Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Morderstwo Doskonałe

Andrzej F. Paczkowski

 

Morderstwo Doskonałe

 

Moją zamordowaną żonę znalazł sąsiad w naszym mieszkaniu. Jak wynikało z jego wypowiedzi, drzwi były uchylone przez conajmniej godzinę, co nie było normalne, ponieważ akurat ona zawsze je zamykała, nawet jemu przed nosem. Według niego nie wpuszczała nikogo do domu, była cicha i przemykała pod ścianami domu niczym cień. Właściwie nikt jej nie znał, wiadomo było jedynie tyle, iż namiętnie słuchała muzyki oraz że raz w miesiącu odwiedzała ją matka. Nasza rodzina nie była tu dosyć znana, ponieważ wprowadziliśmy się do kamienicy przy ulicy Elektoralnej dwa lata temu i nikt nas właściwie dobrze nie poznał. Na klatce schodowej, na podwórzu, w sklepie, czy gdziekolwiek, gdzie można było żonę czasami spotkać, pośpiesznie odwracała twarz, udając, że nikogo nie widzi, nie poznaje, lub, co było bardziej prawdopodobne, nie chciała zuważać. Według świadków również w naszym domu nigdy nie dochodziło do sprzeczek, sąsiadów nie budziła głośna muzyka, krzyki czy jakiekolwiek podejrzane odgłosy. Nie odwiedzali nas żadni przyjaciele. Ja nieustannie pracowałem, byłem policjantem, często brałem dodatkowe zmiany i kiedy przychodziłem do domu, to przeważnie w późnych nocnych godzinach, kiedy wszyscy sąsiedzi już spali. Ale jak się okazało, jeden sąsiad, pan Gienek, nie spał, ponieważ cierpiał w swym starczym wieku na bezsenność i często przesiadywał w oknie, obserwując co się dzieje za oknem. Na pana Gienka można było liczyć, bo kiedy tylko coś się wydarzyło, od razu kierowano się do niego. Pan Gienek wiedział. Widział. Obserwował.

 

Tego dnia jednak nie dojrzał niczego szczególnego oprócz uchylonych drzwi, które sąsiadowały z jego drzwiami. Z judasza więc nas obserwował kiedy tylko się dało. Tego dnia również stał ze wzrokiem utkwionym w malutkim okienku swych drzwi a kiedy zauważył otwarte drzwi, których nikt nie zamykał, po prawie godzinie opuścił swoje mieszkanie i podszedł do nich wolno robiąc cztery kroki. Najpierw nachylił się i nasłuchiwał. Cisza. Przybliżył się o krok i znów nastawił ucha. Nic. Kolejny krok a wtedy znalazł się już dokładnie uchem przy otwartej szparce drzwi, więc przybliżył się na tyle, by jego ucho mogło znaleźć się dokładnie w miejscu uchylenia. Teraz wiedział, że tylko na początku wydało mu się, iż w domu panuje zupełna cisza, bo kiedy wsłuchał się dokładniej, doszła go ze środka cicha muzyka Wiery Gran. Tak, to z pewnością była Wiera Gran, tylko ona potrafiła śpiewać takim głosem i przecież tutaj wszyscy starzy, tacy jak pan Gienek, pamiętali dokładnie panią Wierę, ponieważ mieszkała na tej samej ulicy. Ale było to dawno temu, przed wojną. Może zbyt wiele się o tym nie mówiło, ale pamięć na tej ulicy przetrwała o niej do dziś. Ale żeby ci młodzi też jej słuchali? Przecież ona należała do zupełnie innego pokolenia...

 

Pan Gienek zapukał ostrożnie do drzwi a kiedy nie doczekał się odpowiedzi pchnął je lekko. Natychmiast, bez skrzypienia, otworzyły się szerzej. Odczekał chwilę nie bardzo wiedząc co robić a następnie wszedł do środka.
– Halo? Jest tu ktoś? – zawołał, ale znowu nie doczekawszy się odpowiedzi, postąpił parę kroków dalej, już znacznie śmielej. Przecież mogło się zdarzyć cokolwiek, może zapomnieli zamknąć drzwi? To należało sprawdzić. Niebezpiecznie było tak zostawiać otwarte a jak każdy wie, młodzi byli, to pewnie i nierozgarnięci! Takie czasy!

 

Przeszedł przez pięciometrowej długości przedpokój i doszedł do pokoju z którego cicho sączyła się muzyka. Tam ją znalazł. Leżała na ziemi zalana w krwi, która prawdopodobnie, jak od razu zauważył jego bystry wzrok, wylewała się z głowy.

 

Z początku pomyślał, że nieszczęśliwie upadła, jednak kiedy przyjrzał się jej bliżej zauważył porwane ubranie i porozrzucane książki na ziemi... wtedy doszło do niego co to oznacza, więc najpierw go sparaliżowało a następnie poczuł się jakby chwilowy lód, którym był skuty stopniał, szybko otoczył się na pięcie i człapiąc na tyle, na ile pozwalał mu wiek, pobiegł do swojego mieszkania. Tam zadzwonił na policję. W tym czasie akurat byłem na służbie, więc kiedy dowiedziałem się, że na mojej ulicy znaleziono martwą kobietę, pojechałem wezwany do przypadku wraz ze swoim partnerem.
– Stary, to chyba twój blok? – zapytał partner.
– Masz rację, mój – odpowiedziałem tylko.

 

Spojrzeliśmy na siebie i skinęliśmy głowami.

 

Podjechaliśmy pod blok, gdzie czekało już zbiorowisko ludzi, co mnie nie zdziwiło, ponieważ jakimś dziwnym sposobem ludzie zawsze dowiadywali się o wszystkim niezwykle prędko.
– Wchodzimy? – zapytał znowu Krzyś, kiedy stanęliśmy przed drzwiami, które bardzo dobrze znałem.
– Wchodzimy – odpowiedziałem tylko, przełknąłem ślinę a potem zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie. Miałem ochotę stąd zwiać jak najdalej. Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę, jaki widok czekał mnie za tymi drzwiami.
– Może poczekasz tutaj? – kolejne niepewne pytanie.
– Nie, muszę wiedzieć, co się stało. W końcu jestem w pracy – odpowiedziałem i wszedłem do środka.

 

W połowie drogi zatrzymałem się jednak. Krzychu stanął naprzeciwko mnie, w przedpokoju było ciemno. Nasze twarze były więc ukryte w cieniu. Patrzyliśmy na siebie. On kolejny raz skinął głową dodając mi otuchy.
– Dasz radę!
– Jasne...

 

Leżała tam we wcześniej opisanym stanie. Widzieć to wszystko okazało się dla mnie szokiem. Zrobiło mi się źle, musiałem pobiec do ubikacji i tam opróżnić żołądek. Wyszedłem po chwili, Krzyś rozmawiał z kimś przez telefon. Był równie blady na twarzy jak ja.
– Nie dam rady... – powiedziałem.
– Już to załatwiłem. Jadą posiłki, nie będziesz się sprawą zajmował.

 

W tym samym czasie do środka zaczęli wchodzić policjanci i kolejni ludzie należący do sztabu zajmującego się zabójstwami. Ale nie widziałem już nic, oczy zalał mi pot, serce waliło jak szalone i nagle poczułem że muszę usiąść. Siedziałem tak przez chwilę i oddychałem urywanie. Podszedł Krzyś, chwycił mnie pod rękę i pociągnął w górę.
– Chodź, zaprowadzę cię do swojego domu. Nic tu po nas. Wszystkim się już zajmują.
– Powinienem tu zostać... jestem w pracy.
– Wszystko załatwione, masz wolne, ja też. Dotrzymam ci towarzystwa.

 

Nikt nas nie zatrzymywał. Pojechaliśmy do jego domu. Wziąłem zimny prysznic. Krzyś przygotował jedzenie ale nie byłem zdolny przełknąć nawet kawałka. Nie chciałem nic mówić, siedziałem tylko i patrzyłem na niego nieobecnym wzrokiem.
– Stary, jakoś to będzie... – powiedział nieporadnie. – Damy radę.
Jakoś to będzie... tak...

 

Moja żona została zamordowana, a ja tego dnia zostałem wdowcem. Nikt z okolicy nie rozumiał co się właściwie stało. Nie było sprawcy, nie było motywu. Warszawa natychmiast zawrzała od plotek, gazety dosłownie kipiały żądzą sensacji. Raz oskarżali mnie, raz znowu sąsiada, potem wymyślano i wynajdywano dziesiątki innych sposobów. Zostałem przesłuchany. O podanej godzinie, kiedy do tego doszło, byłem na służbie ze swym partnerem. Zostaliśmy wezwani do bójki pijanych młodzików, którzy nie wiedzieli nawet co się dzieje, więc miałem stuprocentowe alibi. Po prostu nie mogłem tego zrobić.

 

Było to zabójstwo z premedytacją, jak stwierdzono, które nastąpiło o ósmej rano i nie zostało nigdy zakończone, ponieważ w mieszkaniu nie znaleziono żadnych odcisków palców, żadnych włosów ani narzędzia zbrodni. Jakby zabójca przyszedł z nikąd i rozpłynął się w powietrzu.

 

Przez kolejne dni żyłem jak otępiały. Do mieszkania nie wróciłem, do pracy nie chodziłem, rodziny nie miałem a jej matki i ojca nie chciałem widzieć, odmawiałem z nimi spotkania...

 

Odwiedzali mnie koledzy z pracy. Ale często nie otwierałem im nawet drzwi, nie mając ochoty na ich towarzystwo. Zaczytałem się w powieściach Agathy Christie, z żoną zawsze na wyścigi czytaliśmy jej powieści, często się zdarzało, że nawet parę razy te same. Teraz chciałem mieć przynajmniej namiastkę przeszłości...

 

Kiedy wychodziłem od razu naskakiwał na mnie jakiś zaczajony paparazzi i moje zdjęcia pojawiały się w kolejnych szmatławcach tego samego dnia lub następnego ranka.

 

Odbył się głośny pogrzeb. Żona została pochowana na cmentarzu. Jej matka głośno płakała a ja stałem jak zaczarowany, przypominając figurę woskową w jednym z muzeów. Mój teściu wraz ze sztabem policjantów za plecami ocierał łzy. Był to skurczybyk jakich mało, który nigdy nie płakał. Dziś sytuacja wyglądała inaczej.

 

Po pogrzebie zamknąłem się w sobie. Często płakałem i miewałem koszmarne sny...

 

Zastanawiałem się nad życiem, jakie jest kruche i delikatne i jeszcze głębiej analizowałem chęć bronienia siebie, swojego życia, zachowania w danej sytuacji. Wiedziałem teraz, że człowiek dla bezpieczeństwa zrobi wszystko. W każdym rodził się wilk, gdy zza rogu wychylała się obawa o dobre jutro, o przyszłość...

 

Upływały tygodnie.

 

Z pomocą Krzysia sprzedałem mieszkanie i zamieszkałem w jednej z tańszych noclegowni. Wróciłem też do pracy, jednak nie byłem zdolny do wykonywania swoich obowiązków, ponieważ nadal nie otrząsnąłem się z tego całego wydarzenia.

 

Mój partner dał wypowiedzenie w pracy, tłumacząć się tym, iż poznał dziewczynę z Wrocławia, więc wyprowadza się do niej.

 

Na rządanie szefa dwiedziłem psychiatrę, dostałem jakieś proszki, które wylądowały od razu w koszu. Nie zamierzałem ich brać, przecież nie byłem wariatem.

 

Po miesiącu od wyjazdu Krzycha, zostałem wylany z pracy za pijaństwo.

 

Minęło pół roku od tamtego wydarzenia. Wszystko ucichło, prasa znalazła sobie kolejnych kozłów ofiarnych. O mnie zapomniano.

 

Nastał czas niecierpliwego czekania.

 

Dokładnie o ósmej rano zadzwonił telefon.
– Witaj – powiedział znajomy głos do słuchawki.
– Cześć... – powiedziałem wyraźnie podniecony. Nagle coś zaczęło się we mnie budzić. Pojawiło się we mnie uczucie... wiosny. A więc nastał czas przebudzenia.
– Jak się masz?
– Jest dobrze. Ale mogło być lepiej...
– Będzie lepiej – zabrzmiał pewny głos po drugiej stronie.
– A więc? – przełknąłem ślinę.
– Jesteś gotowy?
– Od sześciu miesięcy...
– Jutro o ósmej. Tak jak było ugadane.

 

W słuchawce zabrzmiała cisza. Odłożyłem telefon. Położyłem się, opierając głowę o poduszkę. Na stole leżała książka Agathy Christie. Popatrzyłem na nią i uśmiechnąłem się. Jedziemy na tym samym wózku, Agata... z tym, że ja piszę życie, ty pisałaś książki.
Nie przespałem nocy, byłem zbyt podniecony.

 

O szóstej zaparzyłem kawę, wypiłem ze smakiem, potem jeszcze jedną. Byłem spakowany i gotowy do drogi.

 

O siódmej opuściłem hotel, wczoraj uregulowałem należności. Nic mnie nie zatrzymywało. W plecaku oprócz papierów nie miałem nic więcej, ubranie zabrałem tylko to co nosiłem na sobie. Resztę zostawiłem w szafie w hotelu.

 

Przeszedłem na umówione miejsce spotkania. Odczekałem dziesięć minut a potem patrzyłem jak podjeżdża czarne BMW z przyciemnianymi szybami. Otworzyły się drzwi. Wsiadłem bez wahania.

 

Kiedy wyjechaliśmy z miasta, usłyszałem cichy głos:
– Jak się czujesz?
Odwróciłem głowę w stronę kierowcy.
– Wolno... – odpowiedziałem.

 

Krzysztof uśmiechnął się do mnie i poklepał po ręce, ktorą trzymałem na swojej nodze.
– Załatwiłeś wszystko? – zapytałem z odrobiną niepewności w głosie.
– Wszystko gotowe. Paszporty, pieniądze, bilety...
– A więc od jutra zaczynamy wszystko od nowa?
– Tak. Od nowa.

 

Wreszcie się uśmiechnąłem. Dopiero teraz rozsiadłem się wygodniej na siedzeniu i odetchnąłem. Całe sześć miesięcy nagle zniknęło. Teraz nie musiałem udawać, teraz mogłem się śmiać.
– Udało się.
– Nie było innego wyjścia.

 

Sześć miesięcy temu moja żona nakryła mnie z Krzysiem. Zrobiła mi straszną awanturę, zagroziła, że o wszystkim doniesie w pracy, że mnie zniszczy i że nigdy nie da mi żyć, ponieważ jestem potworem. Powiedziała, że Krzysia zrówna z ziemią i postara się aby już nigdy więcej nie znalazł normalnej pracy. Miał zostać napiętnowany. Tej nocy doszło pomiędzy nami do ostrej wymiany zdań. Poczułem jak bardzo ona mnie nienawidzi. Problem był w tym, że kochałem Krzysia bardziej niż ją. Nie mogłem pozwolić na to by zniszczyła nasze kariery, życie i naszą miłość. Zadzwoniłem do niego tej samej nocy i opowiedziałem o wszystkim. Po godzinie mieliśmy już opracowany plan. Wiedzieliśmy, że pan Gienek nieustannie przesiaduje w oknie, że widzi doskonale na wejście do bloku. A więc jak każde rano, o szóstej wyszedłem do pracy, wcześniej otworzyłem drzwi do piwnicy i zostawiłem mu klucze od mieszkania. Kiwnąłem głową panu Gienkowi w oknie, by mnie zauważył, gdy odchodziłem i ruszyłem dalej. Tymczasem Krzyś przedostawszy się drugą klatką schodową do piwnicy, przedostał się do naszego bloku. Budownictwo, dzięki Bogu, było stare, a piwnice połączone ze sobą. Gdy otworzyłem drzwi, odczekał jakąś godzinę i przemknął się na górę do naszego mieszkania. Drzwi były otwarte, żona słuchając muzyki właśnie wybierała się do pracy. On wszedł do pokoju i bez czekania, tak, że nawet nie zauważyła, uderzył ją ciężkim kowadłem znalezionym w piwnicy w głowę i aby zmylić policję, porwał na niej ubranie, rozrzucił książki i wyszedł spokojnie, nie zamykając drzwi. Zszedł do piwnicy, przez nikogo nie widziany i wyszedł z drugiej klatki, wskakując do zaparkowanego wcześniej samochodu. Kowadło wyrzuciliśmy do rzeki. A potem wróciliśmy do pracy. Z pijanymi młodzikami nie było problemu. Na każdym rogu można było znaleźć awanturujących się ludzi. Więc postaraliśmy się aby sytuacja wyglądała na trochę bardziej poważną niż była.

 

Wszyscy uważali, że jesteśmy takim doskonałym małżeństwem, ale nikt tak naprawdę nie wiedział jakie piekło czasami miewaliśmy w domu, do jakich cichych awantur dochodziło, tylko dlatego by nie słyszeli sąsiedzi. Moja żona była kobietą podstępną i złą, we wszystkim doszukiwała się błędów a szczególną radość miała w momencie, gdy mogła mi dopiec do żywego, co jej się dosyć często udawało. Poniżała mnie i upokarzała jeżeli chodzi o sypialnię. Ale dzielnie znosiłem to przez dwa długie lata, zanim nie odkryła mojego romansu z Krzysiem. Zawsze miała długi język i byłem pewien, że mi tego nie popuści. W zupełności zgadzałem się ze starodawnym powiedzeniem, że kobiety to narzędzia szatana. Nie umiejąc się pilnować, mielą jezykami na wszystkie strony i nigdy ale to nigdy nie potrafią zatrzymać tajemnicy dla siebie.

 

Jej ojciec był komisarzem policji. Miał na mnie baczenie, więc jeżeli córka powiedziałaby mu co w trawie piszczy Krzyś zostałby wylany, ja zaś... no cóż, jak widać mnie się nic nie stało.

 

Musieliśmy jakoś zabezpieczyć naszą przyszłość, nie mogliśmy pozwolić by ona zniszczyła nam życie, a wiedziałem że była do tego zdolna, doskonale znałem historię jej byłego faceta... Tatuś potrafił załatwić wszystko.

 

A więc oto jechaliśmy w czarnym samochodzie przed siebie, oboje zadowoleni z dobrze przeprowadzonego planu. Dlaczego? Bo udało nam się dokonać morderstwa doskonałego i nikt się nawet nie domyślił.

 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial