KamilBednarekSA
-
Ostatnimi czasy coraz częściej sięgam po książki krótsze. Dawniej zaczytywałem się w ogromnych cegłach i dalej chętnie to robię, ale przez brak czasu postanowiłem spróbować też krótszych lektur, w których szybciej dotrę do finału. Dlatego widząc książkę „To miał być tylko sen” autorstwa Małgorzaty Kurek od Wydawnictwa Alternatywnego, zdecydowałem się dać jej szansę. Z opisu wynikało, że klimat i tematyka powinny się doskonale wpasować w to, na co aktualnie miałem ochotę. W dodatku jedynie sto stron tekstu i to w niewielkim formacie skusiło mnie od razu, kiedy tylko dostałem tę książkę w rękę.
O czym przeczytamy w dziele Małgorzaty Kurek? Spotkamy tam Ernestynę, czyli dziewczynę z dobrego domu, która nie dba o konwenanse i zachowuje się po swojemu. Niestety biedaczka ma problemy ze snem i lunatykuje. Próbuje różnych metod leczenia, ale nawet podejrzane specyfiki z czarnego rynku nie pomagają jej w ogóle. Rodzice, chcąc jej ulżyć, wysyłają ją do szpitala psychiatrycznego, gdzie trafia pod opiekę najlepszego ze specjalistów od takich właśnie zaburzeń.
Jeśli chodzi o techniczne elementy tego wydania, to jest nieźle. Nie zauważyłem większych błędów czy literówek w nadmiernej ilości, więc to jak najbardziej plus. Okładka, moim zdaniem, nie jest zbytnio zachęcająca. Ogromny, biały tytuł psuje artyzm grafiki, której użyto i sprawia, że robi się ona nieco nieczytelna. Do czcionki czy jakości papieru się nie przyczepię, bo jest w porządku. Jedynym mankamentem są oznaczenia numerów stron. Niektóre są strasznie nieczytelne. Niby szczegół, zwłaszcza przy tak krótkiej książce, ale wydawca mógł zwrócić na to uwagę.
Przechodząc jednak do najważniejszego, czyli do treści, zacznę od pozytywów. Na pewno warto docenić pomysł i użytego w książce wątku lunatyzmu i zaburzeń snu. Nie pojawiają się one zbyt często w mediach, a należy także zwrócić uwagę na tego rodzaju schorzenia. Zaciekawił mnie także wątek tajemniczego sprzedawcy, który handlował różnego rodzaju specyfikami. Niestety autorka nie pociągnęła tej historii i nie dowiedziałem kim był ten człowiek, jak tworzył swoje mikstury czy skąd się wziął w życiu głównej bohaterki.
Natomiast sama Ernestyna, czyli najważniejsza postać tej historii, nie porwała mnie swoją osobowością. Niby autorka stara się zrobić z niej buntowniczkę, ale nie przekonała mnie ta kreacja. Dziewczyna na wszystko reaguje niczym rozwydrzony dzieciak. Być może miało to wynikać z rozdrażnienia spowodowanego przez kłopoty ze snem, ale nie wiadomo. Jej reakcje są często nieadekwatne.
Jeśli chodzi o główny wątek, to tak naprawdę trudno go odnaleźć. Książka jest krótka, więc powinien być raczej mocno zaznaczony. W porządku, mamy lunatyzm, ale na początku to jakaś drobnostka. Niby chcą ją z tego leczyć, ale to nie następuje zbyt szybko i czytelnik nie wie czy wszyscy się już pogodzili z lunatyzmem Ernestyny i książka będzie o czymś innym czy jednak trafi do jakiegoś specjalisty. W momencie przełomowym, kiedy to śpiąc popełnia zbrodnię, dopiero zaczyna się coś dziać. Akcja rusza, ale na krótko i jest dość przewidywalna. Dziewczyna trafia na lekarza sadystę, ale siłą woli udaje jej się go pokonać. Pomaga jej człowiek, z którym od samego początku świetnie się dogaduje. Wszyscy (poza lekarzem) żyją długo i szczęśliwie. Od sedna akcji do tego końca fabularny pociąg przyspieszył tak, że pasażerów powciskało w fotele niczym w odrzutowcu.
Nie chcę się za bardzo pastwić nad tą książką, bo naprawdę spodobał mi się pomysł i miałem nadzieję, że przeczytam porywającą nowelę, której nie będę chciał odłożyć nawet na chwilę. Niestety te wspomniane sto stron czytałem na trzy razy, bo nie dawałem rady przebrnąć na raz. Moim zdaniem autorka miała w głowie wyjątkowy pomysł, ale czegoś zabrakło, by do końca go zrealizować tak, jak sobie zapewne wyobrażała. Może to jeszcze nie był ten moment, może zabrakło czasu na doszlifowanie dzieła, może czegoś innego, nie chcę strzelać. Mogę tylko napisać, że jeśli szukacie jakiejś książki z tematyką snów czy lunatyzmu, to lepiej sprawdźcie co innego.