Paula
-
Sławomir Koper do tej pory pisał o czasach antycznych i obyczajowości dwudziestolecia międzywojennego. Teraz postanowił zająć się „największą bitwą miejską w dziejach drugiej wojny światowej" (str. 306), skupiając się na tym, nad czym inne publikacje pochylają się rzadko. Większość analizuje raczej zryw do walki, sam czyn zbrojny i jego uwarunkowania polityczne. S. Koper pisze o uczuciach, a w planach ma rzecz o życiu codziennym powstania.
„Spacerując po cmentarzu, jakim jest Warszawa, warto pamiętać, że tutaj ginęli młodzi ludzie, którzy chcieli żyć, kochać, założyć rodziny, a na koniec zestarzeć się przy bliskiej osobie. Zamiast tego spotkała ich śmierć, a w najlepszym wypadku emigracja lub stalinowskie więzienie" (str. 307). Jak bardzo wymowny jest ten cytat. I jak bardzo wyraziście podsumowuje to, o czym można przeczytać w książce. Uświadamia, że do walki ruszyli głównie ludzie bardzo młodzi, którzy właściwie dopiero wchodzili w życie. Mieli swoje plany, marzenia, do czegoś dążyli. I łączyło ich jedno: chcieli wolności, wiedząc, że nikt im jej nie da, że sami muszą się o nią upomnieć. Podkreśla też, jak wielu z tych, którzy złożyli największą ofiarę, nie ma nawet swojego grobu. Na początku powstania jeszcze odbywały się pogrzeby, dostępne były trumny; później personalia miano umieszczać na kartkach chowanych w butelkach, zakopywanych w grobie, ale z czasem, gdy ciał przybywało w zatrważającym tempie, nawet to stało się niemożliwe do wykonania. Po kapitulacji, tych, którzy przeżyli, połączył jeszcze jeden fakt: opuszczali kraj, nie widząc możliwości życia w znów zniewolonej ojczyźnie bądź też cierpieli prześladowania ze strony nowej władzy.
W „Miłości w Powstaniu..."autor pisze nie tylko o ludziach znanych, którym przyszło żyć w czasach wojny, jak np. Jan Nowak-Jeziorański, ale też o tych zwykłych mieszkańcach stolicy, jakich do powstania poszło wielu. Myślę, że w powszechnej świadomości najbardziej zakodował się jakże krótki los poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Młodziutki, wybitnie utalentowany artystycznie, który także chciał się znaleźć na pierwszej linii frontu, choć niezbyt miał ku temu predyspozycje. I bardzo zakochany w swojej żonie – muzie, przyjaciółce, kochance. Ile razy bym o tym nie czytała, siła ich miłości przejmuje mnie dreszczem, a łzy stają w oczach.
Ale ta moc i wielkość uczucia, często pierwszego i jedynego w życiu, stała się udziałem nie tylko Baczyńskich. Oni wszyscy, jak nikt zdawali sobie sprawę, co znaczą słowa „i nie opuszczę cię aż do śmierci". Bolesne jest czytanie o tych, którzy w obliczu zgonu ukochanego czy ukochanej, sami robili wszystko, żeby tę śmierć odnaleźć, nie wyobrażając sobie życia w pustce po takiej stracie. O takich historiach Koper także opowiada i niestety, nie były one rzadkością. Bo też i małżeństw powstańczych było dużo, narzeczeni nie wiedzieli przecież, czy przeżyją, szkoda im było czasu, nie wiadome im było, ile go jeszcze mają.
Poznajemy też dzieje tych, którzy przetrwali, ale im wcale łatwo nie było; na niektórych powstanie odcisnęło silne piętno, nie pozwalając wyrzucić z pamięci tego, co się widziało i przeżyło. Wyznawany patriotyzm był często okupiony najwyższą z możliwych ceną.
Sławomir Koper unika pisania o polityce, nie dokonuje oceny skuteczności wybuchu powstania, co jest tematem po dziś dzień rodzącym burzliwe dyskusje. Na przykładzie konkretnych ludzi z nazwiskiem, przeszłością, historią rodzinną, odczarował anonimowość tych, którzy szli walczyć. Na co dzień raczej przytłacza nas liczba ofiar, ale dzięki takim publikacjom mamy szansę pomyśleć o tych, którzy ginęli, jak o ludziach, którzy – gdyby mieli taką możliwość – prawdopodobnie żyliby tak, jak my: pracując, planując, ciesząc się życiem. Nie było im to dane, dlatego jesteśmy im winni pamięć i szacunek, doceniając to, co mamy, a czego oni zaznać nie mogli.