Książkówka
-
Co można pomyśleć o książce, która ma zakrzywiony blok, lekkie przybrudzenia na rogach i wyblakły tekst na swoich kartach? Zapewne to, że jest to egzemplarz bardzo zmęczony swoim życiem, że uraczył swoją obecnością wiele domów i nasycił wiele par oczu. I będzie to jak najbardziej prawdziwe myślenie. Są jednak takie książki, które swoim stanem fizycznym zdają się odzwierciedlać losy ich bohaterów – trudne, męczące (dla nich, nie dla czytelnika) i co rusz wytarte ze szczęśliwych chwil.
Dokładnie takie odczucia mam po zakończonej lekturze „Ballady o Januszku" autorstwa Sławomira Łubińskiego. Tyle w niej emocji, zwyczajnych ludzkich odruchów i prostoty...
Debiutancka powieść tego „człowieka orkiestry" (imał się w życiu różnych zajęć by ostatecznie skupić się na tworzeniu scenariuszy filmowych i pisarstwie) opowiada o miłości bezwarunkowej – matki do syna. Aż prosi się by dodać tu także „i z wzajemnością", ale tak trudno dopatrzeć się tu Januszkowej miłości do swojej rodzicielki...
Genowefa Smoliwąs to prosta, dobra kobieta o wielkim sercu, ale bez wykształcenia i pokaźnego majątku. W czasach świetności Hitlera przyszło jej zostać małżonką Franciszka i niebawem spodziewać się jego dziecka – pierwszego i jedynego. Gdy panowanie okrutnej, niemieckiej ręki zdawało się dobiegać końca, a szczęście miało już nie opuszczać tej młodej rodziny, stała się rzecz tragiczna. Franciszek, bowiem stracił życie w obozie, dziecko lada moment rodzić się miało, a Gienia sama na świecie jak palec...Żadna to jednak przeszkoda w życiu dla jej silnego ducha. Ledwie wiążąc koniec z końcem, biegając z jednej pracy do drugiej, codziennie podejmowała się trudnej sztuki wychowania swojej latorośli. Wydawałoby się, że mimo braku ojcowskiej ręki, proces ten przebiega należycie. Do dnia, w którym Januszek przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej...Wtedy to chłopiec w tak młodym wieku pokazał, na jakie to słowa stać go względem matki, a te wierzcie mi, nie były balsamem dla uszu styranej kobiety...
Wraz z postępującym wiekiem młodzieńca nie było lepiej. Januszek popadał w coraz to nowsze kłopoty i coraz to poważniejsze przewinienia, które na horyzoncie mogły pokazywać tylko dom poprawczy. Mimo wszystkich występków, nie mógł narzekać na brak opieki i troski ze strony matki – ta dawała mu wszystko, co miała a nawet więcej...To dla niego traciła zdrowie, szacunek niektórych ludzi, padała ofiarą podłych oszustw i wykorzystywania. Dlatego, że kochała go tak jak tylko matka może kochać syna, dostawała w zamian tylko obietnice poprawy na przemian z najgorszymi świństwami, jakie można sobie wyobrazić...
Cała ta opowieść jest niezwykle czysta i klarowna w swoim przekazie. Tak łatwo zżyć się z Gienią i bez zająknięcia popierać jej poczynania, mimo że te od miana „poprawnych" bardzo często odbiegają...Słuchając jej opowieści (początkowo myślałam, że swój monolog kieruje do autora – myliłam się) ma się też świadomość, że wielokrotnie popełniała błędy w stosunku do swojego syna, ale bezgraniczne uczucie, jakim go darzyła, przyćmiewało wszystko...
A Januszek? Cóż...istny diabeł wcielony – tak najkrócej można opowiedzieć o jego charakterze i stylu bycia.
Co poraża w tej powieści? Zdecydowanie jej prawdziwość i ciągła aktualność. „Ballada o Januszku" powstała pod koniec lat siedemdziesiątych, ale gdyby nie specyficzny język, jakim autor się posługuje (i kilka faktów historycznych) miałabym poważny problem z odgadnięciem czasu akcji. Toć takich Januszków teraz dostatek...A miłość rodzica do dziecka była, jest i będzie zawsze, choćby nie wiem jakiego zła latorośl się dopuszczała...