Isadora
-
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mag Klavres został rezydentem wieży Irrum położonej nieopodal miasteczka Ersen w Imperium Averyńskim, uzyskując tym samym status będący spełnieniem marzeń niejednego adepta magii.
Ten teoretycznie potężny mag jest w istocie zgnuśniałym i leniwym egocentrykiem, niepozbawionym jednak ironicznego poczucia humoru oraz sporego dystansu do samego siebie, co w dużym stopniu równoważy jego mniej sympatyczne cechy. Włada ponoć potężnymi mocami, jednak jego magia zdumiewająco łatwo się wyczerpuje i nasuwa skojarzenia raczej z kuglarskimi sztuczkami niż liczącymi się czarami na większą skalę.
Rezydent wieży na co dzień trudni się handlem magicznymi przedmiotami oraz udzielaniem rad bohaterom i awanturnikom poszukującym przygód, którzy w tym celu zaglądają do jego samotni. Choć Klavresowi czasem marzy się jakaś ekscytująca przygoda i tęskni za tym, aby znaleźć się w centrum wydarzeń, z wrodzonego wygodnictwa zadowala się pozostaniem w cieniu, na drugim planie. Godzi się z tym, że to nie o nim bardowie śpiewają bohaterskie pieśni, jego próżność w zupełności zadowala fakt, że pojawia się w nich choćby epizodycznie - jak mag doradzający śmiałkom gnanym żądzą przygód.
Przygody, jakie przeżywa mag, autor zamknął w dziesięciu opowiadaniach (po pięć na każdy tom) - i tu pojawiają się pierwsze moje obiekcje. Forma opowiadań jest bardzo wymagająca i na palcach jednej ręki mogę policzyć twórców, którzy jej sprostali w zadowalający sposób. Andrzej Tuchorski niestety do nich nie należy. Opowiadanie musi być perełką, gdyż na niewielu stronach trzeba zmieścić, skondensować intrygującą treść, wciągającą fabułę oraz trafną, mocną i dobitną puentę - inaczej klapa gwarantowana. Niestety, tu tych wszystkich elementów zabrakło i mimo szczerych chęci jakoś nie mogłam się wciągnąć w perypetie bohatera.
Opowiadania pierwszej części są niespójne i w żaden sposób ze sobą niepowiązane, co sprawia wrażenie przypadkowości - łączy je tylko postać Klavresa. Dopiero utwory z drugiego tomu spinają fabułę w jedną całość - niestety, niezbyt oryginalną i aż do bólu przewidywalną. Przykro to mówić, ale przygody maga zwyczajnie mnie nudziły, podobnie jak bohaterowie z Klavresem na czele, który niczym szczególnym się nie wyróżniał i okazał się postacią szarą i jednowymiarową. Fabuła opowiadań również niczym nie zaskakuje, jest nudna, sztampowa i banalna, a przez to irytująca. Tuchorski wykreowany przez siebie świat zaludnił rasami typowo Tolkienowskimi: elfami, krasnoludami, orkami i ludźmi - nawiasem mówiąc koncepcja ta, mimo swej wtórności sprawdziłaby się całkiem dobrze, gdyby nie nadmierna inspiracja twórczością autora "Władcy pierścieni". Nietrafione wydaje mi się heroizowanie bohaterów na siłę, przez co stają się nienaturalni, pompatyczni i patetyczni - zwłaszcza w konfrontacji z Klavresem i jego sybarycką postawą życiową. Jeśli jednak był to zabieg zamierzony, to najwyraźniej umknął mi jego sens.
Pomimo tych mankamentów "Rezydent wieży" może pochwalić się czymś, co trzeba policzyć na plus - i to spory. Mam tu na myśli wykreowaną przez autora rzeczywistość, która jest wyjątkowo udanym połączeniem świata starożytnego Rzymu (słownictwo, obyczaje, wierzenia, architektura, broń), wczesnego średniowiecza (rycerze, pieśni o bohaterach), Tolkienowskiego uniwersum (rasy, magia, drużyny wyruszające na poszukiwania) oraz postępu technologicznego i światopoglądowego (emancypacja kobiet, liga bezkrwawych pojedynków gladiatorów) - a więc wykorzystuje motywy typowe i dobrze znane, gwarantujące zadowalający efekt. Ta wspaniała mieszanka klimatów jest zdecydowanie najmocniejszą stroną opowiadań.
"Rezydent wieży" to nieskomplikowane i mało ambitne soft fantasy i byłoby idealnie relaksującą lekturą, gdyby nie fakt, że po prostu wieje od niego nudą i schematyzmem. Można przeczytać, raz czy drugi się uśmiechnąć, ale dla mnie to trochę za mało, żeby uznać książkę za interesującą. Opowiadaniom brakuje iskry, czegoś zapadającego w pamięć, wywołującego dreszczyk emocji i przykuwającego uwagę. Mag Klavres mnie nie porwał, ale przecież on woli pozostać w tle...