Szukając Alaski
Jane Rachel
Miles Halter nie ma przyjaciół, ale dla niego to nie problem, chociaż jego rodzice mają inne zdanie. Po wakacjach zaczyna kolejny rok szkolny w nudnej szkole z internatem. Gdzieś w głębi duszy ma nadzieję, że jednak znajdzie kolegów – i tak też się dzieje. Poznaje Pułkownika, Takumiego, Larę oraz boską, cudowną, zabawną i seksowną Alaskę Young, która wywraca jego życie do góry nogami. Cała czwórka zostaje wciągnięta do świata Alaski, który jest jedną wielką zagadką, a jednocześnie labiryntem cierpienia dziewczyny. Poszukiwane przez Milesa Wielkie Być Może przy Alasce wydaje się coraz bliżej, ale nim będzie gotowy, aby poznać prawdę musi znaleźć odpowiedź na pytania: czym jest miłość, która wywraca świat do góry nogami? Czym jest przyjaźń, której doświadcza się na całe życie?
„Gdy przestawałeś pragnąć, aby coś nie uległo rozpadowi, przestawałeś cierpieć, kiedy to się działo."
Johna Greena chyba nie trzeba przedstawiać. Autor bestsellerowych historii o nastolatkach w Gwiazd naszych wina oraz Papierowych miastach wkracza do świata czytelników ze swoją debiutancką powieścią Szukając Alaski. Trochę dziwnie jest czytać pierwszą książkę Johna Greena, która zdecydowała o jego pozycji wśród autorów literatury młodzieżowej, mając za sobą już dwie powieści pisarza. Mimo wszystko możliwość poznania świata Milesa, Alaski, Pułkownika i reszty paczki przyćmiła to małe „ale". Tak sobie myślę... Gdybym wcześniej nie poznała Johna Greena w dwóch poprzednich powieściach, to... zakochałabym się w jego twórczości od razu po przeczytaniu Szukając Alaski.
Pan Green znany jest z tego, że w swoich powieściach porusza bardzo ważne tematy z życia każdego z nas; najpierw było to pytanie o istnienie i zapomnienie, później poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „Kim właściwie jestem?". Teraz przychodzi czas na cierpienie – swój własny labirynt.
Skłamię, jeśli powiem, że ta recenzja jest łatwa dla mnie do napisania, bo jest wprost przeciwnie. Nie mam zielonego pojęcia jak zebrać i ułożyć w sensowne zdania wszystkie myśli biegające mi po głowie i rozbijające się wewnątrz czaszki. To trudne, zwłaszcza po przeczytaniu tej książki, kiedy milion spostrzeżeń na minutę każe wrócić do stron Szukając Alaski. Jedno wiem na pewno: zarówno Szukając Alaski jak i dwie pozostałe powieści pana Greena dają do myślenia i uwrażliwiają czytelnika na z pozoru nic nieznaczące dla nas kwestie. Tak samo było w przypadku historii paczki przyjaciół, poszukujących odpowiedzi na pytanie: czym jest labirynt cierpienia i jak znaleźć z niego wyjście? Przygotujcie się więc na to, że ta o to recenzja będzie stekiem bzdur, źle złożonych zdań, brzydkich zwrotów typu „Cholera", które nie powinny znaleźć się w recenzji, wewnętrznych przemyśleń, prób wylania na ekran komputera emocji i wrażeń po zakończeniu przygody z tą wstrząsającą lekturą oraz tysiącem pytań „Jak można napisać taką książkę?!". Gotowi?
„Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiając sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, aby uciec od teraźniejszości."
Czytając pierwszą stronę od razu rozpoznałam styl pana Greena, który jest niezmienny od Gwiazd naszych wina, chociaż poprawnie powinnam powiedzieć od Szukając Alaski – w końcu to była pierwsza powieść tego autora (ostrzegałam, że będą się tutaj pojawiały moje wewnętrzne przemyślenia). Osobiście uważam, że jest to po części świetna rzecz, ponieważ zawsze spotykamy się z tą samą dozą inteligentnego humoru oraz prostym językiem, lecz z drugiej strony... Chciałabym zobaczyć Johna Greena w trochę innym wydaniu. Nie uważam tego za minus w Szukając Alaski – po prostu jestem ciekawa, czy pan Green ma w rękawie jakiegoś asa i potrafi powalić czytelnika nie tylko inteligentnym humorem i sarkazmem, ale także czymś nowym i świeżym, niespotykanym dotąd w jego książkach. Nie zmienia to oczywiście faktu, że uwielbiam (pozwolę sobie stwierdzić, że kocham) styl Johna Greena i bardzo chciałabym pisać tak jak on (może kiedyś? Kto wie? Nie... Nie, nie umiem. Tak pisać potrafi tylko pan Green).
Kreacja postaci jest świetna. Co prawda zauważyłam drobne podobieństwa do bohaterów z Gwiazd naszych wina i Papierowych miast, jednak... nie przeszkadzało mi to za bardzo. Chociaż... w tej kwestii też chciałabym poczuć nutkę świeżości – może byłby to bohater bez większego życiowego doświadczenia, który uczy się od przyjaciół, a nie (jak zawsze) inteligentna postać z mnóstwem złotych myśli w kieszeni? I tak jak w poprzednim przypadku, tak i tutaj brak nowości też niespecjalnie przeszkodził mi w czytaniu, ponieważ Milesa pokochałam tak samo jak bohaterów wcześniejszych powieści pana Greena. Podobała mi się u niego jego metamorfoza; przejście z trybu „Miles opuszczony przez przyjaciół/grzeczny uczeń" na „Miles w złym towarzystwie/otoczony przyjaciółmi/zakochany". Pod koniec powieści najlepiej dało się zauważyć, jak główny bohater etapami ściągał, a następnie pozostawiał za sobą maskę tamtego Milesa.
To samo tyczy się Alaski, tyle że w drugą stronę. Im dłużej czytelnik przebywa w jej towarzystwie, tym lepiej zauważa, jak wiele tajemnic skrywa ta bohaterka. W pewnym momencie czułam, że Alaska zamyka się nie tylko przed Milesem, Pułkownikiem, Takumim i Larą, ale także przede mną. Dziwne, prawda? Tymczasem takie odniosłam wrażenie.
Najbardziej polubiłam Pułkownika. Był idealnym przykładem na to, że pozory mogą mylić. Kurczę, lubiłam w nim wszystko – niski wzrost, miłość do upijania się w towarzystwie przyjaciół, narzekanie na charakter Alaski, zapamiętywanie stolic wszystkich krajów... Dodać coś jeszcze?
„Ta świadomość przychodziła do mnie falami, gdy płacząc, trwaliśmy w uścisku, i pomyślałem: 'Boże, ale żenada', ale to nie ma większego znaczenia, kiedy właśnie sobie uświadamiasz, po tak długim czasie, że wciąż żyjesz."
Radość czytania trwała mniej-więcej do połowy książki, może kilka stron za. Do tej pory było zabawnie, wesoło, byłam świadkiem śmiesznych akcji z udziałem całej paczki przyjaciół, z resztą podali mi kilka ciekawych pomysłów na „numery" w dużej skali. Czasami nawet zazdrościłam Milesowi, że ma obok siebie takich ludzi jak Pułkownik i Alaska, którzy nie bali się gniewu dyrektora.
Za to później... Choler jasna, ta książka zniszczyła mój świat. Rozpoczynając przygodę z Szukając Alaski byłam pewna, że ta książka wiele razy rozbawi mnie do łez i da kilka ważnych lekcji. Tymczasem... było tak jak myślałam, ale jednocześnie inaczej. Nie byłam przygotowana na taki zwrot akcji. Gdybym tylko wiedziała, odebrałabym tą książkę w inny sposób, ale nie wiedziałam i może... i może dlatego tak ją pokochałam. Dzięki niej zrozumiałam siłę przyjaźni. Zrozumiałam na czym polega prawdziwa przyjaźń i poświęcenie. Dowiedziałam się, jak wiele tajemnic i bólu może skrywać osoba, która na co dzień jest wulkanem energii. Dowiedziałam się również, że trzeba być przygotowanym na wszystko – szczególnie na swój labirynt cierpienia. Przeżywając ten zwrot akcji na samym jego początku nie wiedziałam tylko, dlaczego poszukują Alaski, ale tego też wkrótce się dowiedziałam. Każdy w życiu ma swoją Alaskę i trzeba doceniać to, że jest obok ciebie, a jeśli ktoś jeszcze jej nie ma, to trzeba zacząć jej poszukiwania od zaraz.
( Swoją drogą, już w historii Milesa i Alaski można zauważyć, że John Green zadaje pytanie, na które odpowiada w Gwiazd naszych wina – czy ktoś mnie zapamięta? Czy wszystko przeminie? Co po mnie zostanie?).
Jeśli mam być szczera, to śmiało mogę wyznać, ze spodziewałam się kolejnego zawodu, tak jak przy Papierowych miastach. Ale tak nie było. Ta książka mną wstrząsnęła. Zmieniła mój świat, wywróciła go do góry nogami, wdarła się do duszy, serca, umysłu, uwrażliwiła na tyle drobnych rzeczy, tak wiele pokazała, tak wiele nauczyła i udowodniła... po prostu zniszczyła. Ale to była piękna, choć bolesna destrukcja.
Teraz jestem wrakiem czytelnika, ponieważ wraz z końcem Szukając Alaski umarła część mnie, a powiem wam, że umieranie przez książkę jest bolesne. Zawsze myślałam, że książki nie powinny zabijać czytelników. Ta jest wyjątkiem (z resztą ta reguła tyczy się każdej książki Greena).
„- Po tym wszystkim ciągle wydaje mi się, że jedyne wyjście to proste i szybkie wyjście – ale wybieram labirynt. Labirynt jest do bani, ale i tak go wybieram."
Tym razem nie napiszę wielkiego podsumowania. Pozwólcie, że podsumowanie całej recenzji wyrażę w jednym pytaniu: czy jesteście gotowi szukać Alaski? Bo jeśli tak, to jak najszybciej powinniście sięgnąć po tę powieść. Mam nadzieję, że zawładnie Wami tak jak mną. Do tej pory kiedy zamykam oczy widzę całą książkę przelatującą mi przed oczami jak niemy, ale kolorowy film, w którym miłość do przyjaciół wyraża się za pomocą gestów i tych charakterystycznych dla Alaski półuśmiechów. Naprawdę nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć, aby wyrazić swój podziw dla Johna Greena i miłość do tej książki. Jest jednocześnie zabawna, wzruszająca, dająca do myślenia i wyciskająca łzy z oczu. Była dla mnie ogromnym zaskoczeniem, umiliła czas, który musiałam dzielić między obowiązki a szkołę, i tak wiele mnie nauczyła.
Klucho, Alasko, Pułkowniku – życzę wam kolejnych żartów, tym razem za labiryntem cierpienia. W szczególności tobie, Alasko.
Medziks1
Porównywana do "Buszującego w Zbożu" powieść Johna Greena, została wydana po sukcesie tytułu "Gwiazd naszych wina". Potrafię znaleźć podobieństwa do przywołanego na okładce klasyka, ale pozycją, która osobiście przyszła mi do głowy najpierw jest "Charlie", z bardzo podobną fabułą, nie wspominając o głównym bohaterze, wiernej kopii tytułowego Charliego, przez co chciałam nawet obniżyć ocenę książki, ale nie mogłam.
"Inni mieli swoją czekoladę, ja miałem przedśmiertne deklaracje."
Introwertycznie usposobiony młody nastolatek początkowo jest typem obserwatora. Jego strategia towarzyska to "słuchanie w milczeniu". Nie ma przez to żadnych przyjaciół, pogodził się z tym dawno. Początkowo zagubionych, poszukujący "Wielkiego Być Może", odnajduje się w zupełnie nowym otoczeniu. Przyjeżdża do szkoły z internatem w Culver Creek, gdzie znajduje przyjaciół myślących podobnie, wprowadzających go do wspaniałego świata dojrzewania. Papierosy, alkohol, seks to tylko niektóre z nowych uzależnień Milesa. Czymś, a właściwie kimś, co zawładnęło jego sercem najbardziej jest niesamowita dziewczyna o imieniu Alaska, przyciągająca jak magnes. Niczym gwiazda, gorąca tak bardzo, że po podejściu zbyt blisko można się sparzyć.
"Wszyscy palicie dla przyjemności. Ja palę po to, aby umrzeć."
Alaska Young od samego początku różni się od reszty. Choć to rówieśniczka Miles'a łatwo o tym zapomnieć, ze względu na jej wywyższający się styl bycia. Jakby tylko ona była w stanie zrozumieć ten świat. Jakby nikt nie mógł pojąć ogromu jej cierpienia. Gra twardą, nakłada skorupę "nic-mnie-nie-obchodzi", ale to inteligenta, oczytana i przede wszystkim bardzo wrażliwa dziewczyna. Traktuje wszystkich pobłażliwie, wypowiada się z nutą pogardy w głosie.
Przypomina mi Ingrid z "Białego Oleandra", skupiając na sobie całą uwagę, choć jest drugoplanową postacią, a nie narratorką. Bardzo bezpośrednia, a jednocześnie tajemnicza. Pomimo trudnego charakteru budzi sympatię. Nie to złe słowo. Ludzie jej nienawidzą, a jednocześnie kochają. Zmienna, nieuchwytna, szalona, "Jednego dnia zimna jak lód, drugiego milutka". Wpada z histerii w zachwyt, niczym podręcznikowy przykład borderline. Jest to też moim zdaniem dokładny opis Effy ze "Skinsów".
"Jestem złym chłopakiem, a ona jest złą dziewczyną. Jesteśmy siebie warci."
Chip Martin aka Pułkownik to współlokator głównego bohatera. Jedno z jego ulubionych zajęć to raczenie się ambrozją - autorskim napojem, składającym się z pięciu części mleka i części wódki. Oprócz tego, obsesyjnie uczył się geografii - krajów, stolic, ludności.
Ma niesamowite poczucie humoru oraz talent do zapamiętywania. Polubiłam go chyba najbardziej, zawsze rozśmieszał, był pomysłowy i taki... prawdziwy.
" Nigdy nie powinniśmy popadać w beznadziejność, ponieważ nie można zniszczyć nas nieodwracalnie. Uważamy się za niezniszczalnych, ponieważ tacy jesteśmy."
To powieść o trójce niezwykle inteligentnych młodych ludzi, charakterystycznych dla tego autora bohaterów. To ciekawi świata odkrywcy, buntowniczo nastawieni, wrażliwi, próbujący odkryć wyjście z labiryntu. Nie można ich nie lubić, nie podziwiać. Z drobnymi wyjątkami.
Książka podzielona jest na części: "PRZED" i "PO", co sprawia, że czytelnik chce się w końcu dowiedzieć o co chodzi. Pisane wielkimi literami sugerują coś tak ważnego, że chciałoby się to wykrzyczeć. Podejrzewałam jaka będzie natura tego wydarzenia, bo nie była to pierwsza pozycja Greena, z którą się zetknęłam.
Autor, jak zwykle, lekkim piórem opisał rzeczy tak poważne i tragiczne, nie zapominając o dużej dozie sarkazmu i humoru. Nawet jeśli nie wiedziałabym kto napisał "Szukając Alaski" - co jest niemożliwe - od razu rozpoznałabym charakterystyczny styl autora. Wplótł do powieści wiele kawałków dobrej literatury, co pokazuje nam jak kocha książki i jak ważne są one w jego życiu. Dialogi są na mistrzowskim poziomie, to zdecydowanie jeden z lepszych aspektów powieści. Green po raz kolejny wykreował bohaterów, jakich chciałoby się poznać, których można stawiać sobie za wzór, w kwestiach na przykład przyjaźni. Nie przesadził, więc nie są oni zbyt idealni. Ich życie to nie cud, miód i orzeszki.
Green zawsze pozostawia czytelnika z pytaniami, nie mamy wszystkiego podanego na tacy. Nierozwiązane zagadki mogą denerwować, ale mają w sobie pewną magię tajemnicy. Dokładnie jak w życiu - nie zawsze znamy jkażdy szczegół historii i musimy się z tym pogodzić. Autor daje nam możliwość interpretacji i jestem pewna, że niektórzy wyobrażają sobie zakończenia bohaterów zupełnie inaczej niż ja.
Mam jednak obiekcje, a właściwie obiekcję. Nie podobały mi się niektóre sceny intymne, z jedną na czele, bo są strasznie naiwne. Kto czytał wie o czym mówię. Wątpię, by dwie osoby w tym wieku tak właśnie wyobrażały sobie te sprawy, a potem musiały prosić o radę. Rozumiem, że chciał oddać tę niewinną niezręczność. Mimo wszystko było to trochę naciągane, choć jest to jedna ze scen, z której Green jest bardzo dumny i nie chciałby jej usunąć. Cóż. Pomijając ten drobny szczegół, powieść była idealna.
Z pewnością wielu z Was jest zainteresowanych porównaniem do książki "Gwiazd naszych wina" tego samego autora. Moja opinia jest trochę inne niż większości, wydaje mi się, że podobała mi się nawet bardziej. Przede wszystkim jednak, jest po prostu zupełnie inna. Wszystkie powieści Greena są tak wspaniałe, że zawsze mam ten sam problem - dawkować je sobie czy pochłonąć od razu? Tę decyzję podjął za mnie czas. Po skończonej lekturze, przez chwilę nie ruszałam się, tylko myślałam. Początkowo o Alasce, Milesie, Pułkowniku, książce ogółem. Czy John Green napisze jeszcze coś równie wspaniałego i co powinnam czytać teraz, mając tak wysoko ustawioną poprzeczkę? Ta książka utwierdziła mnie w przekonaniu, że uwielbiam Greena!
To jego debiutancka powieść, ale jakże cudowna! Bardzo podoba mi się, że wplótł prawdziwe elementy do książki - m.in miejsce czy najlepszy żart w historii szkoły - naprawdę się zdarzył, choć nie był pomysłem autora, a jego kolegów, szczegóły na jego kanale na yt.
LittleAngel
Miles nie narzeka na nadmiar przyjaciół. W zasadzie przyzwyczaił się już do tego, że żadnych przyjaciół nie posiada. Ma jednak pewną niecodzienną pasję – czytanie biografii i zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi. Pewnego dnia postawia wziąć sprawy w swoje ręce i pokierować swym życiem tak, aby nabrało znaczenia. Namawia rodziców na przenosiny do szkoły z internatem w CulverCreek, gdzie uczęszczał również jego ojciec. Ma nadzieję odnaleźć tam Wielkie Być Może, a tymczasem znajduje coś, czego do tej pory mu brakowało – prawdziwych przyjaciół.
Jego współlokatorem zostaje buntowniczy Pułkownik, który wprowadza go w szkolny świat i wyjaśnia panujące w nim zasady. To za jego sprawą Miles poznaje Alaskę, dziewczynę, która jest jedną wielką zagadką oraz Japończyka Takumiego – najbardziej stabilną osobę w ich składzie.
Alaska niemal od razu staje się centrum świata Milesa. Chłopak zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, jednak nie stara się na siłę narzucić jej swojej osoby. Chociaż chciałby czegoś więcej, skupia się na byciu jej przyjacielem. Wie, że Alaska ma chłopaka – Jake'a – który zdaje się być całym jej światem i jedyną osobą, która sprawia, że dziewczyna nie rozlatuje się na kawałki. Jej postać jest bardzo skomplikowana, pełna sprzeczności i zmiennych nastrojów, w jednej chwili zdolna przejść od euforycznej radości do bezkresnej rozpaczy. Dręczą ją demony przeszłości i widać wyraźnie, jak bardzo sobie z nimi nie radzi.
Pułkownik natomiast jest osobą, dla której najważniejsza jest przyjaźń i lojalność wobec tych, których można nazwać przyjaciółmi.
Miles uczy się od nich, jak to jest przynależeć do kogoś, jak to jest mieć przyjaciół i być przyjacielem. Przy okazji uczy się też innych rzeczy, których jego rodzice raczej by nie pochwalili.
Śmiejąc się z Alaską, Pułkownikiem i Takumim, pijąc z nimi potajemnie alkohol i ukradkiem wypalając papierosy, zdobywając pierwsze seksualne doświadczenia, poznaje inną stronę życia – taką, w której ma się na kim oprzeć i ma dla kogo być oparciem.
Struktura książki jest dla czytelnika dosyć zagadkowa – mamy podział na dwie części: „Przed", w czasie której narrator – sam główny bohater – odlicza dni do pewnego tajemniczego wydarzenia oraz „Po". Byłam bardzo ciekawa, o co chodzi z tym odliczaniem i co takiego Miles ma na myśli, a gdy wreszcie dotarłam do końca pierwszej części, zostałam wbita w fotel. Nie spodziewałam się tego, więc naturalnie owo zdarzenie bardzo mnie poruszyło.
Styl Johna Greena szczególnie przypadł mi do gustu – to było moje pierwsze spotkanie z tym autorem (i mam nadzieję, że nie ostatnie). Miles-narrator wydaje się nieco wycofany w stosunku do rozgrywających się zdarzeń – zupełnie jakby opowiadał je z perspektywy czasu. Swoje emocje i perypetie opisuje często z dawką humoru – nie można się z nim nudzić, a wszystkie uczucia przechodzą na czytelnika i dotykają go, jakby cała sprawa dotyczyła jego znajomych, przyjaciół.
Znalazłam informację, że jest to książka młodzieżowa. Ja jednak tak bym jej nie nazwała. Owszem, opowiada historię młodych, dorastających ludzi i osoby mające lat naście na pewno znajdą w niej swoje miejsce. Dorosły czytelnik, oprócz młodocianych perypetii, dostrzeże również drugie dno – przypowieść o trudach dorastania oraz wciąż aktualne życiowe mądrości.
Zadziwić może to, że bohaterowie, chociaż są buntownikami, którzy szukają w świecie swego miejsca i chcą spróbować wszystkiego, co ów świat im może zaoferować, nie są buntownikami zwyczajnymi. Takie osoby często nie dbają o stopnie w szkole, uważają, że nauka jest im niepotrzebna. Natomiast zarówno Miles, jak i jego przyjaciele są bardzo inteligentni, nie zaniedbują nauki, chcą mieć dobre stopnie, chcą być kimś i starają się swoje marzenia spełnić. Alaska nawet pomaga swoim kolegom i koleżankom, udzielając zbiorowych korepetycji.
Ciężko jest pisać o tej książce, bo nie jest to książka zwyczajna, a poza tym wiele już zostało o niej powiedziane przez innych. Gdy zaczynałam swoją przygodę z tą lekturą, nie sądziłam, że na koniec postawię jej tak wysoką ocenę – chociaż spotykałam się z bardzo pozytywnymi opiniami na jej temat. Świat Milesa i Alaski wciągał mnie powoli, ale udało mu się wyzwolić we mnie emocje, udało mu się przekazać mi kierujące nim wartości. Poszczególne zdarzenia często mnie rozbawiały, Miles-narrator potrafi przekazywać je w taki sposób, że wydają się lekkie i sielskie – nawet jeśli opisuje akurat niebezpieczną przygodę.
Chciałabym kiedyś dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy naszych bohaterów. Czy spełnili swoje marzenia? Czy ciągle są przyjaciółmi? Czy pamiętają...?
Tę książkę polecam każdemu. Temu, który dorasta i temu, który dorósł już dawno temu. Warto będzie kiedyś do niej wrócić i jeszcze raz poszukać Alaski.
Scathach
John Green cieszy się ogromną popularnością oraz serią hurraoptymistycznych recenzji w sieci. Gwiazd naszych wina oraz Papierowe miasta wzbudziły prawdziwą eksplozję pozytywnych doznań czytelniczych, przeniesionych na testy opiniotwórcze, a te kolejno – na wzrost i tak ogromnej sprzedaży.
Takie literackie fenomeny zawsze mnie ciekawią – co sprawia, że tysiące ludzi sięga po tę, a nie inną książkę i odnajduje w niej dokładnie to, czego wymaga od literatury?
aintrygowana dałam się ponieść fali entuzjazmu i pochylić nad najnowszym wydanym w Polsce „dzieckiem" Greena – tekstem Szukając Alaski.
Miles Halter to typowy nastolatek, mający jednak nietypowe hobby – nie słucha głośnej muzyki, nie ugania się za dziewczynami, nie spędza nocy na imprezach ani nie szuka tanich rozrywek – jego pasją jest zapamiętywanie ostatnich słów ludzi.
Chcesz wiedzieć co na łożu śmierci powiedział Walt Diney czy Araham Lincoln? Nie daje Ci spokoju myślenie o ostatnich wypowiedziach Picassa? Zwróć się do Milesa – na pewno zna odpowiedź.
Życie bohatera było do tej pory naznaczone nudą, która w jego przekonaniu miała się zmaksymalizować po wstąpieniu do szkoły z internatem. Tam jednak spotyka on Alaskę Young – dziewczynę tyleż energiczną, co nieprzewidywalną.
Ta niewyobrażalnie smutna i głęboko nieszczęśliwa osoba, skrywająca się za kpiącym uśmieszkiem, stała się ilustracją jego wyobrażeń o pięknie, inteligencji, zabawności i seksowności. Nie trudno było jej sprawić, by Miles robił wszystko, o co tylko go poprosi.
Ten z kolei, nie myślał wcale o tym, co dzieje się naprawdę w sercu jego nowej towarzyszki – skupiony był bowiem na poszukiwaniu Wielkiego Być Może oraz znalezieniu odpowiedzi na pytanie dręczące Alaskę, wywiedzione z jednego z dzieł Marqueza – I jakże ja wyjdę z tego labiryntu?
Green prezentuje swoim czytelnikom opowieść o nastolatkach poszukujących szczęścia i odnoszących się do zastanej rzeczywistości z czujnością i ostrożnością. Nie byli oni ślepymi biorcami tego, co przynosi los, lecz myślącymi istotami, pragnącymi poznać sens istnienia i zgłębić odpowiedzi na pytania od stuleci dręczących ludzkość: czym są prawdziwa miłość i przyjaźń, jak odnaleźć szczęście i dokąd tak naprawdę zmierzamy.
W ich poszukiwaniach nie brakowało manifestacji przeciwko władzy i ograniczeniom, bohaterowie byli bowiem mistrzami w robieniu internatowych „akcji", mającymi być zapamiętanymi i wspominanymi przez kolejne pokolenia uczniów, pragnących wydobyć z życia jego esencję i moc wrażeń, wyrywających ich z codziennej nudy i zogniskowaniu na tym, co przyziemne.
Autor stworzył powieść pisaną językiem współczesnych nastolatków, wolną od narzucających się wulgaryzmów i języka troglodytów. Wydobył za to na światło dzienne przemyślenia grupy dorastających ludzi, negujących wszelkie wyobrażenia o współczesnej młodzieży: zarysował uniwersum osób zdolnych do głębokich refleksji i wzniosłych uczuć, w którym niejeden młody człowiek będzie potrafił się odnaleźć.
Choć lektura, była dla mnie ciekawym doświadczeniem, obyło się bez fajerwerków, a sam autor nie stał się nagle moim nowym ulubieńcem, deklasując tym samym z podium, okupujących je twórców. Nie czuję się porwana ani niesiona falą wszechobecnego rozgorączkowania na myśl o kolejnych tekstach Greena. Sądzę jednak, że mogłam trafić na złą książkę, której zapowiadana moc na mnie nie podziałała, dlatego z równie wielką ciekawością, co początkowo, zwrócę się ku dwu poprzednim znanym polskim czytelnikom tomom, mając nadzieję na to, o czym zapewniają ich okładkowe rekomendacje – geniusz i poruszenie, tak rzadkie dziś w świecie odgrzewanej raz po raz literatury.
Amelia Grey
Jest taki Pan, który zawojował świat literatury młodzieżowej. Najpierw ginął wśród innych twórców, ale potem za sprawą jednej nieopisanie genialnej książki ludzkość zaczęła go ubóstwiać. Wszyscy postanowili potem powrócić do jego wcześniejszych tworów i zachwycać się nimi równie bardzo, jak najnowszą powieścią. Chyba każdy wie, o kogo chodzi. John Green podbija rynek i zyskuje uwielbienie wśród wielu ludzi, zarówno młodzieży, jak i tych trochę starszych. Rodzi się jednak pytanie, czy te starsze pozycje naprawdę tak się nam podobają, czy to efekt oddziaływania Gwiazd naszych wina. Dlatego postaram się teraz zapomnieć o o tej książce i skupić się tylko i wyłącznie na Szukając Alaski.
Poznajemy tu Milesa Haltera. Nie wiódł on ciekawego życia, nie miał przyjaciół, a każdą wolną chwilę poświęcał wyszukiwaniu ostatnich kwestii znanych ludzi. Pewnego dnia postanowił to zmienić i wyjechać do szkoły z internatem Culver Creek, gdzie uczył się jego ojciec. Spotyka tam wielu ciekawych ludzi - geniusza matematycznego Chipa (dla przyjaciół Pułkownik), Takumiego i najbardziej fascynującą dziewczynę na świecie - Alaskę Young. Nowi znajomi nadają mu przezwisko - od teraz będzie Kluchą - i wciągają go w swój świat. Chłopak zaczyna doświadczać nowych rzeczy, często naginając przy tym przepisy i zakochuje się bez pamięci w Alasce. Miles będzie musiał odpowiedzieć na pytanie, jak wyjść z labiryntu cierpienia, co wcale nie będzie łatwe.
Historia podzielona została na dwie części - PRZED i PO. Każdy rozdział rozpoczęty jest podaniem dni, które pozostały do pewnego ważnego wydarzenia, a potem dni po nim. Zabieg bardzo trafiony. Nasza ciekawość chce bowiem zaspokojenia, co sprawia, że musimy czytać dalej. Część PRZED można uznać za typową młodzieżówkę. Wielokrotnie poruszany motyw szkoły z internatem, problemy nastolatków i doświadczanie nowych rzeczy, jak chociażby picie czy palenie, można chyba śmiało uznać za coś, o czym wszyscy już czytali. Poznajemy tutaj także bohaterów, mamy zalążek tajemnicy i historię o której czyta się dość ciekawie i na pewno przyjemnie. Rozważania rozpoczynają się dopiero w części drugiej. Sama akcja tutaj ustępuje miejsca ważnym treściom, które autor chciał przekazać. Choć obie te części same w sobie nie brzmią dość zachęcająco, to jednak wydarzenie, które je łączy, stwarza, że mają one sens. Wyzwala ono w czytelniku ogromne emocje i powoduje, że część drugą czytamy ze łzami w oczach i czytamy dalej, bo teraz już nie można by było tej książki odłożyć na bok. John Green ma swój styl pisania, o czym z pewności wiecie. Potrafi używać symboli, operować grafiką i używać słów tak, że od czytania nie sposób się oderwać. Można widzieć błędy, ale nie mają one znaczenia w porównaniu z całą resztą i treścią, którą autor przekazuje.
Jak w poprzednich książkach Johna Greena, także i tu mamy pewien motyw, pewne pytania, które krążą od początku, ale odpowiedzi szukamy razem z bohaterami i razem z nimi możemy je wydedukować na końcu. Tutaj było to Wielkie Być Może i labirynt cierpienia, z którego trzeba znaleźć wyjście. Hasła na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dość tajemnicze, ale czytając stopniowo nabierają wagi, wnikają w serce milionem pytań, a gdy w końcu otrzyma się odpowiedź, pozostawia ona jeszcze większy ślad. Podczas gdy w Papierowych miastach czasem było zbyt dużo rozważań, tutaj wszystko mamy doskonale wyważone. John Green poruszył ważny temat i dotknął czegoś, co spotyka każdego z nas. Cierpienie bowiem jest tematem dość uniwersalnym, dlatego właśnie wnioski mogą robić za swego rodzaju pocieszenie i tym samym jeszcze bardziej do nas docierać. Autor wzbogacił treść ostatnimi słowami znanych ludzi, które dają kolejną możliwość do zastanowienia, refleksji, a często i uśmiechu.
Bohaterowie są tu bardzo dobrze wykreowani, co z pewnością nikogo nie zaskoczy. Najważniejsze jest to, że nie są idealni. Widać ich wady, niedociągnięcia i potknięcia. Chociażby główna postać - Miles. Był to chłopak z rodzaju tych nieogarniętych, którzy nie wiedzą, jak poradzić sobie z życiem. Właśnie taki wzbudzał największą sympatię. Alaska natomiast to szalona dziewczyna, inteligentna i zabawna zarazem, ale i nie bojąca się naginać zasad. Przeciwieństwa się przyciągają, więc los po prostu musiał przyciągnąć do siebie tę dwójkę. Nie przypomina Wam to jednak jakichś znanych już bohaterów? Z Papierowych miast chociażby? Jako, że Szukając Alaski ukazało się najpierw, nie możemy autorowi niczego zarzucać. Bohaterów dało się polubić (nawet bardzo!), nie irytowali, a to najważniejsze. Czy inni byli tacy ciekawi i niespotykani, nie wiem. Czasem możemy dojrzeć schematyczność, ale tak naprawdę zdarza się ona bardzo często w naszym życiu, więc i w książkach, nie sposób jej uniknąć.
Choć może chciałoby się nie lubić Johna Greena i nie ulegać modzie na niego, naprawdę nie sposób tego zrobić. Pisze on naprawdę genialnie, porusza ważne treści, które z pewnością pozostaną w czytelniku na bardzo długi czas. Szukając Alaski jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że obok tego autora nie można przejść obojętnie, nie można go nie uwielbiać i nie rozpływać się nad każdym jego tworem. Nie odkładajcie go na potem i jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, rozpocznijcie przygodę ze świetną literaturą! Ja tymczasem pozostanę ze sposobem na wyjście z labiryntu cierpienia i niecierpliwym oczekiwaniem na kolejną książkę autora.
Emil Śmistek
"Zbuduję labirynt, żeby zgubić się z tym, kto zechce mnie znaleźć." Wiktor Pielewin
Każdy w swoim życiu przeżył, przeżyje, bądź przeżywa Wielkie Być Może. Jest to ten okres w życiu, gdy poznajemy smak miłosnych uniesień, przygody, pierwszych porażek, alkoholu i papierosów. Również bierzemy odpowiedzialność za własne czyny i słowa. Wtedy jesteśmy jedną nogą ku dorosłości, z całymi jej konsekwencjami. Lecz czym tak naprawdę jest Wielkie Być Może? To coś co zwiastuje wszelkie zmiany w życiu. To coś co powoduje, że przekraczamy pewną granicę, za którą nie ma powrotu.
I taką granicę przekracza Miles Halter. Za progami szkoły z internatem w Culver Creek, musi stawić czoła nowej rzeczywistości. Ale nie robi tego sam, ponieważ poznaje tam intrygującą dziewczynę, Alaskę Young, która wraz z resztą paczki, Pułkownikiem, Takumim i Larą, przeżyją Wielkie Być Może, na które tak czeka główny bohater. W tym miejscu zdobywa prawdziwych przyjaciół i z nimi dzieli wspólny czas pomiędzy kolejnymi zajęciami. Lecz nie wszystko jest czarno- białe, a tajemnica, którą otacza się Alaska, nie daje łatwo się rozwiązać. Nie łatwo wyjść z labiryntu.
To moje drugie spotkanie z twórczością Johna Greena i szczerze piszę, obawiałem się. Po fenomenalnej książce jaką jest "Gwiazd naszych wina", miałem opory przed jego debiutancką powieścią. Obawy okazały się nieuzasadnione, ponieważ książka jest napisana w charakterystycznym dla autora stylu. Nie bawi się w ugrzecznienie tematu i nie robi pseudo-młodzieżowej literatury. Wie, iż dzisiejsze nastolatki wcale nie tak bardzo różnią się od tych 30-40 lat temu. Również pragną czerpać garścią masę doświadczeń, tylko obyczaje się zmieniły.
Poza tym książka napisana jest lekkim stylem, dowcipnie oraz posiada masę inteligentnych dialogów. Chwała tłumaczowi, że nie zepsuł ich i po polsku czyta się równie świetnie jak po angielsku. Mimo, że czyta się ją lekko to nie znaczy, że sama tematyka jest taka. Autor porusza wiele trudnych spraw dorastania, od sfery fizycznej aż po duchową. Tą najważniejszą dla każdego nastolatka. W książce stawiane są ważne pytania, a odpowiedzi nie są jednoznaczne. Tak jak w poprzedniej jego powieści i tutaj humor miesza się z dramatem. Sam autor podzielił książkę na "Przed" i "Po" co już sugeruje, pewne wydarzenie, które wpłynie na głównych bohaterów.
John Green świetnie bawi się słowem i to nawet tym napisanym przez kogoś innego. W powieści jest mnóstwo odwołań do innych autorów, swoisty pomnik twardszy niż ze spiżu, który nie pozwala im zginąć w pamięci. Sam główny bohater pamięta ostatnie słowa sławnych ludzi. Są to klasyczni autorzy, którzy mieli ogromny wpływ na tegoż autora oraz jego bohaterów. To znak, że młodość mimo iż tak różna, jest w gruncie rzeczy taka sama.
Podsumowując, książka jest pewnym kierunkowskazem dla szukających wyjścia z labiryntu. Czasem po prostu gubimy się na swojej drodze. Czasem jest to droga do szczęścia, czasem do miłości, a czasem do bycia kimś lepszym. Ale pamiętajmy, że zawsze jest wyjście z labiryntu. Dla jednych dłuższe, dla innych krótsze. Autor świetnie przedstawił bohaterów oraz ich problemy, choć z wiekiem możemy pobłażliwie patrzeć na ich przeżycia. Co nie znaczy, że nie znajdziemy uniwersalności w przedstawionej historii. Wielkie Być Może zawsze będzie aktualne.
Malwina
John Green. Któż dzisiaj nie zna tego autora? Poczytny, uznany za wspaniałego pisarza. Ja dotychczas czytałam tylko "Gwiazd naszych wina", które mnie zachwyciły. I dobrze, że czytałam tę książkę przed Alaską, bo chyba nie skusiłabym się na nic jego autorstwa.
Miles Halter ma szesnaście lat i właśnie przenosi się do nowej szkoły z internatem. W jego poprzedniej publicznej placówce nie miał ani przyjaciół ani tym samym życia towarzyskiego. Podejmuje więc stanowcze kroki i w poszukiwaniu Wielkiego Być Może i przenosi się do akademika. Poznaje tam Chipa, który każe nazywać się Pułkownikiem, Alaskę i Takumiego. Młodzież głównie pije, bierze narkotyki, pali i myśli o seksie. Oprócz tego wywijają numery nauczycielom i swoim rówieśnikom, oraz mają ataki filozoficznych gadek o życiu i wszechświecie.
Nie ukrywam, że pierwsza połowa czyli "Przed" bardzo mi się podobała. Zabawne dialogi i czasem sytuacje, sprawiały, że książkę czytało mi się przyjemnie. Jednak kiedy nastąpiła chwila "Po" akcja, a raczej jej brak znudziła mnie do granic możliwości. Miles, przechrzczony na Kluchę, był tak irytujący, że aż brak mi słów. Moim zdaniem książka powinna zakończyć się na wiadomej przez tych, którzy przeczytali chwili "Po". Wtedy może i by mi się podobało.
Po skończeniu lektury, doszłam do wniosku, że chyba należę do powoli (czyżby?) wymierającego gatunku młodzieży, która nie lubi pić i palić, a woli poczytać dobrą książkę. Bohaterowie "Szukając Alaski", głównie myśleli o seksie. Miles zakochany nie był w Alasce, a w jej ładnym wyglądzie. Książka bardzo mnie zdołowała. Czy tak zachowuje się młodzież ? Serio ? Lepiej przeczytajcie "Gwiazd naszych wina", Alaskę zostawcie sobie na później. Późne później.
Agnes Recenzentka
Pięć godzin później odczytałam ostatnie słowo na kartce oświetlanej porannym słońcem. Zamknęłam książkę, spojrzałam na opis z tyłu okładki i ciężko westchnęłam. Nie potrafiłam oprzeć się chęci ponownego przeczytania. Chciałam jedynie obrócić książkę w dłoniach, otworzyć ją i udawać, że nic się nie wydarzyło. Moją pierwszą myślą było: chcę przeczytać ją jeszcze raz, a gdy już skończę – ponownie. Tego dnia jeszcze wiele razy powracałam do zaznaczonych w pamięci cytatów, by analizować, śmiać się i przeżywać na nowo stratę. Ale od początku...
Kiedy zaczynałam czytać debiutancką powieść Johna Greena nie sądziłam, że nie oderwę się od niej nawet na sekundę. „Szukając Alaski" przeczytałam od deski do deski, śmiejąc się, a nawet płacząc. Utwierdziłam się dzięki temu w przekonaniu, że po dzieła Greena naprawdę warto sięgać i nie potrafiłam wyjść z podziwu, że aż tyle działo się na kartach jego pierwszej książki. Zanim sięgnęłam po lekturę niesłusznie założyłam, że będzie ona opowiadać o podróży przez Alaskę. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy okazało się, iż tytułowa Alaska to nastolatka. I to jak intrygująca! Cała postać głównej bohaterki była owiana tajemnicą. Często próbowałam się domyślać tego, co mogło się wydarzyć w jej życiu, jednak wielokrotnie się myliłam. Tylko raz udało mi się dojrzeć prawdę, o czym wspomnę nieco później. Tak naprawdę cała ta historia miała być o kimś innym. Na początku poznajemy szesnastoletniego Milesa i jego rodziców. Chłopak wyjeżdża z rodzinnego domu, by odszukać swoje Wielkie Być Może. Nastolatek jest nietypowy – nigdy nie miał prawdziwych przyjaciół, a jego hobby to czytanie biografii i zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi. Już sam talent do przytaczania przedśmiertnych historii wywoływał salwy śmiechu. Nie tylko czytelnika. Jak można się spodziewać, bohater spodobał się także niewielkiej grupce rówieśników, którzy początkowo sprowadzając go na złą stronę, ostatecznie okazali się najlepszym, co mogło spotkać Milesa. Wśród nich odnalazła się nieprzewidywalna Alaska. I tak zaczęła się ta historia.
Książka dzieli się na dwie części, w których odliczane są dni „PRZED" i „PO". Już pierwszy domysł okazał się błędnym założeniem. Dopiero na kilka stron przed przełomowym momentem domyśliłam się tego, co miało się stać. Treść wskazywała raczej na banalny przełom w opowieści. Tym większe było zaskoczenie, gdy okazało się, że do banału tej historii daleko. Niestety większość części „PO" nie trafiła w moje gusta. Powodu domyśliłam się błyskawicznie i nie potrafiłam zrozumieć dlaczego inni bohaterowie Greena byli tak ślepi na wydarzenia „PRZED", by nie domyślić się rzeczy pewnej. A ponieważ ta część mieściła się niemal w połowie książki, całość utraciła nieco na wartości. Na szczęście nawet wtedy czytelnik się nie nudził i z równym zaciekawieniem obserwował dalsze losy Milesa i jego znajomych. Całość – jak to bywa w książkach Greena – zakończyła się słowami, których nie sposób zapomnieć. John Green postarał się, by niektóre myśli Alaski pozostały tajemnicą również dla odbiorcy, dzięki czemu uczucia towarzyszące zakończeniu mogły okazać się bliskie temu, co czuł Miles. I tak było.
John Green jeszcze raz pokazał, że książki dla młodzieży nie muszą być płytkie, banalne i pozbawione głębokiego przekazu. To pokaz dojrzewania młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w dorosłe życie i muszą borykać się z wieloma sprawami, których nikt poza nimi nie rozwiąże. To obraz przyjaźni, miłości, zaufania, zdrady, lojalności i głęboko przeżywanej straty. Doskonałe studium prywatnej gamy uczuć większości nastolatków. „Szukając Alaski" nie pociesza i nie daje nadziei. Przedstawia bolesną prawdę, która w końcu każdego dotknie. Nie wszystkie pytania kończą się odpowiedzią. Lecz póki starczy sił, ludzie będą ich szukać. Cieszę się, że mogłam przeczytać dzieło Greena. Wiem, że będę do niego wracać.
Jak najbardziej polecam.
Krokusowe Przemyślenie
Poszukiwanie szczęścia to ważny element samorozwoju każdego człowieka. Chęć spełniania marzeń jest motywacją do osiągnięcia poczucia spokoju i bezpieczeństwa. Bliskie nam osoby: przyjaciele, rodzina, a także miejsca, w których czujemy się dobrze oraz często rzeczy materialne dają nam właśnie to poczucie. Bohater kolejnej powieści Johna Greena postanawia wyruszyć na poszukiwanie Wielkiego Być Może i wyrywa się z klatki, jaką było jego pełne schematów życie.
Miles Halter to chłopak, który nie ma grona przyjaciół, nie chodzi na imprezy a jego najlepszymi przyjaciółmi są rodzice. Jego pasją jest zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi i wystarczy niby od niechcenia rzucić czyjeś nazwisko, a on bez zająknięcia nam je zacytuje. Postanawia dopomóc losowi i poszukać szczęścia w innym otoczeniu i tak oto trafia do szkoły z internatem, w której przed laty uczył się jego ojciec - Culver Creek. Ma nadzieję, że odnajdzie szczęście, przyjaciół i wspomniane Wielkie Być Może. Poznaje grupę bardzo interesujących ludzi, z której oczywiście najbardziej fascynuje go dziewczyna - Alaska Young - seksowna, tajemnicza, towarzyska a jednocześnie żyjąca w swoim małym świecie, do którego nie pozwala nikomu wejść. Czy Milesowi, który już pierwszego dnia otrzymuje wdzięczny pseudonim Klucha uda się zrealizować swoje cele, a także dowiedzieć się, co kryje się w głowie tej niesamowitej dziewczyny jaką jest Alaska?
"Nie mam zamiaru być jedną z tych, co to tylko siedzą i smęcą o tym, co zamierzają zrobić. Po prostu to zrobię. Wyobrażanie sobie przyszłości to rodzaj beznadziejnej tęsknoty."
To już trzecia książka Johna Greena, którą miałam okazję przeczytać. Oczywiście niezaprzeczalnie najlepszą jest Gwiazd naszych wina, ale zauważyłam, że wszystkie trzy (GNW, Szukając Alaski i Papierowe miasta) mają kilka wspólnych mianowników: ciekawi, oryginalni bohaterowie, którzy nie są płytcy, nijacy i zwyczajnie papierowi, oryginalny pomysł na fabułę poruszającą tematy ważne dla każdego człowieka, skłaniające wręcz do filozoficznych przemyśleń i, jakżeby inaczej, naprawdę dobry język, którym posługuje się autor, o tym zresztą powiem kilka słów za moment.
Zarówno Miles z Szukając Alaski jak i Quentin z Papierowych miast to sympatyczni chłopcy, którzy nie są prostakami i nie myślą w kółko o jednym. Są do siebie bardzo podobni, nie wiem czy mogę to zaliczyć na plus, lecz nie zmienia to faktu, że zwyczajnie polubiłam Kluchę. To dobry chłopak kochający swoich rodziców, ma z nimi świetny kontakt; przykłada się do nauki i jak to każdy nastolatek próbuje czasem rzeczy zakazanych takich jak alkohol czy papierosy (choć myślę, że alkoholu w Szukając Alaski lało się zbyt dużo). Swój pseudonim zawdzięcza anemicznemu wręcz wyglądowi a także charakterowi - nie do końca potrafi postawić na swoim.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów to najbardziej polubiłam Pułkownika - za odwagę, za godny pozazdroszczenia kontakt z matką, za to, że uczył się po to, by w przyszłości być na tyle bogatym, by móc polepszyć jej standard życia. To bohater charyzmatyczny, ceniący sobie honor i przyjaźń. Jeśli chodzi o Alaskę, to sytuacja wygląda podobnie jak z Margo z PM - była mi zwyczajnie obojętna. Nie mogę powiedzieć, że jej nie lubię, ale też nie zapałałam do niej sympatią.
Uwielbiam genialny styl Johna Greena. Jestem zadowolona z tego, że nie pisze bardzo bardzo prostym językiem, jaki można spotkać w wielu powieściach młodzieżowych. Docenia swoich czytelników, nie uważa ich za głupoli, którym wszystko trzeba wykładać kawę na ławę. Nie sili się na używanie przekleństw i slangu, aby pokazać jaki to on jest cool i jak dobrze zna współczesnych nastolatków.
"Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite będzie to uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości."
Ciekawym pomysłem jest tytułowanie rozdziałów. Pierwsza połowa książki to odliczanie dni PRZED jakimś ważnym wydarzeniem a druga połowa PO nim. Dzięki temu autor przykuwa uwagę czytelnika, bo chce się dowiedzieć o co będzie chodziło i co takiego się wydarzy. Właśnie ta połowa PRZED wydawała mi się momentami nudnawa, bo opisywała zwyczajne życie amerykańskich nastolatków chodzących do szkoły. W pewnym momencie zadałam sobie nawet pytanie, do czego ta fabuła w ogóle prowadzi, ale potem wszystko się wyjaśniło i zrekompensowało mi moje wcześniejsze delikatne znudzenie.
Szukając Alaski to dobra powieść młodzieżowa. Podkreślam młodzieżowa, bo to właśnie do młodzieży jest adresowana i przypuszczam, że starszym czytelnikom może mniej się spodobać. Jestem fanką Greena, który w każdej kolejnej powieści pokazuje swoje charakterystyczne pióro. Wprawdzie uważam, że lepiej by było, gdyby pan Zielony umieścił mniej opisów, jak to sobie bohaterowie piją i palą, nie dlatego, że jestem negatywnie nastawiona do poruszania tego tematu, ale dlatego, że czasem bohaterowie nie skupiali się na niczym innym jak na piciu i leczeniu kaca lub paleniu pod prysznicem. Miles i Alaska są dla mnie w pewnym stopniu kopiami Quentina i Margo lub może powinnam powiedzieć odwrotnie. Trzecią powieść Greena, którą przeczytałam mogę uznać za udaną, choć nie idealną i mimo wszystkich wad polecam sięgnięcie po jego twórczość, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.
Informacje:
-
Autor:John Green
-
Gatunek:Powieści i Opowiadania, Dziecięce i Młodzieżowe
-
Tytuł Oryginału:Looking For Alaska
-
Język Oryginału:Angielski
-
Przekład:Anna Sak
-
Liczba Stron:320
-
Rok Wydania:2013
-
Wymiary:135 x 205 mm
-
ISBN:9788362478934
-
Wydawca:Bukowy Las
-
Oprawa:Miękka
-
Miejsce Wydania:Warszawa
-
Ocena:
-
6/6
6/6
4/6
6/6
4,5/6
2,5/6
5,5/6