Kasiek
-
Pewnie wiele osób przejdzie obojętnie obok tej książki. Okładka nie przyciąga uwagi. Nie kusi pięknym krajobrazem, czy radosnymi barwami. No i tytuł, również nie wstrząsający i przykuwający wzrok. Mam doświadczenie z prozą Tyrmanda. Książki z pozoru nie pociągają, nie przyciągają uwagi, ale jeśli już sięgniesz po jego książkę nie będzie można jej odłożyć. Do ostatniej kropki, na samym końcu.
Zwlekałam z recenzją książki, czekając aż przeczyta ją również moja Mama, wielka wielbicielka tego autora. Brak jej było słów zachwytu. Ciężko mi dopatrzeć się fenomenu autora, który porusza ludzi, których dzieli dwa pokolenia. Może źródło fenomenu tkwi w jego niezwykle barwnym życiorysie? Poczytajcie jego biogram, człowiek naprawdę żył w ciekawych czasach. I umie to opisywać.
Książka to refleksje autora z jednego roku, nawet nie całego, ale istotnego. Zerknijmy do historii, rok 1954 to rok po śmierci Stalina, w krajach Związku Radzieckiego powoli widać odwilż, krótki haust powietrza, oddech wolności. Autor pisze o codzienności. Dziennik jest bardzo obszerny, ale nie należy się dziwić, autor miał dużo czasu na pisanie, właśnie stracił pracę, bo odmówił wraz z kolegami wydrukowania nekrologu Stalina. Dziennik zawiera nie tylko refleksje dotyczące teraźniejszości, ale także tego co było.
Przejmująca i przykuwająca uwagę lektura, mam dziwne przeczucie, ze nie zrobi furory na polskim rynku wydawniczym, a szkoda. W Polsce tak mało mówi się o tamtych czasach o codzienności, może dlatego, że coraz mniej osób żyje, które dobrze pamiętają lata 40 i 50. Dlatego tym bardziej może warto sięgać po takie książki.
Ja ze swej strony polecam z całego serca i ze wszystkich sił. Książka jest świetna!