Kasiek
-
Swego czasu świat szalał na punkcie „Oskara i pani Róży", ta książka jest podobna, albo nawet jeszcze lepsza. Przez przypadek, oczarowana okładką wzięłam ją z biblioteki. I zaczęłam czytać.
Poznajemy czteroosobową rodzinę, wierzących, kochających się ludzi, na samym początku ginie ojciec co burzy życie całej rodziny, matka do tej pory tylko wychowująca dzieci musi zacząć zarabiać i wychowywać synów sama, tylko z pomocą swej matki. Czytamy o tej rodzinie, normalnych ludzi z wadami, zaletami, patrzymy jak pokonują trudy codziennego życia, takie przyziemne, zwykłe. Cios jaki na nich spadł już jest okrucieństwem losu... Boga? A z lektury opisu na okładce wiemy co się stanie dalej, ale nie chce się wierzyć w takie złe fatum. Są dobrymi ludźmi, czy Bóg doświadczy ich jeszcze tak ciężką chorobą uroczego Tylera? Bo nic gorszego nie dopuszczałam do głosu.
Książka jest obyczajową opowieścią o amerykańskiej rodzinie, duże znaczenie dla funkcjonowania tych ludzi ma wiara, nie jest to jednak ideologiczna opowiastka, o tym jak życie jest piękne bo Bóg nas kocha, bo kogo jak kogo, ale tej rodziny nie ominęły wielkie dramaty, również nie mówili sobie „Bóg tak chciał", przechodząc do porządku dziennego, jest dużo cierpienia, kryzysów, ale nadziei . nie jest to książka wyłącznie dla ortodoksów, jest to bardzo poruszająca historia, wyciskająca łzy z oczu. Ja na przykład, na wspomniany „Oskarze" nie płakałam, na tej książce tak.
Może to z powodu tego chłopca, tak silnego wbrew wszystkim przeciwnością. Zwykły chłopak, który jest niesforny, kocha piłkę nożną, miewa problemy z rówieśnikami, troszkę uważa, ze to iż ma za najlepszego kumpla dziewczynę to obciach. Po prostu normalny chłopiec, który musi szybko dorosnąć. W tej książce skumulowało się wiele cech, które dla mnie musi mieć książka, którą połykam, która mnie wzrusza i zapada w pamięć.
Cieszę się, że przypadkiem dotarłam do tej książki. Polecam ją, chociaż nie jest to optymistyczna historia, ale taka raczej z której można wynieść ważną naukę na codzienne życie.
Być może typowo amerykańskim zabiegiem jest pokazanie jak cierpienie tego chłopca zmieniło jego otoczenie, może nie tyle chodzi o chorobę, ale sposób w jaki ten niedorosły chłopiec sobie z tym radzi. Nie wiem czy ja czerpałabym z tego pociechę, chyba byłabym zbyt pochłonięta bólem, żeby szukać jasnej strony tej tragedii. Ale być może to przez mój egocentryzm.