Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Intruz

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 1 votes
Akcja: 100% - 4 votes
Wątki: 100% - 3 votes
Postacie: 100% - 3 votes
Styl: 100% - 3 votes
Klimat: 100% - 5 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

Intruz | Autor: Stephenie Meyer

Wybierz opinię:

Martyna x

Nigdy nie wstydziłam się przyznać ani do tego, że czytałam "Zmierzch", ani tym bardziej do tego, że mi się podobał. Uwielbiam styl Stephenie Meyer i zawsze jestem nim oczarowana, więc z wielką przyjemnością sięgnęłam po kolejne dzieło tej autorki. "Intruz" to książka, która zdobywa bardzo dużo pozytywnych opinii, tym większa, więc była moja ochota na zapoznanie się z lekturą tej powieści. Kiedy dowiedziałam się, że jest to dystopia, byłam już pewna, że zrobię wszystko, aby jak najszybciej znalazła się ona w moich rękach. Dziś, w dniu w którym przeczytałam ostatnią stronę wiem, że nie znajdę w swojej głowie słów, które choć w połowie oddałyby mój zachwyt nad tą pozycją literacką.

 

Bliżej nieokreślona przyszłość. Świat zostaje najechany przez obcy gatunek, który zasiedla się w ludzkim ciele i przejmuje nad nim kontrolę. Tak przynajmniej powinno być, jednak kiedy do ciała Melanie zostaje wszczepiona dusza Wagabundy, okazuje się, że jedno ciało jest w stanie pomieścić jednocześnie dwie dusze. Obie chcą decydować o wspólnym ciele i obie chcą nadal żyć. Dochodzi między nimi do wewnętrznego konfliktu, jednak silne wspomnienia Melanie sprawiają, że w Wagabundzie coś się zmienia i sprawia, że wyznaczają sobie jeden wspólny cel - znalezienie ukochanych osób. Jak potoczą się ich losy? Czy odnajdą upragnione szczęście i zaczną ze sobą współpracować? Czy ostatnim niezasiedlonym ludziom na Ziemi uda się przeżyć?

 

Kiedy przeczytałam w internecie, że "Intruz" jest pierwszą powieścią autorki przeznaczoną dla dorosłych, byłam trochę zaniepokojona. Nie wiedziałam bowiem czego się po niej spodziewać. Przejrzałam kilka recenzji, usłyszałam kilka opinii i postanowiłam po raz kolejny zaufać tej autorce. Bardzo dobrze zrobiłam, ponieważ ani trochę mnie nie zawiodła. Świat przedstawiony w książce jest wykreowany FANTASTYCZNIE. Dawno nie miałam okazji czytać tak doskonale przemyślanej historii. Wszystko zgadza się od początku do końca. Akcja jest zrównoważona, podawana czytelnikowi na tacy stopniowo, nie za szybko, ale też nie zbyt wolno. Niby na początku nie dzieje się wiele, ale jednocześnie nie mamy czasu na nudę. Po prostu idealnie :)

 

Bohaterowie są tak różnorodni, barwni i wspaniale dobrani, że nie sposób ich nie pokochać. Nie ma tutaj chyba ani jednej postaci, która choć trochę przypominałaby znienawidzonych przez wielu: Bellę i Edwarda. W "Intruzie" każdy bohater ma swoje miejsce, własną kreację i niepowtarzalny charakter.

 

Sam pomysł pani Meyer na fabułę jest tak niemożliwe doskonały, że gdybym miała okazję ją spotkać, padłabym przed nią na kolana z zachwytu.

 

Również opisy są niebywale szczegółowe, precyzyjne i co więcej ciekawe. Często zdarza się, że autor za bardzo skupia się na tej części książki, przez co traci ona na wartości. W tej powieści zdecydowanie tak nie było.

 

W książce nie brak również ciekawych dialogów, a momentami nawet odrobiny humoru, jednakże tym, co sprawiło, że zakochałam się w tej powieści jest głębokie, przepiękne przesłanie. Wagabunda jest tak czystą, dobrą i nieskazitelną postacią, że każdy z nas powinien się czegoś od niej nauczyć. Muszę jednak przyznać, że z początku odniosłam wrażenie, że jest ona trochę przerysowana i wyidealizowana, ale z upływem stron przekonałam się, że byłam w ogromnym błędzie.

 

W pozycji tej znajdziemy także wątek miłosny, ale nie taki na miarę "Zmierzchu". Odnajdziemy tu miłość, która jest tak piękna, że chwilami aż bolało mnie serce. Wszelkie uczucia i emocje opisane przez autorkę były namacalne i każde z nich odczuwałam jak własne. Jest to rzecz niebywała...

 

Jeśli miała bym wskazać minusy powieści, to zaliczyłabym do nich pierwsze 50 stron, ponieważ trochę ciężko było mi przez nie przebrnąć. W końcowym rozrachunku nie ma to jednak dla mnie znaczenia i nie zmienia to mojej oceny.

 

Na koniec pragnę napisać też kilka słów o ekranizacji. Otóż: przestrzegam przed nią Was wszystkich! Do dnia dzisiejszego myślałam, że "Pamiętnik" jest najgorszą ekranizacją książki. Teraz jednak na szczyt listy wskoczył "Intruz", który był tak beznadziejny i chaotyczny, że gdybym nie czytała książki, prawdopodobnie niewiele bym z niego zrozumiała. Jedyną zaletą filmu był aktor grający Jared'a, bo doskonale oddawał jego urok i był bardzo przystojny :)

 

Największym minusem filmu jest natomiast okropne przedstawienie relacji Wandy z Ianem. Uwielbiam Ian'a całą duszą, więc strasznie mnie to ubodło.

 

"Intruz" to powieść wzruszająca, pouczająca i magiczna. Przepiękna w całej okazałości.

 

Myślę, że mało jest osób, które jeszcze nie zmierzyły się z lekturą tej powieści, ale ci, którzy tego nie zrobili, muszą uczynić to jak najprędzej, ponieważ nie można przejść obojętnie obok tak fenomenalnego dzieła. Polecam gorąco! :)

 

Daria CreatedEternity

Nienawiść. To uczucie jest tak silne, że potrafi zniszczyć od środka. Wybucha niespodziewanie, gwałtownie, wystarczy mały płomień, aby wzniecić pożar wewnątrz. Te płomienie liżą Cię od środka, przejmują władzę nad całym Twoim ciałem, Twoim umysłem; Twe myśli stają się mordercze, destrukcyjne. Nienawiść jest stokroć silniejsza od racjonalności. W chwili, gdy te gwałtowne uczucie Tobą włada, nic więcej się nie liczy. Pragniesz się wyżyć, wyrzucić cały ogień na wierzch, by spłonął na kimś innym, by wypalił coś, kogoś innego, nie Ciebie. I nim się obejrzysz jest już po wszystkim. Wypowiedziałeś o kilka słów za dużo, zrobiłeś o kilka ruchów za wiele. Zaczynasz się zastanawiać, jak mogłeś tak bardzo stracić panowanie nad sobą, jak mogłeś dopuścić, by te uczucie, emocje tak Tobą zawładnęły, że skrzywdziłeś innych, osoby na których Ci zależało bardziej lub mniej. Nienawiść jest uczuciem najtrudniejszym do pokonania, bywa destrukcyjne, niszczycielskie. Jest rozszalałym ogniem, który pali Cię od środka, pragnie się wydostać. Może trwać jedynie moment, kilka chwil, lecz może również zagnieździć się w Tobie na stałe. Wtedy Twoje ciało jest wiecznie rozgrzane, gwałtowne. Wtedy ogień nigdy nie gaśnie.

 

"Skoro ludzie potrafili tak zapalczywie nienawidzić, widocznie umieli też kochać mocniej, żywiej i płomienniej?"

 

Łowcy złapali Melanie. Samobójczy skok dziewczyny się nie udał, odratowali ją, wszczepili w jej ciało duszę imieniem Wagabunda. Ta istota miała odnaleźć we wspomnieniach własnego żywiciela informacje na temat innych niedobitków ludzkich, którym udało się przeżyć. Jednak Melanie stawia opór, buntuje się. W jednym ciele są dwie osoby, toczą walkę, która od początku skazana jest na niepowodzenie. Wagabunda i Melanie łączą siły, aby odnaleźć Jareda i Jamiego. Mężczyznę i chłopca, których obje kochają.

 

Stephenie Meyer to pisarka, której nazwisko jest powszechnie znane. Absolwentka literatury angielskiej na Brigham Young University napisała słynną sagę Zmierzch, która podbiła serca milionów czytelników oraz wzbudziła zgorzałe dyskusje. "Intruz" jest dziełem przeznaczonym dla starszego grona odbiorców.

 

Świat wykreowany przez pisarkę, jest naprawdę dobry. Nie dopatrzyłam się żadnych niedociągnięć we wszechświecie, który opanowują dusze. Wszystko było doskonale skrojone, trzymające się kupy. Ciekawe i intrygujące. Budzące podziw, zachwycające.

 

Niesamowicie spodobało mi się to, jak pisarka przedstawia ludzi. Jako istoty nadpobudliwe, niszczycielskie, nienawidzące, myślące o sobie, egoistyczne, lecz mimo wszystko kochające, jak żadne inne życie na jakiejkolwiek planecie, niebywale przywiązujące się, posiadające więzy, nadzieję, upór, wiarę, jak nikt inny. Meyer wykreowała ludzi, jako coś niesamowitego, coś, co posiada miliony sprzeczności, doznań, uczuć. Ludzkość jest czymś niepojętym, niezrozumiałym, czymś o wiele większym, silniejszym, niżby można było to pojąć.

 

"Wydaje mi się, że są takie rzeczy, które nigdy nie umrą."

 

Ponadto rdzeń miłości przedstawiony przez autorkę, jest niezwykły. Pani Stephenie nie szczędziła głębokich przemyśleń na temat świata, ludzi i ich uczuć, ciał oraz sensu egzystencji. Jednak temat miłości najbardziej wbił mi się do głowy. Tutaj pisarka przedstawiła to jako nigdy niegasnące uczucie, nieokiełznane, potrafiące przetrwać wszystko, zawsze żywe, nigdy umierające, trwające więcej niż jedno istnienie. Miłość jaką Melanie darzyła brata i Jareda była jak gruby, niezniszczalny sznur, którym ich serca były do siebie przywiązane. Pisarze bardzo często już w ten sposób opisywali te uczucie, jednak w "Intruzie" moja wyobraźnia była tak pobudzona, że na minutę miałam milion metafor dotyczących ludzi i ich miłości.

 

Bohaterzy byli świetnie nakreśleni. Każda, dosłownie każda z postaci miała własny charakter, była inna, głęboka, prawdziwa. Chciałam poznać wszystkich. Jednak najbardziej intrygowali mnie Ian, Jared oraz Jeb. Ich tajemniczość, niemalże zachowania niezrozumiałe, zbudowane na logiczniejszych fundamentach niż można było się spodziewać, okazały się niemożliwie fascynujące. Wagabunda oraz Melanie to bohaterki, które również przypadły mi do gustu. Wanda, dusza nierozumiejąca przemocy, nienawiści, dobra sama w sobie, delikatna, jednak myśląca bardzo racjonalnie. Mel, silna kobieta, gwałtowna, posiadająca instynkt przetrwania, wiele przykrych chwil za sobą, kochająca z całego serca. Nie sposób ich nie polubić, nie podziwiać.

 

Wątek miłosny, składał się z dwóch mężczyzn i dwóch kobiet, ukrytych w jednym ciele. Nie nazwałabym tego trójkątem miłosnym. Ta nazwa byłaby zbyt płytka, zbyt przyziemna i nikła, by wytłumaczyć, co działo się w sercach, duszach ludzi, którzy kochali się nawzajem. Pokochałam ten wątek miłosny, jak całą resztę.

 

"Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało."

 

Podczas czytania "Intruza" emocje brały górę. Stephenie Meyer potrafiła przestraszyć czytelnika, sprawić, że wpatrywał się z niedowierzaniem w kartki papieru, potrafiła przyśpieszyć bicie jego serca, wzruszyć, wzbudzić współczucie dla doskonale wykreowanych bohaterów. Pisarka bawiła się ich losem, nie dawała zapomnieć, jak brutalne jest życie, że smutki i radości muszą się równoważyć na niewidzialnej wadze. Emocje były wszędzie, wylewały się z literek i przelewały na niczego niespodziewającego się czytelnika.

 

Język, jakim posługuje się pisarka jest barwny, bogaty, mimo to przystępny. Niebywale wciągający już od pierwszych stron, dogłębny. Choć akcja nie trwa bez przerwy, nie nuży i potrafi zaskoczyć.

 

"Intruz" to dzieło genialne. Zmuszające do refleksji nad ludzkością, miłością i więzami rodzinnymi. Budzi wiele pytań dotyczących egzystencji, na które czytelnik sam musi sobie odpowiedzieć. Dzieło pani Meyer zapada głęboko w pamięć, sprawia, że bez przerwy myślimy o losach bohaterów. Polecam tę książkę, powinnością jest ją przeczytać. "Intruz" to głęboka, ambitna lektura, która ze względu na tematy, które porusza, jest co najmniej warta przeczytania i przeanalizowania. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.

 

"Przez wszystkie te stulecia nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze?"

 

Kyou

Przyznam się, że mimo, że uwielbiam serię Zmierzch, nie miałam ochoty na Intruza. Kiedyś, dawno dawno temu, zaczęłam czytać to opasłe tomiszcze w wersji e-book. Jakoś za bardzo mi się nie spodobało. Przestałam czytać już na samym początku. Teraz, po kilku latach znowu się za ową książkę zabrałam. Tym razem w wersji papierowej.

 

 

Ziemia została zaatakowana. Najeźdźcy zamieszkują ciała ludzi i wiodą pozornie normalne życie. Dusze są wprowadzane do ciała przez Uzdrowicieli. Ci przeprowadzają zabieg i puf. Dusza jest już w środku i może wieść normalne życie. Tak po prostu.

 

Melanie jest jedną z ostatnich wolnych ludzkich istot. Najeźdźcy nazywają ich Rebeliantami. Jednak zostaje złapana a w jej ciele umieszczono Wagabundę - duszę, która była już na kilku planetach. Gdy budzi się w nowym ciele dziwi się, że człowiekowi potrzeba tyle zmysłów, do odbierania świata. Intensywność uczuć, które odczuwa, otumania ją. Zanim zacznie normalne życie, musi przetrwać ostatnie wspomnienie Melanie - jej koniec. Przed oczami pojawia się jej piękna twarz mężczyzny - Jared. Dla Żywicielki musiał bardzo dużo znaczyć.

 

Wagabunda została wprowadzona do ciała Melanie by odkryć lokalizację innych Rebeliantów. Jednak tamte wspomnienia są dla niej niedostępne. Próbując się do nich dostać, wciąż trafia na ścianę. Co więcej, zaczyna obawiać się, że Żywiciel się buntuję. W niektórych momentach to Melanie przejmuję władzę nad ciałem.

 

- Budynek miał być bezpieczny - kontynuowałam. - Wiedzieli, że nikogo tam nie ma. Nie ma pojęcia, jak ją namierzono. Czy złapano Sharon?
Przebiegł mnie dreszcz przerażenia. W jednej chwili dostałam gęsiej skórki.
To pytanie nie było moje.

 

Kiedy Wagabunda i Melanie wyruszają w poszukiwanie Jareda i Jamie'go byłam bardzo ciekawa, jak Stephenie Meyer ma zamiar to wszystko rozegrać. W końcu Melanie już nie jest tą samą osobą, jest już tylko malutką częścią dawnej siebie. Muszę przyznać, że czytając Intruza ani razu nie pomyślałam, że autorką jest Stephenie Meyer. Styl wydawał mi się strasznie odmienny od tego wZmierzchu. Bardziej... lepszy. Czytając obie książki - a nie wiedząc, kto je napisał, nigdy bym nie powiedziała, że to dzieło tej samej osoby. Intruz nie jest taki... przewidywalny.

 

Czytając moją uwagę zwrócił pewien fragment.

 

Daj jej dłoń, a weźmie całą rękę.

 

Czytałam to zdanie kilka razy, zanim zrozumiałam, co w nim jest nie tak. Nie powiem, żebym zachowała powagę, gdy już przyuważyłam, o co chodzi.

 

Gdy zamknęłam książkę targały mną tak sprzeczne emocje. Z jednej strony było mi tak bardzo smutno, że to już koniec mojej przygody z Intruzem a z drugiej miałam łzy wzruszenia w oczach. Nie potrafię sobie wybaczyć, że tak długo odwlekałam przygodę z tą książką. Zdecydowanie mogę zaliczyć ją do grona moich ulubionych - i zrobić wszystko, by niedługo zawitała na mojej półce. Ten egzemplarz należy do Mims i to ona zmusiła mnie do przeczytania. Dziękuję, Mim.

 

Jared strasznie mnie irytował, za to pokochałam Iana. Było w nim coś takiego, co nie pozwalało go nie lubić. No i jeszcze był Jeb. Również trafił do grona moich ulubieńców. Ta ogromna książka zawiera w sobie tyle... wszystkiego, że mogę z czystym sercem polecić wszystkim.

 

Byłam tak strasznie zirytowana faktem, że nagle nauczycielki z matematyki i fizyki postanowiły nas zamęczyć nadmiarem informacji, które trzeba przyswoić, że całkowicie nie przejmowałam się niemieckim. A pozytywne oceny z niemieckiego równają się dużej ilości książek. Powinnam mieć motywacje, prawda? Ale cóż. Nie miałam. Mimo to, książka zajęła mi bardzo dużo czasu. Ogromny format nie pomagał w zabieraniu książki wszędzie ze sobą, jak zwykle robię.

 

Pojawiła się ekranizacja Intruza. Oczywiście, mam zamiar ją pooglądać, jednak chciałam najpierw zapoznać się z książką. Chociaż oglądając każdą kolejną ekranizację książek zastanawiam się, czy najpierw nie pooglądać filmu, gdyż zwykle na takich filmach bardzo się zawodzę. Jednak jestem bardzo ciekawa, jak twórcy poradzili sobie z tak oryginalnym dziełem. Bo trzeba przyznać, że Intruz jest jedną z najbardziej nieprzewidywalnych książek, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek przeczytać.

 

Zawsze mi się wydawało, że warunkiem człowieczeństwa jest choćby odrobina współczucia i miłosierdzia.

 

Prawdę mówiąc zdziwiłam się, gdyż spodziewałam się czegoś całkiem innego. Jednak się nie zawiodłam i myślę, że nikt nie będzie zawiedziony, gdy już sięgnie po Intruza.

Ema

Tę recenzję mogę rozpocząć na dwa sposoby: pisząc w mądry sposób o duszy i ciele, ewentualnie o sławie Stephenie Meyer. A że nie czuję się na siłach na takie tematy, pozwólcie iż wybiorę ten drugi.

 

Otóż jak wiadomo Stephenie Meyer jest autorką jednej z (z przyczyn sobie tylko znanych) najsłynniejszych serii książkowych XXI wieku. "Zmierzch" czytałam, a jakże. I w sumie nie uważam, żeby to była seria tragicznie zła, tylko po prostu przeciętna, bez jakiegokolwiek przesłania. I niby rozumiem, że w okresie swojego wydania była naprawdę oryginalna, ale to nie zmienia faktu, iż nie pojmuję jej fenomenu. A "Intruz"... prawdę mówiąc nie spodziewałam się wiele. Jak mogłam postawić nawet najniższą poprzeczkę Meyer - co, tej od świecących wampirów? Do lektury zasiadałam zatem z nastawieniem dość obojętnym, jeśli nawet nie negatywnym. A tu spotkała mnie, cóż, niespodzianka...

 

Świat opanowały Dusze - przybyły na Ziemię by przejmować ciała ludzi, którzy byli okrutni, agresywni i bezmyślni. Większość poddała się bez oporu, dlatego została ich tylko garstka. Wagabunda trafia jednak na Melanie - a dziewczyna jest nader silna i nie poddaje się bez walki. Szybko okazuje się, że duszę i ciało różni niemalże wszystko - oprócz miłości do jednego mężczyzny. Dziewczyny szybko pokonują wzajemną nienawiść, aby jako sojuszniczki wyruszyć na poszukiwanie Jareda.

 

Słowo 'science-fiction' trochę mnie przerażało. Nie czytam fantastyki, wręcz rzygam nią. A już szczególny opór czuję do własnie tej jej odmiany (no, pomijając parnormale!). I nie powiem, żeby został on złamany, żebym miała chęć na kolejne książki sci-fi. Ale ujmę to w ten sposób: było o wiele lepiej, niżbym myślała.

 

Meyer wykazała się przede wszystkim oryginalnością. Swojego czasu czytałam naprawdę dużo fantastyki, ale z czymś takim się jeszcze nie spotkałam. A cenię sobie niebanalność, bo to właśnie pogłębiająca się szablonowość kolejnych fantastycznych powieści zmusiła mnie do odstawienia gatunku. Tymczasem okazało się, że "Intruz" to powieść napisana barwnie, z pomysłem, wyczuciem i wartką akcją. Książka, przy której nie można się nudzić i od której nie można się oderwać. Paradoksalnie byłam tym nawet trochę rozczarowana... szczerze mówiąc przygotowywałam się na wielkiego hejta.

 

Narracja także zrobiła na mnie wrażenie. Rozdwojenie jaźni Wagabundy i Mel zostało przedstawione w sposób doskonały - podobnie jak charaktery dziewczyn. Były to postacie bardzo złożone i przemyślane - pierwsza trochę lękliwa, nieśmiała; druga spontaniczna i ironiczna. Dodatkowo łączyła je odwaga.

 

Postaciom pobocznym również nie można nic zarzucić. Bardzo polubiłam Jeba i Jamie'go, trochę mniej Iana i Jareda. Zależy to jednak od indywidualnych gustów - wszystkie cztery były jednakowo dobrze nakreślone, dopracowane i nie mniej złożone od głównych bohaterek.

 

"Intruz" nosi też w sobie przesłanie - dotyczące miłości ciała oraz duszy i różnic między nimi; wadze miłości, kiedy zna się również smak nienawiści. Nie było ono być może jakieś specjalnie, hm, odkrywcze, ale było - i to jest ważne. Cenię sobie możliwość czytania między wierszami. Co prawda całość była stosunkowo przewidywalna; wyszła dość słodko, może nawet za słodko... ale to też jest potrzebne. Już dawno nie czytałam książki tak po prostu o miłości i chyba trochę mi tego brakowało. Zakończenie było jednak małą przesadą - było takie... (to chyba spoiler, więc wiecie co robić) wyidealizowane. W życiu raczej nie zdarzają się sytuacje, w których każda strona jest szczęśliwa. Jest to chyba jednak pakiet łączony, jeśli chodzi o książki "tylko o miłości". I chyba zgodziłam się na to - bo nie powiem, że było to dla mnie wielką niespodzianką.

 

"Intruz" zaskoczył mnie - i to zaskoczył mnie bardzo. Może i fakt, że książkę przeczytałam po prostu w odpowiednim momencie swojego życia, ale i tak zapamiętam ją jako przyjemną i niezobowiązującą. Meyer zdecydowanie ma w sobie potencjał - potencjał niewykorzystany w "Zmierzchu". I chociaż do "Intruza" na pewno nie wrócę, to polecam go wszystkim na długie zimowe wieczory.

Amy392

Zabierałam się do tej książki z mieszanymi uczuciami, bo akurat kosmici nie są moim ulubionym tematem w literaturze, ale koleżanka bardzo zachwalała tę książkę, więc ją przeczytałam i muszę powiedzieć że mile mnie zaskoczyła.

 

"Intruz" nie jest typową opowieścią o kosmitach, gdzie ludzie to "ci dobrzy", a kosmici "ci źli". W tej książce Dusze (tak się nazywają ci najeźdźcy z kosmosu) to dobre, uczciwe, prawdomówne i pomocne istoty, które nigdy nie łamią prawa. U nich nawet pieniędzy nie ma, tacy są uczciwi! Natomiast ludzie (których populację liczy się już w setkach) zmuszeni ukrywać się po jaskiniach i bunkrach, przez Dusze uważane są w książce za istoty gwałtowne, nieobliczalne i do gruntu złe. Dlatego właśnie najeźdźcy odebrali ludziom ich świat, ponieważ uważali że na niego nie zasługują (wojny, morderstwa i inne tragiczne wydarzenia przyczyniły się do złego zdania o naszym gatunku).

 

Gdy główna bohaterka, dusza o imieniu Wagabunda, na skutek różnych komplikacji trafia do jednej z ludzkich kryjówek, oba gatunki uczą się siebie na wzajem i przekonują się że pozory czasem mylą.

 

Powieść "Intruz" jest według mnie bardziej dojrzalsza od sagi o wampirach. Bohaterowie są starsi, mają inne spojrzenie na różne sprawy, a ich związki nie są tak naiwne i gwałtowne jak licealistów z Forks. Książka jest głębsza od "Zmierzchu", porusza tematy człowieczeństwa, oraz miłości tak wielkiej, że zdolnej nawet przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia dwóch wrogich gatunków.

 

Niektórzy uważają, że ta książka nie powinna się skończyć szczęśliwie i że powinno być tylko do rozdziału "Koniec", w którym Wagabunda poświęca się dla Melanie. Ja jednak wolę happy end, nawet jeśli jest trochę nierzeczywisty. Rzeczywistość mamy na co dzień, a życiowe problemy zbyt często kończą się nieszczęśliwie. Ja przy książce chcę odpocząć od problemów, a nie jeszcze bardziej się zdołować. A wy jak myślicie?
Książka jest genialna! Polecam!

MirandaKorner

Nikt nie wie, co wydarzy się za lat pięć, dziesięć, piętnaście... Możemy mieć jedynie podejrzenia, które mogą się spełnić albo i nie. Czy wizja Stephenie Meyer przedstawiona w "Intruzie" jest prawdopodobna? Czy coś takiego mogłoby się zdarzyć? Czy opowieść snuta przez autorkę bestsellerowej sagi "Zmierzch" wywołuje emocje? A może jest wręcz przeciwnie i ta książka to zupełny niewypał?...

 

Ziemię zaatakował i prawie całkowicie przejął niewidzialny najeźdźca. Przez lata, najpierw cicho i powoli, później coraz szybciej i głośniej, opanowywał ludzkie ciała i umysły. Mowa tu o duszach, które zaczęły mieszkać organizmach ludzi. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, można zobaczyć, jak bardzo przeobraził się teraz znany nam świat. Osób, w których nie mieszkałaby dusza, jest coraz mniej. Są nimi ukrywający się rebelianci, którym cudem udało się ujść z życiem i uchronić swoje ciało oraz rozum przed wrogiem.

 

Do organizmu jednej z ostatnich ludzkich istot zostaje wszczepiona Wagabunda - dusza osławiona niemałą chwałą. Przebyła wiele planet w poszukiwaniu swojego miejsca i jeszcze więcej widziała. Jest pewna, że poradzi sobie ze zbuntowaną rebeliantką i szybko przejmie władzę nad ciałem. Jak bardzo się myli!... Okazuje się, że Melanie wciąż myśli, czuje i nie chce się poddać. Wkrótce Wanda i Mel pozostają sojuszniczkami. Postanawiają odnaleźć nielicznych członków rodziny Melanie, którzy jeszcze żyli. Czy uda im się to zrobić? A może najgorsze dopiero przed nimi?...

 

"Intruz" to naprawdę piękna historia. Od pierwszej strony intryguje i przyciąga, a później nie pozwala się od siebie oderwać i wciąga czytelnika w wykreowany przez autorkę świat. Akcja rozgrywa się w przyszłości, choć nie tak dalekiej, jak mogłoby się wydawać, przynajmniej w moim odczuciu. Wszystko zostało przedstawione niezwykle realnie, tak, że czytelnik zaczyna więc wierzyć, że ta opowieść nie jest jedynie wyobrażeniem, lecz czymś aż nazbyt rzeczywistym.

 

Utwór ten traktuje nie tylko o przyszłym życiu, o nie. Jest to opowieść o miłości i poświęceniu, człowieczeństwie i tolerancji. Czy bylibyśmy w stanie zaakceptować kogoś bardzo różnego od nas? Czy jest coś, czego nie możemy zrobić dla ukochanej osoby? I czym tak naprawdę jest miłość? Czy możemy ją w jakiś sposób określić? A może na zawsze pozostanie tajemnicą, dlaczego nie darzymy uczuciem drugiego człowieka, podczas gdy na widok tej jednej osoby serce zaczyna bić szybciej?

 

"Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia?"*

 

Na okładce tej powieści powinno znajdować się ostrzeżenie mówiące, iż nie należy rozpoczynać czytania przed snem lub ważnym spotkaniem, ponieważ po prostu nie można się od niej oderwać! Ta historia ma w sobie coś magnetycznego i magicznego, coś, co sprawia, że najchętniej przenieślibyśmy się do przedstawionego w niej świata pomimo panującego w nim niebezpieczeństwa. Nie brak tu miejsca na radość, smutek czy łzy, które podczas lektury popłyną niejednej osobie. Historia nie pozwala o sobie zapomnieć i wkrada się do umysłu jak tytułowy intruz.

 

Naprawdę warto przeczytać tę książkę. Sądzę, że każdy dostrzeże kryjące się w niej drugie dno. Pozostawia ona temat do przemyśleń na wiele, wiele dni, a to i tak ciągle będzie za mało. Trzeba czasem przysiąść i zastanowić się nad otaczającym nas światem. O tym przypomina ta powieść.

 

Gorąco polecam wszystkim tę lekturę. We mnie wywołała ogrom emocji i sądzę, że to samo stanie się w każdym innym przypadku. "Intruz" stał się jedną z moich ulubionych książek i zachęcam Was, byście również po nią sięgnęli. Zapewniam, że nie pożałujecie wyboru.

 

*Intruz, Stephenie Meyer, wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2008, str. 43.

Sara

Książkę zakupiłam na merlinie dzięki mojej kumpeli, która namawiała mnie do jej kupna. W oczekiwaniu na "Przed świtem" postanowiłam się skusić i już po dwóch dniach ta powieść leżała u mnie na biurku. Cóż, muszę przyznać, że to była dość dobra decyzja i cieszę się, że mogłam ją przeczytać - zwłaszcza, że za przesyłkę zapłaciłam aż siedemnaście złotych i była warta swojej ceny.

 

Jest to historia dość skomplikowana. poznajemy Wagabundę, która zamieszkuje schwytaną przez Łowców dusz Mealnie. Nieoczekiwanie obie przypadają sobie do gustu i pragnienie jednej z nich powoduje, że zaprzyjaźniają się i podporządkowują swoje życie, aby odnaleźć ludzi, których obie kochają. Jednak ja nie potrafię dokładnie określić o czym dokładnie jest tak książka, sami musicie się o tym przekonać.
Bałam się trochę "Intruza", ponieważ po wybrykach mojego umysłu po ostatniej serii autorstwa Stephenie Meyer, nie za bardzo wiedziałam czego się spodziewać i na co się przygotować. Jednak autorka właśnie tym wydaniem pokazała, że potrafi pisać nie tylko dla szalejących nastolatek, ale również dla szerszej publiczności i dojrzalszych czytelników. Udowodniła, że jej kariera pisarki nie zakończy się na "Zmierzchu".

 

Na samym początku nie mogłam się przyzwyczaić do imienia Wagabunda oraz Jeb, bo wywoływały one u mnie uśmiech na twarzy; później przestało mi to już tak przeszkadzać i szokować zarazem. Pani Meyer ma bardzo charakterystyczny styl pisania, po którym niemalże od razu jesteśmy w stanie stwierdzić, że to właśnie ona. Tutaj odrobinę go zmieniła, dodając trochę ciężkości i smaku, na jakiś czas oddzielając się od świata wampirów.
Strasznie spodobały mi się postacie w "Intruzie". Przyzwyczaiłam się do nich i polubiłam. Są oni doskonale zarysowani, a sama autorka nie ujawnia o nich za wiele, pozostawiając cząstkę tajemnicy, tak jakby nie chciała nas do tego dopuścić. Jesteśmy wplątani jedynie w niektóre uczucia bohaterów, ale nie wpuszczeni do środka.

 

W książce nie brakuje również ciekawych wątków, brutalnych sytuacji, kłótni oraz ostrych wymian zdań. Ale mamy tutaj również czułość, poprzez prosty przekaz i pokazanie tych kilku rodzajów miłości: do ukochanego, do małego braciszka, czy do przyjaciółki. Wyobraźcie sobie, jak trudno było zaakceptować fakt Ianowi i Jaredowi, że dziewczyny, które obaj kochają, są zamknięte w jednym ciele. Dość ciekawa, ujmująca i zachwycająca sytuacja, stawiająca przed trudnymi wyborami niektóre postacie.

 

Stephenie Meyer wybrała idealne miejsce na kryjówkę pozostałych ludzi, a dzięki dokładnemu opisowi moja wyobraźnia wytworzyła jedyny w swoim rodzaju obraz tego miejsca i charyzmatycznych ludzi, którzy aby przetrwać gotowi są wiele poświęcić.
"Intruz" jest pierwszą częścią trylogii, która zaczęła pani Meyer. Chociaż następne części - The Soul oraz The Seeker - są na razie jedynie projektami, ja mam nadzieję, że autorka dokończy tą serię, w końcu zakończenie dało pewne przypuszczenie, że na tej książce na pewno się nie zakończy

Heyday

Ziemię opanowały Dusze. Są to stworzenia, które używają innych ras jako Żywicieli. Książka opowiada o „pasożycie" Wagabundzie oraz jej nowym ciele, które należało kiedyś do Melanie – jednej z niewielu ludzi, którym udało się przeżyć. Niestety została złapana i wszczepiono w nią Dusze. Jednak Mel się nie poddała i nie pozwoliła odebrać sobie umysłu. Od tego czasu toczyły z Wagabundę walkę o umysł i ciało, ale dwie osoby – dokładniej ich wspomnienia – zmieniły nastawienia dziewczyn do siebie.

 

Z początku myślałam, że będzie to coś z sience – fiction, jednak się pomyliłam. Przyznaję, że wstęp jest dość mylący, choć według mnie można dostrzec tam jakiś zaszczepek tego gatunku literackiego.

 

Moim zdaniem prolog powinien zachęcać czytelnika do wgłębienia się w treść książki. Weźmy np. „Zmierzch" mimo, że powieść nie przypadła mi do gustu, to początek był bardzo wciągający. Po Stephanie Meyer liczyłam na ciut więcej. Na coś bardziej poruszającego, anie na zwykły opis przebiegu operacji. Na pewno nie jest on pasjonujący, a wręcz lekko odpychający.

 

Fabuła książki z początku jest bardzo mocno zarysowana, jednak w kolejnych etapach powieści i zaczyna słabnąć. Powstają z tego tak zwane „flaki z olejem". Główna bohaterka nie pcha akcji naprzód. To akcja pcha ją. Według mnie to nie powinno tak wyglądać.

 

Miejscami wydawało mi się, że autorka pisała na odczep się. Podobało mi się jedynie kilka momentów, większość to opisy jaskiń, wyrazu twarzy itp. Wiem, że Wagabunda nie zna za bardzo ludzi, ale to nie znaczy, że pani Meyer musi nam tak wszystko dokładnie opisywać. Można by pominąć przynajmniej kilka scen. Dzięki temu książka byłaby krótsza i zyskałaby na jakości.

 

Widać tu również kanion, z którego pisarka najwyraźniej nie potrafi wybrnąć. Oczywiście chodzi tutaj o rozdarcie emocjonalne głównej bohaterki. Kocha dwóch mężczyzn i nie wie, którego wybrać. Znajome? Oczywiście, że tak.

 

Czytając „Intruza" miałam wrażenie, że jest on podobny trochę do „Sagi o Ludziach Lodu". Chodzi mi konkretnie o główną bohaterkę, która jest miłościwa dla wszystkich i wszystkiego. Nie ma określonego, stałego charakteru i ciągle się zmienia. Dzieje się to za szybko i zbyt zagmatwanie.

 

Ogólnie rzecz biorąc książka nie przypadła mi do gustu. Moim zdaniem jest to najgorsza powieść Stephanie Meyer, oczekiwałam od niej czegoś więcej. Mimo to sądzę, że dzieło spodoba się fanom owej pisarki oraz tym, którzy nie czytali „Zmierzchu".

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial