upupa_epops
-
Zanim dotknęłam fizycznie i namacalnie książki w jej papierowej szacie, zobaczyłam zachwyt Mieczysława Gorzki, mojego ulubionego( absolutnie!) twórcy kryminałów, który z rzeczonym błyskiem w oku na swoim koncie na Instagramie napisał tak:
„Kawał dobrego kryminału, który wciąga od samego początku i staje się tym z gatunku nieodkładanych. Rzadko mi się zdarza, żeby książka czytała mi się sama w rękach, a tak właśnie było. Do książki mam tylko jedno zastrzeżenie - za krótka! (314 stron tekstu). W posłowiu Ania pisze, że to nie koniec tej historii, ale ja nie dowierzam i tej wersji się trzymajmy (…)Bierzcie i czytajcie, satysfakcja gwarantowana”.
Co tu w takim razie można dodać? No niewiele. Można rzec jedynie: zgadzam się w pełnej rozciągłości, bo niewątpliwie książka należy do kategorii: „bardzo dobre”.
Do rzeczy.
Kiedy zaczęłam swoją podróż przez kolejne strony tej książki, dotarło do mnie, że autorka pewne rzeczy przedstawia w taki sposób, jakbym miała znać ich tło. Czyli, zaczęło mi świtać, że książka musi być częścią większej całości. Pogrzebałam, poczytałam i doczytałam. A jakże! To co trafiło w moje ręce to już szósta (!) część cyklu z inspektorem polskiego pochodzenia: Davidem Redfernem. Wstrząśnięta i nieco zmieszana poczułam, że coś mnie ominęło na rynku czytelnictwa kryminalnego. W zaistniałej sytuacji nie jestem w stanie, co zrozumiałe, porównać tej części z częścią pierwsza, drugą, trzecią, czwartą czy piątą i określić czy na przykład autorka „trzyma poziom”, czy po prostu biegła przez historię czym prędzej, byle tyko domknąć cykl i zając się być może nowym, kiełkującym w głowie projektem literackim.
To co podarowała mi ta książka, to ciepłą opowieść o relacji dziadka i wnuka, dość zawiłą ale logicznie przedstawioną historię kryminalną, pełnokrwistych bohaterów i to wszystko na tle brytyjskich krajobrazów. Liczne smaczki geograficzno-obyczajowe, szczegóły dzięki którym angielskie tło staje się prawdziwe nie byłoby możliwe zapewne bez bezpośredniej obserwacji tego kraju i jego mieszkańców, co jest udziałem Anny Rozenberg od lat mieszkającej w Zjednoczonym Królestwie.
Fabuła jest niezwykle ciekawa, umiejętnie pozaplatana, koniec zaskakujący, a w całej historii nie brakuje momentów przyprawiających o dreszcze. Są też, a jakże – dylematy czy perypetie uczuciowe, bo po prostu w dobrej powieści kryminalnej być muszą. Kiedy trzeba - nieco obniżą napięcie, darując czytelnikowi chwilę różowej romantycznej mgiełki, a innym razem dodadzą pikanterii. Akcja umiejętnie prowadzona przekonywującym językiem pozbawionym sztuczności, nabiera tempa z każdym rozdziałem i bez zbędnego kadzenia można powiedzieć, że trudno rzeczywiście odłożyć książkę na bok i zająć się czymś innym. Szczególnie, że bohater dochodzi do finału ponurej historii związanej z odnalezieniem pokaleczonych ciał jedenastu dzieci Swój koniec znajduje również w tym tomie sprawa zaginięcia jego siostry. W tym miejscu należy postawić kropkę, by nie zdradzić zbyt wiele tym, którzy dopiero z cieplutką jeszcze książką wychodzą z księgarni. Naprzód moi drodzy, po dużo cukru i kawy, to będzie długa noc. Mam dla Was wyliczankę jakby żywcem wyjętą z ust Freddy’ego Kruegera: „Dzieci było jedenaście, a dziś w nocy nikt nie zaśnie”.
Pani Anno, (że pozwolę sobie zwrócić się do autorki), jestem zmuszona przeczytać pozostałe pięć części, co nie ukrywam uczynię z ogromną przyjemnością. Jak to szło? Kawa i cukier? I chyba jeszcze kilka dni urlopu…..