Reesh
-
Książka składająca się z trzech tak jakby opowiadań [Przebudzenie, Walka, Szał] łączących się w jedną historię, nie powiem, czekające napawały mnie optymizmem i gruchały na półce mrożące krew w żyłach serenady coraz to bardziej przyciągając do siebie.
Jak zapewne każdy wie, na podstawie tejże książki został zrobiony serial, i z nieukrywaną niechęcią musze przyznać się do oglądania go przed przeczytaniem książki.
Elena pisze pamiętnik, w szkole spotyka Stefano – nie Stefana, tu zaczęła się moja pierwsza dziesiątka pokutnego różańca. Różnice między książką a serialem są duże, ale po za kilkoma mocnymi uderzeniami aż tak znacząco nam nie przeszkadzają w pogłębianiu się dalej w tą harlekinowską, pustą opowiastkę. Pani Smith dobrze zaczęła, miała niezły pomysł, ale padła po pierwszym mini tomiku, niestety oh kto by pomyślał Pani Smith nie doznaje „Przebudzenia", brniemy dalej w tą lepką maź pustych dialogów i sytuacji, nie dających nam ani krztyny nadziei na jakiś wysiłek umysłowy.
Widzimy tragiczny, wewnętrzny konflikt Eleny, biednej zagubionej w świecie duszyczki, która chce dotykać swojego faceta ona wie , że on też chce ją dotykać ale ten z niewiadomo jakich przyczyn się powstrzymuje! Czy nie jest to aż za nad to wyraźny krzyk rozpaczy? Chciałoby się powiedzieć, żeby w końcu wziął dupe w troki i zaczął ją macać! Jest jeszcze coś co my wiemy a czego nie wie główna bohaterka, ze Stefano [Panie świeć nad jego duszą] jest Wampirem!
Łaknącym krwi drapieżnikiem, szybkim, prowokującym, trochę pogubionym... zdesperowanym, otoczonym aurą depresji, smutku i żalu do samego siebie ale! jakże wielkim, silnym i mężnym Wampirem, choć sam nie wie gdzie jest jego miejsce ... pragnie odnaleźć sens nie życia, ale jest brutalny i groźny ... Jedno wielkie kamikadze. Pani urocza Smith pokazuje nam jakąś tanią mieszankę Shreka, Lestata i Wertera.
Czytając dalej coraz to bardziej chciałam wgryźć się w szyję Pani Smith i zagryźć ją na miejscu.
Cała wspaniała sielanka kończy się w połowie Księgi, i tu nasze mózgi tracą całkowicie połączenie z realnym światem, zastanawiając się czy to cyrk, muzeum czy mauzoleum.
Rozpoczyna się prawdziwa „Walka" z tomem.
Psy zmieniające się w tanie wojsko, wampiry przeistaczające się w zmiennokształtnych...
A zawsze myślałam, że jak Wampir to wampir, a jak zmiennokształtni to zmiennokształtni.
Połączyć te dwie opcje to jak zjeść solone śledzie i zagryźć Lionem. Przesadne, okropne i niepotrzebne. Skończyłam czytać wpadając w istny „Szał".
Amerykanie tak mają, zwyczajnie nie potrafią wykrzesać z siebie jakiejś iskierki tajemnicy i inteligencji, pójdę śladem Lema i powiem, brak tym książkom polotu, czarnego humoru, namiastki szansy na przemyślenia. Mają swoją lekkość pisania, ale to chyba jedyny ich plus.
I w tym miejscu dziękuję ludziom którzy wzięli się za serial i nie wzorowali się na całej książce tylko na szkicowym pomyśle w niej zamieszczonym.
Podsumowując, całe 500 stronic zadziwia lekkością narratorską, konstrukcja całego utworu jest zjadliwa, tylko pusta. Nie ma w niej nic ciekawego, nastrojowego, tajemniczego, czegoś co przyciągało by uwagę czytelnika na tyle by metaforycznie zjadał książkę w jeden wieczór. Kupić, przeczytać i odłożyć. Może w książkach o wampirach nie ma czasu na pozostawianie ślimaczych śladów w głowie, na przemyślenia [jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi], może ... może po prostu to są tylko – książki - o - wampirach.