Julie Wellings
-
Alison Sinclair uwiodła mnie powieścią „Ciemnorodni". Pełną napięcia i magiczną historię, która z pewnością na długo zapadnie mi w pamięci. Szkoda, że drugi tom, czyli „Światłorodni" nie był już taki zachwycający. Tym razem skupiamy się na ludziach żyjący w blasku dnia, chroniących się przed ciemnością. Z tego powodu unikają również swoich pobratymców – Ciemnorodnych. Taka kolej rzeczy utrzymuje się dopóki nie zdają sobie sprawy, że mają wspólnego wroga - Cieniorodnych.
Sama historia jest pewną osobną całością, bo większość wątków z pierwszego tomu została zakończona. Jednocześnie irytującą rzeczą było ciągłe wracanie do wydarzeń z „Ciemnorodnych", bo (zakładając że jakieś 98% czytelników zacznie jednak przygodę z tą trylogię od „jedynki") większość z nich nie wpływała w żaden sposób na aktualne wydarzenia. Nie lubię tak protekcjonalnego traktowania odbiorców, bo zawsze mam odnoszę wtedy wrażenie, że autorzy po prostu uważają nas za mało mądrych ludzi.
Kolejnym minusem była narracja. Autorka co chwilę zmieniała naszych narratorów, przez co ciągle wybijałam się z rytmu czytania. I to nie były takie „przeskoki" w kluczowych momentach książki, czy urywane sceny podtrzymujące napięcie. Nie. Po prostu pisarka według własnego widzi-mi-się (czyli pewnie wtedy, gdy zaczynało jej brakować pomysłów na dalsze dialogi) kluczyła między kolejnymi bohaterami. Do tego chaotyczność widoczna na każdej stronie również nie pomagała w połapaniu się w fabule. Tak naprawdę co rusz można było odnieść wrażenie, że Alison Sinclair tak naprawdę nie wie, o czym pisze i że nie mam zaplanowanej historii, tylko pisze na szybko.
Idąc dalej. Łatwo można dojść do wniosku, że skoro książka jest chaotyczna, okazuje się również niedopracowana. W „Światłorodnych" nieraz pojawiały się informacje kompletnie niepotrzebne, albo brak pewnych danych zmuszający nas do ciągłego zastanawiania się, czy czegoś przypadkiem nie przeoczyliśmy. W dodatku mało „zwiewny" język pisarki stwarza ciągłą atmosferę pseudo poważnej dyskusji, podczas gdy jedna trzecia tej powieści to przysłowiowe lanie wody.
Bohaterowie również są nudni. Często wydawało mi się, że odróżniają się od siebie jedynie imionami. Byli bezosobowi ich historie życia bywały do siebie łudząco podobne, a charakterystyczność postaci, a raczej jej brak – była dobijająca. Żeby książka mnie się podobała to persony pojawiające się w niej muszą mnie zniewolić, powinnam się w nich albo zakochać, albo je znienawidzić. Żadnych półśrodków, ponieważ to oznacza, że są mi obojętni. To nie sprzyja nic dobrego, a skoro taka burżuazja nie podbija mi serca, to „Światłorodni" również długo nie zostaną w mojej pamięci.
Pierwszy tom z pewnością był bardziej dopracowany. Ciekawszy, świeższy. Natomiast „Światłorodni" to kompletny spadek formy pisarskiej pani Alison Sinclair. Druga część zaliczyła spadek jakości spowodowany słabą narracją, chaotycznością, nudnymi pomysłami, laniem wody i wieloma innymi czynnikami. Już wiem, że ta trylogia się nie wybroni, bo po tak katastrofalnej książce autorce na pewno nie uda się zachęcić czytelników po sięgnięcie po „Cieniorodnych" (?).
Dlatego też odradzam wam z całego serca tej lektury. Naprawdę nie jest warta swojej ceny, ani waszego czasu który stracilibyście podczas jej czytania. „Światłorodni" to słaba i przeciętna powieść, która na pewno nie powinna być rekomendowana przez nikogo. Miejcie się na uwadze i w księgarni unikajcie tej książki jak ognia! Naprawdę.