Odcień Purpury
-
Magowie z Niewidocznego Uniwersytetu tym razem stają przed poważnym zadaniem. Muszą zorganizować mecz piłki nożnej, oraz wystawić drużynę akademicką, która szkoląc się w pocie czoła, oraz pomagając sobie od czasu do czasu połówką cegły w skarpecie, ma za zadanie wygrać planowane rozgrywki. A stawka jest wysoka. Zmniejszenie funduszy jakie może dotknąć cały Niewidoczny Uniwersytet to jedna z nielicznych konsekwencji, a nikt przecież nie wyobraża sobie palety serów ograniczonej do raptem pięciu rodzajów, a już na pewno nie magowie.
Po tę część sięgnęłam nie bez powodu. Niewątpliwie środowisko akademickie Niewidocznego Uniwersytetu jest jedną z moich ulubionych rzeczy w książkach Pratchetta. Jednak jak się okazuje to wcale nie magowie wychodzą na pierwszy plan, ale osoby odpowiedzialne za ściekanie świec (tak by z jednej strony powstało idealnie ścieknięcie) – Nutt Gobbo, którego ktoś kiedyś przykuł do kowadła, oraz Trevor Likely potrafiący robić niesamowite rzeczy z puszką. Ważnym elementem jest również personel nocnej kuchni z Glendą na czele (która potrafi sprawić, że marynowana cebulka w zapiekance ciągle jest chrupiąca), oraz trochę nierozgarnięta, za to wzbudzająca szerokie zainteresowanie grona magicznego - Juliet.
W powieści (chociaż bardzo rzadko) pojawia się również Rincewind (głównie z połówką cegły w skarpecie), Bagaż, oraz Śmierć. Jednak brak większych roli tych postaci nie psuje przyjemności czytania, ponieważ postać Nutta doskonale uzupełnia poziom jaki prezentują „Niewidoczni Akademicy". Co prawda przez sporą część książki nie dzieje się nic związanego z meczem, jednak przedstawienie różnych pobocznych epizodów z życia innych postaci doskonale wyrównuje tę stratę.
Fanów Terry'ego Pratchetta nie muszę przekonywać, więc pozostaje mi tylko napisać, że jak zawsze bawiłam się świetnie i zapewnić, że „Niewidoczni Akademicy" dalej trzymają wysoki poziom.