Dwojra
-
Peter Lovesey to angielski powieściopisarz, który swój talent spożytkował na pisanie kryminałów. Jest on laureatem 17 najbardziej prestiżowych, brytyjskich i europejskich nagród, obejmujących literaturę z pogranicza sensacji i thrilleru. Nie bez powodu uznawany jest za kontynuatora kierunku, jaki obrała Agatha Christie. Powieści Lovesey'a to bez dwóch zdań klasyka gatunku.
Detektyw Peter Diamond to gliniarz „starej daty". Kieruje się żelaznymi zasadami, wymaga dużo zarówno od siebie, jak i swoich współpracowników. Za nic w świecie nie ufa nowoczesnej technologii; woli przeglądać akta niż zasiadać przed komputerową bazą danych. Nie do końca ufa wszelakim badaniom laboratoryjnym, które w latach osiemdziesiątych dopiero zaczynały zyskiwać na znaczeniu, a i tak nie wszystkie ekspertyzy okazywały się bezbłędne. Nieco ekscentryczny sposób bycia nadinspektora Diamonda również sprowadza mu na kark niemałe problemy, o których czytelnik ma okazję przeczytać już na samym początku powieści.
To właśnie ten doświadczony wyga zostaje przydzielony do rozwiązania morderstwa kobiety, która zostaje wyłowiona z jeziora Chew Valley. Już na samym początku śledztwo staje w miejscu – patolog ma problemy ze stwierdzeniem, co było przyczyną zgonu, a i tożsamość ofiary pozostaje tajemnicą. Diamond i jego współpracownik – John Wigfull – robią wszystko, by rozgryźć zagadkę.
Powieść jest bez dwóch zdań stuprocentowym kryminałem. Nie brakuje tu czarnego humoru policjantów, ich przyzwyczajeń i opisu metod, które niejednokrotnie wymijają się z literą prawa. Nie mu tu nieskazitelnych postaci, każdy ma coś na sumieniu, przenikliwe oko detektywów nie omija nawet denatki. A podobno o zmarłych źle się nie mówi...
Choć w książce nie pojawia się zbyt wiele postaci, są one tak barwne, iż wypełniają całą przestrzeń od przysłowiowej „deski do deski". Ograniczona liczba bohaterów wcale nie ułatwia czytelnikowi rozgryzienia, kto zamordował piękną rudowłosą, a potem, w celu pozbycia się dowodów, wrzucił ciało do jeziora. Do ostatnich stron jesteśmy trzymani w niepewności, akcja idzie do przodu, po czym zawraca i skręca, by w pewnym momencie zupełnie zbić nas z pantałyku i uderzyć niesłychanym rozwiązaniem.
Nie można nie wspomnieć o ciekawej konstrukcji książki. Powieść jest podzielona na sześć części, w których zmienia się narracja. Na początek rozeznajemy się w sprawie przez pryzmat narracji trzecioosobowej, następnie mamy okazję spojrzeć na wszystko oczami męża ofiary, potem znów wracamy do tradycyjnej narracji, by po chwili wcielić się w osobę niejakiej Dany, a na ostatnie dwie części ponownie „stanąć z boku". Dzięki temu zabiegowi czytelnik ma możliwość zapoznać się z tą samą sytuacją, widzianą z kilku różnych perspektyw. Nie trudno sobie uświadomić, iż ilu świadków, tyle sprawozdań ze zdarzenia, każdy bowiem zapamiętuje inne szczegóły i wszelakie działanie poddaje subiektywnej ocenie i interpretacji, dzięki czemu rzuca światło na kolejne kluczowe dowody w sprawie. Nasuwa się tu cytat wprost z kart powieści: „To było fascynujące, móc wysłuchać opowieści o znanym epizodzie z innego punktu widzenia, ale Diamond skupił się raczej na faktach, a nie na wrażeniach [...]" [1]
Książka przykuwa uwagę przede wszystkim ze względu na lata, w jakich rozgrywa się akcja. Czytelnik przyzwyczajony do współczesnych kryminałów z początku ma problem ze zrozumieniem, dlaczego badania laboratoryjne mają trwać tygodniami, a i tak nie wiadomo, czy przyniosą jakiekolwiek rezultaty. Siła dedukcji detektywów musi stanowić absolut śledztwa, Lovesey nie sili się, by zrobić ze swoich postaci nieomylne maszyny i bez skrupułów rozwleka akcję nie na tygodnie, ale miesiące.
Autor „Detektywa Diamonda..." porywa czytelnika od pierwszej strony. Bawi go, pokazuje mu gorsze i lepsze postaci, poprzez poboczne wątki (bo cóż za znaczenie dla całej sprawy mogą mieć pluszowe miśki i listy pióra Jane Austen?) daje mu czas na przemyślenie sprawy, jednocześnie gmatwając wszystko do tego stopnia, iż fan kryminału, wciśnięty w fotel, nie może doczekać się rozwiązania zagadki.
Osobiście naprawdę dobrze bawiłam się podczas tej lektury. Przyjemny, łatwy język, spora dawka humoru i naturalnie wykreowane postacie sprawiły, iż poczułam się stuprocentową mieszkanką Bath, małego miasteczka, w którym cała rzecz się rozgrywa. Dodatkowo, popijając herbatę podczas lektury niemal czułam klimat tradycyjnego, angielskiego fith o'clock...
[1] „Detektyw Diamond i śmierć w jeziorze", Peter Lovesey, Amber, Warszawa 2008, str. 207