Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Nie Mam Dziś Czasu – Umieram

Andrzej F. Paczkowski

 

Nie Mam Dziś Czasu – Umieram

 

Wczoraj spotkałem Tajfuna przyglądającego się ulicom miasta. Zapatrzony przed siebie siedział we wlokącym się powoli tramwaju. Tego dnia padał deszcz, prawdziwa ulewa. Drogi zamieniły się w rzeki i aż dziw brał, że kierowca tak pewnie prowadził połączone ze sobą, wypełnione po brzegi wozy po niewidocznej właściwie drodze. Po szybach spływały strumienie deszczu, zmieniając trochę widoczność za oknem, ale przecież nikt nie potrzebował dziś widzieć nic, ponieważ nikt i tak nie wiedział co znajduje się za oknami tramwaju. Wzdłuż drogi rozciągał się mur cmentarza, wokół którego walały się dziesiątki trupów, którymi nikt się nie przejmował, ponieważ nikt z obecnych ich nie widział.

 

Pisał się rok dwa tysiące osiemset dwudziesty. Świat, zdawało się, zatrzymał się w rozwoju. Przeludnienie stało się widoczne gołym okiem. Zakaz rodzenia dzieci od lat nękał ludzi, którzy masowo poddawali się sterylizacji. Każdy kto nie przestrzegał w tym przypadku prawa, był surowo karany i przymusowo wysyłany na Pluton, gdzie wysiedleńcy i pierwsi kolonizatorzy, nie nadający się do życia na Ziemi, byli tam wysyłani w celu zasiedlania. Wszyscy bali się Plutona, każdego dnia docierały do nas mrożące krew w żyłach informacje o krwawych walkach wybuchających między żyjącymi tam osiedleńcami oraz o tajemniczych najeźdźcach z Ciemności, atakujących ich dniem i nocą. Pluton nie był dla ludzi dobrą planetą.

 

Zakaz rodzenia dzieci nie był jednak w moim świecie najważniejszym zakazem. Może teraz, kiedy wam o tym powiem, pomyślicie, że to niemożliwe, jednak sytuacja tu przedstawiona to nic innego jak czysta prawda. Surowe prawo naszej Ziemi zakazywało ludziom umierać. Każdy kto umarł i nie otrzymał na to pozwolenia, zostawał przez społeczeństwo „zapominany". Ludzie po prostu przestawali widzieć ciało, pozostawione przez duszę i leżące nieruchomo gdziekolwiek tylko się spojrzało.

 

Ludzie żyli długo. Najsilniejsi dożywali się dwustu lat czy więcej i nadal wyglądali przy tym młodo. Jednak byli to tylko najbogatsi ludzie planety, którzy mogli sobie pozwolić na zakup najdroższych medykamentów. Milionerzy, którzy do największych pieniędzy doszli zakładając nowe cmentarze, wymieniali części swoich ciał za nowe, właściwie, przyznając prawdę, byli już na pół robotami. To właśnie oni tworzyli prawo. Biedni dożywali stu lat, ale umierając wyglądali jakby byli starsi od bogatych ludzi o wiele setek lat.

 

Żyliśmy w świecie nie przypominającym już dawnej Ziemi. Prawdziwy Stary Świat był szary i zniszczony, ten nowy, wirtualny, był jednym wielkim oszustwem, jednak ludzie pokochali go. Pragnęli się oszukwiać, kłamać sobie prosto w twarz, wierzyć w coś, czego nie było. Z czasem świat się pogrążył. Ludzie przestali ze sobą komunikować, nie potrafili liczyć i pisać, ponieważ to wszystko robiły za nich komputery, rządzące teraz światem. W swoich pokojach człowiek nie posiadał oprócz łóżka żadnego przedmiotu, ponieważ znajdował się w świecie ogłupienia. Brudne ściany za sprawą komputerów przybierały piękne barwy, ich dom był jedną wielką iluzją. Żyliśmy w swiecie ułudy. Ale ludziom to odpowiadało. Ludzie zawsze tacy byli: lubili się okłamywać, dlatego teraz otaczała nas fatamorgana w której wszyscy czuli się dobrze.

 

Oczywiście wiedziałem, że Tajfun nie widzi tego wszystkiego co widziałem ja. Ja należałem do zupełnie innej kategorii ludzi, ja nie byłem zaszczepiony, mój mózg działał więc prawidłowo i widział wokół całe panoszące się zło.

 

Tajfun należał do pokolenia dzieci szczepionych jeszcze przed narodzeniem. Wszczepiano im specjalne chipy, dzięki którym ich mózgi były kierowane przez sieć komputerów. Jego oczy widziały świat w dobrych barwach. I kiedy czasem zdarzało się, że niechcąco zachaczyłby nogą o martwe ciało leżące na chodniku, nie zauważyłby go, ponieważ jego oczy zmieniały martwego w zwykłe przeszkody leżące na ziemi, jak kamienie, gruz, konary czy zwykłe dziury, które należało ominąć.

 

Moja matka była Matką. Wszystkie Matki rządziły Nowym Światem i to one pociągały za sznurki, one ulepiały świat według siebie, władając całą siecią komputerów na ziemi. Ojcowie ginęli zaraz po odbytym stosunku, kiedy stwierdzano że Matka zaszła w ciążę. Wysyłano ich na Planetę Cienia, gdzie ginął po nich ślad. Matki chroniły swoje dzieci, rodziły zawsze tylko jedno, a następnie przeznaczały je Bóstwu. I ja miałem zostać przeznaczony...

 

Ludzie, aczkowliek nie wszyscy, łączyli się z robotami tak bardzo przypominających ludzi, że aż trudno było ich rozpoznać. Roboty byli ich najlepszymi przyjaciółmi, doskonałymi kochankami, czytali im, dbali o nich i rządzili nimi, choć ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy. Ludzie zamienili się w marionetki, ale również to im odpowiadało. Jak dobrze było robić to, co ci kazano i nie musieć myśleć o niepotrzebych rzeczach. Wszystko za nich załatwiały roboty.

 

Tyle o moim świecie. Teraz wrócę do Tajfuna, ponieważ to o nim raczyłem tu wspomnieć przed końcem. Siedział z głową opartą o szybę i patrzył przed siebie. Tramwaj w którym siedział (tramwaje jeździły od setek lat by biednym przypominać o Starym Świecie) zatrzymał się na przystanku i chłopak wysiadł. Ja poszedłem za nim. Przyglądałem mu się od dawna, zaprzyjaźniłem się z nim, choć nie powinienem, pochodziliśmy z różnych sfer, gdzie granice były nie do pokonania. Moja matka nie mogła dowiedzieć się, że spotykam się ze zwykłymi ludźmi, gdyby się tego dowiedziała, pogardzałaby mną do końca życia. Odsunęłaby się ode mnie na zawsze.

 

Tymczasem Tajfun dopiero teraz zauważył mnie a jego twarz diametralnie się zmieniła. Uśmiechnął się, w jego oczach pojawił się blask.
– Witaj! – powiedział. – Długo się nie widzieliśmy. Nie odzywałeś się...
– Nie mogłem. Wiesz, że nie jest mi łatwo spotykać się z tobą...
– Wiem, dlatego cieszę się, że właśnie dziś cię widzę.
– Masz urodziny, nie mogłem nie przyjść, kiedy już zostałem zaproszony.

 

Była to prawda, Tajfun, którego matka była białą kobietą nieznanego pochodzenia a ojciec Japończykiem, dziasiaj obchodził swoje osiemdziesiąte urodziny. Jego rodzice dawno już nie żyli, oboje popełnili błąd sprowadzenia na świat kolejnego potomka i wraz z nim zostali usunięci z Ziemi. Wysłano ich na Planetę Cienia...

 

W domu Tajfuna dziś odbywało się rzadkie w tym świecie spotkanie. Ja i jego dwóch znajomych, zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie urodzinowe. W tym świecie ludzie nie mieli przyjaciół, jednak Tajfun miał to szczęście i żył, jak kiedyś setki lat temu żyli ludzie: w przyjaźni z innymi osobnikami tego samego rodzaju.

 

Wchodząc do klatki schodowej mój kolega wyciągnął pocztę ze skrzynki i windą wjechaliśmy na sto pięćdziesiąte piętro wysokiej budowy. W dzisiejszych czasach już nie było rodzinnych domków a jedynie ogromne, ginące w chmurach wieżowce, często połączone ze sobą i tworzące w górze sieć labiryntów, w ten sposób zdołano pomieścić wszystkich ludzi. Pokój Tajfuna znajdował się doładnie na poziomie chmur, które przepływały obok jego okna. Żył w chmurach. Dosłownie.

 

Goście mieli przyjść za dwie godziny, więc mieliśmy jeszcze czas. Wiedziałem na co, przecież od lat spotykam się z Tajfunem i razem oddawaliśmy się naszej tajemnicy. Przez moment popatrzyłem mu w oczy i zadrżałem: zobaczyłem w nich smutek. Wiedziałem, że był szczęśliwy ze spotkania ze mną, ale ten smutek migoczący w jego oczach nosił w sobie od urodzenia. Było mi go żal, tak bardzo chciałbym mu pomóc, ale nie potrafiłem.

 

Kiedy pewnego dnia wspomniałem Matce o Tajfunie, zamieniła się w furię i zakazała mi się z nim spotykać.
– Nie możesz kalać naszej krwi przyjaźnią z człowiekiem!
– Ja również jestem człowiekiem! – odpowiedziałem na to ze złością.
– Ty nie jesteś człowiekiem! Zostałeś zrodzony z ludzkiego ojca, ale ja jestem Matką! Tworzę ład tego świata, jestem bogiem!

 

Wiedziałem, że mówi prawdę i płakałem, ponieważ chciałem być człowiekiem. Tylko Tajfun potrafił dać mi swoją przyjaźń, tylko on posiadał w swych oczach odbicie dawnej świetności człowieka, który teraz został złamany i zdeptany. Człowiek już nie miał godności. Człowiek był nikim. A ja chciałem być człowiekiem, ponieważ wierzyłem, że bijące w ich ciałach serca, są zdolne do wielkich poświęceń. To Tajfun przecież uratował mi życie, gdy już nie miałem nadziei. Nie chciałem być ofiarowany bóstwu, choć wszyscy zrodzeni z Matek się na to godzili, ja do nich nie należałem. Dlatego tak bardzo chciałem się stać człowiekiem.

 

Tymczasem zasiedliśmy w pokoju a Tajfun nacisnął przycisk swojego pilota. Okno zaciemniło się, zapadł mrok a w pokoju nagle zajaśniała mała kropelka światła, która po chwili rozrosła się do wielkich rozmiarów i nagle oto przed nami siedział człowiek na drewnianym krześle z książką na ręku. Hologram Bolesława Prusa. Był to prezent jaki otrzymał ode mnie Tajfun za uratowanie mi życia. Tamtego dnia bowiem utracił swój najcenniejszy skarb: starą i okropnie zniszczoną książkę tego właśnie autora. Książki w naszym świecie zanikły, dotarcie do jakiejś graniczyło niemalże z cudem.
– Była to jedyna rzecz, która pozostała mi po rodzicach – wyszeptał Tajfun, patrząc jak książka spada w dół i znika.

 

Teraz zaś Bolesław Prus siedział przed nami i czytał kolejny rozdział swojej powieści a my zasłuchani siedzieliśmy w ciszy, rozkoszując się jego głosem.

 

Kiedy autor skończył czytać, wyłączyliśmy hologram i w pokoju znowu pojawiło się przytłumione światło.
– Mam dla ciebie prezent – powiedziałem i wręczyłem mu zapakowany podarunek.

 

Tajfun pełen zapału rozerwał papier a kiedy zobaczył co znajduje się w środku, w jego oczach pojawiły się łzy.
– Jak... – chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił.
– Zabrało mi to wiele czasu, ale jak wiesz, dla takich jak ja nie ma rzeczy niemożliwych.
– Dziękuję...

 

Cieszyłem się z jego radości. Co prawda nie była to ta sama książka Prusa, która wtedy wypadła z jego rąk, ale jednak i ta była prawdziwą książką z pradawnych czasów.

 

Tajfun objął mnie i złożył na moim policzku pocałunek. Był mi wdzięczny, czułem to. Wiedziałem, że spełniłem jego wielkie marzenie, od lat pragnął mieć książkę w domu. Umiał czytać a nasz nowy świat został tak skonstruowany, że literatura poprzez zakazy zupełnie zniknęła z Internetu i ze Świata.

 

Po chwili, znowu za pomocą paru przycisków pokój zupełnie się zmienił, zalały go barwy, ściany błyszczaly, na stole pojawiło się jedzenie. Za chwilę przyjdą jego przyjaciele. Ale wtedy coś się wydarzyło. Tajfun zauważył pocztę przyniesioną do domu. W oczy rzuciła mu się jedna czarna koperta. Podszedł do niej jak zaczarowany i rozerwał ją jednym ruchem. Po chwili jego oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia i radości. Otoczył kartkę i zobaczyłem na niej plan cmentarza z miejscem zaznaczonym czerwonym krzyżykiem.
– Przydzielono mi miejsce na cmentarzu – wyszeptał a potem krzyknął z radości.
– Nie możesz... – pobladłem na twarzy.
– Przepraszam cię – powiedział – ale musimy się pożegnać. Dziś umieram.

 

Nie chciałem w to wierzyć. Rozumiałem, że każdy z nas odejdzie z tego świata, ja również zostanę za jakiś czas ofiarowany, ponieważ narodziłem się z Matki i byłem męskim osobnikiem a ci nie mieli w życiu innej drogi.

 

Wiedziałem, że sytuacja w dzisiejszym świecie była ciężka, jeżeli chodzi o miejsce pochówku. Ludzie masowo umierali nie mając możliwości godnego spoczęcia w ziemi, zaś krematoria zostały setki lat temu zakazane przez prawo. Na miejsce na cmentarzu ludzie czekali dziesiątki lat i często zdarzało się, że się nawet nie doczekali. Ludzie nie wierzyli w Boga, ale jakiś strach przed pozostawieniem ciała po śmierci pozostawał zakodowany w ich umysłach i nie udało się tego zmienić. W urzędach składano wnioski o wydanie miejsca już w dniu urodzenia dziecka. Szczęście uśmiechało się tylko do wybranych. Lub bogatych.

 

Tajfun już stał w drzwiach i z dwoma rzeczami w rękach: z książką którą mu dałem i z malutką buteleczką. Nie było dla mnie tajemnicy co zawierała owa butelka.

 

Kiedy zjechaliśmy windą na dół, okazało się, że właśnie nadchodzą jego przyjaciele. Uśmiechali się i coraz bardziej zbliżali, ale Tajfun już biegł w zupełnie innym kierunku.
– Hej! Dokąd biegniesz? Wracaj! Co się dzieje?
– Nie mam dziś czasu! – krzyknął w odpowiedzi Tajfun. – Umieram!

 

Dwójka ludzi zatrzymała się, od razu zrozumieli o co chodzi. Na ich twarzach pojawiły się uczucia niedowierzania i radości. Każdy z nich chciałby być na miejscu mojego przyjaciela. Ludzie byli zmęczeni życiem. Pragnęli umrzeć i doczekać się godnego pochówku.

 

Tymczasem Tajfun nakazał mi wracać, podziękował za przyjaźń i życzył wszystkiego dobrego. Powiedzial też, że mnie nigdy nie zapomni. Biegł dalej przed siebie i zniknął gdzieś w tłumie ludzi.

 

Poszedłem za nim spokojnie. Nadal wierzyłem, że to się nie stanie, że nic z tego nie będzie. Wszędzie tłumy ludzi, jeździły stare tramwaje, przypominające gąsienice, statki latały w drogach wyznaczonych nad moją głową, wokół ruch i szum. Ja jakbym tego nie słyszał. Wreszcie dotarłem do wejścia na cmentarz, potrafiłem dokładnie odtworzyć miejsce gdzie miał spocząć mój przyjaciel. Kiedy się już tam zbliżyłem zobaczyłem leżącego na ziemi przed grobem przyjaciela. Oddychał ciężko, książka i pusty flakonik leżały obok. Dziura w której miał zostać pochowany okazała się zakopana przed paroma minutami, spoczęło w niej jakieś inne ciało.
– Spóźniłem się – wyjąkał blady na twarzy Tajfun i podał mi list na którym widniała godzina jego pochówku. Spoźnił się o całe dwadzieścia minut, zbyt późno otworzył wiadomość. Teraz już ktoś inny zajął jego miejsce a on umierał na moich oczach.
– Spóźniłem się – powiedział a z jego oczu trysnęły łzy. Potem umarł na moich rękach.

 

Zabrałem go do Matki. Nie pozwoliła mi wejść z ciałem człowieka do środka. Nakazała natychmiast to wyrzucić i pójść się oczyścić. Patrzyłem na coraz bardziej ciążące mi na rękach ciało i nie potrafiłem jakoś porzucić go na pastwę losu. Poszedłem do jedynego miejsca gdzie to wszystko się zaczęło. Na Most Biednych, gdzie tamtego dnia zamierzałem skoczyć i zakończyć swoje życie. Tam, gdzie on mnie uratował. Wszedłem na barierkę i nie zastanawiając się, z Tajfunem na rękach skoczyłem w ciemność. Gdzieś w oddali rozległ się krzyk Matki. A ja wreszcie poczułem się wolny.

 

Kiedy ocknąłem się na dole, dokładnie pod mostem, zdziwiłem się, że jeszcze żyję. Nastał już kolejny dzień. Ciało przyjaciela leżało tuż obok. Resztkami sił wyciągnąłem telefon i nagrałem swoje ostatnie słowa. Zczynały się tak:
„Wczoraj spotkałem Tajfuna przyglądającego się ulicom miasta..."

 

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial