Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Bal Maskowy

Anna Strzelec

 

Bal Maskowy

 

I

 

─ Halo, proszę pani ─ usłyszała wołanie, które dobiegało od strony ogrodowej furtki. Listonosz stał przy rowerze, na którym co rano, oprócz sobót i świąt okrążał ich osiedle, a dziś machał do niej trzymaną w ręce kopertą.

 

Podeszła bliżej: ─ Stało się coś? Polecony? Zwykły! To dlaczego nie wkłada pan do skrzynki?
─ Taak, do skrzynki!? Przecież zapchana reklamami i jeszcze przedświątecznymi ulotkami. Chce pani, żeby jakiś pies wyciągnął albo wiatr porwał? Taki ładny list... ─ dodał, podając jej kopertę ozdobioną kolorową grafiką.
─ Dzięki za troskę. Faktycznie, nazbierało się tego, zaraz sprzątnę.
─ A ten kot, to siedzi tutaj jak żywy ─ zaśmiał się wsiadając na swój wehikuł i z okrzykiem „szczęśliwego Nowego Roku" zniknął za zakrętem ulicy Ogrodowej.
Czarno biały, drewniany kot siedzący na skrzynce pocztowej podobał się wszystkim odwiedzającym. Podobnego widziała w Stony Brook, podczas swojego krótkiego pobytu w Stanach. Zrobiła mu zdjęcie, a po powrocie zaniosła je do znajomego snycerza. Po kilku dniach nikt nie miał tak oryginalnej skrzynki na listy, jak oni!

 

Tylko trochę farby ściekło kotu z ogona, gdy go Adam malował i do dziś zapomniał poprawić. Miał mieć też przyprawione oczy. Kot, nie Adam. Obiecała sobie, że zaraz to zrobi. Z plikiem nieaktualnych już gazet pod pachą i listem w ręce weszła do kuchni. Odłożyła wszystko na komodzie i przyniosła z piwnicy rozpuszczalnik, klej Uhu, a z szufladki, jeszcze latem wybrane, dwa zielone guziki przeznaczone na kocie oczy. Grudniowe przedpołudnie było słoneczne, lekki mróz panujący od kilku dni nie ustępował, ale mimo to szybko zabrała się do ścierania niepotrzebnych resztek farby z kociego ogona, a potem oczyściwszy miejsca, gdzie każdy przyzwoity, drewniany kot powinien mieć oczy, przykleiła wspaniałe, zielone szkiełka.
─ No, Miniuś, teraz obserwuj dobrze okolicę, tylko za żadną myszką nie zeskakuj. Czekaj grzecznie na pana i pilnuj listów.

 

Na dobiegający dźwięk telefonu, przyspieszyła kroku. Gdzież ta komórka? Małe, złośliwe, nowoczesne komunikatory lubiły się zapodziewać. Tym razem dźwięk wydobywał się spod patchworkowej poduszki leżącej na kanapie, na której siedziała, oglądając przedpołudniowe wiadomości. W słuchawce usłyszała głos Barbary, jej przyjaciółki.
─ Sama jesteś?
─ Tak, Adam jeszcze nie wrócił.
─ A co robisz?
─ Bawiłam się w okulistkę ─ roześmiała się.
─ Możesz jaśniej?
─ Ojej, przyprawiałam nareszcie oczy mojemu kotu na skrzynce.
─ Był już u ciebie listonosz?
─ No był ─ odpowiedziała i w tym momencie przypomniała sobie list, którego dotąd nie otworzyła.
─ I co na to powiesz? Głos przyjaciółki brzmiał nieco tajemniczo.
─ Barbie, jeszcze go nie otworzyłam! Poczekaj, nic nie mów, zaraz zobaczę i oddzwonię, ok.?
─ No to czekam.

 

I bez videotelefonu można było poznać, że Barbara, którą w ogólniaku nazywali Barbie, uśmiecha się.

 

Jasnozielona koperta ozdobiona była graficznymi, noworocznymi motywami, jakby ktoś, niewątpliwie utalentowany, pod wpływem dobrego humoru bawił się piórkiem i pędzlem. Julia nie chcąc niszczyć plastycznej oprawy tajemniczego listu, ostrożnie rozcięła nożem kopertę dopiero teraz zauważyła, iż nie ma na niej nadawcy.

 

***

 

Z dekoracyjnie złożoną kartką, również jasnozieloną usiadła na kanapie. Szybko przebiegła oczami treść raz, po czym drugi, roześmiała się i wybrała w telefonie numer Barbie.
─ Tak? ─ usłyszała jej głos. ─ Masz?
─ Myślę, że to miły dowcip. Kto w dzisiejszych czasach wysyła eleganckie zaproszenia na maskowe bale? Rozumiem, że ty też dostałaś?
─ Musimy się spotkać i porównać. Masz niebieskie? ─ Nie, zielone. Bal odbędzie się w Aldwych Theatre na West End, 5 stycznia, początek o godz. 20.00.
─ U mnie podobnie.
─ Ale Barbie, to nie jest normalne zaproszenie. Ktoś zwraca się do mnie poufale „per Julio", a dalej, że prawdopodobnie przyjmę jego list ze zdziwieniem, ale ma nadzieję, że nie odmówię, bo upłynęło tak wiele czasu od naszego ostatniego spotkania i tym podobne nawiązania.
─ U mnie treść jest podobna ─ śmiała się Barbara, tylko „per Barbie".
─ Ktoś robi nam noworoczny kawał, ale jedno jest pewne, on nas zna ─ mówiła Julia, przyglądając się ozdobnemu pismu i grafice przedstawiającej balowe gadżety, i dekoracyjne maseczki.
─ Barbie, jesteś?
─ Tak?
─ Myślę, że chyba wiem. Pamiętasz rudego Franka z naszej klasy? Po maturze robił Akademię Plastyczną. Podobno krótko po nas też przyjechał do Anglii.
─ Czemu akurat Franio przyszedł ci do głowy? Nie jest to zbyt proste?
─ Tak sobie pomyślałam... Poufałość jego listu... Chodziliśmy ze sobą parę miesięcy, ale jak to często bywa, przestało nam się układać. Rozstaliśmy się, a ja poznałam Adama. Resztę już znasz.
Po drugiej stronie słychać było westchnienie przyjaciółki.
─ No to co robimy? Pójdziemy sprawdzić?
─ Kochana! Bal maskowy kostiumowy! Ciuchy nam będą potrzebne!
─ To jasne! Z wypożyczalni!

 

Barbie, atrakcyjna blondynka, którą nie na darmo tak w szkole nazywano, nie narzekająca na brak męskiego towarzystwa i lubiąca dyskotekowe imprezki, zawołała entuzjastycznie do słuchawki: – jutro do ciebie wpadnę! – i wyłączyła się.

 

Julia ponownie obejrzała otrzymany list. Jeśli jej przypuszczenia są słuszne... Franek jeszcze pamięta... Szkoda, że się tak między nimi skończyło... Ładnie napisał: „Chcę cię znów zobaczyć, Julio z tamtych lat"... A co on, u licha, robi w teatrze?

 

Przed domem zatrzymało się auto, z którego wysiadł Adam. Po chwili, słysząc kroki męża w przedpokoju, spiesznie ukryła zaproszenie w swojej szufladzie z bielizną.

 

***

─ Julie?

 

Wszedł do kuchni, gdzie przygotowywała spóźniony obiad. Stanął za nią, gdy wyjmowała z mikrofali krokiety, pozostałe im ze świąt Bożego Narodzenia i pocałował w odkryte ramię.
─ Co to za moda z tymi bluzami. Wyglądają na fatalnie rozciągnięte i po jednej stronie opadają aż do łokcia ─ myślał. Rozumiem, że na plaży, ale zimą?
Julia odwróciła się: ─ Zjesz? Są wciąż dobre i z sosem grzybowym?
─ Jeśli mi przedwczoraj nie zaszkodziły, to chętnie dokończę.
─ Nie mamy innego wyboru, nie chciało mi się gotować, za to jutro sobie powetujemy. Łosoś w kilku postaciach!
─ Kobieto! Ryba na Sylwestra?
─ Tak. Ode mnie ryba, a Barbie kombinuje jakieś sałatki i wołowe zawijańce.

 

Zrobię też szarlotkę. Martin przygotuje oprawę muzyczną. Obiecał przyjść około dwudziestej.

 

Martin był chłopakiem przybyłym w odwiedziny do ich znajomych sąsiadów i Julia zaprosiła go chcąc zapewnić męskie towarzystwo przyjaciółce.

 

Adam nie pytając żony, czy napije się razem z nim, otworzył dwie puszki piwa i mruknąwszy: ─ No, zobaczymy ─ zasiadł do stołu. Ona i tak prawie zawsze lubiła to co on i przeważnie zgadzała się na jego propozycje, obojętnie czego one dotyczyły. Rutyna małżeńska, jak zbyt ciasno zawiązany krawat.

 

Julia popijała Guinnessa, na którego szczerze mówiąc, nie miała ochoty i zastanawiała się, co zrobić z otrzymanym od nieznajomego zaproszeniem. W zasadzie wyjście z domu, na całą noc i tylko we dwie z Barbie nie wchodziło w rachubę. Co prawda Adam często zostawał dłużej w biurze, tłumacząc się nawałem pracy, a szczególnie teraz pod koniec roku... ale podczas minionych ośmiu lat małżeństwa nie wybywali osobno na żadne przyjęcia. Wieczory spędzali przed telewizorem, czasem szli do kina lub na proszone kolacje urządzane dla grona współpracowników przez szefową Adama. Dzieci nie mieli. Julia na początku żałowała, że tak jest i nie wiadomo z czyjego powodu, ale Adam zamykał temat twierdząc, że on nie ma czasu na poddawanie się jakimś tam badaniom. Julia przestała więc wspominać o dzieciach i zastanawiała się, czy by nie pójść do pracy i tym samym „między ludzi".

 

Mąż Barbie od pół roku pracował służbowo w Kapsztadzie, a ona przyjmowała zaproszenia innych żon, których mężowie też przebywali na południu Afryki i nie omijała żadnej okazji, aby się zabawić.

 

Co zrobić z tym fantem teraz? Zaproszenie kusiło. Pachniało zagadką, tajemnicą i przygodą, jakiej dotąd nie zaznała... Była pewna, że jeśli z niego nie skorzysta, może ominąć ją coś nadzwyczajnego.

 

Jak on napisał? „Chcę cię znów zobaczyć, Julio z tamtych lat"... Te słowa powodowały podniecenie, jakiego Adam już dawno w niej nie wzbudzał.

 

II

 

Dopiero wczoraj pojechały do wypożyczalni wybrać stroje do przebrania na bal, który był najważniejszym i zarazem dziwacznym tematem ostatnich dni.

 

Julia była wściekła. Jej sylwestrowe plany zupełnie spaliły na panewce, bo Barbie rozchorowała się i nie chcąc nikogo zarażać postanowiła zostać w domu, a zaproszonego Martina zgarnęło kilku znajomych, którzy niespodziewanie odkryli jego pobyt w Londynie. Postępowanie młodego człowieka uznała za całkiem zrozumiałe i nie mogła mieć do nikogo żalu. Do zaziębionej przyjaciółki też nie. Uściskali się więc z Adamem o północy, życząc sobie pomyślnego Nowego Roku, po czym mąż poszedł spać, a Julia została przed telewizorem słuchając jak nieśmiertelna ABBA obwieszcza wszystkim Happy New Year i popijając drink za drinkiem.

 

Następnego dnia zdecydowała się powiedzieć Adamowi o tajemniczym zaproszeniu i zaproponować mu wspólne wyjście na bal. Mąż z uśmiechem obejrzał list, komentując: ─ O, jakiś tajemniczy wielbiciel... i pokręcił głową:
─ Niestety, nie będę mógł wam towarzyszyć. Piątego stycznia wyjeżdżamy do Brighton.
─ Wyjeżdżamy? To znaczy kto? Julia była zaskoczona, ale niezbyt zmartwiona. Miała nadzieję, że Adam tego nie zauważył.
─ Szef zorganizował noworoczne spotkanie pracowników.
Uśmiechnęła się ─ Jak to się w Polsce nazywało? Wyjazd integracyjny?
─ Nie przesadzaj moja droga. Weźmiecie sobie taxi i życzę ci dobrej zabawy.

 

***

 

Strój, peruka i maseczka leżały na łóżku kusząc swoim wyglądem. Były tajemnicą i zapowiedzią. Za chwilę, gdy zrobi makijaż i ubierze się, Julia stanie się kimś innym... spełnionym marzeniem, dziewczyną z dawnych lat...

 

Dźwięk telefonu spowodował szybsze bicie jej serca.
─ Halo?
─ No i co tam u ciebie? Adam już pojechał? ─ zapytał głos Barbie.
Odetchnęła z ulgą. ─ Tak, już wczoraj po południu.
─ A ty jak daleko jesteś, już wystrojona? Roześmiały się.
─ Właśnie mam zamiar przemieniać się w pewną wenecjankę z Pałacu Dożów. Za parę minut zadzwonię do ciebie, OK?

 

Po parunastu minutach zobaczyła w lustrze młodą kobietę, elegancką, trochę smutną, ale bardzo atrakcyjną i tajemniczą. Jestem gotowa na spotkanie z tobą ─ szepnęła, próbując całą siłą wyobraźni przypomnieć sobie twarz i sylwetkę Franka...

 

Przed domem zatrzymała się taksówka, kierowca dał sygnał zawiadamiający o swoim przybyciu, a Julia wychodząc z domu i podtrzymując fałdy długiej, błękitnej spódnicy, pomyślała, że jeśli miałoby być zupełnie jak w bajce, przed dom powinna zajechać kareta.
Ale to tylko Barbie otworzyła drzwi taxi i śmiejąc się ponaglała ją:
─ Dalej, dalej, wsiadaj, nie powinnyśmy się spóźnić.

 

Auta zajeżdżające przed Aldwych Theatre naWest End pozwalały wysiąść zaproszonym na bal gościom i zaraz odjeżdżały na niedaleki parking. Postacie z literatury, historii i bajek wypełniały wielobarwnie cały hol. Panowało wesołe ożywienie, znajomi śmiali się i witając chwalili wzajemnie wybór stroju. Julia poczuła się trochę nieswojo, tym bardziej że Barbie nie mówiąc dokąd idzie, oddaliła się od miejsca gdzie jeszcze przed chwilą razem stały. Jakiś mężczyzna w podeszłym wieku oddał ukłon w stronę Julii. Jego strój wskazywał na styl francuski z królewskiego dworu. Wskazywały na to białe pończochy, dopasowany żakiet i ułożona w loki peruka. Zaśmiała się w duchu, oddała z gracją ukłon i zasłoniła twarz wachlarzem. Atmosfera, jaka tutaj zapanowała naprawdę przypominała filmowe sceny z XVII wieku, tylko myszka Miki z Kaczorem Donaldem niezbyt pasowali do tej epoki, ale prezentowali się bardzo wdzięcznie i słodko.

 

Wróciła Barbie przynosząc dla nich wejściowe karty... Julia chciała zapytać przyjaciółkę gdzie była, czemu zostawiła ją samą i skąd te karty, ale usłyszała głos zapraszający do sali i wszyscy w takt dochodzącej muzyki, która była miłym dla ucha walcem, zaczęli z szumem krynolin i stukaniem obcasów podążać w kierunku szerokich wejściowych drzwi, a niektórzy panowie musieli bardzo uważać na przypięte do pasa szable. Przepiękny Kot w butach podkręcał sumiastego wąsa i uwodząco spoglądał w kierunku Barbie, która do swojej prawdziwej sylwetki, jaką obdarowała ją natura, dodała pyszną blond perukę i maseczkę z uwodzącym makijażem.

 

Przy drzwiach przebrany za królewskiego pazia stał młody mężczyzna, który odebrał od Julii kartę wstępu, a obok niego... Któż to był, na miłość boską i u licha? Wysoki, szczupły z rozpuszczonymi do ramion płomiennorudymi włosami... Czy mężczyzna może mieć włosy tego koloru, czy to peruka? Tylko oczy przykryte maseczką uśmiechały się do niej... Elegancko przycięty wąsik, prawdziwy czy przyklejony, strój giermka... czarna peleryna artysty...
─ Julia?
─ Franek!!!

 

Wodzirej zapraszał do tańca, zapowiadał , że teraz panowie na prawo, a panie na lewo... Julia myślała ─ po co nam ten wodzirej, wszystko zaraz popsuje...

 

Mężczyzna, którego kiedyś tak bardzo kochała, objął ją i wyprowadził z kręgu obcych przebierańców. Kilka innych par też nie miało ochoty, by kręcić się w tańcu na komendę. Nigdy nie lubiła animatorów.

 

Muzyka zmieniła swój rytm, orkiestra zaczęła grać „Hotel California"... Franek objął ją i przytulił. ─ Pamiętasz, lubiliśmy to ─ szepnął Julii we włosy. Jego rude loki okalały jej szyję. – Byłaś dla mnie niezwykłą kobietą... Dlaczego odeszłaś? Chciała mu powiedzieć, że nieprawda, bo to on na studiach zaczął kręcić z tą głupią Martą, a Julia nie mogła mu wybaczyć. Nigdy nie znosiła konkurencji. Myślała, że po balu porozmawiają, coś sobie wyjaśnią. Powie mu, że tak naprawdę, ona zawsze za nim tęskniła... I znów usłyszała głos Franka:
─ Twój mąż, to szczęściarz, mam nadzieję, że cię docenia...

 

Orkiestra grała teraz utwór, którego nie znała. Część ściany, przy której się znaleźli była lustrem, a w nim zobaczyła odbicie innej męskiej sylwetki, o rudych włosach, czarnym kostiumie i pelerynie zwisającej przez jedno ramię... Mężczyzna uśmiechał się do nich zachęcająco... a Franek ukłonił się mu, oddając Julii rękę...

 

Walc, znów ten piękny walc, nie mogła sobie przypomnieć skąd zna utwór, który ją do granic podniecał. Gorsecik ozdobiony perełkami trochę ją uwierał. ─ Chyba zbyt mocno go zasznurowałam – a mężczyzna, jakby zgadując myśli Julii przytulał jej plecy i próbował poluźnić błękitny atłas.
─ Co ty robisz? ─ śmiała się.
─ Próbuję uwolnić to, co uwięzione, a dla mnie najpiękniejsze... Znów uśmiechały się do niej oczy Franka.

 

Pomyślała, że już nic z tego nie rozumie i powiedziała, że musi wyjść do toalety, by obmyć spocone dłonie, poprawić makijaż, a on postanowił, że będzie jej towarzyszyć. I jak security wszedł za nią do damskiej toalety...

 

Gdy odświeżyła ręce i szyję, która płonęła, usłyszała trzask, jak przy zgniataniu orzecha. W tym samym momencie poczuła piekący ból pod łopatką i cicho osunęła się na ziemię. Mężczyzna schował pistolet w fałdach swojego stroju i zdjął rudą perukę.

 

W uchylonych drzwiach damskiej toalety ukazała się głowa Barbie: ─ Już?

 

Mężczyzna kiwnął potakująco głową, a ona powiedziała: ─ Wychodzimy, droga wolna!

 

***

 

Miejsce pod łopatką bolało, było jej okropnie gorąco i chciało się pić. Próbowała się podnieść, ale kołdra uniemożliwiała ruchy. Adam pochylił się nad Julią:
─ Co ty wyprawiasz? Strasznie niespokojnie dzisiaj śpisz...

 

Otworzyła oczy i widząc twarz męża, szybko je zamknęła. Pomyślała, co on tutaj robi, przecież miał być w Brighton...
─ Nie pojechałeś?

 

Podniosła się z trudem, w głowie jej pulsowało. Musi z nim porozmawiać... przecież coś się tej nocy wydarzyło! Ale najpierw zrobi kawę... Wychodząc z sypialni obejrzała się. Leżał z zamkniętymi oczami, jakby znów zasypiał.

 

W saloniku, na oparciu fotela wisiała czarna peleryna, a na niej peruka włosów w pięknym, rudym kolorze...

 

III

 

Śnieg, który spadł w nocy, pokrył trawnik i ścieżkę prowadzącą do domu. Adam powinien już wstać i zabrać się za odśnieżanie – pomyślała. Jeśli nie pojechali na zapowiadaną integracyjną trzydniówkę, mógłby się w domu zająć czymś pożytecznym. Ekspres cichym dźwiękiem dał znak o wypełnionym zadaniu. Nalała sobie kawy i poszukała papierosa. Wiedziała, że nie było to rozsądne, ale może jej się zebrać myśli. Co naprawdę zdarzyło się minionej nocy? Trzeba znaleźć jakieś wytłumaczenie! Nie na darmo przecież chodziła na kursy psychologii.

 

Prowadzący tłumaczył im, że według Freuda każdy może nauczyć się interpretowania własnych marzeń sennych i rozumienia nieświadomych procesów zachodzących w psychice. Widocznie tak mam... mruknęła, popijając kawę. Translacja mnie dopadła. Spełnienie utajonych pragnień w sennej rzeczywistości... Freud wyróżnił trzy rodzaje pragnień, które mogą być spełniane podczas snu. Mogą?

 

Szkoda, że nie dokończyłam tamtych wykładów ─ medytowała. Z kubkiem kolejnej kawy w ręce wyszła z kuchni i stanęła w drzwiach saloniku jak wryta. Na fotelu nie było peleryny ani rudej peruki... Ostrożnie popchnęła uchylone drzwi do sypialni... Szerokie łóżko po stronie męża świeciło pustką.
─ Jest tu kto?

 

Wycofała się ostrożnie, na palcach, a w głowie znów pojawił się drażniący ból. Poszukała tabletki i usiadła przy oknie. Musi pozbierać się do kupy, zadzwonić do Barbie, Adama... Z pewnością to głupie zaproszenie wywołało lawinę wspomnień. Czy przeżycia minionej nocy zawierały w sobie jej ukryte marzenia?

 

Nie studiowali razem z Frankiem, ale spotykali się prawie każdego dnia. Miał nietypowy, płomienny kolor włosów i talent, nie tylko plastyczny... Fascynował ją.
Siedziała w kuchni, a głowa bolała coraz bardziej.

 

Jak pewnego lata w wakacyjny weekend, gdy prawie całą noc przebalowała z Frankiem na prywatce w mieszkaniu jego kolegi na Starym Rynku. Spontaniczny pomysł i ich kilkoro, wszyscy chyba byli już po trzecim roku studiów z AWF─u, ASP─e, ktoś z klasy fortepianu, ale przyszedł z gitarą i ona, Julia z psychologii oraz Barbie. Tańczyli, pili gin z tonikiem, piwo, wygłupiali się przytulając i palili zagraniczne papierosy. Mieszkanie rodziców Olego, jak na tamte czasy prezentowało się bardzo ekskluzywnie. Jego ojciec pływał, a matka prowadziła butik. Pewnie byli nadziani.

 

Pamięta, że pod koniec balangi, Barbie zrobiło się niedobrze i ją też zemdliło. Stało się to, gdy Marta poczęstowała je Pall Mallem, które wtedy, jak zagraniczne kosmetyki i ciuszki kupowało się za bony lub dolce w Pewexie. Zapaliły i nie minęło kilka minut, wyszły zwymiotować do łazienki. Julia miała wrażenie, że Marta zrobiła to specjalnie. Musiała podsłuchać, gdy troszkę wcześniej Franek obejmując Julię półgłosem radził ─ wystarczy, nie pij tyle, znam twoje możliwości i uśmiechał się tak łobuzersko... Ale ona chciała się upić, aby nabrać odwagi... by ukryć się z nim gdzieś w tym obszernym mieszkaniu i przeżyć dziś coś nadzwyczajnego. Tak kusiło jego spojrzenie, uśmiech, mimowolny dotyk dłoni... Ach nie!

 

Poszła się wyrzygać po drinku i zaciągnięciu mocnym papierosem. Co za blamaż! Barbie wytarła jej buzię i postawiła na nogi. Powracające dziewczyny powitał aplauz, śmiali się, gadali, z taśmy leciała właśnie piosenka „Hotel California"... Franek podszedł do niej, zapytał, czy stało się coś, a potem przyniósł mineralnej z plasterkiem cytryny i usiedli na dywanie pod ścianą przy drzwiach balkonowych. Taka była wtedy moda – siedzenie na podłodze. Jakie to śmieszne... nikt na nikogo nie zwracał uwagi, a Franek zasłonił ich wiszącą tam, jak kotarą, brokatową materią. Niczym w teatrze znaleźli się za kulisami i zaczęła się gra, której długo nie mogła zapomnieć. Bo było to niesamowite, do obłędu prawie podniecające, gdy ją całował, wyjmował jej piersi zza dekoltu i pieszcząc szeptał, że chce, bardzo ją chce, a ona mówiła mu, że ma przestać, bo za chwilę ktoś tu dla hecy zajrzy i będą sprośnie komentować. Na to Franek uśmiechnął się, wygładził jej dekolt, włosy, pomógł wstać i poprowadził za rękę między tańczącymi parami, biorąc po drodze ze skrzynki butelkę piwa. Prześlizgnęli się do pokoiku, w którym jego kolega Oli nocował, gdy odwiedzał matkę.
Julia przymknęła oczy.

 

─ Cholera, minęło tyle lat, a pamiętam, jakby to było przedwczoraj... Usta miał słone, dłonie wędrowały po jej ciele natarczywie i zdejmowały wilgotną z podniecenia bieliznę, a oczy błyszczały mu jak dzikiemu kotu w ciemności... Ale momenty z nim nie były szalonym zbliżeniem, tylko nadciągnęły jak wiosenna burza, niby ciepły deszcz pragnienia, który na nią spadł... Jak w tym wczorajszym śnie coś się z nią stało... i już nic nie pamiętała.

 

Poczuła, że ktoś nad nią się pochyla, dotyka... Chciała mu na nowo zarzucić ręce na szyję, przyciągnąć do siebie, kochać obłędnie jak poprzednio, ale nie zrobiła tego, bo dotyk zastąpiło gwałtowne potrząsanie. Otworzyła oczy i zobaczyła Barbie, która ciągnęła ją za ramię, mówiąc: ─ Aleś się załatwiła, wstawaj, rodzice Olego wrócili, wszyscy już wyszli. Zamówiłam taxi, jedziemy do domu. ─ A Franek, gdzie jest Franek? ─ wymamrotała. ─ Marta odwiozła go do domu, ledwo trzymał się na nogach.

 

***

 

Za oknem powoli wstawał dzień. Drzewa z sąsiedztwa rzucały cień na śnieg pokrywający ogród. Kot sąsiada przebiegł szybko, zostawiając ślady łapek.

 

– Dlaczego nie mamy żadnego żywego stworzenia w domu? Kota, psa albo kanarka? – myślała. – Adam nie lubił zwierząt. Do diabła z Adamem. Wzrok Julii padł na kalendarz z zaznaczonym kolorowo dniem, do którego zieloną klamerką przypięte było zagadkowe zaproszenie.
─ Spokojnie panie Freud, jutro – westchnęła do siebie i uśmiechnęła się.
Komórka zaćwierkała i na displayu widniało imię Barbie. Bardzo dobrze, może ona coś więcej jeszcze pamięta.
─ Sorry, Julie, obudziłam cię?
─ Nie, nie wszystko Ok., piję kawę i od godziny wypędzam ból głowy.
─ O moja biedna, a ja jeszcze walczę z zatokami, ale myślę, że do jutra zdążę.

 

Rozmawiała z Barbie, myśląc, że znajdzie jakiś punkt zaczepienia nawiązujący do wczorajszego wieczoru, nocy..., że nie wszystko było magią, senną marą, albo nie wiadomo czym.
─ W dalszym ciągu myślisz, że to Franek przysłał nam zaproszenia?
Julia przytaknęła. Wzięła jeszcze jedną tabletkę i popiła stygnącą kawą, a Barbie pociągając nosem, paplała dalej.
─ Chyba masz rację, i coś mi się wczoraj przypomniało. Pamiętasz tę aferę na wernisażu?
─ Nie bardzo. Jaką?
─ Pewnie nie chcesz pamiętać. Głos przyjaciółki zabrzmiał nieco złośliwie ─ przypomnieć ci?
─ No dalej, wal.
─ Wernisaż Franka i Marty. Oni już chodzili ze sobą cały rok, a na zakończenie studiów zrobili party, powysyłali zaproszenia, szmery, bajery połączone z wernisażem swoich prac.
─ Coś mi świta ─ mruknęła.

 

Uczucie żalu i zazdrości ściskało ją wtedy totalnie, gdy w ostatnich dniach akademickiego roku, uśmiechnięci rozdawali swoje zaproszenia. Specjalnie przyszli do nich, aby wręczyć je osobiście Julii oraz Barbie i Tomaszowi, którzy był jej chłopakiem. Julia nie widywała Franka i myślała, że dzieje się tak, gdyż po tej prywatce z pewnością uznał ją za łatwą dziewczynę. Franek był jej pierwszym, chociaż miała już dwadzieścia lat. Ich kontakty ograniczały się wtedy do telefonicznych rozmów i nie znajdowała okazji, by patrząc mu prosto w te cholernie ładne, szarozielone oczy wszystko opowiedzieć. Za którymś razem, gdy zadzwoniła do niego, wykręcił się brakiem czasu, nawałem pracy, projektami do wykonania na zamówienie.
─ Zbieram kasę na wyjazd do Anglii, sorry, mówił, no i dyplomowy się zbliża. Argumenty nie do podważenia. Nie proponował już spotkania, nie zapytał, co u niej... Nie liczyła się więcej w jego życiu. Żałosne. Teraz też ściskało ją uczucie, które było trochę inne, bo jeśli on zaprasza, to coś musiało się chyba wydarzyć...

 

Obrazy jego i Marty były piękne. Franek w swojej technice i wyrazie skłaniał się w kierunku Miró. Fantazja rozrzucona w barwnej przestrzeni. Prace Marty miały w sobie nowoczesną tajemniczość. Trudno było się nimi zachwycać, a chociażby dlatego, że ona zabrała jej Franka i w sercu Julii w dalszym ciągu oprócz żalu, tliła się nienawiść.
─ Jesteś? Nie słyszę cię ─ stwierdziła Barbie.
─ Jestem, jestem ─ Julia wstała, by ponownie włączyć maszynkę do kawy.
─ A przypominasz sobie, że po tym party, gdy oni zaczęli pakować swoje obrazy okazało się, że jednego z nich brakuje? Sorry, muszę wysmarkać nos.
Julia nalała trzecią filiżankę, obiecując sobie w duchu solennie, że zaraz skończy pogaduchy, które nic mądrego nie przynoszą, zrobi sobie grzankę i pójdzie pod prysznic.
─ Już jestem. Barbie niestrudzenie kontynuowała wspomnienia sprzed kilkunastu lat. Brakowało wtedy jednego obrazu Marty! ─ prawie krzyknęła.
─ Nie wrzeszcz, nie pamiętam. Wyszłam wtedy wcześniej, bo byłam umówiona z Adamem. Następnego dnia wyjeżdżaliśmy na urlop na Mazury. Pamiętasz? ─ zapytała złośliwie.

 

Barbie roześmiała się. ─ Tak, gdzieś tam razem wyjeżdżaliście. Nawet z namiotem. I wracając do tematu dodała: ─ Najpierw myśleli, że ktoś zrobił im kawał i obraz schował, ale gdy po kilku dniach nie było żadnego sygnału od znajomych dowcipnisiów, zajęła się tym faktem policja. Poszukiwania podobno trwają do dziś, bo Marta wyceniła go dość wysoko. Jej obraz zajął pierwsze miejsce w konkursie młodych plastyków w Paryżu.
─ Kurcze, jakoś uszło to mojej uwadze. A który to był z jej obrazów?
─ Taka szalona tempera. Zatytułowała go: Bal maskowy.
─ Acha, to przykre. Sorry Barbie, ale w brzuchu mnie ściska, nic jeszcze nie jadłam.
─ OK. Wpadnę jutro, to pogadamy, dobrze?
─ Ależ jasne i umówimy się. Zdrowiej szybko!

 

***

 

Na dnie szuflady, w starym albumie z papeterią, gdzie Julia od kilku lat przechowywała listy przychodzące z kraju, pocztówki, teatralne karty wstępu i inne bibeloty, leżało zaproszenie:

 

Frank Kobalt i Marta Zaranka zapraszają ...

 

Jasne, że pamiętała... ale nie musiała się do tego przyznawać, nawet samej Barbie.

 

***

 

Tost hawajski z jajkiem sadzonym, szynką i plastrem ananasa. Żadnej kawy więcej ─ tylko herbata, a potem telefon do Adama. Zapyta się podchwytliwie ,o której godzinie wyjeżdżał z domu, bo nie pozwoli z siebie głupiej robić. Kończyła spóźnione śniadanie, gdy on pierwszy zadzwonił.
─ Halo, co u ciebie, wyspałaś się? ─ zabrzmiał wesoły głos męża na tle restauracyjnego szumu.
─ Tak, dzięki. A ty już w knajpie od rana?
─ Niedawno przyjechałem i jemy lunch. Widziałaś, że zostawiłem ci auto? Emily po mnie przyjechała.
─ Co za Emily?
─ Koleżanka z pracy ─ roześmiał się. ─ Nigdy nie byłaś taka dociekliwa!
─ To nie dociekliwość. Nigdy nie słyszałam, że pracujesz z jakąś Emily.
─ Nowa pracownica w firmie. Pytania żony wyraźnie go bawiły i prawdopodobnie nie wybrał się sam na lunch, więc Julia czuła, że wychodzi na idiotkę.
─ OK, integruj się tam, integruj ─ próbowała obrócić w żart jej ciekawość. ─ A o której ty właściwie wyjechałeś z domu?

 

Adam zawahał się przez moment: ─ Chyba było koło szóstej.

 

Powiedziała jeszcze raz, że wszystko dobrze i pożegnali się.

 

Sen, przywidzenia, niespełnione marzenia? Ale, żeby aż tak? Ktoś chciał ją zabić i do tego jeszcze Barbie zamieszana w balową aferę? Fantazje senne naprawdę nie mają granic. Jak filmowy scenariusz. Może sprzedać komuś ten temat?

 

Śniadanie i rozmowa z Adamem trochę poprawiły jej humor. Nigdy dotąd nie miała powodu, aby podejrzewać go o zdradę. Był normalnym, nawet trochę nudnym mężem. Wyszła za niego tylko dlatego, że jak twierdził, zakochał się w niej bezgranicznie, a poza tym miał podstarzałą ciotkę mieszkającą koło Londynu. To była okazja. Gdy w kraju zaczęło się sypać, wyjechali, zatrzymując się najpierw u niej, a po roku, gdy Adam znalazł pracę, wynajęli ten dom, w którym teraz mieszkali. Pewnego dnia ciotkę Adelę leżącą w ogrodzie, znalazła sąsiadująca z nią rodzina. Przyczyną jej nagłej śmierci był zawał serca. Jak to często w podobnych przypadkach bywa, podczas przeszukania mieszkania w towarzystwie przedstawicieli Scotland Yardu, znaleziono jej testament, z którego Adam podczas spotkania z adwokatem dowiedział się, że został jedynym spadkobiercą ciotki Adeli. Odziedziczony majątek nie był duży, ot mały domek z ogródkiem i trochę biżuterii. Wyprawili cioci pogrzeb, udało im się to i owo sprzedać, a dzięki temu zbiegowi okoliczności mieli zapewnioną spokojną egzystencję.

 

Julia westchnęła. Nie zdążyła zaprzyjaźnić się z ciotką Adelą... trudno. Gdy żyła, lubiła jeździć do niej na herbatkę, do której podawała zawsze imbirowe keksy i porcję ploteczek. Opowiadała o wrażeniach, jakich doznała, gdy bardzo blisko w powozie przejeżdżała koło niej królowa Elisabeth II albo o tym, że królowa Mummy lubi namiętnie grać w ruletkę i zaciąga długi w królewskiej kasie.

 

Oprócz Barbie mieszkającej na przedmieściach Londynu, Julia nie miała przyjaciół i summa summarum, to zaproszenie na bal było niespodziewaną atrakcją, chociaż wspominając wczorajszy sen, budziło pewien niepokój.
Muszę po prostu przestać o tym myśleć! ─ zdecydowała. Ubrała się i wyprowadziła auto z garażu, postanawiając pojechać do centrum, bo poświąteczne sprzedaże ciuchów były już w toku i we wszystkich marketach wisiały kolorowe szyldy: SALE, SALE, SALE.

 

***

 

Siedziała na kanapce w jednym z obuwniczych działów i przymierzała kozaki; piękne, wysokie i czarne. Miały z boku ozdobną, metalową klamerkę firmy Chanel, ale była to po prostu dowcipna podróbka. Właśnie trochę męczyła się z zaciągnięciem błyskawicznego zamka, bo przy tej długości, wszystko zaraz mogło się zdarzyć, gdy usłyszała męski głos: ─ Julia?

 

Podniosła głowę i zobaczyła faceta, wysokiego, lekko łysiejącego, którego wygląd wydał się poniekąd znajomy. Uśmiechał się do niej, a ona wstając jak baletnica przygotowana do piruetu na jednej nodze, w kozaku na szpilce, a druga jeszcze boso, wygrzebała w pamięci zakodowane szczegóły starych znajomości i zawoławszy─ Tomek!─ roześmiała się głośno. Ależ tak, to był Tomasz, należący przed laty do ich studenckiej paczki. Zbieg okoliczności, jakby żadnego innego marketu w Londynie nie było! Uściskali się, bo tak to przy spotkaniach poza granicami kraju czasem bywa, ludzie cieszą się, nie bardzo wiedząc z czego. Ot, znajoma twarz ─ ziomek, chociaż wcześniej nadzwyczajną sympatią oboje się nie darzyli.
─ Co ty tu robisz? ─ zapytała, siadając ponownie i zakładając drugi but, myślała: kupić, nie kupić, bo okazja kusiła.
─ Świetnie wyglądasz, buty też ekstra. Co ja tu robię?... Ha, dostałem zaproszenie na bal maskowy w teatrze, chyba na jutro.

 

A to numer, niespodzianka goni niespodziankę – myślała, przechadzając się przed lustrem. Kozaki leżały jak ulał.
─ Od kogo dostałeś?
─ Marta mi przysłała do Krakowa, więc wsiadłem w bus i przyjechałem. Świetna sprawa, kapitalny pomysł, by znów spotkać się po latach. Mam nadzieję, że ty też dostałaś?
─ Tak, super pomysł. Wybieramy się razem z Barbelką.
─ Ach, to ona też tu jest?

 

Co on mi głupa rżnie. Julia zdejmowała powoli buty decydując się na ich kupno. Przecież wiedział, że Barbie wyjeżdża, bo rozstali się z hukiem, mimo że miał nawet zamiar się z nią żenić, ale potem jakoś mu się odechciało.
─ Tak, Barbie mieszka i niedawno wyszła świetnie za mąż.
─ Za kogoś z naszych?
─ Nie, nasi zostali w kraju ─ powiedziała, patrząc na niego z ironicznym uśmiechem.
─ Jedni zostali, inni wyjechali ─ zrewanżował się. Spotkałaś już Franka?

 

Mam cię – pomyślała, to jednak on. Miałam rację...
─ Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że będziemy się świetnie razem bawić ─ mówiła, idąc w kierunku kasy. ─ Wychodzisz, czy chcesz tu jeszcze poszperać w outletach?
─ Później ─ Tomek machnął ręką ─ chodź, wypijemy razem kawę?
Właściwie czemu nie, może on wie jeszcze coś ciekawego i zgodziła się pójść z nim do najbliższego bistro. Zasiadając po chwili przy barze, zapytała: ─ A jeszcze ktoś przyjeżdża?

 

Tomasz zamówił cappuccino i rozgadał się: ─ Tak, wszystko wskazuje na to, że oprócz nas ma być Róża ─ siostra Marty i Krystian. Jutro chcę iść na Portobello Road, pooglądać starocie. Byłaś już tam? Może znajdę coś ciekawego.
─ Nie byłam, a ty kolekcjonujesz? Julia przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
─ W pewnym sensie. Mam sklep z antykami. Wiesz, porcelana, obrazy, sreberka, książki, dobrze idzie.

 

Ich konwersacja nabrała rumieńców i podążała we właściwym kierunku.
─ Ty pamiętasz ostatnie nasze dni na uczelni? Ze strony Julii było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
─ Taaak ─ powiedział i zaproponował jej kieliszek koniaku. ─ Masz na myśli wernisaż?
─ Koniaczek, może być ─ kiwnęła głową, kontynuując temat: ─ Podobno coś im tam wtedy zginęło.
─ A, słyszałem, słyszałem, ale serio, nie wiem co to było. Akwarela?

 

Julia wzruszyła ramionami. ─ Też nie wiem dokładnie. Może już się odnalazła?
Tomasz uśmiechnął się i podniósł kieliszek: ─ No to siup, chluśniem, bo uśniem.

 

Buraczany byłeś i zostałeś ─ pomyślała. Antykwariusz! Nawet jeśli wie, to pary nie puści. Wypiła kawę i wstała: ─ To cóż, do zobaczenia! Kostium już masz?
─ Mam, przywiozłem, żeby tu funtów niepotrzebnie nie zostawiać ─ śmiał się.
─ Zdradź tajemnicę, w kogo się przeistoczysz? ─ zażartowała zalotnie. ─ w Papę Smerfa?
─ A nie ─ odpowiedział podobnie żartobliwym tonem. ─ Jednego z muszkieterów!
─ Zanosi się więc na udaną zabawę! ─ pomachała mu ręką wychodząc.

 

***

 

Wracała do domu z mieszanymi uczuciami. Miała zamiar spędzić w mieście trochę więcej czasu, ale po spotkaniu z Tomaszem zapragnęła w domu przemyśleć to i owo. Czy powinna zadzwonić do Barbie i opowiedzieć jej, czy też pozostawić nadchodzące spotkanie z Tomkiem jako wątpliwie miłą dla niej niespodziankę?

 

Róża i Krystian... oni też byli wtedy na prywatce. Róża, siostra Marty ukończyła klasę skrzypiec i grała w orkiestrze filharmonii wrocławskiej. Takie wiadomości przyniosła kiedyś Barbie. A Krystian? Nie bardzo wiedziały w którą stronę skierował go los. Na prywatce miał gitarę, grał i wszyscy śpiewali na cały głos „...a wszystko te czarne oczy, gdybym ja je miał, za te czarne, cudne oczęta serce, duszę bym dał..." Julia westchnęła. Wspomnienia z cierniem w sercu. Do diabła z nimi!

 

Zrobiła sobie grzanki, odmroziła rybną zupę i czekając aż będzie odpowiednio ciepła, zadzwoniła do męża. Telefon nie odpowiadał, włączyła się automatyczna sekretarka, do której Julia krzyknęła: – Nienawidzę rozmawiać z „tą obcą babą" – i odłożyła komórkę. Niech Adam wie, że dzwoniła. Zupa była gotowa, usiadła przy oknie w kuchni i zajadając spóźniony lunch, zobaczyła przejeżdżającego listonosza, który zatrzymał się przy kocie pilnującym ich skrzynce. Zostawił post i pojechał dalej.

 

Płatki śniegu fruwały w powietrzu i zatrzymywały się na jej włosach i kurtce, gdy wracała z zieloną kopertą w ręce. Wszystko działo się podobnie, jak przed tygodniem. Drżącymi palcami otwierała list i czytała z mieszanymi uczuciami, tęsknoty i podniecenia..." mam nadzieję, że mojemu zaproszeniu nie odmówisz. F."
Teraz się odkrył – pomyślała. Co to wszystko ma oznaczać, może się nareszcie jutro dowiem?

 

IV

 

Telefon dzwonił natrętnie dalej i Barbie podskakując, gdyż na jednej nodze miała już naciągniętą pończochę kabaretkę, podczas gdy druga ciągnęła się za nią po podłodze, dopadła telefonu:
─ Halo? Tak, to ja... Słuchała przez moment głosu z tamtej strony, a następnie siadając na fotelu i próbując podciągnąć opadającą pończochę, zażartowała: ─ Ach, mój drogi D'Artagnanie, czyżbym słyszała niepewność w twoim głosie? Po czym roześmiała się dodając: ─ Wszystko będzie OK. i po naszej myśli, zobaczysz! A teraz wybacz panie, bom jeszcze nie całkiem gotowa ─ i odłożyła słuchawkę.

 

***

 

Przed domem zatrzymała się taksówka, kierowca dał sygnał zawiadamiający o swoim przybyciu, a Julia wychodząc z domu i podtrzymując fałdy długiej, błękitnej spódnicy pomyślała, że jeśli miałoby być jak w bajce, przed dom powinna zajechać kareta.
Lecz to tylko Barbie otworzyła drzwi taxi i śmiejąc się ponaglała ją: ─ Dalej, dalej, wsiadaj, nie wypada się spóźnić.

 

Boże – pomyślała, uśmiechając się do przyjaciółki. Wszystko zaczyna się podobnie, jak w moim śnie. Co wydarzy się jeszcze dzisiejszego wieczoru? Ależ to podniecające...

 

Auta zajeżdżające przed teatrem pozwalały wysiąść zaproszonym na bal gościom i zaraz odjeżdżały na niedaleki parking. Postacie z literatury, historii i bajek wypełniały wielobarwnie cały hol. Panowało wesołe ożywienie, znajomi śmiali się i witając chwalili wzajemnie wybór stroju. Julia nie zauważyła Kota w butach ani Mickey z Donaldem, ale Królewnę Śnieżkę, która właśnie przybyła w towarzystwie podstarzałych, brzuchatych krasnoludków.
─ Zaraz pęknę ze śmiechu, skąd ona tych facetów wytrzasnęła? ─ Barbie szturchnęła Julię. Wchodzimy! Wystarczyło pokazać zaproszenia, które zabrały ze sobą.
─ I co teraz dalej? Jakby w odpowiedzi na ich nieme pytanie, jakiś młody człowiek, niczym książę z bajki, skłonił się przed nimi z tacą zastawioną kieliszkami szampana.
─ A od kogóż to, jaśnie panie? ─ zaśmiały się.
─ Od organizatorów dla gości ─ skłonił się i wskazując ręką grupę przebierańców, serwował trunek także innym gościom.
─ O rany! Julia złapała Barbie za rękę. ─ Uszczypnij mnie, zanim padnę.
Mężczyzna z jej snu podchodził powoli w ich stronę. Rude, długie włosy, czarny kostium, biały, gipiurowy kołnierz, czarna peleryna zarzucona na jedno ramię, przy boku przypięta szpada, a w ręku kapelusz z piórem, którym powiewał w ich stronę.
─ D'Artagnan! ─ zawołała Barbie i mijając jednego z krasnoludków, których się namnożyło, jakby niejedna królewna potrzebowała obstawy, podeszła szybko do muszkietera. On skłonił się teatralnie, z uśmiechem i oboje stanęli przed Julią.
─ Witaj, o pani! ─ wygłupiał się Franek, znów kłaniając się nisko i zaraz jakby nigdy nic, wziął ją w ramiona i zakręcił dookoła. Potem dał po buziaku jednej i drugiej stwierdzając:
─ Cieszę się, że przyszłyście. A do Barbie ─ Dzięki, że ją namówiłaś. Chodźcie do drugiej sali, tam jest cała nasza reszta. Prowadził ją za rękę, niczym kiedyś, a ona szła jak w transie i myślała, że jest dorosłą babą, która znów daje się nabrać na te jego sztuczki. Chciało jej się głośno śmiać z samej siebie.
─ Cóż to za okazja, że mamy spotkać się tutaj i prawie wszyscy? ─ zapytała, a Franek wzruszył ramionami. ─ A czyż to nie miłe, znów takie zobaczenie?

 

Barbie weszła przed nimi i zaskoczona zatrzymała się u drzwi: ─ Tomasza też zaprosiłeś? ─ Tak, mam w tym swój cel ─ uśmiechnął się.
─ Witajcie! Hej, hej! Stali wszyscy, albo prawie wszyscy z ich dawnej paczki: ─ Róża, przebrana za femme fatale, którą Barbie zaraz pobiegła uściskać, rozmawiała z Tomaszem – muszkieterem, który śmiejąc się głośno z niespodzianki, jaką zrobił Barbie, powitał ją jako Portos i zamiótł prawie podłogę swoim kapeluszem przed jej stopami, w ukłonie. Zabrzmiała muzyka, ale żadna super wyszukana orkiestra z wodzirejem, która się Julii śniła. DJ ubrany niczym królewski Stańczyk zapowiedział tańce wołając do mikrofonu:

 

May I have this dance??? I tak zaczął się długo oczekiwany bal.

 

Franek bez zbędnych ceregieli objął Julię i traktując jak swoją własność, zabrał do tańca.
─ A gdzie Marta? ─ Odsunęła go na długość ramion i próbowała znaleźć w jego twarzy coś znajomego, może chociaż błysk oczu, który tak bardzo kochała,... kiedyś i jeszcze przedwczoraj w swoim śnie... Nie miał maseczki, ale jak na muszkietera przystało, dłuższe, czarne wąsy. I to ją rozśmieszyło. ─ Nie odkleją się?

 

W odpowiedzi przycisnął ją do siebie i rozejrzał się przez jej ramię:
─ Marta? A kręci się gdzieś, może z Krystkiem, a potem dodał: ─ Słuchaj, co grają i bądź cicho. Byłaby zdziwiona, gdyby tego nie zagrali. Hotel California...

 

Może znajdą jakiś moment, by oddać się wspomnieniom... Nie odmówiłam jego zaproszeniu, jestem... tańczymy razem... a więc? Franek przytulał, to znów odsuwał ją od siebie, piosenka modnych kiedyś The Eagles dobiegała końca... Marty na horyzoncie nie było widać, a więc chyba przyszedł odpowiedni moment na rozmowę ─ pomyślała, tym bardziej, że grany utwór wyciszono troszkę, a DJ pochylał się do ciemnoskórej dziewczyny, która stała przed podium z aparaturą.
─ Co wy w ogóle w Londynie robicie?
─ Nooo, mamy z Martą małą fuchę przy robieniu scenografii, czasem projekt na zamówienie. Załapaliśmy się i tak leci.
─ Fuchy? Przez kilka lat? ─ chciała mu powiedzieć, że ściemnia i pieprzy, ale on już się zorientował, że Julia jego gadaniu nie uwierzy i dodał: ─ Można powiedzieć, że jestem naprawdę scenografem i w razie potrzeby inspicjentem. Czasem wymieniamy się z Martą rolami.
─ To super. ─ Pomyślała, że naprawdę się tu urządzili i można im tylko pozazdrościć atrakcyjnego zajęcia. ─ A nasz bal? Skąd ten pomysł?
─ Ach, wymyśliłem tak trochę, w pożegnalnym nastroju ─ roześmiał się. ─ Pamiętasz Różę, siostrę Marty?
─ Różę? No jasne, co z nią?
─ Wszystko dobrze, zdolna bestia. Dostała angaż do orkiestry Filharmonii w Toronto. Zobacz ─ i wyciągnął z kieszeni spodni trochę pomięty, mały prospekt z Arts Polonia Toronto.
─ Co za wieści! I to dla niej ta zabawa?
─ Nie tylko, lecimy razem za kilka dni ─ powiedział i przerywając swoją pogawędkę z Julią, zawołał: ─ Emila, tutaj! A do Julii ─ Chodź, idziemy do baru.

 

I tak to często bywa, gdy się za bardzo czegoś spodziewamy, oczekujemy Bóg wie jakich zmian i i cieszymy z niespodzianek w naszym życiu ─ myślała mijając balujące pary. Wyjazd do Kanady, no popatrz, popatrz! Miałby to być jedyny powód dla którego ściągnęli tutaj dawną paczkę? Mało prawdopodobne. Tak sentymentalny Franek nigdy nie był. Czy Barbie o tym wie?

 

Przy obszernym barze, zastawionym zimnymi przekąskami, kolorowymi butelkami alkoholi i szkłem do drinków, zebrali się znajomi i inni obcy uczestnicy balu. Radosne podniecenie Julii rozwiewało się wśród gwaru rozmów i taktów muzyki dobiegającej z drugiej sali. Poczuła się trochę samotna... Jeszcze jeden z muszkieterów witał się właśnie z Emilią, która wyglądała nadzwyczaj słodko w długiej, żółtej sukience i peruce z kasztanowatych loków. Gdyby nie zawołanie Franka, nie poznałaby Emilii, która dawniej dość rzadko się z nimi wszystkimi spotykała. Co wspólnego miał kierunek marketingowy do artystycznego, prawda? Właśnie podobne spostrzeżenie szepnęła Barbie, która znalazła się obok Julii, popijając kolejnego drinka.
─ Kto to jest? ─ zapytała wskazując Barbie na nieznajomego asystującego Emilii.
─ Przedstawiał mi się jako Aramis.

 

Barbie odstawiła pustą szklankę i pociągnęła przyjaciółkę za rękę: ─ Muszę iść poszukać toalety, chodź ze mną.

 

Julia zmartwiała. ─ Nie! ─ krzyknęła i wyrwała rękę. Julia z jej snu też tam poszła... Wydawało jej się, że krzyknęła, ale nikt nie zareagował, a Barbie popatrzyła na nią z politowaniem: ─ Jeszcze ci nie minęło? Musisz tu być i gapić się, kto z kim? Dobrej zabawy!

 

Odwróciła się na pięcie i wpadła na Tomka ─ Portosa.
─ A dokąd to piękna pani tak spieszy?
─ Wysikać się!
─ Bezpośredniość zawsze była twoją zaletą ─ roześmiał się. ─ Wracaj szybko, całą noc marzyłem o tańcu z tobą!
─ Dobra, dobra, poobracaj sobie inną, to twój styl!

 

Tomasz podszedł do stojących przy barze, którzy śmiali się i żartowali. Kim był dla nich właściwie? Nigdy go specjalnie nie lubili. Żałował też zerwania z Barbie. Chwalił się posiadanym sklepem z antykami, żeby wywindować swoją pozycję w ich oczach, ale czy mu się to udało? Julia podeszła bliżej i poprosił ją do tańca. Chciał koniecznie coś opowiedzieć i wydała mu się teraz jedyną kobietą godną uwagi. Na parkiecie kręciło się kilkanaście par do nieśmiertelnej piosenki „Dance Me To The End Of Love" ─ Leonarda Cohena.
Pięknie ─ pomyślała, ale tę ckliwą melodię powinni tańczyć ze sobą ludzie, którzy się kochają i powiedziała mu to, a on wzruszając ramionami zwrócił się do Emilii. Skinęła głową potwierdzająco, mówiąc do niego; ─ Moment skarbie, i z uśmiechem do Julii:
─ Hej, witam cię. Wróciliśmy wcześniej, Adam pojechał do domu przebrać się, pewnie niedługo już tu będzie.
─ Słucham?

 

Co robi kobieta w takich momentach? Rozzłości, rozpłacze? Julia roześmiała się. To przecież nic takiego, wrócili właśnie z integracyjnego wyjazdu na wybrzeże...
─ To TY teraz jesteś „Emily", ta nowa, która pracuje z moim mężem? ─ specjalnie powiedziała głośno, aby inni usłyszeli. Franek też zaśmiał się, wołając: ─ czemu nam nie powiedziałaś? Voilà!
─ Proste, bo ma oko na Adama ─ Barbie właśnie wróciła i skomentowała ostatnie zdanie. Inni zarechotali. Pojawił się podpity Krystian w ubraniu krasnoludka i stanął między kobietami.
─ Aleee o co chodzi, moje królewnyyy?
─ Fajnie się zintegrowaliście? ─ Julia trzymała pustą, kryształową szklankę po whiskey, którą zaczęła przekładać z ręki do ręki. Barbelka zabrała jej szkło czym prędzej. ─ Nie rób głupstw, nie wiedziałaś? – szepnęła do Julii.
─ Ale co, „nie wiedziałaś"? ─ wściekła się Emilia. Jak się z facetem pracuje, to trzeba z nim też iść do łóżka? Powariowaliście! Chodź Tomek tańczyć, bo mnie tu cholera trafi. Bawić się przyjechaliśmy, nie?

 

Julia stała uśmiechając się ironicznie. Po chwili wziąwszy od barmana jeszcze jeden drink, usiadła na kanapce przy oknie, a Barbie obok niej.
─ Myślisz, że Adam...?
─ A nie wiem, tak tylko palnęłam, sorry. Coś innego chciałam ci powiedzieć. Franek mówił mi, że Marta podejrzewa kogoś z nas.
─ O co?
─ Ktoś ma jej „Bal maskowy".
─ A gdzie jest Marta?

 

Barbie nieznacznym kiwnięciem głowy wskazała Aramisa, którego przyjaźnie obejmował Franek. Wyglądali jak dwaj kumple, którzy zbyt wiele już mieli w czubie.
─ Wiesz co, inaczej wyobrażałam sobie ten bal ─ Julia wstała. Zjem jeszcze jakąś zakąskę i wracam do domu.
─ No coś ty, ma być jeszcze gorący bufet, zostań!
─ Zostań ─ powtórzył nieznajomy, na pierwszy rzut oka, mężczyzna, który stanął przed Julią. Gdyby nie zapowiedź przekazana jej przez Emilę, pewnie znów dreszcz emocji wyprzedziłby jej uśmiech, jakim obdarowała męża.
─ Ależ wszystko pogmatwałeś! Pogładziła rude włosy jego peruki. ─ Ładnie ci w tym kolorze, może zapuścisz własne i ufarbujesz?
─ Miała być niespodzianka, tylko niepotrzebnie zostawiłem na fotelu i za późno schowałem ─ roześmiał się. ─ Szkoda czasu, chodź tańczyć, fajny kawałek grają.

 

Tak, miał rację. To było: „In a manner of speaking" ─ Nouvelle Vague.

 

Właśnie do przytulenia, na co Julia miała ochotę. Jak dobrze, że Adam wrócił... DJ zapowiedział jeszcze jedną piosenkę w wykonaniu Nouvelle, jakże odpowiednią na tę noc:
„Dance with me"

 

i Julia poczuła, że jest szczęśliwa. A po chwili zaśpiewał John Paul Young – „Love Is In The Air" i znów wróciły wspomnienia... Gdzie jest Franek?

 

DJ zapowiedział przerwę w tańcach, przebierańcy skupili się ponownie wokół baru. Wróciła też Emilia z Portosem wołając:
─ Słuchajcie! Tomek mi właśnie opowiadał, że wczoraj na Portobello Road widział obraz „Bal maskowy"! Marta, zupełnie podobny do Twojego. I kupił go!

 

Podczas gdy reszta oniemiała, a Tomasz uśmiechając się odebrał dwa drinki od barmana i podał jeden Emilii, Aramis zrobił dwa kroki w jego kierunku i powiedział twardo: ─ Masz już drugi w swojej kolekcji, Portosie?!

 

Tomasz odstawił szklankę na kontuar i podejmując grę powiedział wesoło: ─ Aramisie, nie rozumiem o czym prawisz?
─ Mój obraz widziano w Krakowie, w twoim sklepie! Portosie, broń się!

 

Marcie puściły nerwy i wyszarpnęła szpadę przypiętą do pasa swojego przebrania.
─ Nie wygłupiaj się! Marta! ─ Franek ruszył w ich kierunku, ale zanim Tomek zdążył cokolwiek odpowiedzieć i ktokolwiek ich zatrzymać, szpada ugodziła pierś Portosa. Na białym żabocie jego koszuli ukazała się plama krwi... Tomek usiłując chwycić brzeg kontuaru i łapiąc rozpaczliwie powietrze, osunął się na posadzkę.
─ O kurde ─ Franek pochylił się nad leżącym ─ I need an ambulanse [1], szybko!

 

Ktoś z obecnych wybiegł z Emilią, Julia i Adam stali jak zamurowani, a Barbie, która uklękła przy leżącym, szlochała: ─ O matko, Tomek, to wszystko przeze mnie...

 

Marta siedziała na podłodze oparta o ścianę baru.

 

Zdjęła perukę, zerwała z twarzy maseczkę i zasłoniła twarz rękami szepcząc: - Cholera, nie chciałam, to nie tak miało być...

 

Adam podał jej szklankę z mineralną. Potrząsnęła przecząco głową, a on mruknął: ─ Pij, rozrzedzisz promile.

 

Przybyły lekarz pochylił się nad Tomkiem, muzyka ucichła, dwóch przedstawicieli Scotland Yardu jak Holmes i Watson weszli do sali i poprosili obecnych świadków o pierwsze zeznania na zapleczu teatru, a karetka pogotowia odjechała na sygnale zabierając Tomka i Emilię.

 

V

 

Marta, Franek i Barbie dostali na piśmie wezwanie do złożenia ponownie szczegółowych wyjaśnień: w poniedziałek w siedzibie Scotland Yardu. Po rozmowie z „Holmesem i Watsonem" przyjechali natychmiast do Moorgreen Hospital na West Endzie i teraz wszyscy siedzieli na korytarzu, jak kiedyś w swoich uczelniach przed ogłoszeniem wyników egzaminu.
─ Ostrze przeszło między żebrami, na szczęście nie naruszając płuca ─ powiedział lekarz, wychodząc do nich z pokoju Tomasza. ─ Kilka najbliższych dni pacjent powinien spędzić na oddziale. Jak długo, trudno mi powiedzieć.
─ Możemy do niego wejść? Emila już wstała, ale lekarz obrzucając wzrokiem ich ubiory z nieudanej maskarady, pokręcił przecząco głową.
─ Mr. Thomas śpi i państwu życzę również dobrej nocy ─ stwierdził krótko i odszedł.

 

Wyszli i zatrzymali się przed gmachem szpitala, chyba każde z nich z uczuciem niedowierzania, że taki właśnie nastąpił finał ich spotkania po latach.
─ Chodźmy gdzieś na wódkę, musimy pogadać ─ zaproponowała Barbie. ─ Fatalnie się z tym czuję.

 

Siedzieli więc w trochę zbyt hałaśliwej, jak na dopiero co przeżyte wydarzenia, knajpie. Franek zamówił dla wszystkich colę z wódką i pokiwał głową: ─ Nieźle namieszałaś...
─ Tak, przyznaję. Zadzwoniłam do ciebie, gdy Tomasz przysłał mi prospekt chwaląc się, co ma do zaoferowania w swoim sklepie. A ktoś jeszcze taki dostał?

 

Krystian potwierdzająco podniósł rękę i czknął głośno.
─ Trzeba było najpierw sprawdzić, a nie gadać wokoło ─ krzyknął do niej Franek i do Krystka: ─ A ty, kurwa, nie pij więcej, bo nie będziemy cię nieść do hotelu!
─ Ja nic nie wiedziałam. Julia spróbowała swojego drinka i zagryzła chipsem. ─ Czym się reklamował?
─ Jak to czym, tym wszystkim, co ma w sklepie.
─ Trzeba było najpierw sprawdzić... ─ smutno i po raz pierwszy odezwała się Marta...

 

Krystian, który nagle przyszedł do siebie, krzyknął: ─ Byłem, on ma też książki! I to był „Bal maskowy" Connie Brockway. Barbela, ty czytać nie umiesz?
─ Cholera! ─ wściekły Franek rzucił swoją peruką o ścianę: ─ Emila, a Tomek coś w końcu kupił na Portobello Road? Co gdakałaś?
─ Mówił, że jakąś fajną akwarelę o tym tytule... ─ Emilia wstała i ukłoniła się teatralnie: ─ Dziękuję, miło było, jadę do domu.
─ Odwiozę cię ─ poderwał się milczący dotąd Adam. ─ Nic nie piłem, nie zdążyłem ─ roześmiał się.
─ A ja? ─ Julia zerwała się z krzesła.
─ Pogadajcie sobie jeszcze, weź potem taxi.
Barbie spojrzała ironicznie i zarazem współczująco: ─ A nie mówiłam?
─ Zamów mi jeszcze jedną wódkę ─ Julia spojrzała błagalnie na Franka. ─ Chlapnę i wracam. Ja im k... pokażę. Gdzie mieszka Emila?

 

Nikt nie wiedział.
─ Moja była temperą... ─ zaszlochała Marta. ─ Puszczą nas teraz do Toronto?
─ Polecimy, polecimy ─ siedząca obok niej Róża, przytuliła siostrę. ─ Uznają to za wypadek, towarzyskie nieporozumienie na balu, zobaczysz. Bez wielkich konsekwencji.

 

Julia wyszła przed knajpę. Świeże powietrze orzeźwiło ją. Drobne płateczki śniegu osiadały na peruce pięknej wenecjanki. Chciało jej się śmiać i zarazem płakać.

 

Kiwnęła na przejeżdżającą akurat taksówkę i podała kierowcy swój domowy adres.

 

Młody, ciemnoskóry taksówkarz obejrzał Julię od stóp do głów i cmoknął: ─ Wow, beautyfoul lady, dobra zabawa?
─ Bardzo dobra ─ potwierdziła przez zęby, aczkolwiek uśmiechając się do jego oczu w lusterku.

 

Wejściowa furtka do ogrodu była otwarta, w kuchni i saloniku paliło się światło. Jeszcze jedna niespodzianka dzisiejszego wieczoru ─ pomyślała wchodząc do domu.

 

Adam stał przy kredensie i robił sobie drinka.
─ Szybko się skończyło ─ stwierdził rozsiadając się na kanapie.
─ Nic się nie skończyło, poszłam sobie ─ odpowiedziała mężowi, zaczynając się rozbierać... Peruka, maska, sukienka... stała już w samym gorseciku na fiszbinach, pasku z majtkami i podwiązkami do koronkowych pończoch, gdy jej wzrok padł na obraz oparty o kredens. Usiadła... i po raz kolejny podziwiała temperę z zamaszystym u dołu podpisem: Marta Zaranka, a potem spojrzała na męża, który uśmiechał się do niej triumfująco i zarazem uwodząco.
─ Myślałaś, że nie wiem? Znalazłem ten skarb kiedyś..., w naszej piwnicy..., w największej szufladzie komody cioci Adeli...
─ No i? ─ Julia przełknęła głośno ślinę.
Adam dokończył swojego drinka i wstał przeciągając się: ─ wiesz... Emily ma coś w sobie, to fakt, ale ty moja droga, jesteś coraz bardziej sexy ─ i roześmiał się. ─ Gdy już wyjadą do tego Toronto, powiesimy go sobie w salonie... I nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli spotkam się od czasu do czasu z panną Emilką, prawda? ─ zapytał obejmując żonę.

 

[1] Potrzebuję karetkę pogotowia (ang.)

 

 

* Opowiadanie zawarte w tomiku „Opowiadania I Felietony" autorstwa Anny Strzelec, Tomasza Ryczaj-Głogowskiego (Wydawnictwo e-bookowo, Wydanie I 2013)

 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial