ostrzegał ich przed przyszłym niebezpieczeństwem. Nie widział powodu, żeby znowu zmieniać kurs, tym razem chciał sprawdzić, czy przepowiednie Poety są w ogóle coś warte. W takim wypadku, uznał, lepiej przejść na domuchawy i przeczekać burzę w jej samym sercu.
- Sprawdziłem wszystkie przyrządy i jestem pewien, że nie wskazują na to, by miało nastąpić pogorszenie warunków atmosferycznych - dodał Technik.
- Nie wskazywały też, że siły Konglomeratu mogły nas osaczyć te kilka dni temu, ale i tak zrobiliśmy manewr omijający. Przyrządy pokazały te siły dopiero wtedy, gdy konglomeraci rzucili się za nami w pogoń - powiedział rzeczowo Kapral. - Co prawda, to mógł być przypadek, w końcu i tak nas cały czas ścigają, ale teraz możemy sami sprawdzić, ile naprawdę są warte ostrzeżenia Poety. Kto za domuchawami?
Pięć osób podniosło ręce.
- Okej, dziś wieczorem wymarsz, jutro wieczorem stawiamy domuchawy - zdecydował Kapral.
Wrócił do Poety, cały czas wpatrującego się nieobecnym wzrokiem w jeden punkt przed nim. Po jego ciemnej twarzy płynęły łzy, żłobiąc kanały w pyle osiadłym na jego twarzy.
- W porządku - powiedział Kapral, siadając na polowym krzesełku. - Pogrzeb odwołany, jutro wieczorem postawimy domuchawy i przeczekamy to cholerstwo. Coś nie tak?
- Dlaczego muszę wracać? - jęknął Poeta, zakrywając uszy dłońmi. - Tu jest mi lirycznie, ogrzewacze kości grzeją, które na pustyni nie bieleją.
Zaczął nucić jakąś nierytmiczną melodię, kiwając się na rozkładanym krzesełku. Kapral nie przejął się tym zbytnio; był już przyzwyczajony do takich zachowań. Na odprawie powiedzieli mu, że Poeta posiada jest osobą typu P-P-K, czyli posiadającą zdolności prekognicyjne i postkognicyjne. Oznaczało to, że nie tylko widział kilka różnych przyszłości na raz, kiedy już miał widzenie, ale także miewał wizje postkognicyjne, czyli postrzegał alternatywną przeszłość, która wiodła go do bieżącego punktu w czasie. Poeta tłumaczył mu, że to jak z małym drzewem; pień jest pewny, ale nie wiadomo, która z gałęzi rozwinie się w konar, tak samo, jak nie wiadomo, który z korzeni stanie się tym głównym, który żywi pień. W tej wizji, którą teraz przeżywał, najwyraźniej odbijali go z więzienia siłą. Kapral nie widział żadnej korzyści płynącej z połączenia zdolności pre- i postkognicyjnych. Ludzie typu P-P-K byli zwykle po prostu szaleńcami, ponieważ ilość samozapętlających się wizji przeszłości rodzących kolejne alternatywne przeszłości zupełnie destabilizowała ich umysł. Kapral nie widział żadnej korzyści z posiadania szaleńca P-P-K po stronie Sprzymierzonych.
Oczywiście "Poeta" to tylko kryptonim. Zespołowi wielokrotnie kładziono do głowy, że w żadnym wypadku nikomu nie wolno się przedstawić temu człowiekowi. Na ćwiczeniach przydzielono im po prostu kryptonimy operacyjne. Zwrócenie się do kogoś imieniem lub nazwiskiem, nawet przez przypadek, było surowo karane.
Poeta najwyraźniej wszedł w pętlę wizji, więc Kapral miał przed sobą chwilę spokoju. Jedyną rzeczą różniącą Poetę od innych ludzi P-P-K było to, że z tych pętli wychodził.
Przeczekali najbardziej upalne godziny, po czym zwinęli obóz i złożyli toboły w transporterze. Pojazd przydzielono im w ostatniej chwili, zupełnie, jakby nagle zorientowano się, że misja jest właściwie samobójcza. Dowództwo najwyraźniej uznało, że Pustynny Kret, jak gwarowo nazywano pojazd, bedzie lepszy niż zwykły wojskowy transporter, który dostali na początku. Kapral osobiście uważał, że ryzyko nie zmniejszyło się ani trochę.
Pojazd był lekki i bez obciążenia w sprzyjających warunkach rozwijał prędkość do trzystu kilometrów na godzinę. Z pełnym obciążeniem można było liczyć na maksymalną prędkość rzędu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, więc jak na warunki pustynne poruszali się bardzo szybko. Z całą pewnością szybciej, niż maszyny Konglomeratu, które zostawili daleko za sobą czwartego dnia pogoni.
- Mówiła głosem, który stopniałby wam w dłoniach - powiedział ponownie Poeta, kiedy ładowali go do Kreta. - Do piwnicy, ludzie, do piwnicy. Nadchodzi wiele niespodzianek! - krzyknął i zachichotał. Technik włączył silniki, Kapral usiadł z kwaśną miną przy Poecie.
- Czy ty w ogóle rozumiesz miłość? - zapytał ponownie Poeta. - Jest lżejsza od powietrza, unosi cię wysoko, gdzieś, gdzie sama twoja dusza może szybować między gwiazdami, wiążąc je kokardą jak lśniącą bombonierkę gorąca, którą później wręczasz ukochanej. Jest piękna jak czysta biel śniegu nietknięta ludzką stopą, lśniąca szkłem lunet snajperskich na górze Ararat, gdzie władca będzie po raz ostatni na misji, a miłość go uratuje, wznosząc wysoko ponad błyszczące rosą gwiazdy do czwartego systemu, kwadrant piętnasty, miłość, miłość jest piękna jak wysoka wieża fal przyboju...
Kapral słuchał i słuchał ględzenia Poety, nie odzywając się ani słowem. Czekał, aż mu minie; nie po raz pierwszy Poeta wszedł w pętlę i nie po raz pierwszy z niej wychodził, cały czas powtarzając słowa o miłości unoszącej się nad wszystkim i wszystkimi, przeplatając to z nic nie znaczącymi dla niego nazwami i wydarzeniami. Starał się nie wdawać w dyskusje z Poetą, szczególnie wtedy, kiedy ten znajdowal się w pętli. Znał go już na tyle, by wiedzieć, że bardzo łatwo wychodzi z równowagi i strasznie trudno go uspokoić.
Pojazd podskoczył; Kapral uderzył głową w sufit, nabijając sobie guza.
- Technik, do cholery! Nie możesz prowadzić trochę ostrożniej?
- Przepraszam, szefie, ale nic na to nie poradzę. Przed nami dużo małych wydm, lepiej przygotujcie się na podskoki.
Kapral zmełł w ustach przekleństwo. Ustawił leżące na ziemi krzesełko polowe, po czym wyjrzał przez wizjer. Poeta przestał już mówić i tylko siedział, oparty o ścianę, obserwując podłogę spod półprzymkniętych powiek. Po jego twarzy znów płynęły łzy.
Pojazd podskakiwał coraz gwałtowniej, ale mimo to Kapralowi udało się zdrzemnąć.
Obudził się, kiedy Poeta szarpnął go za rękaw kurtki.
- Świt wstaje, Kapralu. Potrzebuję wody, potrzebuję toalety - z trudem wydusił z siebie Poeta.
Kapral ziewnął przeciągle i poszedł po wodę. Poeta bardzo rzadko był tak rzeczowy, jak teraz. Normalnie powiedziałby najpierw pięćdziesiąt niepowiązanych ze sobą zdań, które dowódca musiałby w odpowiedni sposób zinterpretować, ale teraz wyraził się jasno, za co Kapral gorąco dziękował mu w duchu. Po kilkunastu dniach rozpoczętych poezją była to naprawdę miła odmiana.
Czerwona kula słońca wzeszła już nad pustynię, przeganiając mróz i przynosząc ożywcze ciepło, które w ciągu dwóch godzin miało się zmienić w nieznośny upał.
Kapral podał manierkę Poecie, który zaczął łapczywie pić.
- Dzię-ku-ję - przesylabizował z trudem Poeta, podając mu z powrotem naczynie. - Czy wiesz, że mówiła do mnie słowami mądrości? - zapytał znienacka.
Kapral przewrócił oczyma. Znów się zaczyna, pomyślał.
Obudził zespół i urządził szybką naradę. Zastanawiał się, czy warto czekać do wieczora z rozkładaniem domuchaw. Po krótkim głosowaniu zarządzili, że ustawią je teraz - w końcu Poeta też może się mylić.
- Lepiej nie ryzykować - powiedział Pierwszy Strzelec. - Zwłaszcza kiedy nas ostrzega, że wszyscy zginiemy, to może przyjść wyjątkowo silna burza.
- O ile w ogóle przyjdzie - skomentował Kapral. - Kret jest przecież naprawdę bezpiecznym pojazdem. - stuknął wymownie w pancerz - Jestem za postawieniem domuchaw jak najszybciej i uważam, że powinniśmy dołożyć jeszcze kilka przeciwwietrznych parawanów. Zakopmy się i tyle.
- Podzielam jego zdanie - powiedział Piąty Strzelec. - Wezmę kilka domuchaw z magazynu - zaoferował.
- Ja też popieram! - rzucił Technik znad pulpitu kontrolnego. - Znajdę tylko jakieś dogodne miejsce do zatrzymania się i możemy zaczynać. Najlepsza byłaby jakaś wysoka wydma, skoro burza ma być potężna, to przysypiemy się piaskiem.
- Nie będzie problemu z odkopaniem się? - zaniepokoił się Kapral.
- Nie powinno być żadnego problemu - odparł Technik. - To ten nowy model ze zgniatarką. Wykopiemy się raz-dwa.
- No to w takim razie szukamy dobrego miejsca. Jaka odległość dzieli nas od punktu ewakuacyjnego? - zapytał Kapral.
- Jeśli odkopiemy się szybko, jutro będziemy na statku - powiedział Technik.
Do pomieszczenia wszedł Poeta.
- Wszyscy tu stoicie, a czas ucieka. Na nikogo nie czeka. Tik-tak, tik-tak, na nikogo nie czeka - powiedział ponuro.
- W porządku, w porządku - powiedział uspokajającym tonem Kapral, podchodząc do niego. - Masz wszystko, czego ci trzeba?
Poeta milczał, po czym zaczął wycofywać się z powrotem do swojego pomieszczenia.
- Całkiem niezła wydma przed nami - Odezwał się Technik. - Fiu, fiu, tylko spójrzcie na te krzywizny, zaokrąglona, gdzie trzeba - zażartował.
- No to jazda - rzucił Kapral. - Jeśli mamy zdążyć przed najgorszymi upałami, powinniśmy już się rozstawiać. - Ruchy, ruchy! - darł się Kapral. - Nie mamy za dużo czasu. Technik, ustawiasz ładunki kierunkowe, reszta zespołu stawia domuchawy, ja spróbuję wyciągnąć Poetę na zewnątrz.
Wszedł do pomieszczenia, gdzie zastał Poetę siedzącego na krzesełku polowym. Poeta kiwał się rytmicznie, opierając się o ścianę.
- Na każdego czas przychodzi, czas nie czeka. Mapy nieba prochem pyłem, zegar staje, słońce gaśnie, trochę nawet się zdziwiłem, że tu nagle coraz jaśniej - powiedział, kiwając się, jakby był wahadłem zegara.
- Poeto, nie chciałbyś wyjść? - zapytał uprzejmie Kapral, choć w środku gotował się ze złości. - Wszyscy są już na zewnątrz, możemy do nich dołączyć.
Poeta spojrzał na niego, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
- Ale mi tu jest dobrze, lirycznie. Siądź przy mnie, przyjacielu, zostało nas tak niewielu... - powiedział żałośnie.
Z tym akurat Kapral mógł się zgodzić. Przysiadł ciężko na składanym krzesełku polowym i spojrzał Poecie prosto w oczy. I natychmiast odwrócił wzrok, bo szalał w nich sztorm. Kapralowi przeszło przez myśl, że żadna istota ludzka nie może tak wyglądać. Brązowe, jakby rozmyte oczy Poety nabierały w migoczącym świetle jarzeniówek straszliwego wyrazu.
- Wyjdziemy z tego, obiecuję - oświadczył Kapral.
- Wyjdziemy z tego, obiecuję - powtórzył za nim Poeta i uśmiechnął się uspokajająco, po czym poklepał go po plecach.
Kapral spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Twarz Poety rozjaśniał ciepły, uspokajający uśmiech.
- Muszę iść pomóc przy stawianiu domuchaw - burknął Kapral pod nosem i zerwał się z krzesełka. Obecność Poety stawała się już nieznośna.
Wyszedł z transportera, nie oglądając się za siebie. Poeta wstał i ruszył za nim.
Domuchawy były przenośnymi polowymi barakami do zadań specjalnych. Przed rozłożeniem miały formę małego, bardzo płaskiego prostopadłościanu, były też bardzo ciężkie. Dlatego zespół przyjął pomoc Kaprala z radością; upał dawał się już wszystkim we znaki. Przenieśli dwa rozkładane budynki, po czym Technik rozpoczął sekwencję rozkładania.
- Odsunąć się i zasłonić uszy! - krzyknął jeszcze, po czym odbiegł na bezpieczną odległość.
Budynki rozłożyły się gwałtownie, podskakując w miejscu; huk poniósł się po piasku pustyni, z wydmy osunął się piasek.
- Mam nadzieję, że starczy nam tej wydmy, żeby je oba przykryć - wyraził swoje obawy Pierwszy Strzelec.
- Starczy, nie sądzę, żebyśmy mieli z tym problem - powiedział Technik. - Muszę tylko poprawić położenie dwóch ładunków kierunkowych, nie chcę, żeby coś poszło nie tak. W międzyczasie możecie wprowadzić Kreta do jednego z baraków, a do drugiego weźcie najpotrzebniejsze rzeczy. Zacznijcie od generatorów, pojemników z tlenem i uzdatniaczy wody - polecił. - I co tam jeszcze będziecie potrzebowali, jakieś stoliki, krzesełka i inne takie.
- Technik, przecież ćwiczyliśmy to do zerzygania jeszcze w obozie, po cholerę nam to mówisz? - zirytował się Kapral.
- Instrukcja bezpieczeństwa - oznajmił sucho Technik. - Wiesz, że mamy swoje wytyczne. Mam obowiązek informowania was o rzeczach niezbędnych do przetrwania. Idę poprawić położenie tych ładunków, zaczyna robić się naprawdę gorąco.
Zespół ruszył do roboty. Przenieśli z pojazdu najpotrzebniejsze rzeczy, po czym wstawili go do pierwszego baraku. Kapral zastanawiał się, dlaczego po prostu nie mogą zakopać się w Krecie, ale kiedy zapytał o to Technika, został przez niego wyśmiany. Cały czas łowił pytające spojrzenie Poety, który przysiadł na nagrzanym piasku i obserwował postępy prac. Technik wrócił po półgodzinie, cały spocony i brudny od smaru.
- Mam nadzieję, że jutro dadzą mi się wykąpać po tym wszystkim - mruknął, podchodząc do zespołu. - Nie mamy za dużo czasu, a za chwilę domuchawy nagrzeją się tak, że nie sposób będzie w nich wytrzymać - powiedział głośno.
Kapral podszedł do Poety.
- Chodź do środka, musimy się zamknąć, żeby nas burza nie zaskoczyła - powiedział, wyciągając rękę.
Poeta wzruszył ramionami i chwycił go za dłoń, po czym poszedł za nim.
- No, dalej, dalej - popędzał Technik. - Chcę je jak najszybciej zamknąć.
Weszli do środka i zasunęli za sobą drzwi . Generator zaskoczył, wnętrze rozjarzyło się słabym, bladym światłem.
- No dobra, to odpalam i przykrywam piachem - ostrzegł Technik, po czym wcisnął przycisk detonatora.
Wstrząs był na tyle silny, że Kapral musiał przytrzymać się ściany. Światło na chwilę przygasło, by zamigotać i ponownie wypełnić pomieszczenie białym blaskiem.
- No dobra - powiedział Pierwszy Strzelec, wskazując na stolik. - Skoro i tak mamy teraz czas, to równie dobrze możemy pograć w karty.
Kapral przewrócił oczami, ale też chwycił za krzesełko.

 

***

 

Burza przyszła niespodziewanie, zupełnie, jak zapowiedział Poeta.
- Cholera, widzisz to, co się dzieje na powierzchni? - zapytał Kaprala zdumiony Technik. - Przecież prędkość wiatru zdołałaby zmieść cały statek ewakuacyjny, nie mówiąc już o Krecie. Mamy szczęście, że nas ostrzegł - powiedział. - Inaczej te drobinki piasku przerobiły by nas na papkę. Szczerze współczuję tym, którzy nas ścigali.
- Nie sądzę, by jeszcze próbowali nas złapać - oznajmił Kapral. - Skoro przeszli na bomby wysokoenergetyczne, to nie ma co liczyć, że jeszcze jakiś pościg za nami szedł.
- Dobrze, że jutro najprawdopodobniej dotrzemy na miejsce - dodał Technik. - Jeśli chodzi o zaopatrzenie, to jesteśmy praktycznie na wykończeniu. Z grubej amunicji została nam jedna mina z zepsutym zapalnikiem, amunicja na wykończeniu, szczerze mówiąc, załoga też na wykończeniu.
- Jak burza minie i będziemy niedaleko, to puścimy sygnał - powiedział Kapral, ignorując sarkastyczny raport Technika. - Czym się stresujesz? Misja jest praktycznie zakończona. A ty czego chcesz, Poeto? - zapytał, widząc, że Poeta kiwa na niego ręką. - A, daj mi chwilę - zwrócił się do Technika. - Muszę się zająć naszym, khem, kolegą.
Wstał od pulpitu kontrolnego i poszedł do Poety.
- Chodź, chodź - powiedział Poeta, chwytając go za rękę. - Musimy porozmawiać.
- O czym chcesz teraz rozmawiać?
- Musimy, musimy porozmawiać. Ona miała oczy, które świeciły jaśniej od gwiazd - powiedział smutnym tonem. - Chcę o tym porozmawiać.
Kapral zagryzł wargi. Perspektywa rozmowy z Poetą wcale mu się nie podobała. Z drugiej strony, nie mógł odmówić - miał dość jasne instrukcje od dowództwa, że kiedy przyjdzie co do czego i Poeta będzie chciał rozmawiać, nie może mu odmówić. Więc, chcąc, nie chcąc, zaczął słuchać ględzenia Poety z przymkniętymi oczyma.
- I wtedy jej oczy rozświetliły się blaskiem setki gwiazd, by po chwili stopić nawet najbardziej zatwardziałe serca - mówił Poeta. - Mówię ci, miłość, miłość się uratuje, miłość jest lekka jak balonik z helem, unoszący się lekko w stronę chmur, niecierpliwie wyczekujący ciepłych promieni uczucia - mówiąc to, spojrzał mu prosto w oczy. - Czemu ty tego do siebie nie dopuszczasz, przyjacielu? Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie zgadzasz się ze mną?
Kapral burknął coś w odpowiedzi, ale nie próbował się odzywać, bojąc się gwałtownej reakcji Poety. Co gorsza, nie miał żadnej możliwości oderwania się od rozmowy, nie wzywały go żadne obowiązki. Poczuł, jak robi mu się duszno, bynajmniej nie z powodu wysokiej temperatury w domuchawie.
- Masz, napij się wody, widzę, że się źle czujesz - powiedział Poeta, podając mu manierkę.
Kapral przyjął ją z wdzięcznością, patrząc badawczo na Poetę i z lubością pociągnął długi łyk.
- Dziękuję - powiedział, oddając Poecie naczynie. Przetarł usta wierzchem dłoni i ziewnął szeroko.
- Szefie, widzę, że ty nieźle zmęczony jesteś - powiedział Pierwszy Strzelec. - Może się lepiej zdrzemnij, ja wezmę wartę.
- Nie powinienem - zaprotestował Kapral.
- Ja zakimałem przed chwilą, więc tak będzie lepiej dla zespołu - przekonywał Pierwszy Strzelec. - Lepiej zorganizować to w ten sposób, niż żebyś miał później przysypiać podczas akcji.
- W sumie - zastanowił się Kapral. - Jeśli ci to nie przeszkadza, rzeczywiście bym się zdrzemnął trochę.
- W porządku - oznajmił dobrodusznie Pierwszy Strzelec. - Zresztą, co się może tutaj stać? Jesteśmy przykryci kilkoma tonami piasku w pancernych domuchawach. Do puszczenia sygnału do ewakuacji mamy spokój.
Kapral nie usłyszał ostatniego zdania; w międzyczasie zdążył już zasnąć.

 

***

 

Obudził się już w Krecie, pędzącym po rozgrzanej pustyni.
- O, obudziłeś się - zauważył pochylony nad pulpitem Technik. - Następnym razem nie przyjmuj żadnego napoju od Poety, wygląda na to, że dodał ci tam jakieś świństwo. Nie mam pojęcia, skąd je wziął. Nie mogliśmy cię dobudzić.
- Co się stało? - zapytał zdezorientowany Kapral. - Jak długo spałem?
- Oj, będzie z piętnaście godzin. Burza minęła, chcieliśmy się wykopywać, robimy zebranie, Pierwszy Strzelec cię szturcha, a tu nic! Nawet nie zareagowałeś. Polaliśmy cię wodą, a wiesz, że nie zostało jej nam wiele, a i tak w większości była z odzysku. Powinniśmy dać już sygnał - powiedział Technik. - Ale tylko ty masz kody do przesyłu.
Kapral zerwał się z miejsca.
- Hola, hola, spokojnie - powiedział Technik. - Muszę najpierw uruchomić, co trzeba.
Zaczął przebierać palcami po klawiszach panelu kontrolnego, wyszukujac odpowiedniej funkcji.
- Dobra, jedziesz - powiedział, podając Kapralowi klawiaturę.
Kapral wpisał odpowiednią kombinację znaków i zatwierdził wykonanie komendy.
- Jeśli mają nas na podsłuchu, zaraz zaczną do nas walić ze wszystkiego, co mają - oznajmił ponuro wojskowy.
Pierwsza bomba spadła piętnaście minut później, szczęśliwie, nic im się nie stało; zdążyli już odjechać na bezpieczną odległość.
- Cholera, mają nas - warknął Technik, patrząc na punkty pojawiające sie na radarze. - No to żegnaj, ewakuacjo. A myślałem, że umrę umyty.
- Nie siej paniki, tylko dawaj z Kreta ile możesz. Co nas ściga?
- Będą ze trzy desantowce Konglomeratu. Chyba chcą go żywego - wskazał głową na Poetę. - Gdyby posłali bombowce, to już byłby czas na pożegnania.
- Ewakuacja za ile?
- Dwadzieścia minut. Ale potrzebujemy co najmniej czterech, żeby się załadować, a oni w tym czasie zrobią ze statku sito.
Kapral zagryzł wargi. W przypadku wystąpienia takiej sytuacji miał dość jasne instrukcje. Rzucił się w stronę magazynu i ubrał maskujący kombinezon pustynny. Złapał za ostatnią minę i wrócił na czoło pojazu, do pulpitu kontrolnego.
- Podkręć ją na maksymalną wartość - powiedział, podając minę Technikowi.
Oczy Technika rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Nie zamierzasz chyba...
- Muszę. Zresztą, nic mi tak naprawdę nie grozi. W bazie mają moją kopię, co prawda niezbyt aktualną, ale przyjemnie będzie nie pamiętać tego całego syfu. A teraz podkręcaj, bo nie mamy czasu. Będziesz też musiał trochę pokluczyć i zwolnić, żebym się nie połamał jak będę wyskakiwał. Można to zdetonować ręcznie?
- Nie będzie problemu - powiedział ostrożnie Technik, podłączywszy minę do pulpitu. - Dwanaście minut do zejścia.
- No to nie ma czasu. Otwieraj drzwi - rozkazał Kapral, wyrywając mu minę.
Technik wykonał polecenie, Kapral podszedł do otworu w kadłubie. Poprawił na sobie kombinezon maskujący i czekał. Nie mógł zdecydować się na skok.
- Miała głos, który topniałby ci w dłoniach, rozumiesz? - usłyszał za plecami.
Odwrócił się i ze złością pchnął Poetę, tracąc równowagę. Stoczył się z wydmy, kurczowo trzymając minę. Nieprzyjaciel bedzie tu za chwilę. mocował się przez chwilę z zapalnikiem, chcąc nadać wybuchowi kierunek, po czym położył się na piasku. Do miny podłączył ręczny detonator; teraz pozostało już tylko czekać.
Usłyszał warkot silników, a chwilę potem zobaczył, że piasek zaczyna się osypywać. Na zbocze wydmy wypadł pustynny łazik Konglomeratu z małym działkiem laserowym zamontowanym na dachu. Zatrzymał się tuż koło niego; kilka innych pojazdów zajęło swoje pozycje chwilę później.
Słyszał już głośny wizg statku ewakuacyjnego schodzącego przed atmosferę. Przypomniał sobie słowa Poety o miłości.
- To wcale nie tak, przyjacielu - szepnął. - Miłość wcale nie jest tak lekka. Rozdziera ci klatkę piersiową, otwiera serce i wpuszcza kogoś, kogo wcale możesz tam nie chcieć. I możesz budować wały, ubrać serce w zbroję, ale to nic nie da; droga pozostaje otwarta. Miłość bierze zakładników i wchodzi do środka. Zjada cię całego i zostawia płaczącego w ciemności. I nie możesz się jej pozbyć. Nienawidzę miłości - warknął, wciskając przycisk detonatora.
Biała łuna rozświetliła rozpaloną pustynię.

 

***

 

- Dlaczego muszę wracać? - jęknął Poeta, zakrywając uszy dłońmi. - Tu jest mi lirycznie, ogrzewacze kości grzeją, które na pustyni nie bieleją.
Zdumiony Kapral opuścił broń, strażnik osunął się na ziemię, zostawiając na ścianie krwawą plamę. Zdziwiony, zpojrzał na swoją prawą dłoń; podniósł ją do poziomu oczu, ledwie przed chwilą przecież te palce kurczowo zaciskały się na detonatorze...
- Kapralu, zamierzacie tak stać i czekać, aż się więzień sam załaduje do Kreta? Brać go i ruszajcie, zaraz nam tutaj alarm zawyje! - ryknął Drugi Strzelec.
Kapral drgnął, nie mogąc uwierzyć w to, że go widzi. Pamietał przecież dobrze, że Drugi Strzelec nie zdążył się wycofać na czas do Kreta i razem z Medykiem zginęli w nalocie Konglomeratu. Jeszcze raz spojrzał na swoją dłoń, nie bardzo rozumiejąc, co się właśnie stało. Drugi Strzelec, widząc, że coś jest nie tak, podbiegł do niego i pchnął go na ścianę.
- Ruchy, panie dowódco! Rączki obejrzymy sobie później, z pewnością są śliczne, ale bierzmy tego cholernego Poetę zanim zleci się tu cała armia Konglomeratu!
Kapral opanował się, złapał Poetę za rękę i razem z Drugim Strzelcem zaczęli go wyprowadzać.
- Korytarz przed wami czysty - rozległ się głos Technika. - Odłączam prąd, przechodzimy na noktowizory. Idźcie w stronę światła, tylko nie przesadźcie - zażartował nerwowo.
- Postaramy się - rzucił Drugi do mikrofonu. - Transport w toku.
Biegli ciemnym korytarzem, ciągnąc za sobą głupkowato uśmiechającego się Poetę. Byli już niedaleko od wyjscia, kiedy padł strzał. Kapral poczuł szarpnięcie w piersi, po czym świat wokół pociemniał.

 

***

 

- Generale, co robimy? - zapytał Technik w mundurze porucznika, nachylając się nad mapą.
Kapral rozejrzał się po pomieszczeniu. Najwyraźniej znajdował się w czymś w rodzaju centrum dowodzenia, ale nie miał pojęcia, dlaczego tu jest i co tutaj robi.
- Mamy szansę przedrzeć się przez wały obronne - oznajmił Technik. - Pozwoliłem sobie nanieść na mapę kilka punktów, które wydają się optymalne do zaatakowania. Co pan sądzi? - zapytał z szacunkiem.
Kapral rozejrzał się, nadal nic nie rozumiejąc. Gdzie jest i dlaczego ktoś zwraca się do niego per "generale"?
- Sprowadźcie Poetę - wydusił z siebie w końcu.
Technik pokiwał głową.
- Znakomity pomysł, generale - pochwalił. - Zaraz go sprowadzę.
Wyszedł z pomieszczenia. Kapralowi zrobiło się duszno. Nie dlatego, że w pomieszczeniu było gorąco, raczej dlatego, że czuł, że tu nie pasuje. Jakby nie był już sobą. Chwycił się mocno blatu; zaczał się pocić jak rekrut na zaprawie, przez chwilę miał wrażenie, że straci przytomność.
Drzwi otworzyły się gwałtownie; do środka wpadł Poeta. W jego oczach szalał płomień. Podbiegł do Kaprala i zaczął go szarpać.
- Wszystko psujesz! - krzyknął. - Przestań!
Kapral chwycił go za ręce i niemal cisnął nim o ścianę. Poeta osunął się bezwładnie.
I wtedy nastąpił wybuch.

 

***

 

Kiedy obudził się ponownie, z trudem rozpoznał Poetę. Ubrany w biały kitel lekarski, stał przy jego łóżku, wypisując jakiś dokument. Mruczał przez chwilę, po czym poprawił okulary i uśmiechnął się do niego szeroko.
- Widzisz, mówiłem, że cię z tego wyciągnę. Niestety, ze wszystkich innych tylko ta jest dla ciebie bezpieczna. Z jednego, dość ważnego powodu - oznajmił, podchodząc do drzwi i otwierając je na oścież.
Do środka wszedł ktoś, o kim Kapral myślał, że dawno już zapomniał. Podbiegła do niego lekko i szlochając, przytuliła się. Kapral przez chwilę chciał się poderwać, odepchnąć ją, wrzasnąć, ale zamiast tego skulił się nieco i poddał się.
- Własnie tak - pochwalił Poeta. - Proszę pana, będzie mógł pan dzisiaj wyjść - oznajmił. - Niniejszym potwierdzam pański wypis ze szpitala psychiatrycznego.
- Szpitala psychiatrycznego? - powtórzył zdumiony Kapral.
- Tak jest - powiedział Poeta. - Miał pan niewiarygodne szczęście, że pan na mnie trafił. Proszę za mną.
Kiedy pomogła mu się podnieść, spojrzał w jej oczy i zobaczył spokój, a kiedy wymówiła jego imię, poczuł, że słowa niemalże topnieją mu w dłoniach. Spojrzał z wdzięcznością na Poetę, a ten mrugnął do niego porozumiewawczo.
Na korytarzu podał wypis pracownikowi, który przyłożył odpowiednie stemple, potwierdzając tym samym, że Kapral jest zdrowy i nie ma już potrzeby leczenia szpitalnego.
- Żegnaj - powiedział Poeta, wyciągając rękę.
- Ale jak... - zapytał Kapral, ale Poeta zgromił go wzrokiem, więc tylko uścisnął jego dłoń.
Dopiero, kiedy Kapral wyszedł z budynku, trzymając ją za rękę, a Poeta zniknął w jednym z korytarzy, pracownik szpitala sprawdził jeszcze raz dane pacjenta.
Nikogo takiego nie było.

 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial