Pohleczka
-
I znowu kolejna książka, którą przyszło mi ocenić wysoko. I bynajmniej nie dlatego, żeby komuś się podlizywać. Co to, to nie:) Raptem minął niecały wieczór i przewróciłam ostatnią stronę książki- wielka szkoda. Dobrze, że zawsze można do jakieś strony wrócić i na chwilę zatrzymać akcję by znowu poczuć ten powiew orientalizmu. Znowu nie mogłam przerwać w czytania, Azja jest bardzo pociągająca, ma ten specyficzny klimat, którym my ludzie z innego kontynentu jesteśmy totalnie zauroczeni.
"Zaproszenie na kimchi" to książka opisująca losy Polki, absolwentki anglistyki (jest nią sama autorka), która decyduje się na wyjazd do Korei, gdzie pracuje jako nauczycielka języka angielskiego. Nigdy wcześniej tam nie była, nie znała tradycji, obyczajów, mentalności, języka. Pierwsze miesiące są dla niej bardzo trudne. Z czasem, jednak, poznaje Koreę i jej mieszkańców i mimo wielu różnic kulturowych nie ma ochoty wracać.
Korea wydaje się być dziwnym krajem, pełnym absurdów. Teraz pytanie czy słowo dziwny dobrze oddaje to, co mam na myśli? Inny, nietypowy. Być może moje pojęcie normalności różni się od ogólnego. Dla nich siorbanie, mlaskanie przy jedzeniu jest normą i jak się tego nie robi to jest to obrazą dla gospodyni czy też gospodarza. I muszę przyznać, że z tym mlaskaniem i siorbaniem to prawda. Miałam okazję siedzieć przy stole z Koreańczykiem i powiem, że już nigdy więcej nie chciałabym czegoś takiego doświadczyć. A dlaczego krajem absurdów? Koreańczycy są pruderyjni, nie obściskują się na ulicy, ale potrafią zaczepić obcą kobietę i zaproponować jej seks czy złapać za piersi. Kobiety w magazynach pornograficznych ubrane są w bikini, ale facet ściągający spodnie na ulicy już na nikim wrażenia nie robi. Z książki można dowiedzieć się o wiele więcej, ale nie będę zdradzać szczegółów, żeby nie popsuć odbioru tekstu.
Książka jest takim pamiętnikiem, dziennikiem, pełniącym rolę subiektywnego przewodnika po Korei. Autorka fantastycznie przekazuje swoje emocje, zdziwienie, nieprzystosowanie. Dowcipnie i lekko opisuje tę azjatycką kulturę. Wszystko przedstawia tak, że ma się wrażenie, że jest się tam z nią i podobne rzeczy wspólnie z nią się przeżywa. A zdjęcia dołączone do książki są już dopełnieniem wykreowanego obrazu.
Dzięki takim książkom możemy poznać Azję, nie tylko Japonię, która stała się bardzo popularna w literaturze i nie tylko. W dodatku możemy poznać Koreę z perspektywy Europejki i rodaczki, której wrażenia są wiarygodne, bo pochodzimy z jednego kręgu kulturowego i doskonale rozumiemy jej zdziwienie czy zniesmaczenie.
Z tych i z wielu innych powodów polecam książkę osobom zainteresowanym Azją - jakąkolwiek jej częścią. A już na pewno jest odpowiednia dla tych, którzy nigdy wcześniej nie czytali nic o Korei.
Egzemplarz otrzymałam od portalu Sztukater.pl i wydawnictwa Kwiaty Orientu. Dziękuję. :)
Varia
-
Lena Świadek – absolwentka filologii angielskiej, podróżniczka i redaktor naczelna GoodLifePoland. W 2004 roku wyjechała na trzy lata do Korei Południowej. Zaproszenie na kimchi to opis przygód, jakie spotkały ją w tamtym miejscu.
Korea to kraj daleki i przeciętnemu Europejczykowi raczej mało znany. Gdyby mnie ktoś przed lekturą zapytał, z czym mi się on kojarzy, powiedziałabym tylko, że z Azją i Kim Jong-il'em. Teraz wiem, że Kim twardą ręką rządzi Koreą Północą, czyniąc ją krajem dość smutnym i ponurym. Za to Korea Południowa, to państwo rozwoju i możliwości w którym, po przeczytaniu tej pozycji, bardzo chętnie bym się znalazła.
Ta książka to literacki odpowiednik albumu na zdjęcia. Zbiór relacji portretujących konkretne sytuacje, miejsca i ludzi. Możemy otworzyć go w dowolnym miejscu i zaczytać się w opisach nocnych ulic tętniących życiem, beztroskim losie studentów czy niezwykłych łaźniach, gdzie każdy czuje się swobodnie. Autorka niczego nie krytykuje i nie stara się tłumaczyć na siłę. Prezentuje nam zastaną rzeczywistość taką jaka jest, bez opinii i narzucania swoich poglądów.
Dowiadujemy się od niej, że Koreańczycy to naród niezwykle otwarty, pogodny i uczciwy. Jeżeli zdarzy nam się zostawić w jakimś miejscy portfel, to możemy być spokojni, bo na drugi dzień o nadal będzie tam na nas czekać. Z drugiej strony mieszkańcy Korei są tak pochłonięci pracą i nauką, że nic dziwnego, iż nie w głowie im rozboje. Już małe dzieci mają starannie zaplanowany cały dzień, a gdy wracają wieczorem do domu ich obowiązki się nie kończą.
Jedyne co mogę zarzucić tej książce, to trochę za dużo w niej zachwytu autorki nad własną urodą, czy też dowodów na jej potwierdzenie – co kilka stron czytamy o tym, jak to mężczyźni, kobiety i dzieci byli pod wrażeniem jej koloru włosów, wzrostu czy figury. Nie ujmuję pani Lenie urody, ale tak częste jej podkreślanie w pewnym momencie zaczyna nużyć.
Nie mniej całość czyta się przyjemnie i z nieskrywaną w moim przypadku fascynacją. Lektura wydana została na kredowym papierze z mnóstwem barwnych fotografii, co czyni ją dodatkowo ucztą nie tylko dla ducha ale i oka. Emanuje z niej optymizm i dobre samopoczucie, udzielające się czytelnikowi już od pierwszych jej stron.
Nie ukrywam, że do większości książek podróżniczych podchodzę nieufnie. Przytłaczają mnie ilością szczegółów etnologiczno-geograficznych i monotonnym, niemalże naukowym językiem. Wolę, gdy ktoś opisuje swoje wrażenia i uczucia, a nie tylko to kogo spotkał, jak wyglądał i dokąd się dalej udał.
Jeżeli i wy cenicie barwne opowieści z dużą ilością humoru oraz chcecie poczuć odrobinę orientu na własnej skórze, przyjmijcie Zaproszenie na kimchi. Z pewnością nie pożałujecie.