Thingrodiel
-
Zacznę od tego, że Bernard Cornwell jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Nigdy wcześniej jednak nie miałam w ręku jego powieści kryminalnych. Nareszcie miałam okazję.
Historia zawarta w tej książce wydaje się prosta. Główny bohater zostaje zatrudniony, by sprawdzić, czy oskarżony o ohydną zbrodnię skazaniec faktycznie jest winien czynu. Tak naprawdę jednak nikt nie chce sprawdzać jego niewinności, wręcz przeciwnie – lepiej, by okazało się, że chłopak zawinił i będzie go można przykładnie powiesić w trakcie publicznej egzekucji. By nieco zagęścić sytuację bohater ma niewiele czasu – dokładnie do momentu, w którym odbędzie się egzekucja. Akcja rozgrywa się zaś w XIX-wiecznym Londynie, co nadaje opowieści odpowiedniego kolorytu i daje autorowi szansę wprowadzenia elementów, z którymi czuję się za pan brat. Ważne jest bowiem to, że Bernard Cornwell przede wszystkim pisze powieści historyczne i mocną stroną jego książek zawsze jest tło, na którym rozgrywa się akcja. Nie zaniedbuje przy tym nigdy kreacji bohaterów, tworząc ich postaciami z krwi i kości
W „Złodzieju z szafotu" odnajdujemy zatem to, za co wielbiciele Cornwella lubią go najbardziej. Mamy wspaniale odmalowaną panoramę ówczesnego Londynu, realistycznie oddane sytuacje (już na samym początku mamy publiczną egzekucję, niemal czuć smród placu i strach skazańców), znakomite i rozpoznawalne pióro autora. Do tego interesującą zagadkę, choć ona ma jeden mały minus. Ale o tym za chwilę.
Autor lekko, ale wyraźnie nakreślił także różnice klas w społeczeństwie, a co za tym idzie – kto zazwyczaj na „sprawiedliwości" tracił. Przykry to obrazek, ale bardzo prawdziwy i sugestywnie oddany. Do tego kociołka dorzucił na okrasę dwa wątki miłosne (przy czym ciekawszy jest ten dotyczący postaci drugoplanowych – możliwe że to dzięki owemu interesującemu bohaterowi). Mamy zatem miks, który sprawia, że teoretycznie każdy powinien znaleźć coś w tej książce dla siebie, co zawsze jest plusem w momencie, gdy szuka się książki na wakacje (i nie tylko).
Na czym zatem polega ten mały minus opowieści? To kryminał, a brakuje w nim napięcia. Książkę czyta się lekko, niechętnie się ją odkłada na bok, ponieważ Bernard Cornwell potrafi wciągnąć czytelnika w swoją opowieść. I pod tym względem historia nie zawodzi. A jednak w trakcie „Złodzieja..." odnosi się wrażenie, że to dobra powieść historyczna, za to niekoniecznie kryminał. Zależy zatem jak się do niej podejdzie. Historyczne tło jest bez zarzutu, postacie interesujące (na szczególną uwagę zasługuje niejednoznaczny Berrigan, wyrazista postać drugoplanowa), podejrzani są odpowiednio tajemniczy (i wzbudzają odpowiednią niechęć), a cała historia jest jak najbardziej elegancko skomponowana i przemyślana. Tylko że nawet wyścig z czasem nie sprawił, by czytelnik niecierpliwił się, by poznać rozwiązanie albo sam głowił się, kto jest mordercą. Lepiej chyba przyjąć książkę jako powieść historyczną i minus... gdzieś znika. W ten sposób rozwiązanie zagadki przyjmuje się z takim samym uczuciem jak zakończenie każdej innej interesującej książki, za to reszta stanowi apetyczne danie dla koneserów historii. Dodam tylko, że chętnie spotkałabym się z bohaterami jeszcze raz, choć Cornwell chyba nic więcej o nich nie napisał. Niemniej chętnie też sięgnę po inne kryminały jego autorstwa – ostatecznie to nie zagadka sprawia, że książki Bernarda Cornwella świetnie się czyta.