Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Drzewo Życia. Tom 1. Rok 1939

Kup Taniej - Promocja

Dodatkowe informacje


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Drzewo Życia. Tom 1. Rok 1939 | Autor: Chava Rosenfarb

Wybierz opinię:

Doris

„Jesteś taka zdrowa! Jak nieskazitelnie gładka jest twa skóra! Jak doskonale pełne jest twe łono! Jak nieskazitelnie krągłe są twe członki, a twoja twarz – jak nieskazitelnie promienna! A twoje zęby i te usta, i podniebienie tak wilgotne śliną nasycenia! Jak mogą nie dławić cię kęsy? Jak możesz patrzeć na słońce? Jak możesz odczuwać wiosnę? Jak możesz oddychać – beze mnie… bez nas?”

 

        Takie i podobne wyrzuty sumienia to chleb powszedni ocalonych, tych, którym jakimś cudem dane było przetrwać Zagładę. W literaturze często spotykamy się z tym znakiem szczególnym pokolenia Żydów, pieczęcią przybitą na ich dalszym życiu czy to w kraju, czy też na emigracji. Pokłosiem owego poczucia winy bywają ludzkie dramaty. Przekuć  się też ono może w coś trwałego, w twórczy memuar pamięci. Tak też stało się tym razem.

 

        „Drzewo życia” to powieść epicka, monumentalna z kilku powodów, głownie jednak dlatego, że jest pierwszym tak znaczącym pisemnym pomnikiem tuż przedwojennej i wojennej żydowskiej Łodzi, napisanym przez łodziankę, ocalałego świadka i uczestnika wydarzeń.  Chava Rosenfarb stworzyła tę przebogatą, literacką polichromię na kartkach papieru, operując wszelkimi możliwymi środkami wyrazu, jakie tylko przybliżyć mogły ów egzotyczny, już nieistniejący, zniszczony świat żydowskiej diaspory. Do tego pisała w języku sobie najbliższym, który łączył się ze wspomnieniami i je przywoływał, w jidysz, tak ważnym dla komunikowania się ponad dwustu trzydziestu tysięcy jej rodaków, przemierzających w 1939 roku łódzkie ulice, ulice ich rodzinnego miasta.

 

        Czemu ta książka, trzytomowe, solidne i pięknie napisane dzieło, pozostaje do dzisiaj niemal nieznane, choć ze wszech miar zasługuje na uwagę, niosąc zarówno całe kłębowisko emocji, jak i moc informacji o tym czasie, o Zagładzie, o ludziach i ich losach? Nie wiem. Mam jednak nadzieję, że wkrótce to się zmieni i ta znakomita publikacja wydana przez  Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi, znajdzie uznanie wielu czytelników.

 

        „Drzewo życia”, choć zawiera w sobie fabułę, w dużej części fikcyjnych bohaterów oraz wymyślone dialogi, zostało jednak bardzo mocno osadzone w historii, szczodrze czerpie z dziejów Łodzi, z faktografii dotyczącej okupacji miasta oraz z kultury, tradycji i religii mojżeszowej. Ważną rolę pełnią wspomnienia samej autorki, pieczołowicie przechowane w pamięci i pielęgnowane jako jedyna rzecz pozostała po dawnym życiu i bliskich osobach.  Książka jest przebogatym źródłem wiedzy także dla nas, ciekawych przeszłości. A już szczególnie może być bliska nam, Łodzianom, którzy znają dobrze Stare Bałuty, w te i we wte schodzili Piotrkowską, a także kwadrat dawnego łódzkiego getta, będący obecnie celem turystycznych wycieczek.

 

        To wszystko w „Drzewie życia” ożywa, powstaje z popiołów, by opowiedzieć historię trudną, bolesną i przytłaczającą smutkiem. Nigdzie nie będzie ona prawdziwsza i bardziej przejmująca niż w tym wspomnieniu, które przybrało formę powieści, by pomieścić w sobie wiele losów, różne wybory, plątaninę uczuć i zimny, złowieszczy powiew fatum, którego nie są w stanie powstrzymać nawet modlitwy, które musi się wypełnić.

 

        Pierwszy tom otwiera i zamyka Sylwester. Jakże odmienne są te dwa Sylwestry. Pierwszy, odmykający drzwi do 1939 roku, mimo napływających z różnych stron niepokojących sygnałów jednak pełen nadziei i planów, i ten kolejny, który wielu wita już w żałobie, lęku i zagubieniu.

 

        Powieść w całej rozciągłości przedstawia przedwojenny, wielokulturowy, pełen energii i rozmachu krajobraz rozwijającej się Łodzi, polskiego Manchesteru, miasta przemysłu i kominów fabrycznych, dzwoniących tramwajów i gwarnych, rozplotkowanych podwórek, ulic przemierzanych przez Polaków i Żydów, ludzi w garniturach i ludzi w chałatach, jednako zajętych nie cierpiącymi zwłoki sprawami. Nawet jeśli coś już zwiastuje nieszczęście, odpycha się tę myśl od siebie, tak po prostu, po ludzku nie chcąc w nią uwierzyć.

 

„Ostatni wieczór roku 1938, jak wszystkie zimowe wieczory, zapadł wcześnie. (…) Zaczął padać gęsty śnieg, więc ulice i drogi pokryły się białą powłoką. Wydawało się, że śniegowi jest śpieszno, aby jak najszybciej przypudrować i upiększyć to miasto na nadejście nowego roku. Radość wisiała w powietrzu, plątała się po ulicach i bramach, wyglądała z pośpiesznie mijanych twarzy, ze świateł mieszkań i restauracji. Można ją było odnaleźć w rytmicznych uderzeniach końskich kopyt po aksamitnym, białym bruku. Była w krzyku rozchełstanych chłopaków, sprzedawców gazet i bajgli.”

 

        Autorce udała się rzecz niełatwa. W sposób wiarygodny i z wielką finezją sportretowała tak mocno zróżnicowane, podzielone nawet w obrębie jednej rodziny, środowisko. Zaglądamy do domów Samuela Cukermana i Adama Rozenberga, będących imponującymi fabrykanckimi  rezydencjami, z całą rzeszą służby krzątającej się gorączkowo w amfiladzie pokoi.  Uchylamy drzwi skromnych pokoików odnajmowanych przez malarzy i pisarzy oraz ubogich suteren rzemieślników, gdzie dziatwie rozściela się na roboczych stołach, by mogła przespać noc.

 

        Mordechaj Chaim Rumkowski, Adam Rozenberg, Samuel Cukerberg, redaktor Mazur, malarz Gutman, doktor Lewin, panna Diamand… Ich portrety, wyraziste, mocne, są jednocześnie subtelnie wycieniowane. Zaznaczono każdy nerw, każdą zmarszczkę niepewności, które ujawniają się zarówno w monologach wewnętrznych, w dyskusjach w szerszym gronie, których potrzeba zwielokrotnia się w miarę rozwoju sytuacji politycznej, dają także o sobie znać w konkretnym działaniu. Nasi bohaterowie to złożone osobowości, próbujące pogodzić własne pragnienia z obowiązkami wobec rodziny i społeczności. Jedni, jak bufon Rozenberg, rozpływający się w  miłości do samych siebie, czemu towarzyszy równie wielka pogarda  dla każdego stojącego choć odrobinę niżej pod jakimkolwiek względem. Inni, jak Cukerberg, szukający wciąż nowych podniet i wyzwań, niecierpliwi i śmiali, zawołani pionierzy. Są też idealiści, pełni empatii i wrażliwości, ale także siły wewnętrznej, by owym ideałom dochować wierności, tutaj mam na myśli doktora Lewina.  Pozostaje jeszcze Mordechaj Chaim Rumkowski. Jemu autorka nie zmieniła w powieści nazwiska, jak innym prawdziwym postaciom. Podobnie jak w innych literackich i dokumentalnych odsłonach, tak i tutaj Rumkowski jest bohaterem kontrowersyjnym. Z biegiem czasu zaś nasze uczucia wyraźnie oscylują  w kierunku niechęci i absmaku. Filantrop to, czy raczej cwany oportunista, kieruje się dobrem innych, czy ma na celu jedynie budowanie własnej legendy? W dodatku te jego perwersyjne ciągoty do małych podopiecznych sierocińca w Helenówku…

 

        Kobiece sylwetki rysują się niemniej interesująco, aczkolwiek z ram uświęconego wizerunku oddanej żony i matki, chowającej się w cieniu rodziny wyłamują się tutaj raczej młode dziewczęta. Płomiennowłosa aktywistka socjalistyczna Estera, zdecydowana, radosna i pełna werwy Dziunia Cukerman oraz ona, Rachela Ejbuszyc, alter ego autorki, ze swoim usilnym dociekaniem: „Jestem dobra czy zła? Kim jestem? Czego oczekuję od siebie? Od mego życia? Dokąd zmierzam?” Nie może się zdecydować, która z ról jest jej bliższa, społecznicy czy indywidualistki, najczęściej więc kroczy, niczym kot, sobie znanymi ścieżkami.

 

        Rozważania nad Rajem i Doliną Gehenny, nad dobrem i złem, sacrum i profanum, dominują w rozmowach im bardziej czas zdaje się niespokojny. Zderzają się rozmaite punkty widzenia, odmienne wrażliwości, różne stopnie intelektualnego wyrobienia, co pozwala nam spojrzeć na żydowskość w szerokim spektrum jej różnorodności, bogactwie odmian i odcieni.

 

        Żydzi w chałatach, z pejsami i tałesem, w nieodłącznych jarmułkach, noszonych nawet pod kapeluszem, z uniesieniem oddający się modłom i wypełniający wszystko, co nakazuje wiara, z przerażeniem patrzą na swoje dzieci, zarażone ideami komunizmu czy też syjonizmu, odwracające się od religii i tradycji przodków, znikające w całej masie podobnych sobie reformatorów świata. Jednak coś tam w nich pozostaje, raz zasiane, nie daje się wyplenić, choć sami z lekceważeniem mówią: „Błogosławieństwo jest tylko starym nawykiem. Nie mogę bez niego przełknąć chleba.”

 

        Jedni, jak Symcha Bunim Berkowicz, wątpić zaczynają wcześnie, ich dusze w całkowitym pomieszaniu przyglądają się światu, widząc w nim raczej żart Szatana i złudne piękno Lilith aniżeli doskonałe Boże dzieło.  W innych radość i nadzieja umierają powoli, a oni jeszcze raz dają się olśnić wiośnie, kiedy to „(…) niemożliwe było łączenie słonecznej ekspansji natury ze strasznymi wieściami. Natura uspokajała nastroje, lżejszym czyniła leżący na sercach ciężar. Nie chciano wierzyć i nie wierzono. Błękitne promienne niebo było jedyną, niepodważalną prawdą – której chętnie dawano się omamić.”

 

        Jednak nad przewidywalną, niebezpieczną codzienność bałuckich podwórek nieuchronnie nadciągają chmury antysemityzmu i nienawiści, burzą się i kłębią z każdym miesiącem bardziej, zwiastując potężną nawałnicę. A gdy ta wreszcie spada na miasto wrześniową ulewą salw i alarmów przeciwlotniczych, rozpoczyna się wielki exodus, paniczna, bezładna ucieczka przed wojną, przed Niemcami, bez planu, byle dalej… To, czego nie chciano dostrzec, gdy nadciągało, co próbowano ignorować, w myśl: co nienazwane – nie istnieje, przyszło i zburzyło dotychczasowy porządek. Świat, jaki znano, skończył się. Zamiast w Łodzi ludzie obudzili się w Litzmannstadt, wcieleni do Rzeszy, by już od teraz wychodzić nie na ukochaną Piotrkowską, a na Adolf-Hitlerstrasse.

 

        „Drzewo życia” rozpisane jest nieśpiesznie i szeroko, pewnie rozpościera swe konary pośród żydowskiej społeczności miasta Łodzi, sięgając też korzeniami w głąb, do pradziadków budujących początki łódzkiej manufaktury, przecierających szlaki przez polsko-niemieckie przyczółki dla żydowskiego przemysłu. Splot obu narodowości i dwóch religii jest w tym mieście ścisły i regularny, nici współtworzą jeden wzór, ten zaś dopiero niedługo przed wojennym zawirowaniem zaczyna się pruć i rozdzielać. Pięknie to zostało namalowane, umiejętnie też wpleciono popartą faktami prawdę w fikcyjne, filozoficzno – estetyczne ramy gatunku. Dawno nie czytałam tak doskonale skomponowanej i epicko płynącej powieści, wszak od tego typy, wzorowanych na XIX wiecznych klasykach powieści, dawno już odeszliśmy. Czy jednak nie tęskno nam za nimi? Przede mną jeszcze dwa obszerne tomiszcza, a w nich dalsze losy bohaterów, z którymi zdążyłam się już zżyć, ich tragiczne życie w getcie łódzkim i w obozie koncentracyjnym. Z pewnością wrócę tutaj, by podzielić się kolejnymi wrażeniami i zdać sprawozdanie z lektury.

 

Komentarze

Kod antyspamowy
Odśwież

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial