Paula
-
Katarzyna Miller, psycholog, psychoterapeuta z bogatym doświadczeniem w prowadzeniu terapii. Autorka licznych książek, z których miałam okazję czytać tylko „Chcę być kochana tak jak chcę" – sympatyczna lektura, ale nie znalazłam tam dla siebie nic odkrywczego. Tym razem miałam się przekonać, jak pani Katarzyna radzi sobie w roli twórczyni opowiadań. Wnioski? Chemii to między nami nie będzie.
„Słone ciasteczka" podzielone są na trzy części: dziesięć opowiadań, limeryki i wiersze. Zacznę od limeryków – gdyby ktoś nie wiedział, to są to krótkie wierszyki z nazwą miejscowości w pierwszym wersie (to tak w skrócie). Choć dosadne w wyrazie, to jednak czytało mi się je całkiem przyjemnie, niektóre były nawet zabawne. Z wierszami mam problem o tyle, że na poezji się nie znam i nie umiem jej interpretować. W jej kontekście mogę powiedzieć jedynie tyle, że mnie poruszyła lub też nie. Poezja Katarzyny Miller przypadła mi do gustu; szczególne wrażenie wywarło „Tango", „Dla P." i jeszcze kilka wierszy bez tytułów. Gra na niedopowiedzeniach i skojarzeniach pobudza wyobraźnię i przemawia do głęboko ukrytego na co dzień ja.
„Kasia Miller z Warszawy
uznawszy, że seks to temat arcyciekawy,
opowiadania napisała
Słone ciasteczka je nazwała
by z wypiekami czytał każdy, kto chce,
dla zabawy" (okładka).Mam wrażenie, że autorka bardzo chciała wyrazić siebie w modnym i popularnym ostatnio nurcie literatury erotycznej, ale nie do końca jej wyszło. Bo co też my tu mamy?
„Długi miłosne" – opowieść o dwóch kobietach, które połączy fascynacja intelektualna. Ale czy tylko?
„Adonis" – spotkany w pociągu piękny mężczyzna skłania kobietę do refleksji na temat własnych partnerów. I nie tylko do refleksji...
„Opowiadanie telewizyjne" – gorzka zaduma nad życiem małżeńskim pewnej czterdziestolatki.
„Mój chłopak i moja dziewczyna" – dwie kobiety od lat wyjeżdżające razem na wakacje snują wspomnienia o doświadczeniach z kobietami; jedna z nich wraca do jeszcze innego obrazu.
I kocham cię, Ewa" – kilka kobiet z życia jednego mężczyzny z przemyśleniami na temat ich relacji.
„Kochanek poniżej wymagań" – młoda dziewczyna i on, profesor, ale raczej nie sztuki miłosnej, zamknięty w swoich ograniczeniach.
„Nóż" – opowieść o pewnej opowieści, z melepetą w tle.
„O wyższości lecznictwa prywatnego nad państwowym" – prywatna wizyta kardiologa jest jak grom z jasnego nieba, kobieta jak marzenie, która budzi lekarza z jego zimowego snu.
„Porządne grzyby dla mężczyzny" – przypadkowe spotkanie na targach zwieńczone nieprzyjemnym epizodem i szczerą rozmową.
„Słone ciasteczka" – rozważania kobiety i mężczyzny o sensie związku, choć on i tak sprowadzi wszystko do jednego...Jak to z opowiadaniami bywa, jedne są lepsze, drugie mniej ciekawe, ale na pewno nie pasuje mi do nich słowo „erotyczne". Z dwóch powodów. Albo jest ono za mocne, albo znów za słabe. Część z tych krótkich opowiastek seks ma tylko gdzieś tam w tle albo w domyśle, natomiast w części wykracza on poza erotykę. Mnie erotyka kojarzy się z czymś subtelnym, intymnym, z pewnego rodzaju niedopowiedzeniem rozumianym nie wprost, czyli jak powiedzieć wszystko, ale tak, by zostawić coś jeszcze dla wyobraźni. Użycie wulgaryzmów tę dość cienką granicę przekracza; to już erotyką nie jest, bo sprowadza się do traktowania seksu jako aktu czysto fizjologicznego, co z erotyką niewiele ma wspólnego. Z drugiej strony pruderyjna nie jestem i skoro na okładce czytam, że dostanę opowiadania „pikantne", to pytam się grzecznie: gdzie ta pikanteria? Bo jakoś jej nie zauważyłam. Chyba że uznamy zań nazywanie męskiego organu „korzeniem" lub „konarem". Wiem, że brzmi to trochę, jakbym sama sobie przeczyła, ale książka wywołała we mnie mieszane uczucia, które ciężko przełożyć na słowa. Skoro erotyka, to liczyłam na delikatność, może na grę słów, ale dostałam dosadność, a tam gdzie dosadność, nie ma znów miejsca na pikanterię.
Inną kwestią jest język. I nie chodzi mi tylko o ten, który bywa najtrudniejszy do wyrażenia, czyli dotyczący seksualnych zbliżeń (choć np. Magdalena Witkiewicz w „Szkole Żon" udowodniła, że można pisać o seksie z klasą i polotem). Bardziej raziła mnie sztuczność dialogów, użycie słów niepasujących do całości zdania i kontekstu opisywanych sytuacji. Choć możliwe, że to tylko moje subiektywne odczucie.
Wyznaję zasadę, że warto być otwartym na nowe doznania, dlatego nie będę odradzać sięgnięcia po te opowiadania, każdy może je odebrać przecież zupełnie inaczej. Tym bardziej, że jeśli tylko spowodują one przełamanie jakichkolwiek tabu, to dobrze, że zostały wydane. A skoro napisano je „dla zabawy", to może zbyt poważnie podeszłam do ich oceny, ale mimo wszystko zabrakło mi finezji i pomysłu na rozwinięcie niektórych wątków. A jeśli chodzi o zagadkę tytułu, gdyby nic Wam nie przychodziło do głowy;), rozwiązanie znajdziecie w opowiadaniu ostatnim.